Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI

"Nie masz obowiązku by być tą samą osobą, co rok temu, miesiąc temu, czy nawet kwadrans temu. Masz prawo się rozwijać, zmieniać i wzrastać, i nie musisz nikogo za to przepraszać."

***

- Kuźwa Vicky, bądź ciszej - mruknęła Van, ściągając swoje buty.

Zaśmiałam się tylko, słysząc jej uwagę odnośnie mojego zachowania i nieudolnie zrzuciłam z nóg buty oraz torebkę, które wywołały tylko kolejny hałas, znowu spowodowany przeze mnie. Jednak nie zbyt się tym przejęłam, bo przecież byłam pijana i jedyną rzeczą, która miała dla mnie znaczenie w tym momencie było wymyślenie planu, dzięki któremu mogłabym zdobyć większą ilość alkoholu. Wiedziałam jednak, że gdyby Van zobaczyła jak jeszcze coś piję, to prawdopodobnie by się na mnie wydarła i obudziła wszystkich w domu, co nie było by zbyt korzystne dla mnie. Ostatecznie postanowiłam więc zrezygnować z tego jakże genialnego pomysłu i po prostu jak najszybciej dostać się na górę, do pokoju przyjaciółki i pójść spać. Chociaż spanie było rzeczą, na która miałam najmniejszą ochotę w tym momencie. Zdecydowanie wolałabym potańczyć lub wrócić na imprezę. I gdyby nie Van, która zabroniła mi pić i rozkazała powrót do domu to pewnie dalej byłabym w klubie i była w trakcie wypijania kolejnego shota lub wymiotowania gdzieś w łazience.

Spojrzałam na dziewczynę, która zgromiła mnie wzorkiem i głęboko westchnęła. Ponownie się zaśmiałam, gdyż mimo że naprawdę chciałam się opanować i zachować powagę, to nie umiałam tego zrobić.

- Chodźmy spać - mruknęłam, ruszając w stronę schodów.

- Poczekaj! - krzyknęła szeptem dziewczyna, szybko pokonując dzielący nas dystans i wzięła mnie pod rękę.

Razem ruszyłyśmy po schodach, co wbrew pozorom wcale nie było takie łatwe. Szczególnie teraz, gdy byłam pijana i musiałam uważać na każdy krok, który planowałam zrobić. Całe szczęście, że obok mnie była Van, bo gdyby nie ona to prawdopodobnie wywaliłabym się już kilka razy i skończyła cała poobijana z niezliczoną ilością stłuczeń i siniaków.

Po jakiś dziesięciu minutach dotarłyśmy bezpiecznie do pokoju dziewczyny, nikogo nie budząc po drodze. Przynajmniej miałam taką nadzieję, bo w końcu nikt nie wybiegł z żadnego z pokoi z krzykiem i pretensjami o to, w jakim stanie jestem. Bo Van akurat trzymała się bardzo dobrze. Ale to tylko dlatego, że nie miała do czynienia ze zbyt duża ilością alkoholu tego wieczoru. I z Mattem. Bo to jest bardzo złe połączenie.

- Trzymaj. Przebierz się w to - powiedziała, rzucając we mnie koszulką i spodenkami. Nieudolnie złapałam ubrania i przebrałam się w nie, zrzucając z siebie te, w których byłam w klubie.

Ponownie tego wieczoru spojrzałam na Vanesse, która także była już przebrana w piżamę i rozczesywała właśnie swoje długie włosy. Siedziałam tak na łożku i patrzyłam na nią do momentu, gdy nie wyczuła mojego wzroku na swoich plecach i gwałtownie się odwróciła, prawie spadając z krzesła. Wybuchnęłam śmiechem i nie mogłam się ogarnąć, co zapewne wkurzyło moją przyjaciółkę, bo poczułam na ustach jej dłoń.

- Zamknij się, wariatko - mruknęła, ale także zaczęła się śmiać. Mój stan musiał był naprawdę zły, a moje zachowanie komiczne, skoro nawet Van nie umiała powstrzymać kumulującej się w niej pozytywnej energii i w końcu się jej poddała.

- Van, obiecaj mi, że następnym razem, gdy Matt będzie chciał ze mną pić to mi na to nie pozwolisz - poprosiłam wesołym głosikiem, chociaż to wcale nie było śmieszne i nie miało być, przytulając dziewczynę. Okej, faza głupawki minęła i teraz czas na okazywanie miłości.

- Postaram się, ale dobrze wiesz, że ciebie trudno upilnować.

- To prawda - stwierdziłam ze smutkiem - Chcę spać.

Odsunęłam się od przyjaciółki i szybko przeszłam na drugą stronę łóżka jak jakieś małe dziecko. Następnie wsunęłam się pod kołdrę, tak, że widać mi było tylko nos i oczy, a głowę położyłam na poduszce. Nie zwracałam uwagi na to, że Van siedzi obok mnie i po prostu przymknęłam oczy.

- Co ja z tobą mam... - mruknęła dziewczyna, prawdopodobnie myśląc, że jej nie usłyszę.

- Też cię kocham - odparłam cicho i przymknęłam powieki, aby po chwili odpłynąć.

***

Otworzyłam oczy i poczułam pulsujący ból powyżej czoła. Kurwa. Natychmiast przypomniałam sobie wczorajszy wieczór albo przynajmniej jego urywki. Przeklnęłam się w myślach za to, że byłam wczoraj tak wielką idiotką i pozwoliłam Mattowi na to, aby mnie upił. Dodatkowo pozwoliłam jeszcze na wyprowadzenie się z równowagi przez Zacka, bo gdyby nie on i jego egoistyczne zachowanie względem mnie to pewnie nie sięgnęłabym po kolejne dwie kolejki shot'ów, a potem następne i następne, aż w końcu straciłam rachubę ile ich wszystkich tak naprawdę było.

Przekręciłam się na bok, zaciskając mocniej oczy - miałam bowiem nadzieję, że to mi w czymś pomoże. Aczkolwiek wbrew mojej nadziei, nie sprawiło, że poczułam się choć trochę lepiej. Jeszcze raz powyklinałam w myślach swoją wczorajszą nieuwagę i bezmyślność, po czym ponownie otworzyłam oczy i spojrzałam w bok. Zaraz, przecież to pokój Van. Obróciłam się na drugi bok i zorientowałam się, że dziewczyny nie ma w pokoju. Podniosłam się do pozycji siedzącej, co sprawiło mi naprawdę wiele trudności i w momencie gdy chciałam już schodzić z łóżka, drzwi do pokoju gwałtownie się otworzyły, wytwarzając hałas, który swoją drogą nie był dla mnie zbyt korzystny, a w progu stanęła Van z tacą w ręku. Spojrzała na mnie smutnym spojrzeniem, widząc jak łapię się za głowę i zamknęła drzwi, ale tym razem nie było to tak bardzo głośne jak jej wejście. Podeszła do mnie i usiadła obok, wręczając mi tabletkę i wodę, którą natychmiast opróżniłam, popijając przy okazji białą tabletkę. Dopiero, gdy wypiłam całą zawartość butelki, zdałam sobie sprawę, jak bardzo mnie suszy.

- Jak się czujesz? - spytała troskliwie dziewczyna, wlepiając we mnie swoje spojrzenie. Spojrzałam na nią typu Serio o to pytasz? i wzięłam łyka herbaty, którą mi przyniosła. - Dobra, nie było pytania.

- Mam ochotę umrzeć - mruknęłam, odstawiając kubek. Bezsilnie opadłam na łóżko, przymykając oczy.

- Mówiłam ci wczoraj, że będziesz tego żałować.

- Nie pamiętam.

- Bo byłaś zbyt pijana - odparła, śmiejąc się. Czy ja zrobiłam wczoraj coś głupiego o czym nie wiem?

- Odwaliłam coś wczoraj? - zapytałam, mając nadzieję, że przyjaciółka zaprzeczy.

- Prawie zaczęłaś się rozbierać na środku parkietu, ale na szczęście w porę interweniowałam - stwierdziła.
Ton jej głosu był tak spokojny, jakby mówiła mi o tym, że jest głodna. Dosłownie. W jej głosie nie usłyszałam ani złości ani przerażenia tym, co zrobiłam. Gwałtownie podniosłam się z łóżka i spojrzałam na dziewczynę przeróżnym wzrokiem. - Żartowałam.

- Ja pierdole. Prawie zawału przez ciebie dostałam - odparłam w ulgą, lekko waląc dziewczynę w ramię.

- Auć, nie jestem Mattem, którego możesz bez przerwy bić - warknęła, chcąc brzmieć groźnie i zaczęła rozmasowywać ramię.

- To taka nauczka, abyś pamiętała, że ze mnie się nie żartuje - stwierdziłam, cwaniacko się uśmiechając.

Resztę dnia spędziłam u Van, dochodząc do siebie po wczorajszym wyjściu z przyjaciółmi. Nie chciałam bowiem wracać do domu z bólem głowy, tym samym pokazując mamie, jak bardzo wczoraj zaszalałam. Byłam pewna, że zdaje sobie sprawę, że moje nocowanie u Van nie skończy się oglądaniem filmów i jedzeniem popcornu. No bo kto tak spędza osiemnaste urodziny? Napewno żaden normalny nastolatek. I mimo, że naprawdę nie chciałam iść do tego klubu, to teraz byłam wdzięczna, że przyjaciele mnie wyciągnęli, bo chociaż dobrze się bawiłam i oderwałam od rzeczywistości. Byłam im wdzięczna z całego serca i nawet cholerny ból głowy, który towarzyszył mi do późnego popołudnia był tego warty. I właśnie wczoraj też zdałam sobie sprawę, jak bardzo tęskniłam za takimi imprezami, chociaż tak naprawdę nie byłam przekonana do tego pomysłu. Zack w pewnym sensie miał rację, mówiąc, że powinnam korzystać z życia póki mogę. I zapewne nigdy mu tego nie powiem, ale wzięłam sobie jego słowa do serca i postanowiłam, że tak zrobię. Dwa miesiące rozpaczania i użalania się nad sobą po zerwaniu z Niallem zupełnie wystarczają. W końcu nie mogę być wiecznie nieszczęśliwa po nieudanym związku. Pewnie jeszcze poznam niejednego chłopaka, który mi się spodoba. Może nie będzie to tak silne uczucie, którym darzyłam Nialla, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Co prawda najpierw minie sporo czasu, zanim ponownie zaufam jakiemukolwiek chłopakowi, ale kiedyś napewno się przemogę. Tymczasem nie mogę marnować swojej młodości na siedzenie w domu z książkami. Wiadomo, że nauka jest ważna i z niej nie zrezygnuję, bo chcę coś osiągnąć w przyszłości, ale muszę ponownie - przynajmniej w jakimś stopniu - wrócić do starej siebie i od nowa zacząć żyć. Bo życie ma się tylko jedno i nigdy nie dostanę szansy, aby powtórzyć młodość. I choć dwa miesiące to bardzo krótko od rozstania, a ja nadal czuję ból i czasami mam ochotę się rozpłakać, gdy przypomnę sobie o chłopaku i swoim szczęściu lub czymś związanym z nim, to wiem jednak, że nie mogę przez resztę życia zachowywać się tak, jak do tej pory.

Nie zdążyłam jeszcze dobrze wejść do domu, gdy mój telefon zaczął wibrować. Nie patrząc nawet na to, kto do mnie dzwoni, odebrałam połączenie.

- Sto lat! Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam! - wydarła się Kim, przez co musiałam lekko odsunąć telefon.

- Cześć Kim - odparłam, ściągając buty.

- Skończyłaś osiemnaście lat, a ja w ogóle nie słyszę entuzjazmu w twoim głosie - stwierdziła.

- Boli mnie głowa.

- I wszystko jasne. Ostro wczoraj zaszalałaś? - spytała i zaczęła się śmiać.

- Nie pytaj.

- Dobra, nie po to dzwonię. Chciałam ci życzyć wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia i tych innych pierdół, które się życzy z okazji urodzin. Więc wiesz, dużo alkoholu, chociaż legalnie to i tak jeszcze nie możesz. Dużo seksu. No i szybkiego przyjazdu do Nowego Yorku! - wrzasnęła, wywołując u mnie śmiech.

- Też nie mogę się już doczekać, aż się spotkamy - odparłam szczerze.

Od momentu mojego powrotu z Nowego Yorku cały czas utrzymywałam kontakt z Kim. Co prawda nie rozmawiałyśmy codziennie, bo obie nie miałybyśmy na to wystarczająco dużo czasu. Poza tym wiadomo, że przez ostatnie dwa miesiące nie byłam jakoś zbytnio chętna do rozmów i gadałam z Kim tylko czasami. Ale nie zaprzeczę, że kontakt z nią bardzo mi pomógł. Dziewczyna nie pocieszała mnie, tylko mówiła, a nawet kazała mi się wziąć w garść i nie marnować życia przez jakiegoś głupiego kretyna, bo "Jesteś zbyt młoda i zbyt piękna, aby rozpaczać po kimś, kto cię nie docenił." W sumie to dziwne, ale to słowa bardzo mnie zmotywowały i przyczyniły się do poprawy mojego stanu psychicznego.

- To już tylko miesiąc!

- Odliczasz?

- Od naszego ostatniego spotkania.

- Kochana.

- Cała ja. Jak już przylecisz do miasta to zobaczysz, jak zajebiście spędzimy twoje urodziny. Głowa będzie cię bolała przez tydzień. A teraz wybacz, ale muszę napisać jakiś gówniany esej - powiedziała i rozłączyła się, nawet nie dając mi dojść do słowa.


Zdecydowanie jestem dla was za dobra, ale wasze komentarze pod ostatnim rozdziałem tak bardzo mnie wzruszyły, że nie mogłam się powstrzymać przed dodaniem kolejnego rozdziału dzisiaj.

Jeśli chodzi o Zacka, o którego ciagle pytacie to spokojnie, ale pojawi się już wkrótce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro