Zielona Strzała
Mały John zaklaskał teatralnie w dłonie, co było znakiem dla wszystkich zebranych, że będzie snuł kolejną historię. Jak na zawołanie wszystkie głowy skierowały się w stronę starca i z zapartym tchem wyczekując nowych opowieści. John odłożył kufel piwa na stół, wylewając przy tym połowę jego zawartości. Rozsiadł się wygodnie na krześle, a ono zaskrzypiało na znak protestu. Odchrząknął głośno, a jego tubalny głos rozbrzmiał w całym pomieszczeniu.
Barman nie mógł powstrzymać się od kpiącego uśmieszku, wkradającego się na jego usta. Patrzył jak stary, miejscowy, pijak, John, pod wpływem wypitej zbyt dużej ilości alkoholu opowiada swoją popisową historyjkę. Thomas westchnął ciężko. Nienawidził tej roboty, jak i całej tej rudery, jednak by spłacić długi, które narobił z własnej głupoty, chcąc, czy nie chcąc, musiał to robić. Matka postawiła mu ultimatum: „Albo spłaci dług, który zaciągnął u Gilberta, albo może zapomnieć gdzie mieszka". Niewielka suma, którą posiadał, rozpłynęła się w powietrzu, nim Thomas zdążył jej zasmakować. Chłopak został przystawiony do muru, a teraz ślęczał od świtu do nocy, harując jak wół w miejscu, którego szczerze nie cierpiał.
Najbardziej nie znosił sobót, bo właśnie wtedy jak dżdżownice po deszczu z najciemniejszych zakamarków całego Nottingham. Wychodzili przedstawiciele tej o wiele mniej bezpieczniejszej części miasta. Wszelkiej maści zbiry, łajdaki, złodzieje, kanciarze i inne typy spod ciemnej gwiazdy. Zbierały się właśnie, tu w karczmie Zielona Strzała. Nazwa ta została wybrana specjalnie dla głównej atrakcji turystycznej tego miejsca, czyli Małego Johna. Miejscowy pijak specjalizował się w opowiadaniu rozmaitych opowieści, które ku zdziwieniu większości, cieszyły się sporym zainteresowaniem. Lwia część jego opowieści kręciła się wokół losów sławnego łucznika, którego sława wybiegała daleko poza granice Nottingham i lasów Sherwood.
Thomas jednak nie podzielał tej fascynacji opowiadaniami Małego Johna. Tak jak i samym Robin Hoodem.
Jako mały chłopiec uwielbiał słuchać opowieści o Robinie, Wesołej Kompani i o ich rozmaitych przygodach, jednak to było bardzo dawno temu i chociaż wstyd się przyznać do dziś znał wszystkie legendy na pamięć. Opowieści z nim związane wydawały się młodzieńcowi zbyt optymistyczne, mało prawdopodobne. Napełnione wartką akcją, a przygoda czaiła się na każdym kroku i zawsze kończyły się szczęśliwym zakończeniem. Jako dzieciak znajdywał w nich odskocznie od szarego i smutnego miejsca, jakim było wtedy Nottingham pod żądzą księcia Jana i szeryfa Roberta de Rainault, a główny bohater tych powieści, był autorytetem dla małego Thomasa. Przez dekadę wszystko jednak się zmieniło. Powrót do dawnej światłości mieszkańcy zawdzięczali właśnie Robinowi, jego Kompani i królowi Ryszardowi, który to powrócił do swojej ojczyzny po długim czasie nieobecności. Wieczny banita wreszcie się ustatkował, żeniąc się z Lady Marion. Nie długo po tych wydarzeniach Książę Złodziei w tajemniczych okolicznościach zniknął wraz ze swoją małżonką, a słuch po nich zaginął. Zostały tylko różnego rodzaju pogłoski, a każda z nich była mniej prawdopodobna od drugiej. No i oczywiście opowiastki Małego Johna, który jak głosiły plotki, sam niegdyś należał do bandy Robina.
Teraz było zupełnie inaczej. Magia, która tak kiedyś oczarowywała Thomasa w historiach o dzielnym łuczniku. Prysła i już nie potrafiła czarować tak samo, jak kiedyś. Thomas nie mógł zrozumieć, jak ktoś, kto tak bardzo kochał swój kraj - a przynajmniej tak wynikało z wszelkich opowiadań o nim - mógł ot, tak zniknąć, zostawiając na pastwę losu ludność, która na niego liczyła, ufała mu i kochała. I chociaż Nottingham nie narzekało na rządy królowej Muriel. To i tak wszyscy zgodnie mogli stwierdzić, że wdowa po królu Ryszardzie nie radziła sobie ze swoim stanowiskiem, choć w połowie tak dobrze, jak robił, to jej małżonek. Ciemna strona miasta nadal budziła postrach w okolicznych wsiach, ale już nie napawała takim przerażeniem i lękiem jak dawniej.
Chłopak wycierał pozostałość po jednym z klientów, który postanowił zwrócić dzisiejsze śniadanie na posadzkę. Zmarszczył nos, gdy ohydny zapach starych ryb dostał się do jego nozdrzy. Zaklął pod nosem, czując, jak i jemu zbiera się na wymioty. Wziął głęboki wdech, przeklinając w myślach osobę, po której musiał sprzątać.
Niewychowane świnie.
Narzekania chłopaka przerwał mężczyzna ubrany w zieleń. Wyróżniał się on na tle reszty oprychów. Siedział w kącie karczmy i wystukiwał palcami o blat stołu, nieznaną dla młodziaka melodyjkę.
Jak mu nie jest gorąco? - pomyślał, widząc dość niecodzienny ubiór tajemniczego jegomościa.
Skórzany płaszcz i spodnie nie należały do rodzaju ubrań, które nosiło się w taką pogodę jak ta. I w takich miejscach jak to. Widział go tu pierwszy raz. Tego był pewien. Osoby z wysokim statusem społecznym nie zapuszczały się w takie miejsca, jak to - chyba że miały interes do Gilberta lub jego gości. A po jego ubiorze Thomas łatwo wywnioskował, że jest szlachcicem lub kimś o wiele więcej.
Ciekawe czego on tu chce? - zastanawiał się chwilę, wciąż mu się przyglądając. Szybko jednak stracił zainteresowanie, rzucając ostatnie zaciekawione spojrzenie w stronę tajemniczego klienta i ruszył w kierunku baru.
Uwagę Thomasa przykuł Mały John, który wypił o wiele więcej alkoholu, niż powinien. Mężczyzna siedział na podłodze, ponieważ krzesło już dawno nie wytrzymało pod jego naporem. Niewzruszony tym zdarzeniem żwawo gestykulował, opowiadając kolejną historię. Jego słowa co chwila przerywała czkawka. Siwe włosy opadły na jego przyozdobioną bruzdami twarz, a w brodzie znajdywały się resztki zjedzonego posiłku. Thomas spojrzał smutno na pijaka, chociaż nie darzył go zbytnią sympatią to i tak było mu go żal. Starzec był już mocno wstawiony. Mimo tego mówił płynie ani razu się nie zająkując.
Thomas musiał mu przyznać, że miał on dar opowiadania. Jego głos był mocno zachrypnięty, lecz przyjemny dla ucha. Miał w sobie dziwne coś, co sprawiało, że miałeś ochotę słuchać go aż po kres swoich dni. Przywodził mu on na myśl syreny z pirackich legend.
Tym razem opowieść Johna różniła się od swoich poprzedników. I dlatego też tak bardzo zaciekawiła blondyna. Nie należała ona do gatunku tych, które zwykł opowiadać. Była smętna i przygnębiająca. Nie było w niej przygody, wartkiej akcji, a za rogiem nie czaiło się szczęśliwe zakończenie.
- I co zrobiła? - zapytał któryś z zebranych.
- A co miała zrobić? - odpowiedział, pytaniem na pytanie John i kontynuował swoją historię. - Matkę zabito. Króla otruto. Ojca ścięto. - Wyliczał na palcach. - Koronę jej ukradli. Nie miała nic. - Posmutniał nagle, a jego spojrzenie stało się zamglone. W kącikach jego brązowych oczu pojawił się łzy. - Mówiłem im, że źle robią - mówił, zatapiając się we własnych wspomnieniach - ufając temu wstrętnemu babsku, ale mnie nie słuchali. - Westchnął ciężko i upił spory łyk trunku. - I zapłacili za to życiem.
Barmanowi bardziej to przypominało jakiś dramat niż opowiastkę na dobranoc. Uznał, że dziadek wypił już o wiele za dużo i nadzwyczajnie w świcie bredził. Chwilowo stracił nim zainteresowanie, by zaraz oderwać się od blatu, który zaciekle polerował.
- Gdy tylko ten babsztyl zasiadł na tronie - kontynuował John - zabiła ich. - Wykonał gest, poderżnięcia gardła i wystawił język na wichrz. - Dzieciaka ukryłem w klasztorze - odezwał się w końcu po chwili dłuższego milczenia, a Thomas był niemal pewny, że John przemilczał kilka wątków. Zmarszczył brwi w napięciu, nasłuchując kolejnych słów.
- Gdzie?! - ryknął, śmiechem jeden ze słuchaczy, co natychmiast popsuło nastrojową atmosferę.
- TAK! - warknął John. - Baranie! Ogłuchłeś?! Do klasztoru! - krzyczał, zdenerwowany pijak. - Tam była bezpieczna! - burzył się, a w tym momencie przypominał Thomasowi małe dziecko, a nie dorosłego mężczyznę. - Z dala od tej jędzy! Zadbałem o to, by ją wyszkolono...
- Wyszkolono w klasztorze... - kpina wyrwała się z ust Thomasa, nim chłopak zdążył dobrze przemyśleć to, co mówi.
Młodziak otworzył oczy szeroko ze zdziwienia, gdy John skierował na niego swoje mordercze spojrzenie. W ostatniej chwili uniknął bliskiego spotkania z naczyniem, chowając się pod blat.
- TAK! Gnojku! Sam se opowiadaj! Jakiś taki mądry! - wrzasnął, na całe gardło Mały John wściekły, że po raz któryś, ktoś odważył mu się przerwać.
Odłamki szkła rozprysły się na wszystkie strony, a salę wypełnił szyderczy rechot. Thomas tępym wzrokiem wpatrywał się w porozbijane kawałki kufla. Jego serce zabiło mocniej. Wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić. Jego zdaniem Mały John podchodził zbyt emocjonalnie do tej historii, co nigdy mu się nie zdarzało.
Po upływie dobrych dziesięciu minut podniósł się ze swojego miejsca, przygotowując się psychicznie na kolejne obelgi pod jego adresem. Młodziak odetchnął z nieskrywaną ulga, gdy starzec nie zwrócił na niego uwagi - całkowicie pochłonięty życiem młodej banitki.
Mały John zapartym tchem opowiadał losy dziewczyny i już nikt nie odważył się mu przerywać. Po jego nagłym wybuchu złości nie było już ani śladu. Jego brązowe oczy świecił smutnym blaskiem, a na twarzy błąkał się blady uśmiech. Ożywiony wymachiwał rękoma na wszystkie strony, co chwila kogoś trącając, ale nikt ze zbójeckiej bandy nie zdawał się tego zauważać.
Cały niebezpieczny światek stracił w oczach młodego chłopaka, gdy ujrzał jak, rozklejają się nad smutnym losem głównej bohaterki tej powieści, ale to właśnie było magią Małego Johna i choć starzec był już cieniem dawnego siebie sprzed lat. - Niegdyś wysoki mężczyzna, dobrze zbudowany z ogromną siłą fizyczną, którego wszyscy się bali. A dziś starczały pijak. Miejsce mięśni zastąpił piwny brzuch, a zamiast grozy wzbudzał politowanie i śmiech. To i tak pomimo tej kolosalnej zmiany, która nastąpiła w jego wyglądzie, ale także w zachowaniu i sposobie bycia. Nadal miał to dziwne coś, urok, który nie zniknął przez miniony czas.
John otrząsnął się z nieprzyjemnych dla niego wspomnień i ku niezadowoleniu młodego barmana rozbił kolejny kufel tej nocy. Jego historia wróciła na charakterystyczny dla nie go wesołkowaty ton. Z twarzy znikło zamyślenie i smutek. Wyszczerzył zgniłe zęby w szerokim uśmiechu. A każde zdanie wypowiadał z coraz większą pasją i werwą.
Zakonnice się nie spisały - podsumował w myślach dalszy ciąg historii Thomas.
Losy dziewczyny z minuty na minutę robiły się dla niego coraz bardziej barwne i fascynujące. Jej przygody były teraz bardziej podobne do tych o Robinie. I co Thomas przyznał bardzo niechętnie, zaciekawiły go. John opowiadał o zemście i o powrocie na szczyt. O odzyskaniu tego, co utraciła za niemowlaka i o zwróceniu należytego jej szacunku. O ciągłym ukrywaniu się i o ucieczkach. O przywróceniu dawnego blasku i chwały jej rodu. Niestety każde nawet najdrobniejsze zwycięstwo pozostawiało po sobie krwawe ślady zemsty jej przeciwników. Thomas musiał przyznać, że to, co na początku psuło kolejną opowiastkę Johna, teraz sprawiało, że stawała się ona o wiele ciekawsza.
Blondyn podskoczył, gdy ktoś trzasnął drzwiami, wyrywając go tym, z objęć historii Małego Johna. Rozejrzał się zdziwiony na wszystkie strony. Zamrugał kilka razy, powracając do rzeczywistości. Jego wzrok automatycznie powędrował w kierunku miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą siedział mężczyzna przyodziany w zieleń.
Nic nie zamówił - zauważył z rozgoryczeniem.
Młodziak wzruszył ramionami. W swojej krótkiej karierze barmana spotykał różnych świrów i dziwaków. I mało co było go już w stanie zadziwić. Jednak dziś mieli wyjątkowo słaby utarg. I byłby wdzięczny, gdyby ten, zamiast zwykłego przysłuchiwania się wziął przykład z pozostałych i coś zamówił.
~*~
Sytuacja, ta powtórzyła się jeszcze kilka razy, co niezbyt spodobało się Thomasowi. Pomijając fakt, że enigmatyczny klient nadal nie pokusił nawet o jeden kufel piwa - co lekko irytowało chłopaka - to oprócz tego mężczyzna w drogim stroju o szmaragdowym kolorze wzbudzał niewytłumaczalny dla młodzieńca strach.
~*~
Po upływie kolejnych tygodni Thomas w końcu odetchnął z ulgą, gdy to zdarzenie już się nie powtórzyło. Poczuł się bezpieczniejszy, zwłaszcza że w ostatnim czasie w Nottingham miało się o wiele gorzej niż zazwyczaj. Zbrodnia goniła kolejną zbrodnię.
Thomas wpatrywał się tępym spojrzeniem w butelkę wódki. Jego myśli krążyły wokół najnowszych wydarzeń.
Kilka dni temu splądrowano doszczętnie królewski skarbiec i zaraz po tym królowa Muriel wraz ze swoimi dziećmi, i nowym mężem opuściła pałac. Co dało dużo domyślenia młodzieńcowi. Oficjalnym jednak powodem wyjazdu władczyni był ślub jej najstarszej córki, ale Thomas, jak i reszta obywateli nie był przekonany co do prawdziwości tych słów. Młodziak zakładał, że chodziło o władzę. Było to dla niego najprostsze i najsensowniejsze wyjaśnienie. Jednak w tej sprawie było coś, co nie dawało mu spokoju. A raczej ktoś. Blondyn był pewien, że pojawienie się nieznajomego w Zielonej Strzale pokrywało się z tym wszystkim. Nie wiedział tylko jak.
Chłopak westchnął ciężko. To wszystko nie dawało mu spokoju. Wiedział, że to głupie obawiać się kogoś, kogo nawet nie znał. I pewnie, by zaraz o tym zapomniał, gdyby tylko królowa ucierpiała w ostatnim czasie. Gdyby jego przypuszczenia okazały się prawdziwe i faktycznie za sprawą Muriel kryła się gra o tron. To i tak nie rozumiał, co z tym wspólnego mieli Godwin, Odo i Osbert. Troje największych szych przestępczego światka zostało zamordowanych. Thomas i dla tej sytuacji znalazł wyjaśnienie. Żadną nowością nie było, że bandyci mieli między sobą różnego rodzaju porachunki. Thomas zakładał, że za śmiercią trójki przestępców stoi właśnie jeden z takich porachunków. Gdyby nie fakt, że ich domy nie zostały ograbione z żadnych kosztowności, a mieli ich przecież całkiem sporo.
Nie potrafiąc ujarzmić swojej ciekawości i chcąc dowiedzieć się co za tym wszystkim stoi i także ustalić tożsamość tajemniczego mężczyzny, który od jakiegoś czasu spędzał mu sen z powiek. - Przeprowadził własne śledztwo i ku jego wielkiemu rozczarowaniu nie przyniosło ono oczekiwanego rezultatu. Od jakiegoś czasu tkwił w martwym punkcie, nie potrafiąc skleić tego wszystkiego w całość, tak by miało ręce i nogi.
Chłopak drgnął lekko, czując na ramieniu czyjąś dłoń. Wyrwany ze swoich zamyśleń spojrzał zdziwiony na Gilberta, który przyglądał mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Wszystko dobrze? - spytał, zmęczonym głosem.
Thomas pokiwał głową, a Gilbert zmrużył oczy intensywnie nad czymś myśląc. Omiótł wzrokiem wnętrze swojego lokalu, które już od jakiegoś czasu świeciło pustkami. Gilbert sapnął ciężko, widząc ten ponury dla niego obraz.
Przestępcy po zamordowaniu trzech największych zbrodniarzy w Nottingham żyli w ciągłym strachu. I rzadko kiedy, któryś z nich odważył się wyściubić nosa ze swojej nory, gdy zapadał zmrok. Co niestety oddziaływało na statystyki Zielonej Strzały.
- Mały John - mruknął, zdziwiony mężczyzna. - Nie ma go. - Wyjaśnił, widząc zdezorientowany wyraz na twarzy Thomasa.
Wzrok młodziaka skierował się w stronę miejsca, gdzie zawsze przesiadywał stary pijak.
No tak. Nie ma Małego Johna. - Dotarło do niego.
- Dziwne - wymamrotał, zaskoczony nieobecnością pijaka.
- Eee tam. - Machnął, lekceważąco ręką Gilbert. - Pewnie się nachlał. I leży w rowie - powiedział i wyszedł trzaskając głośno drzwiami od zaplecza.
Chłopaka wzruszył ramionami na te słowa. Istniała możliwość, że jego szef miał rację. Przez ostatnie tygodnie starzec pił więcej niż zazwyczaj. Thomasa tylko ciekawiło, skąd on brał na to pieniądze, ale nigdy nie odważył się go o to zapytać.
- A gdzie jest?
Thomas podskoczył przerażony, a oczy o mało nie wyskoczyły mu z orbit.
Jego uwagę od razu przykuła broń zwisająca za skórzanego pasa. Małe iskierki podekscytowania zagościły w jego błękitnych oczach, widząc niewielkich rozmiarów oręż. Było to połączenie dwóch toporów. Dwuręcznego i rycerskiego. Rozmiarami bardziej przypominał ten drugi. Drzewc był wykonany z czarnego dębu, a jego rękojeść była opleciona owczą skórą. Na drewnie została wyrzeźbiona strzała, która przebiegała od jego początku do końca. Labrys natomiast był podobny do tego, który posiadały topory dwuręczne. Wykonany z lekkiego metalu, lecz dużo bardziej wytrzymałego od stali. Srebrne ostrze połyskiwało w świetle palącej się świecy.
Chłopak wessał łapczywie powietrze, a jego błękitne oczy zaszkliły się na ten widok. Jako mały chłopiec zawsze o takim marzył, a ten wyglądał, jakby żywcem był wyciągnięty z jego dziecięcych marzeń.
- Zamknij buzię, bo ci mucha wleci. - Usłyszał rozbawiony głos.
Te słowa podziałały na niego jak kubeł zimnej wody. Otrzeźwiał szybko i spojrzał na człowieka stojącego przed nim.
Thomas rozdziawił budzie ze zdziwienia. Nie potrafił wydobyć z siebie ani jednego słowa. Wpatrywał się oszołomiony i zszokowany w postać stojącą przed nim. Jego źrenice rozszerzyły się, a oczy urosły do rozmiarów pięciu-funtów.
Osoba stojąca przed nim była tym samym mężczyzną, a raczej kobietą - co jeszcze kilka miesięcy temu, po raz pierwszy otworzył drzwi Zielonej Strzały. Jej intensywnie zielony oczy świeciły groźnym blaskiem. Stała dumnie wyprostowana wbijając w Thomasa zniecierpliwione spojrzenie. Jej palce wystukiwały tę samą melodię, co za pierwszym razem. Czarne jak heban włosy miała zaplecione w gruby warkocz, a kilka kosmyków opadało jej na czoło. Jej nos przeżył nie jedno złamanie, a w okolicach oczu gościły delikatne zmarszczki. Piękną twarz skalała blizna, przebiegająca przez lewe oko aż do prawego kącika ust. Źrenica prawego oka nie była, aż tak intensywna, jak lewa. Thomas patrzył na nią jak zaczarowany. Pomimo tych skaz wydawała się chłopakowi wyjątkowo piękna, a swoim wyglądem bardziej przypominała mu nimfę lub inne mitologiczne stworzenie. Miała na sobie to samo ubranie co kiedyś. Z bliska nie wyglądało ono już na tak grube, jak wcześniej myślał. Materiał był lekki i cienki. Co pozwalało jego właścicielce na szybkie przemieszczanie się. Ciemno-zielony kolor stroju ułatwiał maskowanie. Jej smukłą szyję zdobił srebrny medalik w kształcie korony. W prawej dłoni zaś trzymała parę bawełnianych rękawiczek, a na lewej znajdywał się złoty pierścionek z szafirem. Dziewczyna odchrząknęła znacząco, co od razu postawiło Thomasa do pionu.
- Napatrzyłeś się już?! - warknęła nieprzyjemnie, przerywając tym samym, jego rozmyślenia o jej wieku.
- Tak - odpowiedział, bez chwili namysłu. Gdy dotarło do niego, co właśnie zrobił. Zawstydził się jak małe dziecko. Spuścił wzrok, a szkarłatny rumieniec zagościł na jego pyzatych policzkach.
- To świetnie - wycedziła z kpiącym uśmieszkiem na ustach. - Potrzebuję twojej pomocy, a tak konkretniej Małego Johna. Gdzie mogę go znaleźć? - zapytała, rozdrażniona.
Chłopak zamrugał kilkakrotnie.
- Johna? - zapytał, sam siebie, na co ta przytaknęła.
Thomas już miał jej powiedzieć, że Małego Johna dziś nie ma i nie wie, gdzie jest. Jednak nie zrobił tego. Z niewytłumaczalnych dla siebie powodów wybuchnął gromkim śmiechem, a on rozległ się po pomieszczeniu. Wyraz ulgi pojawił się na jego okrągłej buzi. Zielone oczy kobiety błysnęły złowrogo, a młodziaka przeszyły ciarki. Uniosła jedną brew w pytającym geście.
- Zaraz się zapowietrzysz - syknęła jadowicie, kierując się w stronę wyjścia.
Thomas momentalnie przestał się śmiać. Spojrzał na nią poważnym wzrokiem i odpowiedział na jej wcześniejsze pytanie.
- Nie ma go - odparł. - I nie wiem, gdzie jest. - Uprzedził jej kolejne.
Przytaknęła w milczeniu, zakładając na głowę kaptur.
Młodziak drgnął. Nagle wszystko zaczęło układać się w jedną, wielką, spójną całość. Pytania, które tak długo go męczyły i tyle czasu pozostawały bez odpowiedzi. Niebyły już jedną wielką niewiadomą.
- Poczekaj!
Jej dłoń zastygła na mosiężnej klamce. Zacisnęła zęby i spojrzała na Thomasa wyczekująco.
- Jak ci na imię?
- Robin - odpowiedziała mu, a na jej buzi rozkwitł delikatny uśmiech. - A John trochę przesadza -rzekła, na odchodne zatrzaskując za sobą dębowe drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro