Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ścięty kłos

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a ja za bardzo nie miałam się gdzie podziać. Nie było to żadną nowością. Ostatnie miesiące znacznie różniły się od mojego dotychczasowego życia. Nikt z dnia na dzień z arystokratki nie staje się banitką lub jednak staje. Tak przynajmniej było w moim przypadku.

Ojciec chciał zrobić ze mnie produkt, który ot, tak można kupić, gdy zaproponuje się odpowiednią stawkę. Nasłuchałam się zbyt wiele historii - z gatunku tych nieprzyjemnych - o tym, jak kończyły się planowane małżeństwa. Dlatego postąpiłam tak, jak przed laty uczyniła to moja matka - zostawiając mnie pod opieką ojca. Po prostu uciekłam.

Bez żadnego konkretnego celu włóczę się po świecie i głowię nad tym, jak uchronić się przed momentem, gdy wszystkie pieniądze ojca znikną z mojej sakiewki.

Westchnęłam ciężko i oparłam się o pień drzewa.

Chłodny wiatr owiewał moje ciało ubrane w zdecydowanie za cienkie jak na tę porę roku ubranie. Dziś po raz kolejny pozazdrościłam moim trzem starszym braciom. Ich nauki od gubernatorów znacznie różniły się od moich. Ciekawsze, ale co najważniejsze przydatniejsze. Wystarczyło kilka dni samemu w wielkim świecie, a ja ponownie zapałałam nienawiścią do panujących realiów.

Westchnęłam, odbijając się od drzewa. Mój żołądek domagał się kolacji, a ja nie byłam w stanie mu jej zapewnić. Ukradzione pieniądze powoli się kurczyły, a ja zaczęłam się zastanawiać czy utrata wolność naprawdę mogła być najgorszym, co mogło mnie w życiu spotkać.

Jedna ze służących zwykła mawiać „Co się spartaczy to się nie od partaczy". Nie powiedziałabym, że moja decyzja była zła, raczej nieprzemyślana. To słowo o wiele lepiej określało moje czyny.

Nieprzemyślane było również udanie się do o lasu o porze, która nie pretendowało jako najbezpieczniejsze. Samotna, młoda dziewczyna na ulicach wielkim miasta mogła czuć się zagrożona, a co dopiero samotna dziewczyna w wielkim lesie. Niestety mój mózg zdecydowanie za wolno przetwarzał informacje - za późno uświadamiając mi własną głupotę.

Roślinność przerzedzała się, a ja brnęłam wytrwale przed siebie w wędrówce donikąd. Wiedziona jedynie intuicją i resztkami instynktu, bo z każdym minionym dniem mój los był mi obojętny coraz bardziej. Rezygnacja i zwątpienie stały się nierozłącznymi towarzyszkami mojej banicji i bądź co bądź wolności, która zaczynała mieć więcej wad niż zalet.

Moje myśli bezwiednie zaczęły krążyć ku matce. Kobiecie, której nigdy nie zdołałam poznać. Osobie, która pewnego dnia zniknęła i nigdy nie powróciła, a szesnaście lat później historia zatoczyła koło.

Myśli o matce usunęły się w cień, gdy na horyzoncie zamajaczyła strzelista wieża. Mimowolnie przyspieszyłam kroku, a promyk nadziei na nowo rozpalił się w moim rozgoryczonym sercu.

Budowla stawała się coraz bardziej widoczna i tym bardziej mój entuzjazm opadał, aż zniknął bezpowrotnie. Budynek był piękny - dobrze pamiętający czasy minionej epoki - to miał podstawową wadę w postaci braku drzwi.

Obeszłam wieżę dokoła kilka razy z myślą, że mogłam przeoczyć istotny szczegół, ale niestety tak nie było.

— Jest tam kto?! — zawołałam, a gdy odpowiedziała mi martwa cisza, krzyknęłam jeszcze głośniej. — Halo?!

Znowu cisza, a ja przestałam się łudzić, że ktokolwiek odpowie. Miejsce to żywcem wyjęte było z opowieści jednego ze stajennych. Stary Lunderbeg często raczył mnie i moje rodzeństwo historiami mrożącymi krew w żyłach. Stojąc na wielkim placu, w towarzystwie gotyckiej budowli czułam się, jak bohaterka jednej z nich. Wiatr zdawał się nie docierać przez zasłonę gęstych drzew, a śpiew ptaków nikł w gąszczu liści.

W normalnej sytuacji posłuchałabym zdrowego rozsądku i zawróciła, ale to nie była normalna sytuacja. Dlatego niewiele się zastanawiając, wyciągnęłam z cholew butów dwa skrzętnie schowane sztylety. Srebrne ostrza wbijałam między ubytki w fundamencie - piąć się mozolnie do góry. Moja wyobraźnia podsuwała mi coraz to kolejne wymyślne obrazy mojego upadku i tragicznej śmierci. Skutecznie ją ignorując, moje stopy dotknęły twardego gruntu.

— Jest tu kto? — zapytałam, ale widząc mały pokój, ozdobiony warstwami kurzu wiedziałam, że nikt mi nie odpowie.

Zapach stęchlizny niemal mnie dusiły, a oczy zaszły łzami, gdy zasmakowały tego smrodu. Zasłoniłam nos rękawem koszuli, ale nie na wiele się to zdało. Nieprzyjemna woń przenikała przez warstwy cienkiego ubrania i mdliła zmysły. Burczący dotąd żołądek przypomniał sobie o zjedzonym rano śniadaniu. Resztki niestrawionego jedzenia opuściły mój układ pokarmowy. Smród rzygowin wymieszał się z zapachem brudu i pleśni. Mimo że wciąż kręciło mi się w głowie od tej bogatej gamy afrodyzjaków - moja stopa zrobiła niepewny krok do przodu. Nie byłam pewna ile lat, może mieć wieża, ale sądząc po wystroju, o wiele więcej niż na początku mi się zdawało. Rozejrzałam się uważnie wokół, z zachwytem chłonąc każdy zniszczony element tej wiekowej budowli. Moje oczy spoczęły na księdze, której czas również nie oszczędził.

Ostrożnie wzięłam ją do rąk i wyszłam na zewnątrz. Wolałam uniknąć sytuacji, gdy za kilka wieków ktoś równie lekkomyślny i ciekawski znajdzie moje ciało na środku pokoju. Wertowałam kolejne zżółknięte karty księgi. Był to pamiętnik wypełniony czyimiś rysunkami. To one przeważały swoją liczbą, dopiero pod koniec trzymane w ręku tomiszcze nabrało charakter pamiętnika.

„Moje gorzkie łzy wsiąkają co noc w poduszkę. Samotność tak bardzo mi doskwiera, a matka znowu znikła na kolejne noce.
Pragnę wydostać się z tej przeklętej wieży. Czy za borem jest życie? Czy świat jest tak okrutny, jak mówi matula? Tyle pytań bez odpowiedzi".

To ktoś tu mieszkał? — z wątpieniem spojrzałam na pomieszczenie, które najprawdopodobniej było salonem.

Kolejne strony ponownie gościły malunki. Większości były to zwierzęta od ptaków po płazy oraz sporadycznie pojawiające się krajobrazy. Malunki miały w sobie tę iskrę, jak zwykła mawiać moja nauczycielka, ale jeśli nauki madame Melodii na coś się zdały, to wiedziałam, że więcej w tych pracach było talentu, intuicji i błądzenia po omacku niż wiedzy. Zwierzęta były piękne, ale krajobrazy jasno mówiły, że autorka prac - zgodnie z wcześniejszymi zapiskami - nie widziała świata, a znała go jedynie z opowieści. Następne zaś strony były zapełnione niewyraźnymi i pokracznymi literami, a nawet drobne rysunki stały się rzadkością.

„Dziś są moje szesnaste urodziny. Ból rozrywa moje serce na myśl, że matka po raz kolejny złamała daną obietnicę".

„Wiem, że to niewdzięczne, ale już nie potrafię. Moje serce rwie się do ucieczki. Czuję, że coś mnie woła. Moje miejsce jest tam chen daleko, ale nie tu".

Dalsze strony były puste, a to mogło oznaczać jedno. Właścicielka pamiętnika spełniła swoje marzenie, uciekając w ramiona zdradliwej wolności.

Tylko jak?

Zamknęłam księgę i ponownie rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu wskazówki. Moje oczy natrafiły na kolejny szczegół, który wcześniej umknął mojej uwadze. Zwój gęstych blond włosów wił się, jak wąż po ścianach oplatając mury starej wieży.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro