Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Synchronizacja VII

13 kwietnia 1912 rok, Ocean Atlantycki.
Trzeci dzień rejsu. Pogoda bez większych zmian, wiosenne, zimne powietrze z małymi przebłyskami słońca.
-Pauline, a gdybyśmy rozejrzeli się trochę między kajutami trzeciej klasy?- zaproponował Charles, stojący przy schodach, pod wielką, szklaną kopułą.
-To już trzeci dzień podróży, a my nadal nic nie znaleźliśmy... w sumie, co nam szkodzi?- odparła.
Nagle, za ich plecami usłyszeli męski głos.
-Kapitanie!- zawołał.
Po drugiej stronie pomieszczenia stał Edward Smith, który reagując na zawołanie, odwrócił się.
-Tak, panie Phillips?- zapytał.
-Dostaliśmy powiadomienie z Californiana. Ugrzęźli w polu lodowym i ostrzegają nas przed górami- powiedział radiooperator.
Kapitan wziął do ręki kawałek papieru z depeszą zapisaną alfabetem Morse'a.
-Kurs bez zmian, tylko bądźcie uważni- odparł, spoglądając na wiadomość.
Radiotelegrafista Phillips odszedł.
-Góry lodowe?- zaniepokoiła się Pauline.
-Tak, jest wiosna, więc lodowce topnieją i wyrzucają do oceanu wielkie bryły lodu. Ale to silny statek, nie musimy się martwić- utwierdził ją Charles.
Mężczyzna nie chciał długo czekać, więc pociągnął za rękę Pauline i udali się do windy.
-Na pokład D, proszę- kobieta poprosiła mężczyznę obsługującego windę.
-Tam zaczniemy?- szepnął Charles.
-Tak- odparła, po czym winda ruszyła w dół.
Minęła krótka chwila, po której Asasyni znaleźli się na pokładzie D.
-Jakoś tu pusto- stwierdziła Pauline.
Między korytarzami nikt się nie przewijał.
-Popatrz tylko na zegarek, jest południe. Zapewne wszyscy udali się na obiad- stwierdził Charles.
Idąc wzdłuż korytarza, para Asasynów usłyszała jakiś cichy pomruk i ciężki upadek, wraz z otarciem się o ścianę.
-Charles... tam ktoś leży!- krzyknęła kobieta.
W kącie ściany obitej białą boazerią leżał jakiś mężczyzna z zakrwawionym ubraniem, trzymającym się za wbity w brzuch nóż.
-Stój!- rozkazał Charles, zwracając uwagę na potencjalnego zabójcę, który odskoczył od umierającego człowieka.
Asasyn udał się w pościg za podejrzanym, kiedy w międzyczasie Pauline podeszła do ofiary i zaczęła ją wspierać psychicznie.
-Co tu się wydarzyło?- zapytała, trzymając umierającego człowieka za ramię.
-Jabłko... oni...- wydusił z siebie mężczyzna kaszląc.
-Templariusze?- upewniła się Pauline.
-Tak... jutro... w nocy... zegar...- ugodzony nożem człowiek zaczął dławić się napływającą mu do gardła krwią.
-Spoczywaj w pokoju...- powiedziała Pauline, zamykając powieki zmarłego.
-O, mój Boże!- usłyszała za sobą, wraz z dźwiękiem upadającej tacy ze sztućcami.
Tuż za Asasynką stała pokojówka o bujnych, brunet włosach, ubrana w granatową garsonkę i biały fartuch.
-Tylko spokojnie...- uspokajała ją Pauline.
-Co tu się stało?!- denerwowała się pokojówka.
-Doszło do morderstwa, mój kolega pobiegł za zabójcą, ale niech pani na razie nikogo nie woła- poprosiła Asasynka.
Kobieta uklękła przed Pauline i wyciągnęła z kieszeni fartucha białą chustkę.
-Niech panienka sobie wytrze ręce- powiedziała, zwracając uwagę na krew na dłoniach Asasynki.
-Dziękuję bardzo- podziękowała Pauline.
-Niech to szlag!- przybiegł zdenerwowany Charles, trzymając się za nos.
-Co się stało?- zapytała Pauline.
-Zaskoczył mnie, otworzył drzwi od jednej z kajut, a ja dostałem nimi w twarz... a potem uciekł- wytłumaczył mężczyzna.
-Musimy coś zrobić ze zwłokami- stwierdziła Pauline.
-Przepraszam... a kim pani jest?- zapytał, zwracając uwagę na pokojówkę.
-Z tego wszystkiego, nawet nie zdążyłam się przedstawić... Violet Jessop. Jestem pokojówką...- odparła kobieta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro