Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Synchronizacja IV

12 kwietnia 1912 rok, Queenstown.
Nastało popołudnie. Drugi dzień rejsu z małymi postojami.
Charles wyszedł ze swojego pokoju i skierował się do palarni.
-Zapaliłbym...- pomyślał, obracając w rękach papierosa.
Miejsce to było tak samo piękne, jak każde inne na pokładzie; ozdobne fotele, szyby z kolorowego szkła i te obrazy, które nadawały klimatu.
Mężczyzna wyjął z kieszeni marynarki zapałki, po czym odpalił papierosa.
Próbował on wyłapać uchem jakiś plotek wśród pasażerów, jednak na próżno. Wszyscy rozmawiali między sobą tylko o pieniądzach i interesach.
-Przepraszam, ma pan ognia?- odezwał się głos za Charlesem.
-Tak- odparł, odwracając się na pięcie i podnosząc pudełeczko z zapałkami.
Przed nim ukazał się postawny mężczyzna w średnim wieku, o miłym wyrazie twarzy i wąsach.
-Ah! Gdzież moje maniery! Bruce Ismay- powiedział, podając rękę Charlesowi.
*Porozmawiaj z nim.
-Miło mi, Charles Collins- odparł Asasyn.
-Jak się panu podoba ten gigant?- zapytał Ismay, zaciągając się dymem papierosa.
-Jest... no cóż, kolosalny! Jakiś czas temu miałem okazję widzieć Olympica, ale Titanic... on ma w sobie coś niezwykłego- uśmiechnął się Charles.
-Miło mi słyszeć. To duma naszej spółki!- przechwalał się Ismay.
-White Star Line, jak mniemam?- upewnił się Asasyn.
-Tak, przecież Cunard nie zbudowałby takiego pięknego okrętu. Ba, nawet dwóch!- odparł Ismay.
-A co z Lusitanią i Mauretanią?- Charles zmarszczył brwi.
-Eh... to inny temat... są szybkie, ale mniejsze i nie tak luksusowe, jak Titanic... co do solidności, to też nie byłbym taki pewien...- Bruce zakaszlnął.
Nagle, rozległ się dźwięk syreny z komina.
-Co się dzieje?- zapytał Charles.
-Dopłynęliśmy do Queenstown- odparł Ismay.
Mężczyźni wyszli na pokład spacerowy, a ich oczom ukazał się skrawek lądu i typowy port, oddalony o kilka mil.
Wiwatów i okrzyków tłumów przy nabrzeżu nie było końca. Titanic stanowił dla nich bowiem cud techniki.
-A dlaczego tutaj zawinęliśmy?- Charles zwrócił się do Bruce'a.
-Odbieramy pakunki, pocztę i kilku pasażerów- odparł Ismay.
Chwilę później, do burty transatlantyka zbliżył się mały kuter i tender.
Charles pożegnał się z Ismay'em i udał na dolny pokład.
-Gdzie idziesz?- zapytał go głos z oddali.
Mężczyzna odwrócił się na pięcie i zobaczył Pauline.
-Schodzę w dół... pozwiedzam trochę ten statek- Charles uśmiechnął się.
-Widziałam pewnego człowieka, ubranego w biały strój White Star... wydawał się podejrzany... To znaczy, dziwnie się zachowywał, był jakiś taki nerwowy i zabiegany- wyjaśniła.
-Czy miał na palcu pierścień?- zapytał Charles.
-Nie zwróciłam na to uwagi... Chyba tak, chyba miał, rzucił mi się w oczy czerwony kolor- odparła.
-Musimy się za to zabrać- pogonił Charles.
Asasyni zeszli na jeden z dolnych pokładów, na których znajdywały się przejścia przez trapy.
-To on- wyszeptała Pauline.
Między pakunkami i otworzoną furtą, stał mężczyzna, na którego wcześniej natknął się Charles, w czasie rozmowy z Molly Brown.
-Zrobimy tak, ja go prześledzę, a ty na razie tutaj zostań- zaproponował Charles.
-Niech tak będzie- zgodziła się Pauline.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro