Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 96

- Lils, czy nie możesz mi po prostu powiedzieć, gdzie jedziemy? Dobrze wiesz, że nienawidzę niespodzianek - mruknął, udając wielce niezadowolonego Janek, choć dobrze wiedziałam, że w głebi duszy cieszył się jak dziecko. 

Uśmiechnęłam się pod nosem, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy. Nie byłam najlepszym kierowcą, a już na pewno nie na kilkugodzinnych trasach po autostradzie, ale przecież nie mogłam mu podać celu naszej podróży. Wystarczył mi fakt, że nawigację ustawiłam na huszpański, którego kompletnie nie rozumiał, a i tak słuchałam jej na słuchawce. Plus, wcześniej naprawdę długo studiowałam mapę, która na szczęście była stosunkowo prosta. Dodatkowo co kilkadziesiąt kilometrów ustawiałam punkt docelowy. Musiałam mieć stuprocentową pewność, że chłopak nie domyśli się, dokąd zmierzaliśmy. 

Wiedziałam, że niedługo nie zapomnę dzisiejszego poranka oraz jego zszokowanej miny, gdy kazałam mu wstać i się pakować na najbliższy tydzień. Choć długo jęczał w łóżku, próbując na powrót usnąć, nie pozwoliłam mu na to. Wczorajszą noc ponownie spędził w studiu, dlatego ta cholernie cieszyłam się na nasz zaplanowany urlop. Zwłaszcza że Solar nie miał nic do gadania, bo zajmował się tym dział kadr. Dobrze było widzieć i jego reakcję na mój elektroniczny wniosek. 

Moja ekscytacja wynikała jednak przede wszystkim z wizji spędzenia całego tygodnia z moim chłopakiem. Czekałam na to tak długo, że już prawie zapomniałam, jak to jest spędzić ze sobą tyle godzin bez rozłąki. 

Na ranczu już czekał na nas równie uradowany Bedoes, który regularnie pisał do mnie z pytaniem, o której godzinie się zjawimy. Nie spodziewałam się po nim takiego przypływu radości, zwłaszcza że nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi. Widziałam go raptem kilka, może kilkanaście razy, a w przeszłości miał z Jankiem różne, błahe zatarcia. Wnioskowałam jednak, że obecnie nie odwiedzało go zbyt wiele ludzi, a już zwłaszcza z branży. Musiałam przyznać, że było to bardzo miłego z jego strony. Potrzebowaliśmy teraz naszych zwolenników. 

- Proszę, daj mi poprowadzić, nie mogę patrzeć, jak jedziesz setknę na autostradzie. Zaraz nas autobus wyprzedzi - dodał blondyn. 

Nie odrywając wzroku od drogi, pokazałam mu środkowy palec, ten jedynie parsknął cicho. Złapał moją dłoń, a następnie złożył na niej delikatny pocałunek. Od razu uśmiechnęłam się mimowolnie. 

- Weź się odczep od mojego stylu jazdy, bo zaraz cię stąd wyrzucę - warknęłam, zniżając prędkość, by bez problemu wbić się w gwałtowny zakręt. 

- Przysięgam, że to jest ostatni raz, kiedy prowadzisz moje auto - odpowiedział, cały czas obserwując drogę. Zapadła między nami cisza przerywana jedynie przez nowy kawałek Kuqe, który leciał w radiu. Nieświadomie zaczęłam wystukiwać rytm piosenki paznokciem o kierownicę. - Dobry jest. Pamiętam czasy, gdy opowiadał o tej płycie napalony, pewien, że wyda ją zaraz po Smokach Bedoesa. 

- Wiesz, z kim powinieneś nagrać kawałek? - rzuciłam, zmieniając temat - z Okim. Z nim byłaby świetna nuta, muszę to podsunąć Solarowi. 

- Czyżbyś jednak lubiła tę pracę? - Uśmiechnął się delikatnie w moją stronę, a ja wzruszyłam ramionami. Nie chciałam przyznawać tego nawet przed samą sobą. 

- Gdybyś był jedynie pod moją opieką, już dawno zrobiłabym z ciebie międzynarodową gwiazdę. A teraz jechalibyśmy na Hawaje, a nie jakieś polskie zadupie - stwierdziłam z pewnością w głosie, a blondyn uniósł wysoko lewą brew. Podrapał się po brodzie, udając zamyślonego. 

- A więc jedziemy na zadupie? Lils, zaskakujesz mnie coraz bardziej. I co, będziemy spać pod namiotami, a ryby łowić w rzece? 

Parsknęłam śmiechem, a potem wymierzyłam chłopakowi kuksańca w bok. Raczej mi to nie wyszło, biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo starałam się pilnować drogi oraz kierownicy. Blondyn, widząc moje starania, wybuchnął głośnym śmiechem, a mi od razu zrobiło się cieplej na sercu. Tak dobrze było słyszeć ten dźwięk. 

Nie minęła nawet godzina, kiedy w końcu zajechaliśmy na miejsce. Zaparkowałam samochód przed ogromną, drewnianą bramą, zgasiłam silnik i bacznie obserwowałam reakcję Janka. Ten siedział nieruchomo, jedynie głową skanował cały krajobraz przed nami. A naprawdę robił wrażenie. Zieleń drzew oraz trawy rozlewała się po horyzoncie, rozświetlana przez promienie słońca. W tle dostrzegłam stadninę, a przed nią pasała się co najmniej dziesiątka koni o różnym umaszczeniu. Z mojej prawej strony stał spory, również drewniany budynek, zapewne pensjonat, o którym opowiadał Bedoes. Kolorowe kwiaty, rozsadzone praktycznie wszędzie, prawie raziły w oczy. Zauważyłam również ogromną, brązową altankę, z ogromnym, betonowym grillem. Na białych ławkach siedziała niewielka gromadka ludzi. Jeden z nich musiał nas zobaczyć, bo podniół się i ruszył w naszą stronę. 

- Mam nadzieję, że wziąłeś kapelusz kowbojski - rzuciłam z delikatnym uśmiechem w stronę Janka, a następnie otworzyłam drzwi auta. 

Dłonią wygładziłam luźny, czarny T-shirt, a potem spojrzałam na Borysa. Zdecydowanie schudł od naszego ostatniego spotkania, jednak nadal był wielki jak dąb. Teraz włosy miał dłuższe od moich, rozpuszczone luźno. Szczerzył się szeroko, aczkolwiek szczerze. Na głowie miał oczywiście kapelusz, byłam prawie pewna, że się z nim nie rozstawał, odkąd zawitał w to magiczne miejsce. Gdy już do mnie podszedł, podniósł szeroko ręce i zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku, aż zabrakło mi tchu. Jego szorstka broda drapała mnie w twarz, ale nie przejmowałam się tym. Od razu oddałam uścisk. 

- Liljan, jak dobrze was widzieć! - krzyknął, nadal mnie tuląc. Od razu parsknęłam głośnym śmiechem, 

- Liljan? - powtórzyłam z niedowierzaniem. 

- Tak was nazywamy. Choć pewnie nie powinniście o tym wiedzieć - odparł i puścił w moją stronę oczko, gdy już mnie puścił. 

Odwrócił się w stronę Janka, a następnie przyjrzał mu się raptem na ułamek sekundy. Byłam pewna, że poda mu rękę albo zbiją sobie pionę, ale ten objął Jasia mocno. Dostrzegłam delikatny uśmiech na twarzy blondyna i od razu odetchnęłam z ulgą. Bałam się, że chłopak będzie wściekły, że nas tutaj przywiozłam. Obstawiałam, że wolał spędzić ten czas z Kacperczykami albo chociaż Fukajem, ale w tej chwili wyglądał na stosunkowo zadowolonego. 

- Kopę lat, stary, gdzieś ty zaginął w akcji? Słuchałem nowej płyty, powiedzieć, że zajebista, to jak powiedzieć nic - rzucił Borys. 

- Nie dziw się, że się nie widzieliśmy, jak spierdoliłeś na jakieś wypizdowie - odparł Jaś, rozglądając się dookoła, a brunet wybuchnął głośnym śmiechem. 

- Teraz się śmiejesz, a za tydzień będziesz płakał, kiedy będziesz musiał wyjeżdżać. Gwarantuję ci to, to jest najlepsze miejsce na ziemi. A teraz chodźcie, przedstawię was i oprowadzę - oznajmił stanowczym tonem i ruszył, nawet nie czekając na nas. 

Jaś wysłał mi znaczące spojrzenie. Przejrzał mnie i dobrze wiedział, że ten wypad to coś więcej niż zwykły odpoczynek. Bo nie mogliśmy teraz odpoczywać, musieliśmy się zająć Solarem i miałam głęboko nadzieję, że Bedoes podsunie nam jakiś genialny pomysł. Morderstwo raczej nie wchodziło w grę, choć Borek już ostatnio to proponował. Stojąc w takim pięknym miejscu, ogarnął mnie dziwny spokój oraz zmęczenie. Odetchnęłam głęboko, wierząc, że wszystko się ułoży. Tutaj było to możliwe. 

Janek objął mnie mocno ramieniem, a potem pocałował w czoło. Nasze spojrzenia spotkały się. 

- Dziękuję - mruknął, a potem popchnął mnie delikatnie i poszliśmy za Bedoesem. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro