Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 67

Zmęczony wróciłem do domu. Rzuciłem ubłocone buty na czystą podłogę, a klucze odłożyłem na szafkę. Nie trafiłem, a te z głośnym brzękiem spadły na podłogę. Nie przejąłem się tym, był to mój najmniejszy problem. Od razu skierowałem się do kuchni, a z lodówki wyciągnąłem najdroższą brandy, jaką miałem. Nawet się nie fatygowałem, by wyjąć szklankę, czy wymieszać ją z colą - wypiłem prosto z gwinta. Włączyłem Spotify, w oczy od razu rzuciła mi się ulubiona playlisty Lili, którą sama dla nas stworzyła. Mieszanka naszych ulubionych piosenek, połowa z nich została stworzona przeze mnie. Poczułem silne ukłucie w sercu i z impetem rzuciłem telefonem przed siebie. Ku mojemu rozczarowaniu wylądował na kanapie. Nie zdążyłem się nawet obrócić, gdy rozbrzmiał jego dzwonek. Zerknąłem na kompatybilny z komórką zegarek. Dzwonił Solar, ale ja nie zamierzałem z nim rozmawiać. Z nikim nie zamierzałem rozmawiać. Musiałem sobie sam poradzić z demonami we własnej głowie. Ich czułe słowa, troska, wsparcia, współczucie, a nawet litość w niczym mi nie pomagały. Nie mogłem patrzeć na ich miny, nie byłem w stanie znieść tonu ich głosów. 

Rozsiadłem się wygodnie na kanapie z butelką alkoholu, który palił moje gardło. Włączyłem w końcu telewizor i włączyłem Eskę. Obok dużego telewizora stała mała ramka ze zdjęciem. Dobrze pamiętałem dzień, w którym Lili ją kupiła. To było zaraz po tym, jak się wprowadziła. Tańczyła w rytm muzyki po całym salonie, co i rusz pokazując nowe pierdoły, które nakupowała w Pepco, Dealzie i Action. Ubzdurała sobie, że musi ocieplić nasze mieszkanie, wtedy kompletnie tego nie rozumiałem, przecież to były tylko tanie rzeczy. Choć dziewczyna kompletnie nie zdawała sobie z tego sprawy, to ona ocieplała nasze gniazdko, sprawiała, że wszystko dookoła się rozpromieniało. 

Nie mogłem oderwać wzroku od naszego wspólnego zdjęcia. Zrobiłem je raptem kilka miesięcy temu, choć dla mnie była to jak wieczność. Tak właśnie czułem się z Lili - jakbyśmy znali się od zawsze, czas kompletnie się dla mnie nie liczył. 

Z moich oczu zaczęły płynąć słone łzy. Otarłem je wierzchem dłoni, ale spływały kolejne, kolejne i kolejne. Upiłem kolejny łyk brandy, licząc, że alkohol w końcu złagodzi mój ból. Ból, który był nie do opisania. Ból, który zabijał mnie każdego dnia. 

W mieszkaniu rozległo się głośne i natarczywe pukanie do drzwi. Przekląłem głośno zirytowany nieproszonym gościem, nie ruszyłem się jednak nawet o milimetr. Nie miałem zamiaru nikogo tutaj wpuszczać ani nikogo oglądać. Dzwonek przychodzącego połączenia znowu się rozległ, a ja mimowolnie wywróciłem oczami. 

- Janek, słyszę twój telefon! Wiem, że tam jesteś! - krzyknął Solar za drzwiami, nie odpuszczając. 

W końcu się podniosłem, jego pukanie naprawdę mnie zirytowało. Otworzyłem mu drzwi na oścież. 

- Co chcesz? - warknąłem. 

- Mogę wejść? - spytał, a potem, nie czekając na moją odpowiedź, wszedł do środka. Trzasnąłem za nimi drzwiami. - Nie wyglądasz najlepiej. 

Podniosłem wysoką lew brew, świetnie zdawałem sobie z tego sprawę. Jak mógłbym dobrze wyglądać w takiej sytuacji? Byłem wrakiem człowieka. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio robiłem pranie, nie pamiętałem, kiedy ostatnio się goliłem, ani nawet kiedy czesałem włosy. 

Solar, wyglądający jak zawsze nienagannie, zauważył stojącą na stoliku kawowym butelkę, a potem spojrzał na mnie karcąco. 

- Chcesz trochę? - spytałem drwiąco.

- Janek, zlituj się - zaczął ciężko blondyn, a potem usiadł ciężko na kanapie, czując się jak u siebie. 

Ja natomiast skierowałem się do kuchni, z szafki wyciągnąłem dwie szklaneczki. Nasypałem do nich lodu, a potem położyłem ja stoliku kawowym i nalałem do połowy. Zza kanapy wyciągnęłam napoczętą colę i dolałem. Karol nie spuszczał ze mnie spojrzenia, co denerwowało mnie jeszcze bardziej. Usiadłem na fotelu obok. Przez kilka minut biliśmy się spojrzeniami, jednak w końcu nie wytrzymałem i odwróciłem wzrok. Moje spojrzenie od razu padło na ramkę ze zdjęciem. 

- Musisz zacząć żyć, Janek - powiedział twardo przyjaciel, a ja jedynie prychnąłem. Naprawdę nie miałem ochoty tego słuchać. 

- Ona odeszła, Karol. Po prostu odeszła - powiedziałem dosadnie przez zaciśnięte zęby, czując napływające do oczy łzy. 

Solar westchnął głęboko. Skutecznie zamknąłem mu usta. 

- Wiem, jak się czujesz, bo czułem to samo. Naprawdę dobrze to wiem. I wiem, że teraz pęka ci serce, wiem, że nie chce ci się żyć, bo dobrze wiem, ile Lili dla ciebie znaczy. I wiem, ile ona znaczy dla ciebie, Janek. Ale nie możesz tak funkcjonować, bo po prostu się zachlejesz. I to też wiem z własnego doświadczenia. Musisz iść do przodu, Janek. 

Słuchałem go, jednak jego słowa nie docierały do mojego mózgu. Z jednej strony, wiedziałem, że chłopak miał rację, ale to było dla mnie zbyt trudne. Nie potrafiłem żyć bez niej. Po prostu nie potrafiłem. 

- Jesteś młody, masz życie przed sobą. A czas leczy rany, uwierz mi, naprawdę. Czas leczy rany, Janek. 

Zacisnąłem usta w wąską linię, nie zamierzałem nawet się fatygować odpowiedzią na te durne sformułowania. Słyszałem to od wszystkich wokół. 

Solar nie spuszczał ze mnie wzroku, czułem, jak jego oczy świdrowały moją czaszkę na wylot. W końcu blondyn westchnął ciężko, a potem podniósł się niechętnie. Jego twarz przesiąknięta była bólem. Rzucił mi ciche pożegnanie, a następnie wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi.

Siedziałem tak bez ruchu minutę, dwie, a może nawet i kwadrans. Kompletnie straciłem poczucie czasu. Czułem alkohol krążący w żyłach, oddychałem ciężko. Myśli kotłowały mi się w głowie. 

Chłopak pozostawił za sobą nienaruszoną szklankę z alkoholem, wypiłem najpierw jego porcję, a potem i swoją. Zacząłem krążyć po mieszkaniu szybkim krokiem, łapiąc się na tym, że moja koordynacja ruchowa pogarszała się z każdą sekundą. Zatrzymałem się, patrząc na tę pierdoloną fotografię Lili. Miałem wrażenie, jakby dziewczyna patrzyła się wprost na mnie. Nim się zorientowałem, podniosłem ramkę ze zdjęciem i rzuciłem ją o ścianę. Pozostał w niej nieduży ślad, a szkło rozbiło się na tysiąc małych kawałków. Podobnie było z moim sercem. 

Nie rozumiałem tego. Nie rozumiałem i nie chciałem uświadomić sobie, że jej już nie było obok mnie. Że tak po prostu odeszła. A to wszystko było moją winą. Moją pierdoloną winą. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro