Rozdział 66
Jazda samochodem porywacza trwała raptem kwadrans, ale chłopak na samym końcu trasy już nawet nie ukrywał swojej wściekłości skierowanej w moją stronę. Nie dziwiłam mu się. Nawet na chwilę nie przestawałam się wierzgać ani kopać. Mijało nas wiele samochodów, ale nie byłam w stanie dostrzec, czy wybite okno w bagażniku zwróciło czyjąś uwagę. Miałam taką nadzieję, byłam prawie pewna, że przejeżdżaliśmy przez jakieś większe miasteczko.
W pewnym momencie samochód trząsł się, a ja dobrze słyszałam szum morza. Moje ciało obijało się o bagażnik, byłam pewna, że całe moje plecy były już w siniakach.
On wiózł mnie na plażę, oprócz morza do moich uszu dotarł też dźwięk mew, a po kilku sekundach zobaczyłam białe ptaszyska na niebie. Próbowałam krzyczeć jeszcze bardziej, taśma była jednak zbyt silna i odporna na moją ślinę.
Jan co i rusz wyzywał mnie od kurew, dziwek oraz szmat i drąc się, bym przestała jazgotać. Ja jednak nie mogłam się uspokoić, dochodziła do mnie brutalna prawda. Nie było już dla mnie ratunku, blondyn naprawdę mnie zabije. Łzy ciekły po moich policzkach, brodzie, spływały po szyi. Czułam narastający atak paniki, ale nie mogłam do niego doprowadzić. Nie mogłam się poddać, musiałam walczyć. Dla Jasia. Dla mojego Jasia. Na sam jego obrad w głowie płakałam jeszcze mocniej. Choć widzieliśmy się raptem godzinę temu, może nawet nie całą, miałam wrażenie, jakby minęły całe wieki. Jeśli już umierać, to w jego ramionach, nie w cudzych.
Przypomniały mi się słowa Belli ze Zmierzchu, bodajże pierwszej części, gdy była bliska śmierci. Teraz ją rozumiałam.
Auto zatrzymało się, a Janek szybko wyciągnął kluczyki ze stacyjki, a następnie wysiadł. Nie miałam już siły podnosić głowy, gdy ten zniknął z mojego zasięgu wzroku. Nie było go przez dłuższą chwilę, a w mojej głowie pojawiła się zielona lampka. A jeśli mnie tutaj zostawi? Ktoś na pewno by mnie odnalazł, w końcu byłam w samochodzie na środku plaży. Moje nadzieje jednak uległy, jak tylko zobaczyłam jego blond czuprynę. Otworzył bagażnik, a następnie uderzył mnie w twarz bez słowa. Jego pierścionek zaczepił mój policzek i rozciął go. Odruchowo chciałam się za niego złapać, ale miałam związane ręce. Wydusiłam z siebie stłumiony krzyk, czując na skórze powoli spływająca krew.
Mężczyzna z całej siły pociągnął mnie za dłonie i wypchnął z bagażnika. Z jego twarzy nie schodził szeroki uśmiech. Upadłam na miękki piasek, od razu rozejrzałam się dookoła, szukając jakiejkolwiek pomocy. Plaża jednak była całkowicie opustoszała, skurwysyn musiał wybrać specjalne miejsce. Miał to wszystkie zaplanowane.
Przecież to była absurdalna sytuacja rodem z jakiegoś filmu science-fiction. Nie mogłam umrzeć, nie mogłam umrzeć, a już na pewno nie w tak głupi sposób. Miałam ochotę się roześmiać, jednak nadal miałam zakneblowane taśmą usta.
- Ruszaj się, szmato - warknął Janek, jednak ja nie ruszyłam się nawet o milimetr.
Moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Nie potrafiłam się ruszyć, opuściły mnie wszelkie siły. Głowa opadła mi na piasek. Zacisnęłam mocno powieki, nie chciałam, by kolejna łza je opuściła. Wiedziałam, że to jest mój koniec. Nie miałam z nim szans, najmniejszych szans.
Blondyn, nie czekając na mój ruch, złapał moje nogi i zaczął ciągnąć w stronę morza. Musiał wyczuć mój upadek, moja waga nie sprawiała mu najmniejszych problemów. Zachowywał się, jakbym ważyła co najwyżej piórko. Słońce mocno raziło mnie w twarz, a ja zastanawiałam się, gdzie w tej chwili był Bóg. Nie byłam super wierząca, zrobiłam w życiu wiele złego, ale dlaczego na to pozwalał? Czemu to się działo, czemu tu nikogo nie było?
Zimna woda schłodziła moje nogi, a ja ocknęłam się z tego transu.
- Zapłacisz mi za wszystko, rozumiesz? - warknął chłopak, jego głos ranił moje uszy.
Obydwoje zanurzyliśmy się w wodzie, chłopak złapał mnie mocno za szyję. Zanurzył całą moją głowę pod wodę, od razu zamknęłam oczy, jednak słona woda się do nich dostała. Zaczęłam wierzgać nogami, tracąc powietrze w płucach. Janek wyciągnął mnie, nim zdążyłam się udusić.
- Jak ci się to podoba, co?! Fajne uczucie? - mówił przez mocno zaciśnięte zęby - już wiesz, jak to jest, kiedy się traci marzenia przez jedną, przypadkową osobę, co?
Nim zdążyłam zareagować, moja głowa znowu zatopiła się w wodzie. Janek zmienił pozycję, teraz praktycznie na mnie siedział. Znajdowaliśmy się na banalnej płaszczyźnie wody, kiedy próbowałam kopać chłopaka, moje nogi znajdowały się nad wodą. Próbowałam kolanami wycelować w jego plecy albo pośladki, ale nie dawałam rady.
Gdy blondyn mnie wyciągnął, nosem łapczywie łapałam powietrze. Klej taśmy na ustach był zbyt silny, by poczuć słony smak wody, a tym bardziej upragniony tlen.
- Zniszczyłaś mi całe moje życie, zrujnowałaś wszystkie moje marzenia, sprawiłaś, że stoczyłem się na samo dno i zostało mi nic. Teraz już wiesz, co to oznacza, prawda?
Wiedziałam. Bardzo dobrze to wiedziałam. Przeżyłam to, kiedy złapałam depresję i leczyłam to alkoholem, a tym bardziej wiedziałam to dokładnie w tym momencie. Byłam na skraju życia i śmierci, nie zostało mi już nic. Dosłownie byłam na dnie, czułam je pod swoim ciałem.
Gdy chłopak ponownie zanurzył moją głowę w wodzie, z siłą tak mocną, że uderzyłam o kamień pod sobą, chciałam już tylko umrzeć. Pragnęłam, by to się skończyło, by on przestał się nade mną znęcać. Każde moje zanurzenie trwało o kilka sekund dłużej, które dłużyły się dla mnie w nieskończoność. I gdy myślałam już, że to koniec, w końcu koniec, poczułam mocne ciągnięcie za włosy.
Maltretowanie mnie sprawiało mu ogromną przyjemność, widziałam to na jego twarzy, widziałam to w jego oczach, widziałam ten perfidny uśmiech.
I gdy jego duża, silna dłoń trzymała moją głowę pod wodę, nagle ucisk zelżał, a potem całkowicie zniknął. Otworzyłam oczy, wynurzając się, jedynie dostrzegłam oddalającą się szybko sylwetkę chłopaka. Nie zwalniając kroku, chłopak cały czas obracał się za siebie. Podążyłam za jego spojrzeniem, zmrużyłam oczy i zobaczyłam dwóch podążających za nim policjantów. A tuż za nimi biegnącego dobrze znanego mi chłopaka. Janka. Nie minęła nawet minut, gdy chłopak mnie dopadł. Podciągnął ku góry, złapał twarz w dłonie. Cały czas powtarzał moje imię, po jego twarzy spływały łzy. Krzyczał i płakał jednocześnie, głaszcząc mnie po całym ciele. Woda zmoczyła mu całkiem spodnie, jednak ten się tym nie przejmował. Gwałtownym ruchem zdarł z moich ust taśmę, a potem przycisnął swoje wargi do moich. Odsunęłam się jednak od niego, łapczywie wdychając powietrze. Nawet nie zorientowałam się, gdy po moich policzkach szybko zaczęły spływać łzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro