Rozdział 115
- Janek, przepraszam, rozumiem, że to nasz wspólny dom, ale ja nie mam ochoty się w to bawić. Ty jesteś mężczyzną w tym związku i powinieneś to ogarnąć - wyjęczałam po raz kolejny do słuchawki telefonu.
Przekręciłam się na fotelu i zerknęłam na zegar. Bedoes już powinien tu być dziesięć minut temu. Nienawidziłam czekać na ludzi, a tym bardziej, kiedy bałam się, że byli na mnie źli. Borys chciał się ze mną spotkać w trybie natychmiastowym po naszej ostatniej nocnej rozmowie, natomiast dopiero po dwóch dniach znalazł dla mnie czas. A ja przez bite dwa dni stresowałam się tym, co powinnam mu powiedzieć. Byłam wkurzona na siebie, mogłam nic nie mówić na temat Solara. Przytaknąć, uśmiechnąć się, a potem iść dalej. Ale, oczywiście, nie potrafiłam się ugryźć w język. Musiałam powiedzieć, co naprawdę sądziłam na ten temat, a teraz bałam się, że zniszczyłam swoją relację z Borysem. Martwiłam się, iż powrócę do tego samego punktu, który miałam z Karolem. Już nawet zaczęłam się cicho rozglądać za nową pracą, tak w razie czego. Chociaż Janek się ze mnie śmiał, ja nie potrafiłam przestać obsesyjnie o tym myśleć.
- Lils, proszę, wpadnij, chociaż na chwilę. Zobaczysz, jak to wygląda, mamy już pierwsze ściany. Chcę to przeżywać razem z tobą. Kupiłem nawet wino bezalkoholowe, możemy świętować ściany, siedząc na kocu i podziwiając gwiazdy - odparł Janek do telefonu, a ja mimowolnie wywróciłam oczami.
- Janek, kurwa, jest siedem stopni na zewnątrz. Zamarzniemy tam - stwierdziłam.
- Przestań jęczeć i zapierdalaj tutaj od razu, jak skończysz spotkanie - oznajmił pewnym siebie tonem, doprowadzając mnie do chichotu.
- Jesteś taki zabawny, kiedy próbujesz być stanowczy - mruknęłam, ponownie zerkając na zegar powieszony na ścianie.
Drzwi do sali otworzyły się z impetem, a ja dostrzegłam szeroko uśmiechniętego Bedoesa. W jednej dłoni trzymał ogromny papierowy kubek z logo Starbucksa, a w drugiej opakowanie krakersów. Uniosłam wyżej brew, a moje serce od razu się uspokoiło, kiedy zorientowałam się, w jak dobrym był humorze.
- Muszę lecieć, Janek, Bedi przyszedł - mruknęłam do telefonu, a następnie, nie czekając na odpowiedź chłopaka, rozłączyłam się i rzuciłam telefon na stół.
- Sorki za spóźnienie, właśnie wróciliśmy z Roksi z Bydgoszczy - powiedział na wstępie, a potem dosłownie rzucił się na duży, miękki fotel na kółkach w czarnym kolorze.
Zrobił głęboki wdech i upił łyk kawy.
- Bez problemu. O czym chciałeś pogadać? - spytałam, a moje serce zabiło mocniej.
- O Solarze. - Wzruszył ramionami, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Przełknęła głośno ślinę i poprawiłam się na fotelu. Splotłam ręce ze sobą, wbiłam w nie spojrzenie, bo bałam się spojrzeć chłopakowi w oczy i jednocześnie bałam się usłyszeć, co chciał mi zakomunikować. Cisza, która wypełniała pomieszczenie była niesamowicie wkurwiająca. Nie wiedziałam, czy Borys robił to celowo, czy o co mu chodziło, W końcu spojrzałam na niego wzrokiem zbitego psa i zorientowałam się, że ten nie spuszczał ze mnie wzroku. Oparł się o biurko, również złączył ze sobą ręce.
- Lili, twój diss należy do naszej wytwórni - zaczął.
O kurwa. O kurwa jego pierdolona mać. To na pewno nie były słowa, które chciałam usłyszeć, a na pewno nie na początku tej konwersacji. Wzięłam głęboki wdech, wstrzymałam powietrze w płucach. Chciałam zakończyć tę rozmowę, plułam sobie w brodę, że odważyłam się coś powiedzieć. Znowu to zrobiłam. Poczułam się zbyt pewnie i teraz poniosę tego konsekwencje. Starałam się powstrzymać łzy napływające mi do oczu, nienawidziłam swojego rozchwiania hormonalnego. Zazdrościłam Jankowi, że mógł tak po prostu odpuścić sobie karierę, zająć się sobą oraz nie musieć martwić się o pieniądze. Skierowałam moje myśli do niego, chociaż nawet i to mnie nie uspokoiło.
- Lils, twój diss należy do naszej wytwórni. Ja nie chcę go usuwać - powtórzył Bedoes - całkiem ładnie podbił nam reputację, bo dobrze wygląda to, że cała wytwórnia jest zaangażowana. I pokazał, że zajebiście ze sobą współpracujemy. No wiesz, jak rodzina. Dobrze to wygląda, że o siebie dbamy. I nie chcę, by Solar postawił na swoim. Kurwa, ten gościu miał w garści nas wszystkich, absolutnie, kurwa, wszystkich. I nie zawsze był super miły, a już zwłaszcza nie w ostatnim czasie. Pamiętam, jak naciskał na mnie, bym tworzył, bym pisał, bym nagrywał, gdy Magda mnie zostawiła. Tak powstała Rewolucja Romantyczna. To nie jest moja ulubiona płyta, pisałem ją, płacząc, pijany albo skacowany. A jego to nie obchodziło. Obchodziły go pieniądze. Dlatego nie chcę, by znowu wygrał, rozumiesz?
Bez słowa powoli pokiwałam twierdząco głową. Bedoes, choć śmiało mogłam przyznać, że się mocno zakumplowaliśmy, nigdy jeszcze nie był ze mną tak szczery, nigdy się jeszcze tak nie otworzył. Zawsze był pewny siebie, jak na szefa wytwórni przystało, a jednocześnie wyluzowany oraz zabawny. A on po prostu świetnie nosił na sobie maskę, dopiero teraz dostrzegłam ten charakterystyczny ból w jego oczach. Zmarszczyłam brwi, a moja twarz wygięła się we współczuciu. Złapałam go delikatnie za rękę, a on wysłał mi delikatny uśmiech.
- Więc nie chcę, by to znikało, nie chcę, by on kontrolował nawet najmniejszą część labelu - mówił dalej - ale... Jeśli ty chcesz to usunąć i zgodzić się na jego warunki, nie będę tego komentował, ani z tym dyskutował. To jest twoja decyzja.
Czułam, jak z każdym kolejnym słowem chłopaka, uczucie ulgi tylko się pogłębia. Mimowolnie głośno odetchnęłam z ulgą i oparłam głowę o fotel, a Borys parsknął śmiechem.
- Aż taki straszny jestem? - spytał, unosząc brwi.
Wysłałam mu mordercze spojrzenie.
- Myślałam, że chcesz mnie wyjebać - powiedziałam zgodnie z prawdą.
Jedną dłonią dotknęłam klatki piersiowej, uśmiechnęłam się szeroko.
- Co ty, ja nie wywalam ludzi. Chyba że mnie wkurwią, wtedy tak - stwierdził, wzruszając ramionami. Sięgnął po opakowanie krakersów i otworzył je, rozsypując kilka. Spojrzał na swój telefon, po czym jedną dłonią zaczął coś klikać. Zerknęłam na zegar, minął niecały kwadrans.
- Mogę już iść, czy coś jeszcze ode mnie potrzebujesz? - spytałam w końcu, gdy Borek stracił całe zainteresowanie mną.
Uniósł głowę, jakby w ogóle zapomniał o moim istnieniu.
- A gdzie chcesz iść? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Janek sobie wymyślił, żebym pojechała jeszcze na budowę. Rano wypuściłam nowego reelsa z Flexxym, w nocy wyślę ci analizy. Chyba mogę mieć wolne popołudnie, prawda? - Uniosłam wysoko brew.
Chłopak wsadził sobie trzy krakersy do ust, wydając z siebie jednostajny dźwięk, jakby głęboko zastanawiał się nad odpowiedzią. Wzroku nie spuszczał z ekranu komórki, co naprawdę zaczynało mnie irytować.
- Wiesz, co, chciałbym jeszcze jedną kwestię poruszyć... - zaczął - Roxy rusza z nową kampanią marketingową dla Yes i poprosili nas, abyśmy dołączyli. Zrobią nam grawerowaną biżuterię z 2115, zajebiście, co? I chcemy to dobrze wypromować w mediach, wysłać parę paczek fanom i... Dobra, możesz już iść, opowiem ci o tym, kiedy indziej.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem w oczach. Czemu ten chłopak zachowywał się tak dziwnie? Uśmiechnął się do mnie tajemniczo, a potem kiwnął głową w stronę drzwi.
- No, leć już, nie mam całego dnia. I ty też nie. Jutro do ciebie zadzwonię - dodał, szczerząc się jak idiota.
- Okej - mruknęłam zdezorientowana.
Podniosłam się z fotela powoli, jakby Borys miał jeszcze zmienić zdanie. Zarzuciłam na siebie czarny płaszcz, czując, jak brunet cały czas mnie obserwował. Zamknęłam laptopa i włożyłam go do torby. Ruszyłam w stronę drzwi, a potem odwróciłam się, by się pożegnać. Borek pomachał mi ręką w stylu bardzo dziewczęcym, a ekscytacja wprost z niego buzowała. Zamknęłam ze sobą drzwi, kręcąc głową.
- Czy on coś, kurwa, ćpał? - spytałam samą siebie, zanim wyszłam z biura.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro