Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 101

Wsiadłam do samochodu, głośno trzaskając drzwiami i westchnęłam głęboko. Janek posłał mi groźne spojrzenie, jednak go zignorowałam. 

- Przysięgam ci, jeszcze raz trzaśniesz tymi drzwiami, to więcej do tego samochodu nie wsiądziesz - oznajmił poważnym tonem, zanim odpalił auto. 

Mimowolnie wywróciłam oczami, ale nie odezwałam się. Mój umysł krążył wokół wszystkich słów, które wypowiedział w moją stronę prawnik w przeciągu ostatnich dwóch godzin. Nie byłam zadowolona z tego spotkania, wręcz przeciwnie - byłam wściekła. Adwokat bardzo szybko wybił mi moje pomysły z głowy, nazywając je głupimi oraz infantylnymi, co od razu mnie wyprowadziło z równowagi. Janek musiał trzymać mnie za rękę przez cały czas, próbując mnie tym gestem uspokoić i zmusić do milczenia. On był spokojny, powoli kiwał głową, akceptując wszystkie propozycje prawnika. A nie było ich sporo. Wprost nam oznajmił, że powinniśmy dojść do porozumienia z Solarem, by pozwolił nam odejść albo się do niego dostosować, zagryźć zęby i pracować. Znalazł tylko jedną lukę w kontrakcie Janka - nie miał zweryfikowanego czasu pracy, a jedynie ilość płyt do wydania i koncertów do zagrania. To dawało nam pewną nadzieję. Prawnik zwrócił mi również uwagę na podpunkt ósmy w naszych umowach - nie mogliśmy zagrażać reputacji SB oraz wypowiadać się w sposób negatywny o wytwórni. 

- Wypowiedz umowę z SB - oznajmił nagle chłopak. 

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. 

- Pewnie, już piszę do Solara - rzuciłam sarkastycznie podirytowana - a pięćset tysięcy będę mu spłacać w ratach po dwie stówy co miesiąc do końca życia. 

- Pięćset tysięcy to nie jest dużo, przecież mam takie pieniądze w banku. Nie będziesz się z nim męczyła. A ja zrobię swoje, wydam jeszcze jedną płytę, zagram pożegnalne koncerty i tyle - dodał chłopak ze wzruszeniem ramion, jakby to było nic.

- Janek, przepraszam, ale pojebało cię?! - krzyknęłam - pięćset tysięcy polskich jebanych złotych?! I z czego ty zamierzasz żyć? Nie pozwolę ci na to, byś za mnie płacił, do cholery!

- Lili, ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile mam na koncie i ile inwestycji robię - stwierdził blondyn. 

Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami. Otworzyłam usta, by zaprotestować, jednak zaraz je zamknęłam, bo chłopak miał rację. Wiedziałam, że był bogaty, to było dla mnie oczywiste, ale nigdy nie zastanawiałam się, ile właściwie wynosiło jego bogactwo. I po raz kolejny zauważyłam tę ogromną różnicę między nami. Dla mnie odszkodowanie dla Solara było cyfrą absolutnie abstrakcyjną, całkowicie poza moją głową, kwotą niemożliwą do zdobycia. A dla Jasia? Nic nadzwyczajnego. 

Odwróciłam się do okna i szybko zauważyłam, że właśnie opuściliśmy Warszawę. Nie jechaliśmy w stronę mojego mieszkania, tylko w przeciwną, co zaskoczyło mnie jeszcze bardziej. 

- Gdzie my jedziemy? - spytałam, blondyn jedynie wzruszył ramionami. 

- Może nie jestem tak bogaty jak twój idol, Bedoes, ale potrafię o nas zadbać, Lils - odpowiedział. 

- A co ma do tego Bedoes? - spytałam z delikatnym uśmiechem. 

- Twój nowy najlepszy przyjaciel Bedoes? Absolutnie nic - mruknął. 

Wybuchnęłam głośnym śmiechem, szybko domyślając się, o co mu chodziło. 

- Naprawdę jesteś zazdrosny o Bedoesa? - spytałam dla upewnienia, cały czas głośno się śmiejąc. 

- Ja? Nie no, skąd! - Machnął ręką. - Jakże mógłbym być zazdrosny o chłopa, którego uwielbiasz od 7 lat, słuchasz częściej niż mnie i z którym non stop piszesz i wymieniacie sobie reelsy na Instagramie? A gdzie tam! - Janek, choć zgrywał poważnego, uśmiechał się kącikiem ust. - Byłbym o niego zazdrosny, gdyby nie miał narzeczonej i gdybyś ty nie miała tak zajebistego chłopaka. 

Teraz już całkowicie śmiałam się w głos. Posłałam chłopakowi kuksańca w bok, aż i on zaśmiał się serdecznie. 

- Jesteś ostro pierdonięty - stwierdziłam, gdy już udało mi się opanować. 

Odwróciłam głowę, by móc w pełni go podziwiać. Chłopak dotknął mojego uda i ścisnął je mocno, posyłając mi szeroki uśmiech. Mimo ogromnego zmęczenia widocznego na jego twarzy nadal wyglądał niesamowicie. Oczy mu błyszczały w słabym świetle zachodzącego słońca, twarz miał całkiem ogoloną, co nadawało mu młodszy, wręcz nastoletni wygląd. 

- Wiem, dlatego tak bardzo ci się podobam - stwierdził z łobuzerskim uśmiechem, a ja czułam, jak na moją twarz wypłynęły rumieńce. Miał rację. 

Cały poprzedni rok pokazał nam, jak bardzo się kochaliśmy i nie mogliśmy trzymać się od siebie z daleka. Każde z nas miało bardzo silne charaktery i osobowości, co doprowadziło nas do tylu nieporozumień, że chyba nie umiałam ich wszystkich zliczyć na palcach u rąk. A mimo to jak bardzo zdążyliśmy się już zranić, nadal nie potrafiliśmy trzymać się od siebie z daleka. Każdego innego chłopaka już dawno bym olała, ale Janka nie potrafiłam, choć próbowałam. To było zbyt trudne, wręcz niemożliwe. Czy tak właśnie wyglądała prawdziwa miłość? To pytanie zadawałam sobie ostatnio coraz częściej. 

Janek w końcu zaparkował w nieznanym mi miejscu i, nie czekając na mnie, wysiadł z auta. Rozejrzałam się przez szybę, a potem opuściłam auto. Otaczało nas absolutne nic. Chłopak zatrzymał się przy pustej polanie, na której świeciły jedynie dwie lampy. Dookoła nas dostrzegłam pojedyncze drzewa, a w oddali las. 

Zmatszczyłam brwi, patrząc pytająco na ukochanego. 

- Pamiętasz, jak powiedziałem ci, że prezent rocznicowy czeka w domu? - spytał z delikatnym uśmiechem, a ja powoli pokiwałam twierdząco głową. Blondyn podszedł do mnie i złapał za rękę. - No, może nie do końca w domu, ale tutaj. Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy, Lils. 

- Że...Co? - spytałam, a Jaś roześmiał się cicho. Dłonią zatoczył ogromne koło. 

- To twój prezent rocznicowy. Kupiłem tę ziemię - oznajmił. 

Otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia, zamurowało mnie do tego stopnia, że nie potrafiłam ruszyć się nawet o milimetr. 

- Czy to wystarczający dowód na to, że jestem nadziany? - spytał, jednak ja cały czas milczałam. Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa. - To, co powiesz na to, że w ciągu roku powstanie tutaj dom naszych marzeń?

Zamrugałam kilkukrotnie, czując pod powiekami napływające łzy. Dom. Ziemia. Nasz dom? Nasza ziemia? Że, kurwa, co? 

Byłam zszokowana, wręcz oniemiała, ogłuszona. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, zareagować na te słowa w jakikolwiek sposób. To był ogromny krok naprzód, ogromny. Zbyt wielki. 

Janek nie potrzebował żadnych słow. Po prostu mnie objął, a potem przycisnął swoje usta do moich, jednak ja byłam jak posąg, a w mojej głowie od razu zapaliły się tysiące czerwonych lampeczek. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro