Rozdział 90
Uciekłyśmy z biura szybciej, niż myszy przed miotłą. Niż muchy przed deszczem, niż nietoperze przed słońcem. Siedząc w uberze, nie odzywałyśmy się do siebie. Alkohol dalej krążył w moich żyłach, serce biło jak popieprzone, jednak mózg totalnie się wyłączył. Czułam się tak, jakby mnie ktoś uderzył łomem w głowę. Marta trzymała mnie za rękę, ale w ogóle nie czułam jej dotyku. Jechałyśmy do mojego mieszkania, a przynajmniej tak mi się wydawało, że dziewczyna to mój adres wklepała w aplikację z taksówkami.
Solar zatrudnił mnie tylko dlatego, że chciał Janka. A ja poszłam w pakiecie, jak jakiś dodatek, który się po prostu bierze. Jak jabłko w Happy Mealu - żaden dzieciak go nie zje, ale wziąć trzeba. Po prostu w głowie mi się to nie mieściło. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak okrutny był ten świat sławy, raperów, celebrytów.
Czułam się oszukana. Karol tak długo prosił mnie, bym wróciła do SB. Opowiadał, jak bardzo się wali i jak bardzo byłam mu potrzebna, by uzyskać równowagę w wytwórni. Kłamstwa, pierdolone kłamstwa. Chłopak dobrze wiedział, jak mnie na coś namówić, wiedział, które słowa, które pochlebstwa najbardziej do mnie trafiały. Nie rozumiałam jednak, dlaczego Janek chciał mojego powrotu? Z jakiego powodu postawił taki warunek? Domyślałam się, że najzwyczajniej chciał mnie odzyskać, a to był dobry sposób na osiągnięcie tego celu. I, choć na niego również byłam wściekła, to go rozumiałam.
- Dasz sobie radę sama? - spytała mnie dziewczyna nagle.
Podniosłam wzrok, rozejrzałam się. Dojechaliśmy pod moje osiedle.
- Tak, nic mi nie jest - mruknęłam - dzięki, że to ze mną zrobiłaś - dodałam po chwili, gdy moja dłoń już zawisnęła na klamce od auta.
- Spoko. - Uśmiechnęła się słabo w moją stronę. - Ale jak dostanę wezwanie na komendę, pociągnę cię ze sobą na dno.
- Deal - rzuciłam, a następnie wyszłam.
Zrobiłam głęboki wdech, a potem wydech. Ruszyłam do swojego mieszkania. Byłam taka wściekła, tak niesamowicie wkurwiona, że najchętniej podpaliłabym całe to biuro, zniszczyła wytwórnię od środka, od zewnątrz, zamieniła w jeden, nic nieznaczący popiół.
Musiałam wykończyć Solara, nie zamierzałam mu tego odpuścić. On mnie wkurwił, i to jak nikt inny. I powinien wiedzieć, że ze wściekłą Lili się nie zadzierało.
Weszłam do mieszkania, od razu skierowałam się do łazienki, by zmyć makijaż. Emocje cały czas we mnie buzowały. Było już mocno po północy, jednak dobrze wiedziałam, że nieprędko usnę w takim razie. Przebrałam się więc, by choć przez pół godziny pomachać hantlami. Założyłam słuchawki, odpaliłam najnowszą płytę Okiego. Zanim jednak wyciszyłam komórkę, zobaczyłam nową wiadomość od Janka.
J: Przepraszam za dzisiejszy poranek, wynagrodzę ci to, obiecuję. Nie czekaj dzisiaj na mnie, wrócę późno, siedzę w studiu. Pogadamy jutro, xoxo
Od razu się najeżyłam jeszcze bardziej, przeszedł mnie mimowolny dreszcz. Odrzuciłam komórkę na kanapę, a potem sięgnęłam po ciężary. Z każdym kolejnym wyciśnięciem moja złość ustępowała. Czułam zmęczenie, a wraz z nim pojawiającą się bezsilność. Czułam się jak mała dziewczynka, kompletnie nieprzystosowana do tego dorosłego życia. Nie wiedziałam, co mam robić, miałam wrażenie, że za każdym razem wchodziłam w wybuchającą minę. I miałam już tego cholernie dosyć. Nie chciałam, ba, nie zamierzałam żyć w tym świecie, bo wiedziałam, że skończę w trumnie lub w szpitalu psychiatrycznym.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy z moich oczu zaczęły spływać słone łzy. Mieszały się z potem na twarzy, jednak kompletnie nie zwracałam na to uwagi, po prostu ćwiczyłam dalej, jakby zależało od tego moje życie.
W końcu się poddałam, padłam na fioletową matę jak martwa. Dyszałam ciężko, choć w końcu czułam, że mój mózg stał się trochę bardziej przejrzysty. Musiałam porozmawiać z Jankiem, to było najważniejsze, więc postanowiłam od razu do niego napisać. Poprosiłam, by przyjechał jutro i dodałam, że wiem o wszystkim. Obstawiałam, że nie będzie wiedział, o co chodzi. Potrzebowałam jednak jego wyjaśnień, musiałam zrozumieć to wszystko, w co zostałam uwikłana. A potem trzeba było pozbyć się Solara, zatopić go i cały jego okręt o nazwie SBM. Nie widziałam innej możliwości.
Nagle zapaliła mi się czerwona lampka. Pognałam szybko do sypialni, z impetem otworzyłam różowy segregator, w którym trzymałam wszystkie dokumenty. Zaczęłam je kartkować jak oszalała, nadal oddychałam ciężko. Niektóre kartki naderwałam, ale miałam to totalnie gdzieś. Odnalazłam poszukiwany przeze mnie dokument, szybko przejrzałam go i znalazłam ten jeden, jebany punkt. Wrzasnęłam rozgoryczona. Ten skurwiel się na to przygotował. Moja umowa obowiązywała przez najbliższy rok, a gdybym chciała ją wypowiedzieć bez porozumienia stron, musiałam spłacić wytwórnię na kwotę miliona złotych. Jebany, przebiegły skurwysyn! Byłam na niego skazana, po prostu skazana. A to oznaczało, że Janek również musiał mieć taki zapis w umowie.
Nabuzowana do granic możliwości napisałam do Karoliny, która studiowała administrację, a więc prawie prawo. Na pewno istniała jakaś luka, którą dało się obejść. Trzeba było tylko ją znaleźć.
Czułam siłę, która opuściła mnie wiele miesięcy temu, a ja prawie o niej zapomniałam. I nagle ją poczułam. Przecież miałam tyle haków na Solara, wiedziałam o nim rzeczy, których nie wiedział praktycznie nic. Byłam tak wściekła na blondyna, że w tym momencie potrafiłam odezwać się do mediów, by opowiedzieć im to i tamto. Ale musiałam działać sprytniej. Chłopak miał jedną, istotną przewagę - znał to życie, znał ten świat. Ja nie, byłam w tym świeża. Dlatego potrzebowałam kogoś, kto był tym równie dobry jak Karol Poziemski.
Nie powinnam być zdziwiona, kiedy o drugiej nad ranem odpisał mi sam Bedoes. Nadal czułam przed nim ogromny respekt - w końcu był moim ulubionym polskim raperem od dobrych pięciu lat. Nie musiałam mu wiele wyjaśnić, chłopak szybko załapał, o co mi chodziło i zaprosił mnie do swojego nowego domu w Konstancinie. Przystałam na tę propozycję z wielką ochotę.
I w końcu, gdy dobijała trzecia, czułam, jak mój organizm powoli usypiał, choć mózg dalej działał na najwyższych obrotach. Jedyne, o czym myślałam, była zemsta. Zdawałam sobie sprawę z faktu, iż stąpałam po bardzo cienkim lodzie, ale nie miałam innego wyjścia. Musiałam ratować siebie i Janka, zanim ten wirus, nazywany SBM, nas wyżre jak koronawirus rok 2020.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro