Rozdział 20
- I wtedy Borek ukradł mi telefon i schował go na dwa dni. Przeszukałem cały dom, wszystkie samochody, szafki, zrobiłem przesłuchania wszystkich. A przy śniadaniu, gdy usiadłem jako ostatni, moja komórka leżała na talerzu. Byłem na niego taki wściekły, ale Borys już taki jest. Jedyny w swoim rodzaju. - Zakończył opowieść Janek, uśmiechając się lekko, a ja wraz z nim.
- To ja nie rozumiem, lubisz Bedoesa czy nie? - spytałam z zamkniętymi oczami.
- Lubię, jest świetnym facetem, chociaż czasem drażni mnie jak nikt. To taki trochę starszy brat, ale w wersji XL - odpowiedział ze śmiechem, a ja mu zawtórowałam.
Następnie westchnęłam głęboko i przytuliłam się mocniej do klatki piersiowej blondyna - jedyne miejsce, w którym obecnie czułam się bezpiecznie. Leżeliśmy na łóżku, a ja zawzięcie próbowałam usnąć. Bezskutecznie. Bezsenność dopadała mnie w każdej możliwej postaci i za nic nie była w stanie mnie opuścić. Próbowałam leków, melisy, ciszy, serialu, ledowych światełek, a nawet ciała chłopaka. Wszystko na nic.
- Śpisz? - spytał cicho Janek, a ja mruknęłam przecząco.
Westchnął, a następnie przytulił mnie mocniej. Spędziliśmy ze sobą trzy pełne dni, a mi przez cały ten czas serce biło jak oszalałe. Z jednej strony to było takie naturalne, ale z drugiej nadal miałam tę imprezę w swojej głowie. I słowa chłopaka. Chciałam się zmienić. Dla niego. Chłopak bardzo o mnie dbał. Codziennie rano robił śniadanie, wspierał mnie, oglądał ze mną Chirurgów, rozśmieszał, a kiedy potrzebowałam ciszy, to po prostu znikał. Mój koszmar przeplatywał się z bajką.
Ja natomiast przez ten czas zdążyłam się naprawdę wyciszyć. Moja psycholog odbyła ze mną dwie dodatkowe terapie online dzień po dniu. Powoli wracałam do swoich obowiązków, prawie skończyłam pracę licencjacką, zrobiłam trzy prezentacje na studia i napisałam esej. Ale przerażała mnie wizja opuszczenia mieszkania, nie potrafiłam wyjść na zewnątrz. Zostały mi tylko dwa dni zwolnienia, potem weekend, a ja musiałam w poniedziałek iść do pracy. Rozmawiać z ludźmi. Funkcjonować, a nie tylko leżeć i użalać się nad sobą. Wiedziałam, że to złę, ale to było silniejsze ode mnie.
Wieczory, mimo wszystko, głównie spędzałam na płaczu. Nawet nie płaczu, ale chlipieniu. Łzach samoistnie lecących z oczu. Nie kontrolowałam tego.
- Jutro rano chyba będę musiał jechać do Karola, mamy porozmawiać o ofertach wakacyjnych koncertów - oznajmił nagle chłopak - Ale, jeśli chcesz, mogę to przełożyć. Solar to zrozumie.
Zmarszczyłam brwi niezadowolona, poczułam, jak warga zaczyna się trząść. Nie chciałam, żeby jechał.
- Jasne, jedź, przecież sobie poradzę, a ty musisz pracować - skłamałam.
Janek pocałował mnie w czoło, a ja poczułam drżenie całego ciała.
Z szafki nocnej zgarnęłam telefon i spojrzałam na chłopaka. Spał jak zabity. Odwróciłam się więc delikatnie i odblokowałam ekran. Ostatnio prawie w ogóle nie korzystałam z komórki, miałam mnóstwo zaległości.
Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to wiadomości od mojego taty. Było ich mnóstwo. Raptem sprzed dwóch godzin.
Uważałem cię za moją córkę.
Skrzywdziłyście mnie.
To koniec, żegnaj.
Nie mam na to siły.
Nie dostaniesz moich pieniędzy!
Po moich policzkach zaczęły spływać gorzkie łzy. Zasłoniłam usta dłonią, by Janek się nie obudził. Szybko się podniosłam, zawinęłam w koc i poszłam do salonu. Położyłam się na kanapie, próbując opanować trzesięcieie całego ciała. Od razu wysłałam screena wiadomości do siostry i mamy, jednak żadna nie dostała podobnych.
Nie rozumiałam, dlaczego on mi to robił? Co ja mu zrobiłam?! Dlaczego mnie to spotkało?!
Połknęłam trzy tabletki uspokajające, ale płacz nie ustępował. Musiałam się wziąć w garść, koniecznie.
Podniosłam się gwałtownie, w torebce znalazłam dwa moje kalendarze. Musiałam się wziąć w garść. Wywalając połowę rzeczy z szafki, znalazłam długopis. Musiałam się wziąć w garść, potrzebowałam planu działania. Planu działania. Nowa ja. Tak. Koniec.
Założyłam słuchawki na uszy, włączyłam muzykę na maksymalną głośność. I zaczęłam pisać, rysować, tworzyć, analizować. Musiałam się wziąć w garść z planem działania.
Kiedy się obudziłam, słońce już świeciło wysoko, a jego promienie delikatnie smyrały mnie po twarzy. Janek już wyszedł, nad ranem słyszałam jego cichą krzątaninę. Przykrył mnie kołdrą. Musiałam przyznać, że całkiem się wyspałam. To był dobry dzień na podjęcie nowych działań. Ale najpierw musiałam trochę poleżeć. W mięzyczasie włączyłam Ukrytą prawdę. Najpierw napisałam do mojej najlepszej przyjaciółki Martyny z propozycją lunchu. Musiałam jej koniecznie opowiedzieć o wszystkim, co się wydarzyło. Potrzebowałam także zakupów, pomyślałam, by ugotować jakąś romantyczną kolację dla Janka. Chciałam się postarać. Ale najpierw potrzebowałam dobrej kąpieli, maski do włosów, nowych paznokci i pęsety do brwi. Nie mogłam też zapomnieć o dzisiejszym angielskim, sprzątaniu w mieszkaniu, a przede wszystkim nauce do pracy. Starałam się wrócić do swoich codziennych nawyków, a wcześniej temat badań klinicznych zgłębiałam praktycznie codziennie. Coś czułam, że zabraknie mi doby na to wszystko.
Martyna na szczęście miała dzisiaj czas, chociaż już kończyła się era jej bezrobocia.
Po trzech godzinach moje mieszkanie dosłownie błyszczało, udało mi się nawet posprzątać we wszystkich szafkach, a z lodówki wyrzuciłam wszystkie zepsute produkty. Okna też dokładnie umyłam. Byłam pod ogromnym wrażeniem mojej motywacji i chęci do pracy.
Wskoczyłam więc do wanny, a następnie zrobiłam dokładny, mocny makijaż. Założyłam spodnie z imitacji skóry, do tego biały golf i byłam gotowa. Pędem ruszyłam na paznokcie, zdecydowałam się na jeszcze dłuższe przedłużenie i delikatny beż wpadający w czekoladową barwę. Pierwszy raz od kilku miesięcy wybrałam kolor inny niż róż.
W zestawie lunchowym był krem z kukurydzy oraz burger, co jeszcze bardziej poprawiło mi nastrój.
- Wow, promieniejesz! Powiem ci, jestem zaskoczona. Myślałam, że raczej zobaczę wrak człowieka. Jak się czujesz? - spytała brunetka, przeglądając desery w menu.
Westchnęłam.
- Wiesz, to jest trudne i cały czas boli tak samo. Ojciec do mnie wypisuje różne głupoty, raz jest wściekły, a innym razem grozi samobójstwem. To jest dobijające - oznajmiłam zgodnie z prawdą.
Kelnerka przyniosła pierwsze danie, więc wzięłyśmy się za testowanie.
- Czuję się jak taka trzydziestoletnia kura domowa, ale ten krem jest przepyszny. Taki delikatny, chociaż ser delikatnie przełamuje smak. Boże, twoje bezrobocie i moje zwolnienie lekarskie to najlepsze połączenie życia! - Wybuchnęłam głośnym śmiechem, a Martyna mi zawtórowała.
- Jeju, tak, ja jeszcze nie zaczęłam pracy, a już mam jej dosyć - stwierdziła żałośnie.
- Dobra, muszę ci coś opowiedzieć, ale wysłuchaj mnie do końca i nie krytykuj - powiedziałam poważnym tonem, zmieniając temat.
- Oho, już się boję, coś ty znowu zrobiła?
Uśmiechnęłam się łobuzersko do przyjaciółki, a następnie zjadłam dwie łyżki zupy w ciszy, delektując się jej zniecierpliwionym spojrzeniem. Upiłam łyk wody, a następnie odchrząknęłam teatralnie.
Powoli budowałam napięcie historii o Janku, jeśli już mogłam ją tak nazywać. Ufałam dziewczynie bezgranicznie, więc się nie bałam opowiadać o wszelkich aspektach, a przede wszystkim lekkomyślności, spontaniczności i podejmowaniu złych decyzji. Bacznie obserwowałam bladą twarz dziewczyny. Co i rusz, a to otwierała szeroko oczy ze zdumienia, a to kiwała głową w niedowierzaniem. Mój obiad zdążył całkiem wystyknąć, a historia się nie kończyła.
- Pierwszy raz w życiu odebrało mi mowę - oznajmiła przyjaciółka.
- Powiedz mi, czy to głupie? - spytałam, czekając na swój psychologiczny wykład.
Z Martyną przyjaźniłam się jeszcze od podstawówki i zawsze trzymałyśmy się razem, nawet gdy nasze drogi się rozeszły przy wyborze liceum.
Przyjaciółka westchnęła, obserwując ogromne burgery, które właśnie podała kelnerka, a mi od razu pociekła ślinka. Bez zbędnych ruchów wzięłam się za krojenie bułki.
- To nie jest głupie. To jest szalone, ale jeśli do tej pory nic nie zrobił, to nic nie zrobi. Szukasz w kimś oparcia, opiekuna i po tym wszystkim to jest całkowicie normalne. Nadal jednak jestem w szoku, że to jest prawdziwy Jan-rapowanie. Nie lubię tej twojej mizyki, ale znam kilka jego piosenek. I to jest naprawdę on?
- Naprawdę on - uśmiechnęłam się z dumą.
- Boże, to wszystko jest mega dziwne. - Pokręciła głową z niedowierzaniem.
Po lunchu postanowiłyśmy również przejść się po mieście, odwiedzając nasze ulubione sklepy. Przy okazji udało nam się obgadać całą moją imprezę urodzinową, a zwłaszcza Celę i Krystiana. Dziewczyna była wściekła na nich, ja z resztą również. W międzyczasie udało mi się uzupełnić zapasy spożywcze oraz wszelkie kosmetyki. Obkupiłam się jak szalona, czego dawno nie robiłam.
Kiedy się rozstałyśmy, dobijała 17. Wróciłam do domu, gdzie wzięłam się za naukę i lekcje, na czym spędziłam bite dwie godziny. Janek pisał wcześniej, iż będzie około 20, więc zaraz zabrałam się za romantyczną kolację. Było to trudne zadanie, bo nie miałam nawet stołu, ale stolik do kawy utawiłam na środku dywanu. Zapaliłam wiele świeczek, a obok ustawiłam małe sztuczne kwiatuszki w białych doniczkach. Makaron przecedziłam, a następnie wymieszałam z sosem i krewetkami. Przepis znalazłam w Internecie, chociaż sama nie byłam fanką owoców morza, a krewetki jadłam może ze dwa razy w życiu. Do kieliszków wlałam prosecco. Zjadłam jedną krewetkę, była całkiem niezła, co potraktowałam jako dobry omen. Wybiła właśnie dwudziesta, więc popędziłam do sypialni, by poprawić makijaż. Włosy spryskałam odżywką. Przebrałam się w czarną, obcisłą sukienkę, która nie podkreślała moich boczków. Przejrzałam się w lustrze, malując usta czerwoną szminkę. Musiałam przyznać, że wyglądałam co najmniej dobrze. Zgasiłam światło, zostawiłam zapaloną jedynie lampkę i świeczki. Makaron przełożyłam na talerze, położyłam obok sztućce.
Usiadłam na kanapie, w napięciu oczekiwałam na chłopaka. Przejrzałam wszystkie social mdia, pozwoliłam sobie nawet wstawić zdjęcie jedzenia na Instagrama. Wiedziałam, że wywołam dużo pytań, o to mi też chodziło. Kiedy minął kolejny kwadrans, poczułam zirytowanie, a mój poziom stresu wzrósł jeszcze bardziej.
Nie mogłam tak siedzieć, to mnie doprowadzało do szaleństwa. Wzięłam leki, a następnie zabrałam się za grubą książkę o królowej Bonie. Nim się obejrzałam, minęła dwudziesta pierwsza.
Powoli zaczynałam się martwić i czuć narastające zirytowanie. Gdzie on się podziewał? Jedzenie już dawno wystygło, Bona zdążyła wyjść za mąż, a świeczki powoli znikały. Oczekiwałam na dzwonek omofonu, ale bezskutecznie.
W końcu postanowilam się przenieść do sypialni, by posegregować świeżo upraną bieliznę. Włączyłam cicho muzykę, by w razie czego usłyszeć pukanie. W końcu mój telefon zawibrował, a mi serce zabiło jeszcze szybciej. Wrzuciłam resztę skarpetek do szuflady, a miskę odłożyłam do szafy. Pobiegłam do salonu, gdzie koczowałam pod drzwiami. Odblokowałam komórkę, a mój humor uległ całkowitej zmianie.
Janek: Hej, przepraszam, nie dam jednak rady dzisiaj. Trzymaj się, skarbie
Czułam w oczach narastające łzy, musiałam im zapobiec.
Rzuciłam telefon na kanapę, a sama powoli podeszłam do stolika. Zgasiłam świeczki i odłożyłam je na miejsce. Makaron wrzuciłam do ganka, a następnie do lodówki. Prosecco wypiłam, a naczynia pozmywałam. W łazience założyłam luźną koszulkę i czyste majtki jako piżamę, spięłam włosy i zmyłam makijaż. W sypialni zapaliłam moje ukochane światełka ledowe, opatuliłam się kocem oraz kołdrą, a potem włączyłam Chirurgów. Z szafki nocnej wyciągnęłam resztki moich ulubionych chipsów. Zanim się obejrzałam, zapłakana już spałam.
*** Od autorki***
Halo, odbiór, ktoś tu jeszcze żyje?
Czy tylko ja mam taki licencjatowy kryzys, że zamiast się uczyć w weekend, to leżę, śpię i oglądam seriale? #depresjasucks
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro