Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Wyrzucony na zbity pysk"/ Skid Row

Z dedykacją dla MasterOfPuppets13 xD
Na odkupienie win.

PS. Olejcie chronologię. Chronologia ssie. Nie ma jej w tym opo. Nie ma w nim czasu. To Narnia xD

***

- Co to za koleś?- pytam, spoglądając podejrzliwie na faceta o czarnych włosach i prostej grzywce, kończącej się tuż nad oczami.

Jon wyciąga papierosa z paczki i wywraca oczami, jakby usiłował uniknąć odpowiedzi na to pytanie.

- Kto to?- naciskam.- Po co go tu przyprowadziłeś?

- To Richie Sambora.- mówi w końcu i zapala szluga.- Poznaliście się kiedyś.

- No i?

- To gitarzysta.- odpowiada chłopak, a mnie nachodzi chęć zabicia go za te nieskładne odpowiedzi.

Wciąż nie wiem po co tutaj przyszedł.

- No i?- wzdycham z pretensją i wstaję z kanapy, na której wcześniej leżałem.- W chuj jest gitarzystów na świecie i jakoś oni wszyscy nie pałętają nam się po chacie.

- Będzie teraz z nami grać.- precyzuje Jon, na co otwieram szeroko oczy.

Mam wielką nadzieję, że coś źle zrozumiałem. On przecież nie może... Nie mnie. To ja do cholery zakładałem ten pierdolony zespół i on nie może mnie z niego wywalić! Mam dokładnie takie same prawa jak Jon i nikt tego nie zakwestionuje.

- Niech idzie się lepiej pierdolić.- warczę i spoglądam wilkiem na Richi'ego.

- Zluzuj stary i daj pracować profesjonalistom.- mówi ze śmiechem brunet i z rozbawieniem kręci głową.

Teraz mam ochotę zabić ich obu i wszystkich pozostałych z resztą też. Dlaczego nikt na tym pojebanym świecie nie może mnie szanować i traktować poważnie? Dlaczego całe życie wszyscy muszą kraść moje pomysły, a każdy mój plan spala na panewce?

Nie znam większego przegranego od siebie.

- Nie mów mi co mam robić.- z pogardą zwracam się do Sambory.- I wiecie co? Skoro jesteście tacy świetni, zajebiści i w ogóle, to proszę bardzo! Tylko jak ten koleś zawiedzie, nie przychodź do mnie z podkulonym ogonem, Jon!

- Snake, ogarnij się.- Bon Jovi prycha pod nosem.- Richie jest lepszy od ciebie w te klocki i tyle. Nie ma dramatu.

Nie ma dramatu? Nie ma? Może dla niego nie ma, ale dla mnie jak najbardziej. Nie dość, że wywala mnie z zespołu, to pewnie i z mieszkania, a na dodatek ma czelność obrażać moją grę na gitarze! I to nie jest dramat?! A co w takim razie nim jest?!

- Pierdolcie się oboje.- odwracam się na pięcie i otwieram drzwi wyjściowe.- Najlepiej ze sobą, cholerne pedały!

Po wykrzyczeniu tych słów wychodzę z mieszkania trzaskając drzwiami. Nie mam żadnych rzeczy, ale nie dbam o to. Nie mam ochoty patrzeć na tych zadufanych kretynów, którym wydaje się, że są lepsi ode mnie.

Nie są. Nie są i nie będą.

Wciąż rozgniewany kręcę się bez sensu po ulicach, szukając sposobu na wyżycie się. Ostatecznie jedynym rozwiązaniem, które przychodzi mi do głowy jest upicie się w sztok. Może dzięki temu choć na chwilę zapomnę o tych popierdoleńcach i o tym, co mi powiedzieli. Że niby jakiś Sambora miałby być lepszy ode mnie? Kim on tak właściwie jest i skąd Jon go wytrzasnął? Pewnie już od dawna szukał kogoś na moje miejsce. Zasrany hipokryta. Najpierw obiecuje mi nie wiadomo co- sławę, kasę, karierę, a jednocześnie poszukuje jakichś frajerów, którzy byliby "lepsi" ode mnie...

Dociera do mnie, że to koniec naszej przyjaźni, znajomości i jakichkolwiek kontaktów. Nie chcę zadawać się z kimś takim jak on.

Przerywam rozmyślania w momencie, kiedy mijam pierwszy lepszy bar. Wpadam do środka i od razu podchodzę do lady. Stoi za nią młoda, seksowna dziewczyna w krótkiej spódniczce. Wyciera kufel po piwie i lustruje mnie od góry do dołu.

Może kończy dziś wcześniej pracę i będzie miała ochotę skoczyć ze mną "na górę"?

- Co podać?- pyta, na co odpowiadam bez zastanowienia:

- Pół litra.

Barmanka sięga po butelkę wódki, przez przypadek (albo i nie) odsłaniając czerwoną podwiązkę na prawej nodze. Wtedy nachodzi mnie ogromna ochota na szybki numerek z nią, w toalecie. To nawet lepsza i praktyczniejsza opcja niż szukanie pokoju.

W momencie kiedy dziewczyna stawia flaszkę na ladzie drzwi do baru otwierają się z hukiem, a do środka wchodzą trzy osoby- dwaj faceci, obejmujący z obu stron te samą rudą laskę. Jeden z nich jest naprawdę wysoki. Oprócz tego odznacza się długimi blond włosami i szerokim uśmiechem na ustach. Drugi jest brunetem, a elementami jego "image'u", który najbardziej przykuwa moją uwagę są kolczyki; w uchu i nosie, połączone ze sobą łańcuszkiem. To dziwne, że nigdy wcześniej ich nie spotkałem. Wyglądają na tak pewnych siebie, że śmiem twierdzić, że ludzie darzą ich tu respektem albo sympatią.

- Darcy!- krzyczy blondyn, śmiejąc się wesoło.- Kolejka dla wszystkich!

- A co takiego się stało, Baz?- pyta "moja" barmanka i rozstawia na ladzie rząd kieliszków.

- Urodziłem się!- wtedy po prostu wybucha śmiechem.

Mam wrażenie, że już jest pijany.

Po chwili chłopak puszcza dziewczynę i siada na wysokim stołku; tak naprawdę koło mnie, bo dzieli nas tylko jedno miejsce. W tym czasie brunet zaczyna całować się z rudą, co nie trwa długo, bo dosłownie dziesięć sekund później zajmuje puste siedzenie między nami.

- Ile to dziś mija?- pyta Darcy, nalewając wódkę.

- Czy to ważne, Darcy?- kręci głową z rozbawieniem. Pewnie jest nieletni i boi się, że zrezygnuje ze sprzedania mu alkoholu.- Jestem młody, piękny i to się liczy.

- No wiem, wiem.- uśmiecha się zalotnie.- A co u ciebie, Rach?

Brunet lekko unosi kąciki ust i zakłada włosy za ucho.

- A wszystko w porządku. Balujemy sobie dziś tu i tam. Ogólnie jest całkiem nieźle. Chcesz się przyłączyć?

- Mam pracę do późna.

No... Przynajmniej teraz już wiem, że dziś raczej nie zaliczę. Niby mógłbym poczekać aż skończy, ale jakoś nie mam ochoty. W końcu "tego kwiatu jest pół światu", a w niej nie ma niczego szczególnie wyjątkowego.

- A tobie podać coś jeszcze?- dziewczyna zwraca się do mnie, a ja tylko przecząco kręcę głową. Już mam się napić, ale w tym samym momencie Baz wyrywa mi mój kieliszek. Mam ochotę na niego nawrzeszczeć, bo stanowczo nie są mi potrzebne kolejne nieprzyjemności i kolejni kretyni na głowie, ale chłopak mnie uprzedza.

- Co ty?- pyta.- Żartujesz? Z nami się napij. Ja tu stawiam, tak? Własną flachę bierz do domu, a teraz zapraszamy do towarzystwa. Nie, Bolan? Zapraszamy go, prawda?

- Jasne.- odpowiada drugi z nich i wyciąga do mnie rękę.- Jestem Rachel, a ty?

- Snake.

- To twoje prawdziwe imię?- pyta brunet, na co teatralnie wywracam oczami.

- A twoje Rachel?

To ostatecznie go ucisza. Wtedy odzywa się solenizant we własnej osobie:

- A ja jestem Sebastian, frajerzy.- wybucha śmiechem.- I nikt mi nie zarzuci, że nie.

- Dobra, dobra.- prycha Rachel i opróżnia pierwszy kieliszek.- Mamy tego świadomość, stary. A ty Snake? Jakiś taki podłamany siedzisz. Stało się coś.

Nie jestem pewny, czy mam ochotę opowiadać o problemach obcym kolesiom, ale może jeśli to zrobię trochę mi ulży? W końcu i tak nie chcę już mieć nic wspólnego z tymi z zasrańcami z Bon Jovi.

- Wywalili mnie z zespołu.- mówię i zaczynam jeździć opuszką palca po krawędzi kieliszka.- Nie znają się i tyle. Jakiś popierdolony Richie Sambora na pewno nie jest lepszym gitarzystą niż ja. A z resztą... Mam ich w dupie. Nie będę ich kurwa błagał. Tylko kiedy ten idiota Jon do mnie przyjdzie i będzie prosił, żebym wrócił, to powiem mu żeby się wypchał.

- To jacyś frajerzy, rzeczywiście.- stwierdza Sebastian.- Skoro jesteś dobry, to po co im jakiś tam Sambora, nie Sambora? Pewnie mają jakieś kompleksy przez ciebie, jak ci... Beatlesi.

- Znam to, znam.- wtrąca się Bolan.- Podobno wyjebali Pete'a Besta, bo był przystojniejszy niż reszta i nie chcieli, żeby im ukradł wszystkie napalone dupy.

Po tych słowach wszyscy, którzy je słyszeli wybuchają śmiechem. Nawet ja odrobinę się rozchmurzam.

Może rzeczywiście byłem dla nich zbyt dobry?

- Ja nawet nie wiem jak on gra.- dodaję.- Jon też pewnie słyszał raz jak mu się udało coś fajnie zagrać i od razu, że zmienia gitarzystę. Śmiechu warte...

- Nam coś zagraj, Snake.- proponuje Baz w pewnym momencie.- Skoro rzeczywiście jesteś taki wybitny to po prostu weźmiemy, założymy razem jakiś zespół i tyle. Co ty na to, Rach? Dobrze rąbiesz na basie, ja zaśpiewam, Snake zagra. Cud, miód, malina, nie?

- A perkusja?- pytam, bo ten pomysł w sumie całkiem mi się podoba. Poza tym polubiłem tych chłopaków.

- Załatwi się kogoś.- blondyn macha ręką, jakby nie był to większy problem.- Tylko najpierw musisz zagrać. Wiesz... Żeby się nie okazało, że nam coś kręcisz.

- Nic nie kręcę.- z przekonaniem kiwam głową.- Możecie mi zaufać. Spotkajmy się jeszcze, to zagram wam coś i tyle.

- No to super.- mówi Bolan i wstaje z miejsca.- Spotkajmy się tu w sobotę. Co wy na to?

- W porządku.- odpowiadam.

Sebastian jedynie przytakuje i wstaje z miejsca.

- No dobra.- zmienia temat.- Ale dziś wciąż moje urodziny. Musimy dalej świętować, chłopaki.

Po tych słowach cała nasza trójka opuszcza lokal. Może i wyrzucili mnie z zasranego Bon Jovi, ale kto powiedział, że to koniec świata? Baz i Rachel są dużo sympatyczniejsi od tamtych, mają w sobie taką specyficzną energię, która udziela się też mi, kiedy jestem obok. Mam ogromne wrażenie, że nie będą chcieli mnie wydymać jak Jon i to własnie z nimi stworzę coś zajebistego.

A na razie... Noc jeszcze młoda.

**************************

Odkupiłam winy? xD Mam nadzieję, że tak.

Przepraszam, że w tym opku zawarłam tylko moich "mężów", ale jakoś tak wyszło. Jak już mówiłam wcześniej tu nie ma chronologii; olejcie ją.

Trochę też poszalałam tu z przekleństwami i obelgami, ale mam nadzieję, że pasują do całego kontekstu. Do następnego ;)

PS. Mile widziane są komentarze. Takie zwykłe albo na bieżąco. (Te drugie dostarczają tylu emocji xD).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro