"Wyrzucony na zbity pysk"/ Skid Row
Z dedykacją dla MasterOfPuppets13 xD
Na odkupienie win.
PS. Olejcie chronologię. Chronologia ssie. Nie ma jej w tym opo. Nie ma w nim czasu. To Narnia xD
***
- Co to za koleś?- pytam, spoglądając podejrzliwie na faceta o czarnych włosach i prostej grzywce, kończącej się tuż nad oczami.
Jon wyciąga papierosa z paczki i wywraca oczami, jakby usiłował uniknąć odpowiedzi na to pytanie.
- Kto to?- naciskam.- Po co go tu przyprowadziłeś?
- To Richie Sambora.- mówi w końcu i zapala szluga.- Poznaliście się kiedyś.
- No i?
- To gitarzysta.- odpowiada chłopak, a mnie nachodzi chęć zabicia go za te nieskładne odpowiedzi.
Wciąż nie wiem po co tutaj przyszedł.
- No i?- wzdycham z pretensją i wstaję z kanapy, na której wcześniej leżałem.- W chuj jest gitarzystów na świecie i jakoś oni wszyscy nie pałętają nam się po chacie.
- Będzie teraz z nami grać.- precyzuje Jon, na co otwieram szeroko oczy.
Mam wielką nadzieję, że coś źle zrozumiałem. On przecież nie może... Nie mnie. To ja do cholery zakładałem ten pierdolony zespół i on nie może mnie z niego wywalić! Mam dokładnie takie same prawa jak Jon i nikt tego nie zakwestionuje.
- Niech idzie się lepiej pierdolić.- warczę i spoglądam wilkiem na Richi'ego.
- Zluzuj stary i daj pracować profesjonalistom.- mówi ze śmiechem brunet i z rozbawieniem kręci głową.
Teraz mam ochotę zabić ich obu i wszystkich pozostałych z resztą też. Dlaczego nikt na tym pojebanym świecie nie może mnie szanować i traktować poważnie? Dlaczego całe życie wszyscy muszą kraść moje pomysły, a każdy mój plan spala na panewce?
Nie znam większego przegranego od siebie.
- Nie mów mi co mam robić.- z pogardą zwracam się do Sambory.- I wiecie co? Skoro jesteście tacy świetni, zajebiści i w ogóle, to proszę bardzo! Tylko jak ten koleś zawiedzie, nie przychodź do mnie z podkulonym ogonem, Jon!
- Snake, ogarnij się.- Bon Jovi prycha pod nosem.- Richie jest lepszy od ciebie w te klocki i tyle. Nie ma dramatu.
Nie ma dramatu? Nie ma? Może dla niego nie ma, ale dla mnie jak najbardziej. Nie dość, że wywala mnie z zespołu, to pewnie i z mieszkania, a na dodatek ma czelność obrażać moją grę na gitarze! I to nie jest dramat?! A co w takim razie nim jest?!
- Pierdolcie się oboje.- odwracam się na pięcie i otwieram drzwi wyjściowe.- Najlepiej ze sobą, cholerne pedały!
Po wykrzyczeniu tych słów wychodzę z mieszkania trzaskając drzwiami. Nie mam żadnych rzeczy, ale nie dbam o to. Nie mam ochoty patrzeć na tych zadufanych kretynów, którym wydaje się, że są lepsi ode mnie.
Nie są. Nie są i nie będą.
Wciąż rozgniewany kręcę się bez sensu po ulicach, szukając sposobu na wyżycie się. Ostatecznie jedynym rozwiązaniem, które przychodzi mi do głowy jest upicie się w sztok. Może dzięki temu choć na chwilę zapomnę o tych popierdoleńcach i o tym, co mi powiedzieli. Że niby jakiś Sambora miałby być lepszy ode mnie? Kim on tak właściwie jest i skąd Jon go wytrzasnął? Pewnie już od dawna szukał kogoś na moje miejsce. Zasrany hipokryta. Najpierw obiecuje mi nie wiadomo co- sławę, kasę, karierę, a jednocześnie poszukuje jakichś frajerów, którzy byliby "lepsi" ode mnie...
Dociera do mnie, że to koniec naszej przyjaźni, znajomości i jakichkolwiek kontaktów. Nie chcę zadawać się z kimś takim jak on.
Przerywam rozmyślania w momencie, kiedy mijam pierwszy lepszy bar. Wpadam do środka i od razu podchodzę do lady. Stoi za nią młoda, seksowna dziewczyna w krótkiej spódniczce. Wyciera kufel po piwie i lustruje mnie od góry do dołu.
Może kończy dziś wcześniej pracę i będzie miała ochotę skoczyć ze mną "na górę"?
- Co podać?- pyta, na co odpowiadam bez zastanowienia:
- Pół litra.
Barmanka sięga po butelkę wódki, przez przypadek (albo i nie) odsłaniając czerwoną podwiązkę na prawej nodze. Wtedy nachodzi mnie ogromna ochota na szybki numerek z nią, w toalecie. To nawet lepsza i praktyczniejsza opcja niż szukanie pokoju.
W momencie kiedy dziewczyna stawia flaszkę na ladzie drzwi do baru otwierają się z hukiem, a do środka wchodzą trzy osoby- dwaj faceci, obejmujący z obu stron te samą rudą laskę. Jeden z nich jest naprawdę wysoki. Oprócz tego odznacza się długimi blond włosami i szerokim uśmiechem na ustach. Drugi jest brunetem, a elementami jego "image'u", który najbardziej przykuwa moją uwagę są kolczyki; w uchu i nosie, połączone ze sobą łańcuszkiem. To dziwne, że nigdy wcześniej ich nie spotkałem. Wyglądają na tak pewnych siebie, że śmiem twierdzić, że ludzie darzą ich tu respektem albo sympatią.
- Darcy!- krzyczy blondyn, śmiejąc się wesoło.- Kolejka dla wszystkich!
- A co takiego się stało, Baz?- pyta "moja" barmanka i rozstawia na ladzie rząd kieliszków.
- Urodziłem się!- wtedy po prostu wybucha śmiechem.
Mam wrażenie, że już jest pijany.
Po chwili chłopak puszcza dziewczynę i siada na wysokim stołku; tak naprawdę koło mnie, bo dzieli nas tylko jedno miejsce. W tym czasie brunet zaczyna całować się z rudą, co nie trwa długo, bo dosłownie dziesięć sekund później zajmuje puste siedzenie między nami.
- Ile to dziś mija?- pyta Darcy, nalewając wódkę.
- Czy to ważne, Darcy?- kręci głową z rozbawieniem. Pewnie jest nieletni i boi się, że zrezygnuje ze sprzedania mu alkoholu.- Jestem młody, piękny i to się liczy.
- No wiem, wiem.- uśmiecha się zalotnie.- A co u ciebie, Rach?
Brunet lekko unosi kąciki ust i zakłada włosy za ucho.
- A wszystko w porządku. Balujemy sobie dziś tu i tam. Ogólnie jest całkiem nieźle. Chcesz się przyłączyć?
- Mam pracę do późna.
No... Przynajmniej teraz już wiem, że dziś raczej nie zaliczę. Niby mógłbym poczekać aż skończy, ale jakoś nie mam ochoty. W końcu "tego kwiatu jest pół światu", a w niej nie ma niczego szczególnie wyjątkowego.
- A tobie podać coś jeszcze?- dziewczyna zwraca się do mnie, a ja tylko przecząco kręcę głową. Już mam się napić, ale w tym samym momencie Baz wyrywa mi mój kieliszek. Mam ochotę na niego nawrzeszczeć, bo stanowczo nie są mi potrzebne kolejne nieprzyjemności i kolejni kretyni na głowie, ale chłopak mnie uprzedza.
- Co ty?- pyta.- Żartujesz? Z nami się napij. Ja tu stawiam, tak? Własną flachę bierz do domu, a teraz zapraszamy do towarzystwa. Nie, Bolan? Zapraszamy go, prawda?
- Jasne.- odpowiada drugi z nich i wyciąga do mnie rękę.- Jestem Rachel, a ty?
- Snake.
- To twoje prawdziwe imię?- pyta brunet, na co teatralnie wywracam oczami.
- A twoje Rachel?
To ostatecznie go ucisza. Wtedy odzywa się solenizant we własnej osobie:
- A ja jestem Sebastian, frajerzy.- wybucha śmiechem.- I nikt mi nie zarzuci, że nie.
- Dobra, dobra.- prycha Rachel i opróżnia pierwszy kieliszek.- Mamy tego świadomość, stary. A ty Snake? Jakiś taki podłamany siedzisz. Stało się coś.
Nie jestem pewny, czy mam ochotę opowiadać o problemach obcym kolesiom, ale może jeśli to zrobię trochę mi ulży? W końcu i tak nie chcę już mieć nic wspólnego z tymi z zasrańcami z Bon Jovi.
- Wywalili mnie z zespołu.- mówię i zaczynam jeździć opuszką palca po krawędzi kieliszka.- Nie znają się i tyle. Jakiś popierdolony Richie Sambora na pewno nie jest lepszym gitarzystą niż ja. A z resztą... Mam ich w dupie. Nie będę ich kurwa błagał. Tylko kiedy ten idiota Jon do mnie przyjdzie i będzie prosił, żebym wrócił, to powiem mu żeby się wypchał.
- To jacyś frajerzy, rzeczywiście.- stwierdza Sebastian.- Skoro jesteś dobry, to po co im jakiś tam Sambora, nie Sambora? Pewnie mają jakieś kompleksy przez ciebie, jak ci... Beatlesi.
- Znam to, znam.- wtrąca się Bolan.- Podobno wyjebali Pete'a Besta, bo był przystojniejszy niż reszta i nie chcieli, żeby im ukradł wszystkie napalone dupy.
Po tych słowach wszyscy, którzy je słyszeli wybuchają śmiechem. Nawet ja odrobinę się rozchmurzam.
Może rzeczywiście byłem dla nich zbyt dobry?
- Ja nawet nie wiem jak on gra.- dodaję.- Jon też pewnie słyszał raz jak mu się udało coś fajnie zagrać i od razu, że zmienia gitarzystę. Śmiechu warte...
- Nam coś zagraj, Snake.- proponuje Baz w pewnym momencie.- Skoro rzeczywiście jesteś taki wybitny to po prostu weźmiemy, założymy razem jakiś zespół i tyle. Co ty na to, Rach? Dobrze rąbiesz na basie, ja zaśpiewam, Snake zagra. Cud, miód, malina, nie?
- A perkusja?- pytam, bo ten pomysł w sumie całkiem mi się podoba. Poza tym polubiłem tych chłopaków.
- Załatwi się kogoś.- blondyn macha ręką, jakby nie był to większy problem.- Tylko najpierw musisz zagrać. Wiesz... Żeby się nie okazało, że nam coś kręcisz.
- Nic nie kręcę.- z przekonaniem kiwam głową.- Możecie mi zaufać. Spotkajmy się jeszcze, to zagram wam coś i tyle.
- No to super.- mówi Bolan i wstaje z miejsca.- Spotkajmy się tu w sobotę. Co wy na to?
- W porządku.- odpowiadam.
Sebastian jedynie przytakuje i wstaje z miejsca.
- No dobra.- zmienia temat.- Ale dziś wciąż moje urodziny. Musimy dalej świętować, chłopaki.
Po tych słowach cała nasza trójka opuszcza lokal. Może i wyrzucili mnie z zasranego Bon Jovi, ale kto powiedział, że to koniec świata? Baz i Rachel są dużo sympatyczniejsi od tamtych, mają w sobie taką specyficzną energię, która udziela się też mi, kiedy jestem obok. Mam ogromne wrażenie, że nie będą chcieli mnie wydymać jak Jon i to własnie z nimi stworzę coś zajebistego.
A na razie... Noc jeszcze młoda.
**************************
Odkupiłam winy? xD Mam nadzieję, że tak.
Przepraszam, że w tym opku zawarłam tylko moich "mężów", ale jakoś tak wyszło. Jak już mówiłam wcześniej tu nie ma chronologii; olejcie ją.
Trochę też poszalałam tu z przekleństwami i obelgami, ale mam nadzieję, że pasują do całego kontekstu. Do następnego ;)
PS. Mile widziane są komentarze. Takie zwykłe albo na bieżąco. (Te drugie dostarczają tylu emocji xD).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro