Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Jesteś zajebistym sobą"/ Temple of the Dog

Jeśli coś się nie zgadza, przepraszam. Tutaj też zróbmy sobie Narnię; bez ram czasowych, wydarzeń takich jak trzeba i innych bzdur. Będzie to dość pozytywna historyjka; trochę uśmiechu jest nam wszystkim potrzebne.

***

- Nie! Nieeee! Proszę cię, nie, nie, nie!

- Taaak! Tak! Tak!

- Stary, ile ty dziś brałeś?- pyta Stone i pociąga łyk piwa z butelki.

Ile dziś brałem? To bardzo dobre pytanie. Pewnie wciągnąłem ze dwie kreski, mogło też się nawinąć kilka tabletek ecstasy, a do tego z pół litra wódki. Dziwne, wciąż czuję się trzeźwy, świadomy i ogólnie zajebisty.

Tak; w tej chwili czuję się ZAJEBISTY.

- Kurwa, postaw mnie.- słyszę buntującego się Eddiego, który szarpie mnie za włosy i tłucze pięściami gdzie popadnie.

Ignoruję go i jeszcze raz zaczynam analizować odpowiedź na pytanie Gossarda.

- Trochę.- odpowiadam w końcu.- Wciąż poznaję was i siebie, więc nie jest najgorzej.

Gitarzysta z politowaniem kiwa głową i wraca do rozmowy z Jeffem.

- MASZ MNIE POSTAWIĆ.

- Cicho, kotku.- mówię ze śmiechem i zaczynam powoli obracać się dookoła.

Trzymam Eddiego na plecach w taki sposób, że nie jest w stanie sam się uwolnić. Niesamowicie bawi mnie jego położenie i nie mam zamiaru na razie go puszczać. Może gdyby był wyższy dałby sobie ze mną radę, ale ku mojej uciesze nie jest.

- Nie no, Chris...- bezradnie obejmuje mnie za szyję i zaczyna uderzać czołem o moje plecy.- Zaraz się zrzygam. Wiesz ile ja wypiłem? Nie kręć się. Nie. Nie! Masz się nie kręcić!

Zaczynam się śmiać i obracać jeszcze szybciej, tak, że mało co nie wywracam się na Matta, siedzącego na krześle.

- Nie zabij go.- ostrzega Cameron, kilkakrotnie kiwając głową.

- Mojego Eddiego?- zapytałem.- Nigdy.

Tego wieczora nie myślę o Andym. Zajmuję swoje myśli wódką, dragami, wygłupami z chłopakami i muzyką. Kilka godzin temu zagraliśmy zajebisty koncert i chcę cieszyć się tą chwilą swego rodzaju triumfu. Wszystkim się podobało, dostaliśmy sporo forsy i z czystym sumieniem możemy świętować.

Od długiego czasu wmawiam sobie, że Woodowi jest lepiej tam, gdzie trafił, że jest szczęśliwy, że nie cierpi... Przeważnie pomaga. Przeważnie. Był świetnym przyjacielem; nie tylko dla mnie zresztą.

- Chris, zabiję cię, jak tylko mnie postawisz.- mówi Vedder, prawie szeptem.- Serio się wyrzygam.

- Naprawdę?- pytam ze spokojem, bo zaczyna mi się robić go szkoda.

Brzmi, jakby był smutny, zmęczony, bezradny i pozbawiony nadziei na ratunek.

- TAK. Postawisz mnie?

- A poprosisz ładnie?

- Nie. Chris. Postaw mnie.

- Nie postawię, dopóki nie poprosisz.- mówię stanowczo i zaczynam przechadzać się po pokoju.

Eddie nie stwarza dla mnie zbyt wielkiego ciężaru, dlatego mógłbym nosić go tak pół nocy. Rezygnuję jednak z obracania się, żeby naprawdę nie zwymiotował.

- Dobra.- chłopak wzdycha.- Proszę. Proszę cię ładnie, pięknie, ślicznie, postaw mnie. Napierdala mnie głowa.

W końcu decyduję się odpuścić i odstawiam Veddera na podłogę. Gdy tylko stawia na niej stopy, chwieje się i wywraca, by z głuchym hukiem na nią upaść. Mike wybucha głośnym śmiechem, a ja spoglądam na niego z wyrzutem i klękam przy Eddiem.

- Ej, żyjesz?- pytam i szturcham go w ramię.- Przepraszam... Wstawaj.

Chłopak kilkakrotnie mruga i powoli przekręca się na bok. Wygląda jakby kręciło mu się w głowie, było słabo albo niedobrze. Podejrzewam, że chodzi o wszystko po trochu.

- Nie.- mówi.- Muszę sobie poleżeć. Będzie okey.

Kiwam głową, wstaję z klęczek i siadam na wolnym miejscu obok McCready'ego, który podaje mi puszkę piwa. Otwieram ją i wypijam na raz prawie jedną trzecią zawartości. Nie czuję już nawet smaku. Po tylu latach, tylu puszkach i butelkach wyrobiłem w sobie tolerancję na ten rodzaj alkoholu. Wszytko przez to, że piję go niemal codziennie, w dużych ilościach. Teoretycznie to niemożliwe, ale mam wrażenie, że samym piwem nie byłbym w stanie się upić.

- Mam na razie dość grania.- mówi Mike, nie patrząc mi w oczy.- Będę spać cały dzień.

- Śpij, odwaliliśmy dobrą robotę.- uśmiecham się i kątem oka zerkam na Veddera, który wije się po podłodze i podśpiewuje Light My Fire. Chyba naprawdę jest z nim źle i powinienem coś zrobić...

- Eddie!- wołam w jego stronę.- Nie odlatuj, noc jeszcze młoda!

- Kurwa...- przykłada sobie dłoń do ust, podnosi się z miejsca i zaczyna biec w stronę toalety.

Machinalnie wstaję z kanapy i idę za nim, wiedząc że nikt inny by się nie pofatygował. Poza tym, to ja po części doprowadziłem go do takiego "agonalnego" stanu. Na miejscu zastaję chłopaka pochylonego nad sedesem. Intensywnie wymiotuje, brudząc sobie włosy. Podchodzę do niego, delikatnie je odgarniam i przysiadam obok.

- Zajebię cię, naprawdę.- odzywa się Eddie, między jednym atakiem torsji, a drugim.

- Tak, tak. Zawsze jest moja wina.- ironicznie kiwam głową.- Tylko wyrzygaj się już do końca, dobrze?

- To nie ma końca, Chris.- podnosi głowę i spogląda na mnie. Jest cały blady.- Szkoda, że nie znałem Andy'ego.

- Dobra, nie gadajmy o nim.- proszę.- Niech to będzie miły wieczór; nasz wieczór.

Gdybym ciągle myślał o Woodzie chyba bym oszalał. Zastanawianie się, co by było gdyby to stanowczo nic dobrego. Analizowanie czyjejś śmierci, rozwodzenie się nad nią potęguje rozpacz i tęsknotę, o czym zdążyłem przekonać się na własnej skórze. Andy umarł, co jest chore i niesamowicie przykre, ale wiem, że nie mogę nic na to poradzić. Zostaje mi tylko wierzyć, że teraz jest szczęśliwy, bezpieczny i nie cierpi.

- Sorry.- mówi Eddie.

Za bardzo nie rozumiem, czemu tak właściwie mnie przeprasza. Nic nie zrobił. Po prostu nie chce mi się gadać o Andym.

- Wiem, że to dla ciebie trudne.- kontynuuje.- Nie chcę go zastępować, czy coś, ale...

- Nikogo nie zastępujesz.- zapewniam, lekko się uśmiechając i podaję mu kilka listków papieru toaletowego, którym wyciera usta.- Jesteś sobą; zajebistym sobą, Eddie. To wystarczy.

- Fajnie, że tak myślisz. Dzięki. Też jesteś zajebistym sobą i w sumie to cię podziwiam. Jesteś silny, nie poddałeś się po śmierci kumpla, tworzysz zajebistą muzykę... Cieszę się, że możesz być moim przyjacielem.

- A ja, że ty moim.- wstaję i podaję mu rękę.- Ale już się podnoś. Musimy dalej świętować.

Razem z Vedderem opuszczamy łazienkę i wracamy do reszty towarzystwa. Jeff kłóci się ze Stonem, chyba o to, że ten pierwszy chce sprowadzić do domu dziwki, a drugi się na to nie zgadza. Nie mam zamiaru się wtrącać, bo gdyby rzeczywiście jakieś przyszły i tak bym je wywalił. Nie chcę być skurwielem, który zdradza żonę, jeżdżącą sobie po Ameryce z Alice in Chains. Wystarczą mi dragi i alkohol.

- Chris, powiedz mu coś.- Gossard zwraca się do mnie.

Brzmi jak przedszkolak, który prosi swojego tatę o pomoc w uporaniu się ze złośliwym kolegą. Mam ochotę się roześmiać, ale jakoś się powstrzymuję.

- Jeff, mówię ci coś.- kładę dłoń na ramieniu Amenta, który wybucha śmiechem.

- Dobrze, proszę pana, już idę spać.- deklaruje, żartobliwie salutując.- Ale Stone też niech idzie.

- Też pójdzie.- zapewniam.- Już późno; czas do łóżek.

Rozmawiam z nimi jeszcze chwilę, tylko po to, by jakoś ukrócić dyskusję o prostytutkach. Osiągam swój cel, bo kiedy wracam do Eddiego chłopaki gadają zupełnie o czymś innym.

- Kolejny powód do podziwu.- mówi Vedder.- Ja nie umiem ich ogarniać.

- Jakbyś był wyższy, miałbyś autorytet.- żartuję, delikatnie się uśmiechając.

Chłopak szturcha mnie w ramię, wyciąga z kieszeni woreczek z kokainą, czy amfetaminą i wysypuje jego zawartość na stół.

- Chcesz?- pyta.- Tak mnie łeb napierdala, że nie mogę.

Kiwam głową, by po chwili na spółkę z Eddiem wciągnąć po małej kresce. Od razu mój nastrój staje się jeszcze lepszy. Wypełnia mnie euforia, to znajome pobudzenie i poczucie, że jestem najbardziej zajebistym człowiekiem na świecie. Mam świadomość, że to wszystko nie potrwa długo, że za godzinę znów będę czuł się pijany, a za maksymalnie trzy dopadnie mnie cholerny kac, ale ma to w dupie. Dolewam sobie wódki i zaczynam kręcić się po salonie, omal nie potykając się o rozwalone na podłodze butelki. Eddie włącza jakąś muzykę, która zaczyna dudnić mi w uszach. Nie jest irytująca, może odrobinę za głośna.

W tym samym momencie znów zaczynam myśleć o Andym. Szkoda, że już nigdy się razem nie napijemy, nie odwalimy jakiejś głupoty, ani nie skończymy w policyjnym areszcie. Będzie mi brakować tych wszystkich wspólnych chwil, które odeszły bezpowrotnie. Nie wiem, co zrobiłbym, gdyby czas się cofnął i mógłbym jakoś mu pomóc. Szczerze; wolę nie zastanawiać się nad takimi nierealnymi rzeczami. Śmierci nie można zapobiec; dotyka wszystkich bez wyjątku- wcześniej, czy później.

Chyba w pewnym sensie jestem pogodzony z tym, co się stało. Czas robi swoje i powoli leczy najświeższe rany. Wiem, że z biegiem lat ból zniknie niemal w całości, pozostawiając po sobie tylko przykre, odległe wspomnienia, wracające w mało odpowiednich chwilach. Chcę pamiętać Andy'ego takim, jakim był za życia, chcę mieć w sercu jego twórczość, nasze wspólne przeżycia; lepsze i gorsze.

A życie niech toczy się dalej, dla tych, którzy wciąż pozostają żywi.

- Ej, co teraz robimy?- pytanie Eddiego przerywa moje kontemplacje.

Świecą mu się oczy, zupełnie nie wygląda na zmordowanego i pozbawionego chęci do życia, jak jeszcze dziesięć minut temu. To bardzo dobrze, bo w pewnej chwili do mojej głowy wpada znakomity pomysł.

- Wiem.- uśmiecham się szatańsko.

- Tak? W takim razie co?

- Znów pobawimy się w karuzelę.

*******************************

Macie tu Chrisa z Edziem :'). Chciałam napisać opowiadanie o nich, chyba, żeby poczuć się lepiej i powiem, że pomogło. Jest w sumie o niczym, ale mam nadzieję, że ten jego raczej pozytywny wydźwięk jakoś poprawi wam nastroje. Te rozkminy Chrisa o Andym są jak przelanie na "papier" tego, co myślę o całej sprawie ze śmiercią Cornella. (Powiedziała Ala po przeryczeniu całego wieczoru :")) Po prostu... niech żyje w naszych sercach na zawsze. To cholernie przykre, że straciliśmy kogoś takiego jak on, ale może teraz spotkał się w końcu z Woodem i razem z innymi zajebistymi muzykami grają jakiś wybitny koncert w innym świecie.

Niech spoczywa w pokoju.

(I tak w ogóle to dedyk dla PlayingtheAngel94. Będzie lepiej...)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro