55
– Jak długo tu jesteś? – zapytał bez ogródek Krystian.
- Jestem tu codziennie od prawie tygodnia – odpowiedział Makary nerwowo, czując się przyparty do muru przez młodego mężczyznę. – Ale nocowałem tylko dwa razy.
Piwnooki żałował, że dodał drugie zdanie, bo mina Krystiana zrobiła się jeszcze bardziej zacięta. Próbował wytłumaczyć, że Błażej był chory i się nim opiekował, ale nic nie zdawało się działać na jego korzyść.
- Wiem – skwitował tylko Krystian. – Dziwię się, że łaskawie sam z siebie poinformował mnie, że jest chory.
- Nie chciał nikogo martwić...
- Nie mów w jego imieniu! – wyrzucił w końcu z siebie współlokator. – Nie znasz go tak długo tak jak, to ja jestem jego najlepszym przyjacielem! Wróciłem, bo nie mogłem być z nim kiedy mnie najbardziej potrzebował, a nie ma nawet dla mnie czasu. – Krystian uderzył pięścią w ścianę. – Zawsze albo nauka, albo praca, ale jakoś z tobą gdzieś wychodzi. Żałuję, że popychałem go w twoje ramiona, nawet jeśli widzę, że jest szczęśliwy. Nic tylko, Makary to, Makary tamto... Brakuje mi mojego przyjaciela, a mieszkamy przecież razem. A ty odciągasz go ode mnie jeszcze bardziej!
- Nie chciałem – odpowiedział piwnooki zasmucony, ale nie miał argumentów na swoją obronę. – Wezmę swoje rzeczy i pójdę.
- Nie. Zapomnijcie, że wróciłem, że istnieje i cieszcie się swoją obecnością – rzucił z przekąsem i trzasnął drzwiami od swojego pokoju.
Krystian jednak wyszedł z powrotem, bo zapomniał walizki z korytarza i ponownie rozległ się huk. Makary wrócił do Błażeja, który już w pełni obudzony siedział na łóżku.
- Ile słyszałeś?
- Wszystko – powiedział Błażej. – Nie przejmuj się, nienawidzi latać, zawsze jest potem marudny i w dodatku głodny.
- Nie chcę stawać pomiędzy wami. Czuję się winny, że coś jest nie tak.
- Przestań – powiedział zdecydowanie Błażej, wstając. – To tylko i wyłącznie moja wina. Byłem zbyt samolubny, powinienem znaleźć czas również dla niego. Przynajmniej wiem, jak bardzo go to bolało, porozmawiam z nim.
- Zrób to od razu – zaproponował Makary, zbierając swoje rzeczy. – I zjedz śniadanie, czego gotowe w kuchni.
- Jesteś pewien?
- Tak. Tylko obiecaj, że zobaczymy się niedługo.
Piwnooki był smutny, ale rozumiał, jak ważna w życiu jest przyjaźń. Chciał być w dobrych relacjach z Krystianem, mając w myślach nadzieję na poważniejszy związek z Błażejem. Uśmiech pierwszorocznego wynagrodził mu jednak dużo, podobnie jak zapewnienie, że tak się stanie.
- Mogę wykorzystać śniadanie, żeby spróbować go przekupić?
- Byleby się nie zmarnowało.
Makary miał mieszane uczucia, cieszył się, że pomiędzy nimi wszystko układało się dobrze. Z drugiej strony w duchu rozpaczał, że na chwilę musi ustąpić miejsca i wrócić do siebie. Liczył, że spędzi z ukochanym jeszcze co najmniej kilka godzin, ale życie podyktowało mu inne plany. Zastanawiał się, gdzie powinni się wybrać następnym razem, kiedy zaczepiła go starsza pani z psem. Wymienił się noworocznymi życzeniami w czasie swojej pierwszej wizyty i jakoś często natrafiał na nią wchodząc, lub wychodząc z budynku.
- Zazwyczaj masz lepszą minę – powiedziała zmartwiona. – Coś się stało? Pokłóciliście się?
- Nie – odpowiedział Makary, zaskoczony jej dziwnie trafnymi uwagami. – Wprost przeciwnie, wszystko w porządku. Martwię się tylko, kiedy się znowu zobaczymy i gdzie wtedy pójść na randkę – odpowiedział, szukając pocieszenia i wyciągając rękę do jej przyjaznego psiego towarzysza.
- Miejsce nie jest ważne – starsza kobieta uśmiechnęła się serdecznie. – Ani co będziecie robić, dopóki obie strony będą się cieszyć swoją obecnością.
Piwnooki przytaknął i obiecał sobie, że weźmie sobie do serca jej rady. Los przysłuchiwał się ich rozmowie i odetchnął z ulgą, że jednak nie stało się nic poważnego i nie musi wracać od razu do obmyślania kolejnego planu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro