Chapter I
Liliana obudziła się rano z myślą o tym że czeka ją bardzo ciężki trening. Od dawna trenuje ona strzelanie z łuku i wychodzi jej to całkiem dobrze. Uwielbia to robić. Uwielbia ten moment w którym ma władzę nad strzałą i w każdej chwili może ją puścić i poczuć lekkie szarpnięcie. Jej mama zawsze mówiła że to napewno mi się przyda w życiu. Skoro tak twierdzi to warto spróbować.
Liliana od razu wyszła przed dom. Dziadek już tam na czekał ze starym łukiem w ręku. Zawsze tak było.
- Dzień dobry! - krzyknął tak, że aż ptaki, które dotąd siedziały spokojnie na dachu zerwały się w powietrze.
- Dobry. - odparła dziewczyna z uśmiechem. - Jaki dystans dzisiaj?
Starzec zaśmiał się lekko.
- Przecież dziś sobota. Masz dzień wolny. - wyjaśnił dziadek. - Tylko uważaj na niego. - dodał wiedząc już co jego wnuczka miała zamiar zrobić.
Spojrzała w kierunku swojego ukochanego konia, który był również jej najlepszym przyjacielem. Szybkim ruchem założyła peleryne, kołczan ze strzałami i wsiadła na rumaka. Spojrzała na dziadka, który tylko się szeroko uśmiechnął. Odwzajemniła uśmiech i ruszyła galopem do lasu.
W nim zawsze było spokojnie, szczególnie o tak wczesnej porze. Słońce dopiero wschodzi i wszystko budzi się do życia. Brunetka zawsze lubiła uczucie wiatru we włosach gdy jechała tą drogą. Wydawało jej się, że las ją rozumie. Tym tokiem myślenia stwierdzenie ,,drzewa mają uszy" nabiera nowego znaczenia.
Po pewnym czasie zatrzymała się w miejscu, które wydawało jej się dobre do ćwiczeń. Zsiadła z konia i zaczęła strzelać z łuku do przypadkowych drzew.
Nagle Liliana wpadła na pomysł, który nie wydawał jej się niebezpieczny - wejść na drzewo i trafić strzałą w gałąź na przeciwko. Nie obchodziły ją jakiekolwiek konsekwencje.
Jak powiedziała, tak zrobiła.
Jako iż dziewczyna ma znakomitą kondycję po chwili była już na czubku drzewa. Nie było ono aż takie wysokie. Wyjęła strzałe z kołczanu i naciągnęłam ją na cięciwe. Gdy już miała wypuścić strzałe drzewo zaczęło się trząść. Zerwał się bardzo silny wiatr przez który gałęzie, w tym oczywiście ta na której siedziała Liliana zaczęły się bardzo mocno "bujać". Modliła się aby nie spaść.
Mogło to się skończyć poważną kontuzją, a w tedy byłaby skończona. Jedyne myśli dziewczyny teraz to: Nie spaść!
Niestety Bóg nie wysłuchał modłów. Niespodziewanie gałąź się złamała a ona momentalnie spadła w dół. Koń uciekł, a Lili poczuła przeszywający ból w lewej ręce. Z jękiem podniosła się z ziemi. Gdy wstała zakręciło jej się w głowie więc oparła się prawą ręką o drzewo. Obraz z każdą chwilą coraz bardziej rozmazywał jej się przed oczami. Ból w ręce był coraz silniejszy, a brunetka czuła, że zaraz zemdleje. Była ździwiona, że w czasie upadku nie straciła przytomności, ale wyszło to na jej korzyść. Po chwili zauważyła piorun co oznaczało to nadchodzącą burze.
Natychmiast zaczęła biec przed siebie. Trzymała się za lewą rękę, aby chociaż w niewielkim stopniu zatamować krwawienie. Zaczął padać deszcz, a Lili poczuła, że biegnąc dalej szybciej się zmęczy i straci więcej krwi. Zaczęła więc iść szybkim tempem modląc się by żadna gałąź na nią nie spadła. Nie mogła znaleźć drogi powrotnej.
Liliana zalała się łzami chcąc po prostu znaleźć się już w jakimś bezpiecznym miejscu. Przeklinała na swoją głupią wyobraźnię. Nagle usłyszała kroki. Szybkie i nierówne. Odwróciła się chcąc sprawdzić, kto za nią szedł. W tym momencie poczuła ogromny ból z tyłu głowy, a następnie obraz zniknął jej sprzed oczu.
××××
- Nie powinno jej tutaj być...
Nerwowo obracała głową, chcąc wyrzucić ten głos z głowy, gdyż powodowało to dodatkowy ból.
- Nie zostanie tu długo...
Próbowała otworzyć oczy, niestety bez skutku.
- Król nie będzie zadowolony...
Głosy stawały się coraz bardziej słyszalne, a Lili cierpiała.
- Czy nie wyraziłem się jasno?
- Nie jesteś moim królem, Loki!
Dość! Zamknąć się!
Z krzykiem podniosła się do pozycji siedzącej i otworzyła oczy. Okazało sie że kobieta leżała na łóżku w białej pościeli. Ubrana była w długą białą koszulę, która przypominała męską. Przed nią stało dwóch mężczyzn: czarnowłosy i jasnowłosy. Stali oni na przeciwko siebie jednak ich głowy zwrócone były w stronę tajemniczej nieznajomej. Jej serce mocno biło i cały czas zastanawiała się kim oni są i gdzie sie znajduje.
Czarnowłosy westchnął spoglądając na swojego towarzysza.
- Czy możesz chociaż jak w istnieniu tego świata zamknąć się?! - podniósł głos.
- Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? Nie wiesz jakie mogą być tego konsekwenc...
- Doskonale wiem jakie mogą być tego konsekwencje i Królowa rownież! - krzyknął zielonooki i widać było jak buzuje w nim złość, a dziewczyne zaczęła na nowo boleć głowa.
Gdy mężczyzna zobaczył że od jego krzyku brunetka złapała się za głowę lekko się uspokoił i dokończył, nadal zdenerwowanym głosem:
- Konsekwencje poniose ja. To nie jest twoja sprawa.
Jego towarzysz posłał dziewczynie mordercze spojrzenie jakby chciał ją zabić.
- Na twoje szczęście, że nie moja! - zakończył dialog i szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia.
W pokoju została Liliana i czarnowłosy chłopak. Przez chwilę panowała dobijająca cisza, którą postanowiła przerwać.
- Przepraszam... - zaczęła z nutką niepewności w głosie co było kompletnie do niej nie podobne, a mężczyzna odwrócił się w jej stronę. - Może mi Pan powiedzieć, gdzie jestem?
Tak naprawdę dopiero teraz zwróciła uwagę na jego wygląd. Ubrany był w czarno-zielony strój, miał czarne włosy do ramion i głębokie zielone oczy. Zauważyła, że on również jej się przygląda co zbytnio nie przypadło jej do gustu.
- Jesteś w bezpiecznym miejscu. - powiedział po chwili. - Jestem książę Loki Loufeyson.
T o t a l n i e ją zamurowało.
- Proszę wybaczyć, Wasza Wysokość... - powiedziała natychmiast wstając z łóżka, ale nogi miała jak z waty i gdyby nie Książę Loki to leżałaby na ziemi. Chciała chociaż raz zachować się kulturalnie i z klasą, oczywiście nie wyszło.
- Ostrożnie! - zawołał łapiąc brunetkę za plecy i powoli kładąc spowrotem na łóżko.
To było raczej w ramach pomocy, co wskazywało na jego głos przy wykonywaniu tej czynności i jego szybkich i zdecydowanych działań.
Siedząc na łóżku od razu zakryła moje nogi kołdrą, gdyż koszula nie zakrywała zbyt wiele. Nie podobała jej się ta cała sytuacja.
Loki zobaczył ten ruch jednak nic nie skomentował. Cały czas miał poważny wyraz twarzy jakby nie czuł żadnych emocji. Szybkim krokiem poszedł do drzwi, ale zanim wyszedł dodał:
- Niedługo przyjdą tutaj uzdrowiciele opatrzyć ci rękę. Do tego czasu masz zostać w łóżku. - wyjaśnił po czym zniknął za dużymi czarnymi drzwiami. Liliana rozejrzała się po pokoju. Musi się wydostać z tego miejsca. I to jak najszybciej.
1/10 poprawione
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro