rozdział 14
Perspektywa:Minho
Przed poszukiwaniami wstąpiłem jeszcze do namiotu lekarskiego w którym obecnie znajduję się Brenda. Zauważyłem ją śpiącą na łóżku. Za nią, przy biurku siedziała doktor Angela.
-Jak z nią?-zapytałem podchodząc do długowłosej brunetki w średnim wieku, kobieta podniosła wzrok na moją osobę a następnie uśmiechnęła lekko.
-Lepiej, krew Thomasa wyleczy ją raz, dwa!-ucieszyła się. Wstała podchodząc do pacjentki. Zmieniła jej kroplówkę wiszącą nad jej głową.
Pokiwałem delikatnie głową i poinformowałem że idziemy szukać Tereskę. Kobieta jedynie popatrzyła na mnie.
Wyszedłem z namiotu lekarskiego a następnie skierowałem się na umówione miejsce spotkania, gdzie czekał już na mnie Thomas.
-Gdzie reszta?-zapytałem podchodząc do szatyna. Ten podniósł na mnie wzrok a następnie poklepał mnie lekko po plecach.
-Jorge nie mógł usiedzieć na miejscu więc już poszedł. Vince i Sonya pobiegli za nim.-opowiedział po krótce. Nie odezwałem się więcej, za to zabrałem się za mocne związanie sznurówek, zapowiadają się długie poszukiwania...Teresa od wczoraj zniknęła, wyparowała, po prostu jej nie ma.
Nie rozumiem tylko jaki ona miała motyw. Przecież była po naszej stronie w końcu...chyba.
Z resztą, kto ją tam wie? Pierdolnięta jest i tyle.
-Thomas, założyłeś zegarek?-zapytałem ponownie odwracając się w stronę szatyna. Jakieś to było moje zdziwienie gdy go tam nie zastałem...
Perspektywa:Thomas
Gdy Minho zajął się swoimi butami ja, postanowiłem się trochę rozejrzeć. Mimo tego że znajdujemy się tu grubo ponad dwa tygodnie praktycznie nie znam tego miejsca.
Owszem, biegałem trochę lecz wtedy, skupiałem się raczej na wyszukiwanie
niebezpieczeń bądź śladów pożogi.
Nagle zza moich pleców wyskoczyła zakapturzona postać. Jednym, szybkim ruchem powaliła mnie na ziemie a następnie kilka razy uderzyła w bok głowy przez co najwyraźniej straciłem przytomność.
[...]
-Thomas, możemy pogadać?
-Oo teraz to Thomas, a wcześniej to och Tommy...-zaśmiał się Minho stojący nieopodal razem z Chuckiem i Albym.
-Zamknij się Minho.-warknął zły jak osa Newt. Czy to możliwe że przez te docinki Newt zrobił się aż tak czerwony? A może to nie przez złość tylk...
-Thomas, rusz pikoloną dupę!-zawołał mnie. Dopiero teraz zorientowałem się, że chłopak jest już dobre pięć metrów przede mną. Szybko dogoniłem go dorównując z nim krok, nie było to szczególnie trudne ponieważ blondyn kulał na jedną nogę.
Zanotować, muszę się dowiedzieć co mu się stało.
Czekoladooki od wczorajszego dnia jest jakiś zły, rozkojarzony i po prostu nie w tym świecie. Czy to możliwe aby zachowywał się tak po naszym pocałunku? Z resztą, co ja mu się dziwię, pocałował swojego najlepszego przyjaciela...
Newt nadal nie odwrócił głowy w moim kierunku, usilnie starał się patrzeć na chłopaków kopiących koryta kilkanaście metrów dalej. I tak patrząc na niego zdałem sobie z czegoś sprawę, jego włosy są śliczne...
Znaczy no nie żeby nie był śliczny, bo jest cały śliczny, ale no...ja nie jestem gejem.
Przecież podoba mi się Teresa! Nie mogę zakochać się w swoim najlepszym przyjacielu! Po prostu nie!
Ale śliczny jest, trzeba przyznać.
Nagle poczułem jak przekręca mi się noga. Już po chwili leżałem na rozwalony na ziemi.
-Ostrzegałem, trzeba było się tak we mnie nie wgapiać to byś usłyszał.-stwierdził tylko przez chwilę odwracając się w moją stronę.
I ona wystarczyła aby nasze spojrzenia się skrzyżowały.
Był cały, słodko zarumieniony, a jego oczy mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Włosy sterczały na boki, święcąc na złoto przez padające na nie promienie słoneczne. Cera jasna, nieskazitelna...
Perfekcja. Pikolona perfekcja.
-Em, to co chciałeś mi pokazać Newtie?-zapytałem, starając się wyrzucić wcześniejsze myśli z głowy.
-Newtie?-zaśmiał się.-Nie za słodko?-tym razem odwrócił się do mnie całym ciałem, stojąc ze skrzyżowanymi rękami i wyczekującym wzrokiem. Przestraszyłem się, cholera...to Newtie mi się wymsknęło. I to nie tak że mówię tak na niego czasami w myślach...
Blondyn nadal na mnie patrzył a ja czułem że zaczynam się pocić ze stresu.
Chłopak jednak po chwili zaśmiał się, pociągając mnie za rękaw koszulki.
-Spokojnie, możesz tak na mnie mówić. To urocze...-westchnął nadal nie puszczjąc mnie.-Ty jesteś moim Tommym, a ja twoim Newtiem...-dodał.
Może mój mózg jest tak zrypany że podsyła mi takie myśli, jednak mam wrażenie że to co powiedział było lekko...dwuznaczne?
-Jesteśmy.-czekoladooki puścił mój rękaw uśmiechając się przy tym do mnie promiennie.
O kurwa, chyba mi stanął.
Starając się dyskretnie zasłonić rosnącą erekcję między nogami rozejrzałem się w około.
Znajdowaliśmy się na pięknej, zapewne dawno nie odwiedzanej (stwierdzam to po zarośniętych wysoko trawach.) polanie. Było tu pięknie, a dodając do tego powoli zachodzący za murami labiryntu słońce dodawało temu miejscu szczególny klimat.
-Newt, dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?-zadałem pytanie które od jakiegoś czasu kłębiło mi się w głowie.
Chłopak stał niecały metr ode mnie drapiąc się po karku.
-Ja, no...chciałem ci coś...no powiedzieć..-zaczął niepewnie nadal nie podnosząc na mnie wzroku. Był taki uroczy...
-Jasne, nie krępuj się. Przecież jesteśmy przyjaciółmi, możesz mi powiedzieć wszystko.-uśmiechnąłem się do niego ciągnąc go za rękę tak, aby usiadł na trawię obok mnie.
Blondyn jednak wyrwał rękę z mojego uścisku patrząc na mnie lekko zranionym spojrzeniem. Nie za bardzo rozumiałem o co mu chodziło...powiedziałem coś nie tak? Newtie po chwili przybrał maskę obojętności której tak u niego nienawidzę. On jest za piękny, nie powinien się szpecić taką miną. Powinien być uśmiechnięty i radosny...Ja, ko..znaczy uwielbiam go takiego.
-Już nieważne Tommy, powiem ci kiedy indziej...W..odpowiednim momencie.-odezwał się wypranym z uczuć głosem.
-Kiedy będziesz wiedział że to odpowiedni moment?-zapytałem podnosząc się szybko z ziemi by złapać go za rękę aby nie uciekł.
-Uwierz mi...będę wiedział. I ty chyba też się wtedy domyślisz.-westchnął kręcąc oczami. Uśmiechnął się po chwili udając że nic się nie stało.
Oj Newt, mnie nie oszukasz...
-Obiecaj mi coś!-zawołałem za nim.-Obiecaj że kiedyś mi powiesz...
-Tommy...ja ci tego nie obiecam. Ja ci to przysięgam.-zaśmiał się jak gdyby nigdy nic.
Warknąłem na jego zachowanie cicho pod nosem. To miała być ważna rozmowa...lecz najważniejsze jest to że pomiędzy nami wszystko jest w porządku.
Za żadne skarby nie chciałbym stracić takiego przyjaciela.
Mam nadzieje że jak wreszcie uciekniemy z tego pikolonego labiryntu znajdzie sobie żonę i będzie szczęśliwy...zasługuje na to.
[...]
Obudziłem się ze sporym bólem głowy. Byłem bardzo zdezorientowany.
Gdzie ja do cholery jasnej jestem?!
Gdy chciałem się podnieść, poczułem że moje ręce oraz nogi zakute są w łańcuchy.
Dźwignąłem się na tyle, ile mi pozwalały a następnie rozejrzałem się. Jedyne co widziałem to egipskie ciemności. Jednakże od razu wyczułem ciepło pomieszczenia oraz grzejnik za moimi plecami.
Czyli zostałem porwany...
Super.
Tereso, jeśli to twoja sprawka, to marny twój los.
Nagły przypływ weny hahah Tak to jest gdy siedzisz sobie sama, na tomatisie przez dwie bite godziny nie mając co robić.
Do tego mam zakaz mówienia, jedzenia, picia. Jeszcze brakuje "Zakaz oddychania"
Jedyny plus tych zajęć to możliwość korzystania z telefonu (oczywiście bez internetu bo mi się skończył XD)
Także no, papa❤️❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro