4.2
- Will?
Blondyn odwrócił się, napotykając przy tym brązowe tęczówki, otoczone masą eyelinera, cienia do powiek i innych kosmetyków, których nazwy nie znał, bądź były zbyt długie/trudne by je wymówić. Stała przed nim dziewczyna o delikatnie azjatyzkich rysach i brązowych lokach. I mógłby przysiąc, że gdzieś już ją widział...
- Um... znamy się? - zapytał marszcząc brwi i lustrując ją uważnym spojrzeniem. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę jak głupio musiało to zabrzmieć. Właściwie to która godzina? Czy di Angelo nie powinien być już w szkole? I czemu nadal o nim myśli?
- W pewnym sensie - zaczęła zawijając sobie jeden z loków na palec i uśmiechając się w ten sztuczny sposób. Zaraz. Ten uśmiech...
- Czekaj... To ty nas obsługiwałaś! Wtedy w barze - powiedział zaskoczony unosząc brwi. Stała przed nim wczorajsza kelnerka, która ciągle się do niego uśmiechała. Kiedy o to zapytał, Percy odparł coś w stylu, że kiedyś była zakochana w Jasonie i lepiej żeby ją po prostu ignorował... no może nie koniecznie tymi słowami.
- Brawo kochanie, jesteś bystry - uśmiechnęła się szerzej. Na ustach miała mocną, czerwoną szminkę, idealnie nałożoną i pasująca do reszty makijażu. Była ładna. To musiał przyznać. Mimo, że twarz miała całą mocno umalowaną, wyglądała w tym zadziwiająco dobrze.
Wysunęła palec z pomiędzy loków i wyciągnęła do niego rękę, a pewność siebie biła od niej tak mocno, że Solace zaczynał się czuć z lekka przytłoczony. Po chwili oznajmiła dumnym tonem:
- Jestem Drew Tanaka, a to - wskazała na budynek. - ...moje podwórko. Ale jeśli chcesz, mogę się nim z tobą podzielić.
#
Ciemnowłosy powoli otworzył zaspane oczy. Już po chwili znowu je zamykając z pomrukiem niezadowolenia i grymasem na twarzy.
Kurwa.
Cholerne zasłony...
Usiadł z cichym jękiem, przeciągając się i mrużąc oczy. Wiedział, że wczoraj o czymś zapomniał. Właściwie to jak zwykle... Ah ta kolorowa codzienność... Znów opadł na materac przekręcając głowę tak, żeby zerknąć na zegarek leżący na szafce obok, który za każdym razem gdy na niego patrzył, zadziwiał go tym, że wciąż jeszcze działa.
09:58
Jebać.
Nie wstaje.
Już miał ponownie zakopać się pod ciepłą kołdrą i mieć głęboko gdzieś cały system szkolnictwa, gdy nagle uderzyła go pewna naprawdę irytująca myśl.
Will chciał żebym poszedł do szkoły...
Nie. Stop. Czemu niby miałby słuchać się tego kretyna? Zamknął oczy opadając głową na poduszkę i ponownie wtulił się w pierzynę. O tak. Tylko on i jego ingorancja...
...
...
...
Cholera.
#
Will zwinnym ruchem schował się za najbliższą ścianą i z szybko walącym sercem modlił się o dar niewidzialności na chociażby kilka minut. Raz... Dwa... Ukradkiem wyjrzał na korytarz i odetchnął z ulgą. Nie ma jej... Po spędzeniu pięciu przerw w towarzystwie Drew nauczył się paru ważnych rzeczy:
1/ Drew zdecydowanie nie była tak miłą osobą za jaką ją wcześniej uznał.
2/ Zdecydowanie była popularna.
3/ I decydowanie go podrywała.
Do tego nadal nie mógł się zdecydować, która z tych cech denerwowała go w niej najbardziej. Kolejną sprawą, która w jakiś niewyjaśniony sposób go irytowała był fakt, że już od pięciu przerw bezskutecznie wypatrywał tej jednej rozczochranej, ciemnej czypryny, niezmiennego zestawu czarnych ubrań i przyprawiającej o gęsią skórkę aury, czyli w skrócie; Nica di Angelo. Z drugiej strony, ten mógł go równie dobrze zlać i nawet nie ruszyć się z łóżka.
Tak... to byłoby bardzo w jego stylu...
Jeszcze przez chwilę został w takiej pozycji, badając korytarz i doszukując się chociażby jednej, z dwóch powyżej wymienionych osób. Plus i minus.
Plus: nigdzie nie wypatrzył Tanaki.
Minus: lokalizacjia di Angelo nadal wachała się między łóżkiem, a kanapą w jego mieszkaniu.
Z czymś w rodzaju mieszanki odetchnięcia z ulgą i westchnienia powoli wyszedł ze swojej dotychczasowej kryjówki i zlał się z resztą rozgadanych uczniów. W sumie, jest jeszcze jeszcze jeden plus. Została mu jeszcze tylko jedna lekcja i będzie mógł przekonać się na własne oczy, czy Nico rzeczywiście postanowił mieć głęboko gdzieś, możliwość kształcenia się i zdobywania nowej wiedzy, która w przyszłości, może być przydatna do życia.
#
Di Angelo już chyba po raz tysięczny tego dnia, wypominał sobie jak mógł być aż takim idiotą, żeby wyjść ze swojego mieszkania, tylko i wyłącznie dlatego, że przypomniały mu się słowa jakiegoś nieznośnego blondyna. Mógłby właśnie w tym momencie, leżeć zakopany gdzieś między poduszkami, a kołdrą mając totalnie wywalone na cały otaczający go świat ale NIEEEEE , no bo po co? Skoro można przecież iść do cholernej szkoły! Czy to nie brzmi świetnie? Uwaga, mała podpowiedź: NIE!
Cały zagotowany z nerwów, przemieżał korytarz w taki sposób, że na jego widok ludzie usuwali się z drogi. Dlaczego może mieć wywalone na na nich, ale nie na tego blondassa?!
Zacisnął wargi, a jego przerażająca aura zgęstniała. Na domiar złego, okazało się, że w jakiś tam dzień kiedy go nie było, reszta klasy pisała jakiś durny test, a że profesor wprost uwielbiał jego i jego frekwencję, kazał mu to napisać dzisiaj. Właściwie to na niego też miał wywalone.
Był zły i niewyspany. A to naprawdę nie jest dobre połączenie, jeśli dodamy do tego jeszcze codzienny styl bycia di Angelo. To prawie jak mieszanka wybuchowa, w fabryce zapałek, w sektorze testowania produktu. Nagle poczuł jak zachacza o kogoś ramieniem. Na to też miał wywalone.
Więc dlaczego...
...dlaczego obeszło go to jedno słowo wypowiedziane przez tego kretyna?
__________
autorka: *stara się przemknąć niezauważona* oh... heh... um... cześć? witam z powrotem? *niezręczny śmiech* po- *zaczyna liczyć na palcach* um... nieważne.
a teraz tak całkiem serio. strasznie was przepraszam, ale wiecie z czym równa się zakończenie roku prawda? właśnie. nie będę marnowała czasu na wyjaśnienia bo wyglądałby one dokładnie tak samo jak większości autorek które ostatnio nie dodawały a do tego byłam na dłużeszej wycieczce... cóż... w każdym razie przepraszam i wracam z kolejną częścią, która tym razem jest trochę dłuższa!
[ Dear Evan Hansen - Requiem ]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro