𝓅𝑒𝒶𝓇𝓁𝓈
~~~
Kiedy wchodzę do garderoby, okazuje się, że nie ma w niej już miejsca na nową parę butów. Oczywiście nie przyznaję, że mam ich za dużo — żadna kobieta tego nie zrobi — a jedynie zastanawiam się, jak zmieścić w szafie nowo zakupiony okaz. Przez dwie minuty marudzę, że nie ma miejsca, przez kolejne dwie żałuję, że wcześniej nie zrobiłam tu porządku, aż finalnie odpuszczam, bo wiem, że dzisiejszego wieczoru nie mam czasu na bezsensowne spory z samą sobą. Zaraz przyjedzie po mnie Elias, a nie mogę pozwolić mu czekać — nigdy nie lubi, gdy się spóźniam. Dlatego po prostu kładę pudełko na podłodze i sięgam moje ulubione czerwone szpilki z najwyższej półki.
Odkładam je przy łóżku, na którym leży rozłożona sukienka. Nie mogę napatrzeć się na to cudo; jest spełnieniem wszystkich moich modowych marzeń. Nie wierzę, że udało mi się znaleźć coś równie pięknego. Delikatne koronki z wplecionymi rubinami i głęboka czerwień satynowego materiału sprawia, że nie mogę doczekać się, kiedy wreszcie ją założę. Wiem, że będzie pasować idealnie, w końcu uszył ją specjalnie dla mnie jeden z najsławniejszych projektantów w mieście. Zdecydowanie jest warta swojej ceny, choć wolę, by Elias nie dowiedział się, ile za nią dałam. I tak liczy się tylko to, że w ten wieczór muszę wyglądać olśniewająco. To nasza piąta rocznica.
Kręcę głową, ale nie umiem przestać się uśmiechać. Nie wiem, co przygotował na tę okazję, ale przeczuwam, że to coś dużego. Elias nigdy nie jest oszczędny, a przynajmniej nie kiedy chodzi o mnie. Wystarczy, że przypomnę sobie nasze zaręczyny — chyba najpiękniejszy dzień w moim życiu, a zapewne jednej z najkosztowniejszych jego. Spoglądam na pierścionek na moim palcu i oddycham z ulgą. On na pewno kosztował więcej niż moja sukienka.
Kiedy przekraczam próg łazienki, wanna jest już napełniona wodą. Powoli wchodzę do środka i rozkoszuję się różanym zapachem jednego z olejków. Ciepła woda ukaja mnie całkowicie i od razu przestaję myśleć o otaczającym mnie świecie. Zresztą, kto nie czułby się zrelaksowany w wannie na szóstym piętrze i do tego z widokiem na panoramę nocnego Budapesztu? Niby już zdążyłam przyzwyczaić się do tego widoku, ale za każdym razem nie przestaje mnie zadziwiać.
Podobnie przyzwyczaiłam się już do mieszkania w hotelu, choć nie mam wyjścia, odkąd Elias jest właścicielem Corinthii. Apartament na szóstym piętrze jest cały nasz, tak jak i obszerny taras, na którym w ciepłe dni spędzam więcej czasu, niż odważyłabym się przyznać. Lecz kiedy tam nie siedzę, organizuję większość imprez kulturowych odbywających się w naszym hotelu — Elias zostawił decyzyjność w tej kwestii mnie, z czego niezmiernie się cieszę. Lubię planować rzeczy, a jeśli jeszcze mogę przez to poznać nowe, wartościowe, jak i sławne osoby, to nie mogę zrezygnować z takiej okazji.
Czuję, jakbym żyła w bajce, i w zasadzie nie pamiętam nic z poprzedniego życia.
Świeczka na wannie się wypala, co oznacza, że muszę przerwać przyjemną kąpiel. Zaczynam się szykować i o dziwo zajmuje mi to mniej czasu, niż zakładałam, choć każdą rzecz robię z nadmierną dokładnością — dzisiaj wszystko musi być idealne. Dlatego gdy po raz pierwszy przeglądam się w ogromnym lustrze i widzę, jak dobrze wyglądam w tej czerwonej sukience, jestem więcej niż szczęśliwa z końcowego efektu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio wyglądałam i czułam się tak bosko. To jest jak spełnienie marzeń.
Dobieram ostatnią rzecz — złote kolczyki — i z uśmiechem na ustach mogę opuścić pokój. Zbliża się dwudziesta, co oznacza, że Elias powinien za chwilę pojawić się pod hotelem, a nie mogę pozwolić mu czekać. Dlatego ostatni raz przeglądam się w lustrze i ruszam w stronę windy.
Chwilę później wchodzę do obszernego holu, a wszyscy pracownicy automatycznie się prostują. Kilku znajomych lokai kiwa z uznaniem głowami, a ja odpowiadam im szerokim uśmiechem. Lubię naszych pracowników — są dobrze wykwalifikowani i zawsze życzliwi. Może właśnie dlatego nie potrafię nie odpowiedzieć im w ten sam sposób. Kieruję się w stronę recepcji, gdzie podchodzi do mnie Bence — szef personelu — a chwilę potem raczy mnie promiennym uśmiechem.
— Amando, jak zwykle wyglądasz niczym milion dolarów.
— I tak właśnie się czuję — śmieję się. — Sam popatrz.
Robię zgrabny obrót, by pokazać mu niesamowitą sukienkę w całej swojej okazałości. Mężczyzna kiwa z uznaniem głową i prawą ręką podkręca siwy wąs. Bence ma już swoje lata, ale to właśnie jego wieloletnie doświadczenie w tym biznesie sprawiło, że znajduje się na tak zaufanej pozycji. Poza tym niezmiennie reprezentuje sobą najwyższą klasę — zawsze jest elegancki i wyrafinowany, a właśnie takie cechy stanowią o rozpoznawalności naszego hotelu. Pomógł już nie jednemu klientowi, ale nie zajmuje się tylko gośćmi; nieraz potrafi posłużyć radą mi czy Eliasowi. Lubię z nim rozmawiać, bo zawsze przekazuje mi jakąś mądrość, o której istnieniu nawet nie miałam pojęcia. Nie wyobrażam sobie dnia, w którym zabraknie go w naszym hotelu — nie chcę nawet o tym myśleć.
— Pan Horváth musi być prawdziwym szczęściarzem. — Ponownie się do mnie uśmiecha, a ja przyjmuję tego typu komplement.
— Powtarzam mu to, odkąd tylko się poznaliśmy — odpowiadam równie żartobliwie, choć wiem, że Bence ma rację. — Właśnie, co do Eliasa. Mówił coś o dzisiejszym wieczorze?
Normalnie nie lubię psuć sobie niespodzianek, ale tak nie mogę doczekać się tego wyjścia, że nawet najmniejsza informacja na jego temat nie potrafiłaby go zepsuć. Jestem przekonana, że Elias konsultował się z Bence w sprawie naszego wieczoru, co jedynie potwierdza zmieszana mina mężczyzny, kiedy zadaję mu takie pytanie. Liczę, że coś zdradzi, ale on jedynie lekko kiwa głową i dodaje wymijająco:
— Tylko to, że będzie warty zapamiętania.
Posyłam mu wymowne spojrzenie, bo oboje wiemy, że nie to chciałam usłyszeć. Zanim jednak zdążę porządniej go przycisnąć, drzwi wejściowe się otwierają i przechodzi przez nie mężczyzna w szarym garniturze. Szybko rozpoznaję w nim Marcella — przyjaciela, a zarazem prawą rękę mojego narzeczonego. Trochę dziwi mnie jego obecność. Niby prawie nigdy nie opuszcza boku Eliasa, w szczególności w sprawach biznesowych, ale nie widzi mi się jego obecność w naszym specjalnym dniu. Dlatego też mam nadzieję, że pojawił się tutaj z przyczyn czysto technicznych.
Blondyn rozgląda się po lobby, aż w końcu dostrzega mnie. Widzę, że próbuje kontrolować swoje spojrzenie, ale jego wzrok ucieka w dół. Nie dziwię mu się, jednak mimo wszystko czuję się niekomfortowo. Ostatnio za często patrzy się na mnie takim lubieżnym wzrokiem. Staram się odtrącić nieprzychylne myśli i zmuszam się na uśmiech, kiedy mężczyzna na powitanie całuje moją dłoń.
— Marcell, miło cię widzieć — mówię z udawanym entuzjazmem. — Elias czeka w aucie?
Liczę na szybką i twierdzącą odpowiedź, bo już nie mogę doczekać się tego wieczoru. Uśmiech jednak stopniowo znika mi z twarzy, kiedy mężczyzna zwleka z odpowiedzią i wbija wzrok w swoje buty. Wiem już, że coś jest nie tak, dlatego kontrolnie spoglądam na Bence, niejako sprawdzając, czy i on zauważył dziwne zachowanie Marcella. Mężczyzna robi zdziwioną minę, a po chwili unosi ręce w obronnym geście i znika za kontuarem, zupełnie jakby nie dotyczyła go ta sprawa. Zaczynam się denerwować i z taką samą emocją spoglądam na Marcella.
— Tak, czeka w aucie — mruczy pod nosem. — Tylko...
— Tylko co? — Chcę wiedzieć.
Marcell znowu zwleka z odpowiedzią, ale tym razem nie zdążę zadać mu pytania. Drzwi wejściowe ponownie się otwierają i do lobby wchodzi mężczyzna, którego tego wieczoru wyczekuję najmocniej. Jak zwykle jest niesamowicie elegancki i nieziemsko przystojny, a wokół niego roztacza się aura człowieka sukcesu. Uśmiecham się szeroko i od razu zmierzam w jego stronę. Zanim zdąży mi się w pełni przyjrzeć, mocno go przytulam. Odwzajemnia uścisk, ale chwilę potem delikatnie mnie od siebie odsuwa, nie rozłączając naszych dłoni.
Widziałam go dzisiaj rano, a jednak niesamowicie się za nim stęskniłam. Obudził mnie delikatnym pocałunkiem, a pierwszym, co dzisiaj zobaczyłam, były jego ciemne oczy pełne ciepłego uczucia. Nie mogę przestać patrzeć na jego wyraziste kości policzkowe, które dodają jego twarzy smukłości. Jeden z jego czarnych kosmyków wydostaje się z dokładnie przylizanej fryzury i lekko się kręci, poddając się sile grawitacji. Nie mogę się powstrzymać i delikatnie go poprawiam. Elias nie protestuje; jedynie wodzi wzrokiem po moim ciele. Kąciki jego ust automatycznie wędrują do góry, a ma naprawdę czarujący uśmiech.
— Wyglądasz cudownie, Amando — szepcze.
Cieszę się, że docenił moje starania, w końcu dokładnie wszystko zaplanowałam. Wiem, że ubóstwia mnie w czerwieni, zresztą sama ją lubię, dlatego też wybrałam właśnie tę sukienkę. Komplement dotyczący mojego wyglądu sprawia, że i ja spoglądam na jego garnitur. Szybko orientuję się, że nie jest to ten wyjściowy, a jeden z tych biznesowych. Wiem, bo znam wszystkie garnitury, które ma w szafie. Delikatnie kładę dłoń na jego ramieniu i gładzę czarny materiał.
— Nie przebrałeś się jeszcze? — pytam zaskoczona jego zachowaniem. Sądziłam, że przyjechał po mnie i bezpośrednio udamy się na zaplanowany przez niego wieczór.
Elias wzdycha i przez dłuższy czas bawi się jednym z moich blond kosmyków specjalnie zakręconych na tę okazję. Dokładnie przekłada go między palcami, a gdy kosmyk wreszcie się kończy i ponownie opada na moje ramię, brunet wreszcie decyduje się podnieść wzrok. Już po samym jego spojrzeniu wiem, że nie spodoba mi się to, co ma do powiedzenia.
— Widzisz... — zaczyna, ale kolejne zdanie przychodzi mu z trudem. — Nie mogę dzisiaj z tobą zostać.
Jego słowa w jednym momencie rujnują wszystkie moje nadzieje na nasz wspólny wieczór. Zamieram i nie potrafię wrócić do rzeczywistości. Mam wrażenie, że się przesłyszałam, ale smutny wzrok Eliasa rozwiewa moje wątpliwości. Automatycznie przytomnieję i wyrywam się z jego uścisku.
— Co to ma znaczyć? Żartujesz sobie ze mnie?
Patrzę na niego w oczekiwaniu na odpowiedź, ale ta nie nadchodzi. Smutne spojrzenie Eliasa ustępuje temu stanowczemu i już wiem, że nie zmieni swojego zdania.
— Wybacz, ale mówię prawdę.
Czuję, jak łzy zaczynają napływać mi do oczy, ale zmuszam się, by tego nie pokazać. Zaciskam usta i z godnością unoszę brodę do góry. Chcę wyglądać na silniejszą i bardziej opanowaną, niż faktycznie jestem.
— Wracasz do pracy, prawda? — syczę przez zaciśnięte usta i nie czekam na odpowiedź. Doskonale ją znam. To nie jest pierwszy raz, kiedy w Eliasie budzi się dusza pracoholika, choć po raz pierwszy wybiera do tego tak fatalny moment.
Teraz obecność Marcella w hotelu nabiera sensu. Pewnie jest mu potrzebny do jakichś spraw biznesowych, a ja nie rozumiem, dlaczego wybrał jego nudne towarzystwo nad moje. Zdenerwowana spoglądam w bok na Marcella, który patrzy się na mnie ze współczuciem — pewnie to było to jego "tylko", do którego bał się przyznać. Ale nie dziwię mu się. Gdyby Elias zdecydował się przekazać mi tę wspaniałą nowinę przez niego, zamiast zrobić to osobiście, byłabym dwa razy bardziej wściekła.
— Nie każę ci tego zrozumieć, ale nie odwoływałbym naszego wieczoru, gdyby to nie było konieczne — tłumaczy się, ale to i tak nic nie zmieni. — To światowy kontrahent i naprawdę ważne spotkanie.
— Naprawdę ważne spotkanie to masz teraz ze mną.
Nie wytrzymuję i podnoszę głos, co nie uchodzi uwadze pracowników jak i kilku gości, którzy akurat kręcą się w lobby. Elias zaczyna rozglądać się, by sprawdzić ich reakcje, ale widzę, że nie jest zadowolony; nie szuka złego rozgłosu, w szczególności nie pośród swoich klientów. Patrzy na mnie z góry wyraźnie niezadowolony z mojego zachowania, ale w moim mniemaniu to on zachował się zdecydowanie gorzej.
— Proszę cię, nie rób tego tutaj. — Dotyka dłonią mojego przedramienia, chcąc mnie uspokoić, ale taki gest jedynie bardziej mnie denerwuje.
— Dlaczego nie tutaj? — Odtrącam jego dłoń i rozkładam ręce. — Niech się dowiedzą, że wszechmocny właściciel hotelu wystawił swoją narzeczoną w dniu rocznicy. No proszę!
Jeśli dotychczas jedynie kilka osób przyglądało się naszej wymianie zdań, tak teraz głowy podnoszą niemal wszyscy zebrani w lobby. Powinnam czuć się źle z tym, co robię, w końcu od tylu lat dbam o dobre imię tego hotelu, ale w tym momencie nie myślę trzeźwo. Jestem zła i skrzywdzona, a to wystarczy bym myślała tylko o tym, jak zemścić się na narzeczonym. Są dwie rzeczy, o które dba nad życie — ja i ten hotel. A skoro jest obojętny na moją krzywdę, to decyduję się zaatakować jego ukochaną Corinthię.
I wiem, że dobrze robię, bo Elias spogląda się na mnie zawistnie, po czym prostuje się, by przyjąć władczą postawę — w ten sposób próbuje pokazać, że do niczego nie doszło, a on jak zwykle jest swoim perfekcyjnym sobą. Znajduje się w niezręcznej sytuacji społecznej i ma ograniczony zasób zachowań, które nie zostaną uznane za niepoprawne. Właśnie do tego chciałam doprowadzić, bo cokolwiek by teraz nie powiedział, zadziała na swoją niekorzyść.
Obserwuję, jak obojętnie wkłada ręce do kieszeni i uśmiecha się blado w stronę kobiety w kapeluszu, która mija nas, podążając do recepcji. Po odprowadzeniu jej wzrokiem odwraca się w stronę Marcella i kiwa na niego głową. Chwilę później mężczyzna w szarym garniturze wychodzi z hotelu, a ja jestem przekonana, że nie minie kilka sekund, a Elias do niego dołączy.
— Nie chcę tego robić, ale porozmawiamy, jak wrócę — mówi cicho, ostatni raz spogląda na mnie łagodnie i, tak jak przewidziałam, udaje się w stronę drzwi.
Nie mogę pozwolić, by tak łatwo odszedł i jeszcze w dodatku zostawił mnie samą, dlatego ruszam za nim. Dopadam go na zewnątrz i łapię za łokieć, by go zatrzymać. Nie zwracam uwagi na ochroniarzy, którzy mijają nas w przejściu w odpowiedzi na wołanie Marcella. Nie interesuje mnie, do czego są mu potrzebni, w przeciwieństwie do Eliasa, który odwraca głowę w stronę swojego przyjaciela, kompletnie mnie przy tym ignorując. Czuję się urażona, dlatego szarpię jego marynarkę, by zwrócić na siebie uwagę.
To nic nie daje, bo Elias chwilę potem dołącza do Marcella, który wyraźnie zdenerwowany opiera się o czarnego mercedesa. Chwilę o czymś rozmawiają, po czym blondyn okrąża auto i zasiada za kierownicą. Widzę, że Elias otwiera drzwi pasażera, a to sprawia, że ostatni raz próbuję zmienić jego decyzję.
— I co? — pytam pretensjonalnie. — Tak po prostu mnie tutaj zostawisz?
Elias momentalnie zatrzymuje się w połowie ruchu i odwraca wzrok, by na mnie spojrzeć. Chwilę się nad czymś zastanawia, aż w końcu nachyla się nad siedzeniem pasażera, by wyjąć coś ze środka auta. Prostuje się i robi krok w moją stronę. Dopiero wtedy dostrzegam, że trzyma w ręku dość duże czerwone pudełko.
— Chciałem ci je dać dzisiaj wieczorem, lecz chyba straciłem okazję. — Chwyta moją dłoń i niemal wypycha w nią matowe pudełko. — Wiem, że to żadne przeprosiny, ale...
Nie kończy zdania, a ja tępo wpatruję się niespodziewany prezent. Nie wiem, co jest w środku, ale nie interesuje mnie to. Nic nie jest w stanie zastąpić mi jego obecności. Elias wyczekuje jednak mojej reakcji, choć nie mam pojęcia, czy ona rzeczywiście go obchodzi. Z niechęcią podnoszę wieczko i wystarczy mi jedno spojrzenie do środka, bym ze złością zamknęła pudełko.
— Cholera, Elias. — Nie wytrzymuję. — Nie chcę żadnych świecidełek. Chcę ciebie.
— I będziesz miała — zapewnia. — Ale trochę później, dobrze?
Prycham zniesmaczona taką odpowiedzią. Musi mieć naprawę wielki tupet, by mówić mi takie rzeczy tuż po tym, jak próbuje przekonać mnie Bóg wie jak drogą kolią. Nachyla się nade mną i chce pocałować mój policzek, ale szybko odwracam głowę, uniemożliwiając mu taki ruch. Nie patrzę na niego nawet wtedy, gdy w końcu poprawia marynarkę i wsiada do auta. Mam wrażenie, że w przeciwnym razie się popłaczę, a nie chcę tego robić.
Czarny mercedes odjeżdża z piskiem, a ja stoję przed hotelem na zakurzonym chodniku ubrana w zdecydowanie za drogą sukienkę, trzymając pudełko z perłami.
Na usta ciśnie mi się wiele słów, z tym że większość z nich to te niecenzuralne. Nie umiem opisać uczuć, które naraz wypełniają mnie całą. Podobnie nie umiem znaleźć odpowiedzi na to, jakim cudem wyczekiwany przeze mnie miesiącami wieczór skończył się w taki beznadziejny sposób. Ponuro wpatruję się w otrzymane pudełko i nadal nie mogę uwierzyć, że to jedyne, co wyniosę z tego spotkania. Wzdycham i jeszcze raz podnoszę wieczko, tym razem na dłużej.
Tak jak zdążyłam wcześniej zauważyć, w środku znajduje się kolia, i to nie byle jaka kolia. Jest zrobiona z pereł — wszyscy powtarzali mi, że to właśnie one pasują do mnie najbardziej. Są klasyczne, podobnie jak ja, i mają równie blady kolor, co moja cera. Poza tym świetnie komponują się z wyrazistymi kolorami takimi jak czerwień, która króluje w mojej szafie. Mogę dostrzec w kolii domieszki białego srebra i w każdej innej sytuacji uznałabym ją za prawdziwe arcydzieło.
Nie czytam certyfikatu autentyczności, który znajduje się pod drugiej stronie wieczka, by poznać wykonawcę mojego dzieła, bo ponownie zamykam pudełko. Czuję się oszukana, że Elias kiedykolwiek mógł pomyśleć, że zadowolę się takim prezentem w zamian za jego obecność. Od razu żałuję, że kolia kiedykolwiek trafiła w moje ręce i uznaję ją za winną wszystkich moich nieszczęść tego wieczoru.
Zdenerwowana odchodzę sprzed hotelu w stronę pobliskiego przystanku i bezmyślnie wyrzucam pudełko do najbliższego kosza na śmieci. Nie chcę dłużej patrzeć na tę kolię, która jedynie przypomina mi, jak zostałam potraktowana — niczym jakaś głupia materialistka. Nigdy nie uznam żadnego ze świecidełek jako dowodu naszej miłości, a każda taka próba będzie jedynie jeszcze bardziej żałosna. Dlatego też wcale nie żałuję, że pozbyłam się tych pereł. Wcale mi na nich nie zależy.
— Niecodzienny widok.
Słyszę ponury, ale i ciekawski głos i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że nie jestem sama. Na chodniku nieopodal siedzi mężczyzna, który przygląda mi się uważnie. Nie wygląda na osobę, która powinna siedzieć przed moim hotelem — jest zdecydowanie za przeciętny, by być jego gościem. Nosi jeansową kurtkę z niewilekim futerkiem wokół szyi i, umówmy się, nie należy ona do najczystszych kurtek świata, wręcz przeciwnie. Podobnie zresztą jak jego spodnie, które są przetarte w kilku miejscach, ale trudno stwierdzić, czy są takie z założenia, czy ze zniszczenia. I nawet zakurzony chodnik wydaje się być czystszy niż jego trampki, które kiedyś w zamyśle miały być białe.
Dopiero gdy zauważam futerał z gitarą, rozumiem, że to jeden z lokalnych pseudomuzyków — po Budapeszcie kręci się wielu takich jak on. Większość z nich jedynie uprzykrza życie porządnym mieszkańcom, ale czasami znajdują się wyjątki. Nie mam pojęcia do której z grup zalicza się ten, ale nie wróżę nic dobrego. Jego luzacka postawa mnie odpycha i żałuję, że to akurat on musiał być świadkiem mojego wybuchu.
— Słucham? — rzucam, udając obojętną. Istnieje szansa, że chłopak nic nie widział.
Chwilę później spogląda na mnie wymownie i wiem już, że nie mam co się łudzić — wszystko doskonale widział. Początkowo spuszczam wzrok zawstydzona swoim zachowaniem, ale chwilę później unoszę brodę do góry — wcale nie muszę wstydzić się swojej decyzji, a w szczególności nie przed jakimś dziwnym typem siedzącym na chodniku. Przestępuję z nogi na nogę, sugerując, że nie chcę zaczynać dłuższej rozmowy, ale muzyk interpretuje to w przeciwny sposób.
— Daj spokój. Przecież widziałem. — Wskazuje ręką na kosz, po czym dodaje: — Kwadratowe pudełko z czerwoną, matową wyściółką, mniej więcej dwadzieścia na dwadzieścia centymetrów, za duże na kolczyki, za duże na bransoletkę... czyli w środku jest naszyjnik. Ponadto szerokie, co oznacza drogie kamienie... a więc kolia. Pozostaje pytanie... — przerywa, by zlustrować mnie wzrokiem. Chwilę przygląda mi się uważnie, aż w końcu dodaje: — Perły. Mam rację?
Powstrzymuję się, by nie otworzyć ust ze zdziwienia. Jak się okazuje chłopak jest więcej niż świadkiem tego zdarzenia. Nie rozumiem, skąd zna tyle szczegółów, kiedy wyrzucenie tego cholernego pudełka zajęło mi jedynie kilka sekund. Musi być nad wyraz spostrzegawczy albo obserwuje mnie od dłuższego czasu. Nie chcę wybierać drugiego powodu, dlatego decyduję się wyjaśnić ten pierwszy.
— Skąd... — Nie umiem znaleźć słów.
— Powiem ci, skąd wiem, jeśli powiesz mi, dlaczego to zrobiłaś.
Wzrusza ramionami i czeka na moją odpowiedź. Ta jednak nie chce opuścić moich ust. Przecież nie będę się zwierzać z moich problemów w związku jakiemuś przypadkowemu gościowi — to byłoby zdrowe przegięcie. Odwracam wzrok od jego wyczekującego spojrzenia, co daje mu jednoznaczny sygnał, że nie chcę kontynuować tej rozmowy.
Słyszę, jak prycha pod nosem, po czym wzdycha bardziej do siebie niż do mnie:
— Tak myślałem.
Odwraca się w stronę ulicy i zaczyna grzebać po kieszeniach. Dopiero po chwili wyciąga z jednej z nich paczkę papierosów i wyjmuje jednego. Obserwuję, jak próbuje go odpalić, ale bezskutecznie.
— Cholera — klnie, kiedy jego zapalniczka odmawia współpracy.
Zaczynam przeszukiwać swoją torebkę. Musi gdzieś tam być. Zawsze powtarzam sobie, że palę tylko dla towarzystwa, ale... ostatnio nie potrzebowałam żadnego towarzystwa, by sięgnąć po papierosa. Wystarczył mi fatalny dzień, za duży balkon na szóstym piętrze i mała, kryształowa popielniczka na pozłacanej balustradzie.
W końcu znajduję czerwoną zapalniczkę i podaję ją nieznajomemu. Mężczyzna podnosi wzrok, kiedy pojawiam się u jego boku, i obrzuca mnie sceptycznym spojrzeniem. Nie wiem, dlaczego to robię. Powinnam już dawno temu zostawić go samego. Przecież może być jakimś niebezpiecznym typem, który od dawna mnie obserwuje, bo i taka wersja przechodzi mi przez myśl. Jednak fakt, że zgadł, co było w pudełku, sprawia, że nie mogę tak po prostu odejść. Chcę się dowiedzieć, skąd wiedział. Dlatego finalnie nalegam, by nieznajomy zabrał ode mnie zapalniczkę.
Bierze ją i po chwili wykorzystuje, by odpalić papierosa. Kiedy spodziewam się, że odda niezbędny dla mnie przedmiot, on po prostu wsuwa go do wewnętrznej kieszeni kurtki. Ściągam brwi zniesmaczona jego zachowaniem. Chyba jednak niepotrzebnie zdecydowałam się zostać.
Zanim jednak zdążę upomnieć się o zapalniczkę, mężczyzna energicznie podnosi się z krawężnika. Robię krok do tyłu zaskoczona jego nagłym ruchem. Uśmiecha się do mnie, zupełnie jakby mój zachowawczy ruch poważnie go rozbawił. Chwilę trzyma papierosa w ustach, kiedy wolnymi rękami podciąga spodnie i zarzuca sobie futerał z gitarą przez głowę. Gdy ponownie zajmuje ręce używką, wypuszcza z ust ogromną ilość dymu. Okropnie śmierdzi. Co on pali?
— Batsy? — pyta melodyjnym głosem, jakby kogoś szukał.
Podążam za jego wzrokiem, który zdaje się być utkwiony gdzieś za mną. Odwracam lekko brodę, a kiedy nikogo nie widzę, rozumiem, że musi mówić do mnie.
— Jestem Amanda, nie jakaś Batsy — rzucam obrażona.
Mężczyzna spogląda na mnie zupełnie poważnie tak, jakby chciał potwierdzenia tego, co usłyszał. W końcu jednak przewraca oczami, wypuszcza kolejną chmurę dymu i dodaje wyraźnie zirytowany:
— Szukam suki.
Nie myśląc dużo, od razu uderzam go otwartą dłonią w twarz.
— Zwariowałaś? — Łapie się za obolały policzek.
— Ja zwariowałam? To ty nazwałeś mnie suką.
— Nie ciebie, tylko mojego psa. Mam sukę. Wabi się Batsy. Szukam jej.
Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę z absurdalności całej sytuacji. Właśnie przylałam niewinnemu człowiekowi, szukającemu swojego pupila. Ale skąd miałam to wiedzieć? Facet nie wygląda na godnego zaufania i dosłownie przed chwilą nazwał mnie suką. Powinien lepiej dobierać słowa.
Szybko jednak dochodzi do mnie, że to nie ja jestem poszkodowaną osobą w tej całej aferze. Wyciągam rękę, niejako aby odpokutować swoje winy, ale rezygnuję z gestu, gdy nagle słyszę ciche szczekanie. Zanim zdążę się obrócić, obok mnie przemyka czarny kundel, który zaczyna wesoło skakać wokół swojego właściciela. Mężczyzna ignoruje moją zmieszaną minę i nie patrząc się na mnie, natychmiast kuca. Zaczyna bawić się psem, co chwila gładząc jego lekko kręcone futerko.
— Tu jesteś Batsy — szepcze, klepiąc ją delikatnie po głowie. — Jedyna kobieta, która mnie rozumie.
Mówiąc to, spogląda na mnie wymownie. Doskonale wiem, że czuje się znieważony moim zachowaniem — daje mi to odczuć przesadnie długim spojrzeniem. Jego uwaga sprawia, że robi mi się jeszcze bardziej głupio niż przedtem, ale nie zamierzam się tłumaczyć. Jedynie uciekam wzrokiem, wbijając go w chodnik.
Mężczyzna ostatni raz głaszcze psa i powoli podnosi się, ciężko wzdychając. Poprawia dłonią swoje lekko przytłuste, kasztanowe włosy tak, żeby żaden z kosmyków nie wchodził mu do oczu, po czym chowa dłoń głęboko do kieszeni. Nie przestaje jednak wpatrywać się w swojego pupila, który zaczyna wesoło plątać się między jego nogami. W końcu ponownie koncentruje się na papierosie i przenosi wzrok na mnie.
— Spoko. Przyzwyczaiłem się — mruczy. — Lepiej stąd pójdę, zanim dostanę od ochroniarzy w drugi policzek. Już raz mnie wyjaśnili, nie potrzebuję kolejnego spotkania z panami karkami.
Wskazuje kiwnięciem głowy w stronę wejścia do hotelu, w którym już pojawili się dobrze mi znani ochroniarze. Szybko rozumiem, że ci, którzy wcześniej minęli mnie przy wejściu zaalarmowani przez Marcella, musieli zajmować się właśnie tym muzykiem przybłędą. A skoro byli potrzebni, to zaczynam się zastanawiać dlaczego. Jeszcze raz spoglądam na nieznajomego, próbując ocenić jego intencje. Nie wygląda na nikogo niebezpiecznego, ale nigdy nie wiadomo.
Ochroniarzy zapewne zaalarmował sam fakt, że rozmawiam z kimś, kogo jeszcze przed chwilą wyrzucili sprzed wejścia. Powoli odwracam głowę w ich stronę i dyskretnie pokazuję, że dam sobie radę. Nie chcę robić scen, ani przysparzać chłopakowi kolejnych problemów. Już wystarczająco poszarpał się z ochroną, a ja nad wyraz popisałam się tego wieczora — nie ma co tego pogarszać.
Mężczyzna wyczuwa jednak napiętą atmosferę. Gwiżdże, przywołując do siebie psa i odwraca się na pięcie, machając mi na pożegnanie. I choć mogę zostawić to niezręczne zdarzenie za sobą, to jakaś niewyjaśniona siła — pewnie ta sama, która pchnęła mnie do wyrzucenia kolii — każe mi zatrzymać nieznajomego.
— Poczekaj — proszę, doganiając go.
Zagradzam mu drogę i nie pozwalam przejść. Unosi zaciekawiony brew, czekając na wyjaśnienia. Doskonale widzę czerwony ślad mojej dłoni na jego policzku i jedynie umacniam się w przekonaniu, że robię dobrze, zatrzymując go. Starałam się nie zwracać uwagi na psa, który przestaje wesoło machać ogonem i dodaję:
— Mogę ci to jakoś wynagrodzić?
To zdanie brzmiało zdecydowanie lepiej w mojej głowie niż wypowiedziane na żywo. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, jak wiele możliwości dałam zupełnie nieznajomemu człowiekowi. Gryzę się w język, ale jest już za późno. Mężczyzna mruży oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią. W końcu rozkłada ręce i wzrusza ramionami.
— Jak już tak bardzo chcesz zażegnać palące cię wyrzuty sumienia — wyczuwam w jego głosie lekką ironię — to wpadnij jutro na plac świętego Istvana.
— Po co? — Spoglądam na niego zdziwiona, nie rozumiejąc jego prośby. — Co tam będzie?
— Ja.
Wskazuje ręką na futerał, a ja rozumiem już dokąd zmierza — zapewne będzie tam grał. Próbuję nie skrzywić się, słysząc jego propozycję. Słuchanie jego brzdąkania na gitarze jest ostatnim, na co mam ochotę, w szczególności, gdy czeka mnie jutro tyle ważnych rzeczy do zrobienia. Przygotowania do ślubu nie należą do najłatwiejszych rzeczy na świecie, a już na pewno nie wtedy, gdy wszystko jest na mojej głowie. Choć po dzisiejszym popisie Eliasa nie wiem, czy znajdę jutro ochotę na planowanie czegokolwiek.
Zakładam, że mężczyzna nie ma pojęcia o moim planie na jutro, dlatego finalnie cieszę się, że poprosił jedynie o to. Gorzej gdyby zażyczył sobie jakiegoś materialnego odszkodowania — wtedy byłoby więcej kombinowania. A tak mogę po prostu skłamać, że wybiorę się na ten jego pseudokoncert, kiedy w rzeczywistości nigdy więcej go nie zobaczę.
— Tylko weź jakieś drobne. — Głos chłopaka wybija mnie z rozmyślań. — Nie przyjmuję złotych kart kredytowych.
Uśmiecha się do mnie triumfalnie i spogląda z mieszanką odrazy i wyższości w oczach. Wiem, że nie mówi mi tego w żartach. Czuję jakby celowo chciał mnie obrazić, a w zasadzie nie mnie, a stan mojego portfela. Nie rozumiem, jakie to ma połączenie, dlatego jedynie denerwuje mnie takie podejście. Już sama nie wiem, co chłopak chce osiągnąć tymi komentarzami — zniechęcić mnie do niego, czy może faktycznie zaprosić na swój występ? Przestaje mnie to jednak interesować, jeszcze zanim zdążyłabym się nad tym głębiej zastanowić.
— A. I proszę załóż te czerwone szpilki. Są nieziemskie.
Jego głos jest bardziej niż kuszący i przez chwilę mam wrażenie, że próbuje mnie uwieść. Nie rozumiem, dlaczego to robi, bo wiem, że i tak mu się nie uda. Jest tylko jeden mężczyzna w moim życiu, który może tak do mnie mówić i zdecydowanie nie jest to ten przypadkowy muzyk. A mimo to zamiast obrzydzić się po takim komentarzu, ja czuję się bardziej zaintrygowana samym stwierdzeniem.
Od dłuższego czasu obserwowałam jego wzrok, który o dziwo ani razu nie wylądował na mojej sukience — podobnie jak wcześniej te Eliasa i Marcella. Mężczyzna zawsze patrzył się centralnie w moje oczy lub, co ciekawe, na moje buty. Nie mam pojęcia, skąd wziął się u niego taki nawyk, ale finalnie uznaję go za zbyt dziwny, by poważnie go analizować.
Chłopak nagle odwraca się, ponownie przywołuje psa, po czym bez słowa rusza w dół alei. Momentalnie podejmuję decyzję, że nie chcę się drugi raz z nim widzieć, nieważne jak bardzo wciąż nurtuje mnie pytanie, skąd mężczyzna wiedział o perłach. Dlatego też szybko krzyczę, zanim zdąży zniknąć mi z oczu.
— Hej! A moja zapalniczka?
W końcu przypominam sobie, że zabrał ją kilka minut temu. Chłopak zatrzymuje się i powoli odwraca w moją stronę. Patrzy się na mnie chwilę, ale nie zamierza wyjąć dłoni z kieszeni. Nie wiem, co kombinuje, ale chwilę potem posyła mi szczery uśmiech, tak odmienny od tego wcześniejszego.
— Uznam ją za zaliczkę — dodaje tajemniczo i tym razem definitywnie zostawia mnie samą.
Chwilę jeszcze wpatruję się w jego plecy, gdy znika pomiędzy kolejnymi ludźmi. Nie umiem znaleźć odpowiednich słów, by wyrazić, jak się właśnie czuję. W końcu uznaję, że jedynie bluzgi są w stanie wyrazić moje emocje, dlatego nie powstrzymuję się przed wypuszczeniem solidnej wiązanki. Łapię się pod boki i z wściekłością patrzę na kosz na śmieci — ten sam w którym wciąż znajdują się moje perły. Rozsądek każe mi je wyjąć, ale ja ignoruję tę racjonalną myśl, obrażona wracam do hotelu.
~~~
~~~
Mała prywatka od autorki.
Witam serdecznie! Zaczynamy historię! 💐
Jak już zdążyliście zauważyć, opowiadanie będzie prowadzone z dwóch perspektyw. Raz poznacie świat oczami Amandy, a raz oczami... No właśnie. Kogo? O tym przekonacie się już w następnym rozdziale 😉
Czekam na Wasze opinie i pierwsze wrażenia.
Życzę miłego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro