Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝒾𝑜𝓁𝒾𝓉𝑒𝓈


          Mijają dwa dni. Dwa dni, w których nie potrafię myśleć o niczym innym niż o tej cholernej rozmowie. Nie mam pojęcia, jak ją zacząć, poprowadzić, skończyć, jakich słów użyć, czy mówić wszystko, czy zostawić coś dla siebie? Kompletnie nie wiem, jak powinnam to rozegrać. A im dłużej zwlekam, tym bardziej się boję, że Marcellowi znudzi się czekanie i wyśpiewa wszystko Eliasowi przy pierwszej możliwej okazji. I to finalnie ta myśl zmusza mnie do działania. Nie chcę być zależna od tego pajaca i nie dam mu się zastraszyć w taki sposób.

          Wchodzę do apartamentu po długim dniu przeróżnych spotkań — ostatnio grafik mnie nie rozpieszcza. A może to ja rzuciłam się w wir pracy, by usprawiedliwić czymś moją oporność w podjęciu dialogu z Eliasem? Tak, to raczej to. Tym razem decyduję jednak, że nie będę dłużej uciekać. To jest ten wieczór i ten moment. Nie ma odwrotu.

          W apartamencie jest cicho i stosunkowo ciemno — jedynie kilka nastrojowych lamp w salonie nie daje poczucia kompletnej ciemności. Włączona jest też ulubiona lampa Eliasa, ta obok jego czerwonego fotela, i to właśnie w nim odnajduję mojego narzeczonego. Mogłam się spodziewać, że w spokojny wieczór w tygodniu rozsiądzie się w nim z lampką wiekowego wina i jedną z jego ulubionych książek science fiction. Od zawsze spędza tak czas po pracy i już na początku naszej znajomości uznałam to za niezwykle urocze. Jest w tym coś tak tajemniczego, że rzadko kiedy potrafię odwrócić od niego wzrok. Zupełnie jakby na jakiś czas odpływał do swojej krainy wyobraźni, a ja nigdy nie miałam serca go z niej wybudzić. Oczywiście jedynie w przenośni. Bo kiedy faktycznie zasypiał w fotelu, odkładałam książkę na półkę, dopijałam wino i delikatnie kładłam mu dłoń na ramieniu, sugerując, że powinien się położyć.

          Tym razem jednak wiem, że muszę mu przeszkodzić, choć wcale nie chcę tego robić. To znaczy chcę, ale... Sama nie wiem. Stresuję się, a przecież nie powinnam. To Elias. Mój Elias. Mogę z nim porozmawiać o wszystkim i o niczym. On zawsze słucha, nigdy nie ocenia. To moja oaza spokoju i najbliższy spowiednik. Jedyna osoba na tym świecie, która dzieli ze mną wszystkie smutki i radości, pomaga w trudnych chwilach, jest ramieniem, na którym mogę się wypłakać. Zależy mi na nim bardziej niż na wszystkim innym na świecie i choć wiem, że on czuje to samo, to nie potrafię zebrać się w sobie. Nie chcę go zawieść, a wiem, że właśnie to zrobiłam.

          I właśnie w tym momencie zaczynam panikować. To jednak nie jest odpowiednia chwila. Nie jestem gotowa. Ta rozmowa musi poczekać. Chcę się wycofać i już jestem o krok od odwrócenia się i zostawienia bruneta w jego oazie książkowego spokoju, kiedy nagle Elias ponosi wzrok znad książki i nasze spojrzenia się spotykają. Już wiem, że szansa na ucieczkę zniknęła bezpowrotnie.

          — Och, Amanda. Wybacz. Nawet nie zwróciłem uwagi, że wróciłaś. — Natychmiast zamyka książkę i odkłada ją na niewielki stolik. — Jak ci minął dzień? Opowiadaj.

          Pochyla się do przodu i posyła mi szczery uśmiech, sugerując, że zamienia się w słuch. Zawsze tak robi, gdy ze mną rozmawia. Wtedy widzę, że naprawdę zależy mu na odpowiedzi — w zasadzie jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by ignorował moje słowa. Jeśli nie chciał akurat rozmawiać, od razu mówił to wprost.

          I w sumie sama mogę skorzystać z tej opcji, a nawet chcę. Jednak gdy tylko próbuję coś powiedzieć, słowa więzną mi w gardle. Jestem cholernie sparaliżowana i nie mija chwila, a Elias doskonale odczytuje, że coś jest nie tak. Uśmiech znika z jego twarzy i ustępuje zaniepokojonemu spojrzeniu.

          — Am, wszystko dobrze?

          Podnosi się z fotela i w ułamku sekundy znajduje u mojego boku. Czuję, że się trzęsę, co jeszcze bardziej martwi Eliasa, który powoli prowadzi mnie w stronę kanapy. Siadam ostrożnie — może to i lepiej, bo nie wiem, ile jeszcze utrzymałabym się na nogach. Elias znika na chwilę, ale szybko wraca ze szklanką wody i siada obok mnie na kanapie. Widzę, że chce położyć dłoń na moim ramieniu, ale się powstrzymuje. Pewnie nie chce naciskać i dać mi trochę więcej swobody i komfortu. Zawsze to u niego lubiłam.

          Upijam łyk zimnej wody, wierząc, że to pomoże. Bzdura. Jedyne, co może mnie w tym momencie uratować, to coś ze znacznie większymi procentami.

          Podnoszę wzrok znad szklanki, tylko po to by trafić na uważny wzrok Eliasa, który ewidentnie czeka, aż wytłumaczę mu swój opłakany stan. Im dłużej jednak wpatruję się w jego zmartwione spojrzenie, tym trudniej mi jest powiedzieć to, co siedzi mi na sercu.

          W końcu zamykam oczy i próbuję zebrać się w sobie. W kółko powtarzam w myślach, niczym mantrę, że niektóre rzeczy po prostu się dzieją, i liczę, że to pomoże. Skoro Robinowi pomaga przez całe życie, to i mnie powinno chociaż dzisiaj.

          — Ja... — Biorę głęboki wdech i kontynuuję: — Zrobiłam coś bardzo głupiego. Cholera, nawet nie wiem, od czego zacząć.

          Kręcę głową. Sam wstęp nie napawa optymizmem. Coś bardzo głupiego? Nie wiem, czy w ogóle jest taka kategoria głupoty, w której zmieściłoby się to, co zrobiłam.

          Elias też bierze wdech, jakby przygotowywał się na zadany mu cios. Lekko się prostuje i mimo że na jego twarzy maluje się spokój, widzę, że sam jest zestresowany. Dobrze to jednak ukrywa. Dobrze, jak dla innych. Przede mną mu się nie uda, nieważne jak bardzo by próbował.

          — Najlepiej zacznij od początku — mówi łagodnie, co zaskakująco mnie uspakaja.

          Tak. Tak muszę zrobić. Zacznę od początku, a potem wszystko samo ułoży się w całość. Tym razem robię długi wydech i zaczynam najspokojniej, jak tylko w tym momencie potrafię.

          — Ta kolia. Ta, którą dałeś mi na rocznicę. Ja... wyrzuciłam ją. — Ledwo co przechodzi mi to przez gardło. — Byłam zła, że mnie zostawiłeś i... i.... No cisnęłam ją do kosza przed hotelem.

          Elias wydaje się niewzruszony, ale dopiero po chwili dociera do niego znaczenie moich słów. Mruga kilka razy, jakby chciał upewnić się, że nie śni. Kiedy jednak rozumie, że mówię prawdę, marszczy brwi i wbija we mnie zdziwione spojrzenie.

          — Przepraszam, co zrobiłaś? — dopytuje, ale nie wydaje się zadowolony. I właśnie przez to przestaję się kontrolować i wpadam w panikę. Mój plan na składne przedstawienie faktów idzie z dymem, a ja zaczynam ledwo zrozumiale paplać:

          — No wyrzuciłam, a potem jej nie było i nie mogłam jej znaleźć, i był ten muzyk, co widział, jak ją wyrzucałam, więc myślałam, że to on, ale to nie był on, i nie wiedziałam, co robić, i potem się okazało, że on jednak wie, co robić, i było to spotkanie, i te papierosy, i potem ta aukcja, i potem myślałam, że już ich nie odzyskam, ale jednak je mam, ale jeszcze nie mam, bo obiecałam, że ci powiem, i mówię, i...

          — Stop, stop, stop. — Elias przerywa mój słowotok. — Gdzie jest teraz ta kolia?

          Tym razem to ja mrugam kilka razy, by sprowadzić się na ziemię i ustalić, o co tak naprawdę zostałam zapytana. Łączę dłonie, bo nie mogę powstrzymać ich od drżenia. Eliasowi nie spodoba się następne zdanie. 

          — U Marcella — przyznaję po chwili. 

          Brunet ponownie wygląda na zaskoczonego, choć tym razem na jeszcze bardziej niż przedtem. Kilka razy nerwowo przeczesuje włosy — zawsze tak robi, gdy się denerwuje i nie wie, co ma powiedzieć. Podświadomie cieszy mnie ta reakcja. Sugeruje, że Elias nie jest zły, a przynajmniej jeszcze nie teraz.

          — Już nic z tego nie rozumiem. — Wzdycha ciężko i kręci głową. Nie dziwię się mu. Ta cała sytuacja jest naprawdę dziwna i pojęcie jej wymaga nie lada rozumu. Chcę jednak, by Elias zrozumiał, co tak naprawdę się stało. Ba, on sam z pewnością chce to zrobić. Dlatego też biorę jeszcze jeden łyk wody i zaczynam opowiadać mu wszystko ze szczegółami.

          Mówię o wieczorze naszej rocznicy, o moich spotkaniach z Robinem i o naszych wspólnych poszukiwaniach. Wspominam o nieudanej rozmowie z Gezą, gali, aukcji i o tym, co stało się po niej. O warunku, jaki postawił mi Marcel. O wszystkim. Uważam, że Elias zasługuje na całą prawdę, zatajenie czegokolwiek byłoby nie fair. Zawaliłam po całości i liczę, że w tym momencie brunet doceni moją szczerość i wierność szczegółom. No może nie wszystkim, tylko tym naprawdę istotnym.

          Prowadzę swój monolog prawie godzinę. Elias rzadko się odzywa, czasami tylko mruczy, kiwa głową albo zadaje jakieś zdawkowe pytanie. Widzę, że chce zrozumieć całą historię. Jestem mu za to wdzięczna. Sama na jego miejscu chyba nie chciałabym siebie słuchać. W połowie rozmowy wychodzi z pokoju, ale tylko na chwilę, by wrócić ze szklaneczką whisky. Mnie też proponuje, ale odmawiam. Wcześniej sądziłam, że alkohol zdoła mnie rozluźnić, ale jestem na tyle zestresowana, że nawet łyk rudego trunku nie da rady tego zrobić. Dlatego zostaję przy już z lekka ciepłej wodzie.

          Kiedy kończę swój wywód, niecierpliwe czekam, aż Elias wreszcie coś powie. Nie umiem wyczytać nic z jego twarzy. Widzę, że w pewien sposób go zawiodłam, ale nie wiem, co to wszystko dla niego znaczy. Sekundy ciszy zmieniają się w minuty, a minuty w kolejne i nie mogę dłużej wytrzymać.

          — Powiedz coś — proszę.

          Elias podnosi wzrok — od jakiegoś czasu obojętnie wpatruje się stolik. Patrzy się na mnie ciekawskim wzrokiem, takim, którego nie spodziewałam się u niego zobaczyć, i jednocześnie wodzi palcem po pustej szklance. Finalnie kiwa głową, odkłada szkło na stolik i podnosi się z kanapy. Chwilę się waha, ale w końcu kieruje się w stronę swojego gabinetu. Nie wiem, czy z niego wróci, dlatego biegnę za nim. Nie chcę zostać sama. Kiedy staję w drzwiach, brunet siedzi już za swoim biurkiem i szuka czegoś w jednej z szuflad. Niepewnie podchodzę do niego, obserwując uważnie jego kolejne ruchy.

          Kiedy staję nad biurkiem, Elias wreszcie się prostuje i wręcza mi czerwone pudełko. Pudełko, które doskonale znam. Opiera łokieć o mahoniowy blat i dokładnie eksponuje to, co trzyma. Podążam wzrokiem między nim a pudełkiem, ale nie muszę otwierać wieczka, by wiedzieć, co znajduje się w środku.

          Zapiera mi dech w piersi i nie wiem, co mam powiedzieć. Nie tego się spodziewałam, a spojrzenie Eliasa wcale nie ułatwia mi rozwiązania zagadki. Patrzy się na mnie raczej obojętnie i ewidentnie wyczekuje mojej reakcji.

          — A... ale. Jak? — dukam.

          Elias wciąż się nie odzywa, jedynie posyła mi to jedno, dość wymowne spojrzenie, i już wszystko staje się jasne.

          — Wiedziałeś o wszystkim. — Czuję się zdradzona. — Wiedziałeś, a jednak rżnąłeś głupa i kazałeś mi się tłumaczyć przez ostatnią godzinę, jakbym była kompletną idiotką?!

          Nie wytrzymuję i podnoszę głos. Po co to wszystko robił? Skoro wiedział, mógł odpuścić sobie to przedstawienie. Jedynie zrobił ze mnie jeszcze większą idiotkę niż naprawdę jestem. Sprawia mu to przyjemność? Słuchanie, jak przyznaje się do błędu? Dobrze wiedzieć, że mój narzeczony jest cholernym sadystą. Lepiej późno niż wcale.

          — Po co to było, co?! — Uderzam otwartą dłonią o blat biurka i nachylam się nad nim, by spojrzeć Eliasowi prosto w oczy. Chcę wiedzieć, co stało za tym genialnym pomysłem.

          — Wiedziałem, że perły był na aukcji, nie wiedziałem tylko, jak tam trafiły i że tam będziesz — mówi powoli i delikatnie odkłada pudełko na blat. — Chciałem znać twoją część historii.

          Zaczyna wodzić palcem po krawędziach czerwonego wieczka, a ten spokój w jego kolejnych ruchach jedynie jeszcze bardziej mnie denerwuje.

          — I po to odstawiłeś tę całą szopkę?

          — Czekaj, czekaj. — Podnosi wzrok, by na mnie spojrzeć. — To ty jesteś zła na mnie? Chyba powinno być na odwrót, nie uważasz?

          O ile dotychczas był raczej spokojny, jeśli można w ogóle użyć tego słowa do opisu sytuacji, w której się znaleźliśmy, tak teraz jego nastawienie drastycznie się zmienia. Widzę w jego spojrzeniu urazę pomieszaną z dezorientacją. Spodziewałam się, że nie przyjmie łatwo tej historii, ale nie sądziłam, że będzie cokolwiek o niej wiedział. Zrozumiałabym złość w pierwszym przypadku, ale teraz? Przecież doskonale wszystko wie. No dobra, może ma prawo się gniewać, ale to też i mój przywilej. Nikt nie lubi być ogrywany w taki sposób.

          I choć jestem cholernie zła na Eliasa za to, jak postąpił, to w jednej chwili uświadamiam sobie, kto tak naprawdę za tym wszystkim stoi. Powinnam przeklinać inną osobę.

          — Pieprzony skurwysyn — syczę. — To Marell? Marcell ci powiedział, tak?

          Wiedziałam, że ten idiota nie dotrzyma tajemnicy i wyśpiewa wszystko Eliasowi przy pierwszej możliwej okazji. Cholerny konfident i kłamca. A ja głupia łudziłam się, że tym razem mówił prawdę. Nienawidzę tego człowieka. Bardziej niż kogokolwiek innego na świecie.

          — Nie, to nie on. — Elias kręci głową, co lekko mnie zaskakuje. Nic jednak nie może przygotować mnie na jego kolejne słowa: — W zasadzie to Marcel wie ode mnie. Sam go wysłałem na tę aukcję.

          Nic już z tego nie rozumiem. Elias wiedział... wcześniej? Przecież to nie ma sensu. Od kiedy wie i ile w zasadzie wie? Dlaczego nic mi nie powiedział? Może faktycznie nie znał mojej części historii? A jeśli tak, to skąd się w ogóle dowiedział o tych cholernych perłach?

          Spoglądam na Eliasa, licząc, że znajdę odpowiedź na którekolwiek z tych pytań, ale na próżno. Brunet wydaje się niewzruszony. Patrzy na mnie z mieszanką współczucia i urazy — dziwne połączenie. Muszę być kompletnie blada, bo czuję, jak ciężkie jest dla mnie samo stanie. Delikatnie podpieram się o biurko, by złapać równowagę, i przeczesuję dłonią włosy, próbując poskładać myśli. 

          Elias wzdycha i podnosi się z krzesła. Obchodzi biurko, po czym przysiada na jego skraju, w zasadzie tuż obok mnie. Jego ręka ląduje opiekuńczo na moim ramieniu, co zmusza mnie do podniesienia wzroku. Brunet posyła mi blady uśmiech i wskazuje dłonią na fotel, sugerując, bym usiadła. Zakładam, że to dłuższa historia i tym razem to ja będę słuchać, kiedy Elias zacznie tłumaczyć. To dobry pomysł, ale nie mam zamiaru siadać, nawet przy tak znaczącym braku sił. Jestem zbyt zdenerwowana i zdezorientowana, by usiąść. Wbrew pozorom stanie lepiej mi zrobi, dlatego jedynie kręcę głową na propozycję bruneta.

          — Radzę ci jednak usiąść — nalega, ale ja ponownie odmawiam.

          Elias dłużej nie próbuje mnie przekonywać, choć widzę, że chce. Jedynie posyła mi coś na kształt przepraszającego spojrzenia, zakłada ręce na piersi i po wzięciu głębokiego wdechu, zaczyna:

          — Jeśli chcesz wiedzieć, kim jest ten pieprzony skurwysyn — spogląda na mnie wymownie, kiedy używa moich słów sprzed chwili — który powiedział mi o kolii, to jest nim sam Bodnár.

          Nogi się pode mną uginają i momentalnie opadam na fotelu. Elias miał rację. Powinnam była usiąść wcześniej.

          Mam wrażenie, że czas na chwilę się zatrzymuje, a świat postanawia zafundować mi najdzikszą karuzelę pod słońcem — tak źle się czuję. Przesłyszałam się, prawda? Musiałam się przesłyszeć. To nie dzieje się naprawdę. Skoro Bodnár od początku o wszystkim wiedział, to jesteśmy kompletnie skreśleni. Kto by chciał, aby galę na cześć swojego długoletniego kunsztu organizowali ludzie, którzy kompletnie gardzą jego pracą? To przecież cios wymierzony prosto w twarz.

          Nie mogłam aż tak koncertowo zawalić tej sprawy. A jednak.

          — O Boże — wzdycham i łapię się za głowę. — To koniec? Jesteśmy skończeni. Wycofał się z gali, prawda? Wycofał? Zrobi jubileusz gdzie indziej. W Queen's Court? Na pewno tam. Przecież...

          — Amanda, poczekaj. — Elias urywa moje najczarniejsze scenariusze. — Daj mi dokończyć.

          Spoglądam na niego przerażona. Nie wiem, co jeszcze ma do dodania, bo nie spodziewam się żadnych pozytywnych historii. No bo jakie by one mogły być? Przecież to klapa stulecia. Co mi po tej pieprzonej kolii? Teraz chyba specjalnie ponownie ją wyrzucę, bo nie będę mogła na nią dłużej patrzeć — będzie jedynie przypomniała mi o mojej wiekopomnej porażce.

          — Jak sama wiesz, prace Bodnára są wyjątkowe, bo można je kupić jedynie u niego — kontynuuje Elias, a ja zmuszam się, by skupić się na tym, co mówi. — Żadnego rynku wtórnego. Ben musi o wszystkim wiedzieć, tak bardzo kocha swoje dzieła. Dlatego też nie dziwi mnie fakt, że ma swoich ludzi po tej ciemnej stronie handlu, którzy pilnują, by jego ukochane prace nie trafiły w niepowołane ręce. I tak też stało się tym razem. Dostał cynk, że Szelid nő — kolia, którą sprzedał nie tak dawno temu — jest w obiegu na nielegalnym rynku. Słabo trochę, nie?

          Mega słabo. Wręcz tragicznie.

          — Dostałem telefon, jeden z tych najmniej przyjemnych w moim życiu. Wyobrażasz sobie na jakiego idiotę wyszedłem przed Bodnárem, kiedy mi o tym powiedział? Negocjowałem z nim kilka tygodni tylko po to, by sprzedać cacko dziesięć razy drożej — taki ze mnie szemrany typ. Niby właściciel hotelu, prezes wielkiej firmy, a jednak zwykły oszust i szumowina. Trochę się o tym nasłuchałem.

          Elias znacząco prycha. To nie mogła być dla niego łatwa rozmowa, dlatego natychmiast robi mi się głupio, że został zwyzywany z mojej winy w tak nieprzyjemny sposób. Chciałam utrzymać go w niewiedzy, a tymczasem został wtajemniczony w sprawę w najgorszy możliwy sposób. Ile zaoszczędziłabym mu bólu, gdybym tylko powiedziała mu o wszystkim od razu? Ponownie, zachowałam się okropione. Aż dziwię się, że Elias po telefonie od Bodnára nie wrócił do apartamentu i nie rozszarpał mnie na strzępy. Zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Ja bym tak nie potrafiła.

          — Po długiej rozmowie udało mi się go przekonać, że nie mam z tym nic wspólnego, że zaszła jakaś pomyłka, coś nad czym nie miałem nadzoru — dodaje. Chociaż tyle dobrego. — I dostałem ultimatum. Miałem licytować kolię, oczywiście za wygórowaną cenę, w przeciwnym razie Bodnár podziękowałby nam za organizację jego jubileuszu. Sprawa była jasna. Albo kolia będzie na gali, albo jego na niej nie będzie.

          Dziwię się, że Bodnár w ogóle chciał się bawić w takie podchody. Bo dlaczego miałoby mu wciąż na nas zależeć? Z drugiej strony w ten sposób zmusił Eliasa, by zapłacił za kolię sporo więcej, ale przecież nawet jeden złamany dolar z tych trzynastu milionów nie poszedł do jego kieszeni. Jeśli to miała być kara, to nie bardzo rozumiem, co Bodnár chciał osiągnąć.

          — Sam się na tym nie znam i nie chciałem pokazywać się w podobnym miejscu, więc wysłałem Marcella. Kiedyś brał udział w podobnych aukcjach, choć tych legalnych. A przynajmniej w to wierzę. Wiedział, co robi. Kazałem mu licytować za każdą cenę. Porażka nie wchodziła w grę.

          To wyjaśnia, skąd Marcell miał tyle pieniędzy, by licytować, i skąd w ogóle się tam wziął.    Wszystko układa się w składną całość i zaczynam rozumieć, co właściwie się stało. Podziwiam Eliasa, że do końca walczył o odzyskanie pereł, a w zasadzie o odzyskanie zaufania Bodnára. Aż boję się pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby przegrał tę licytację. I choć nie chcę ponownie rozważać czarnych scenariuszy, to muszę zapytać:

          — A co gdyby... gdyby mu się nie udało?

          Boję się odpowiedzi, dlatego samo pytanie zadaję bardzo cicho. Aż dziwię się, że w ogóle wydostaje się ono z moich ust. Muszę mocno zacisnąć dłonie, by powstrzymać je przed lekkim drżeniem. Nagle robi mi się naprawdę zimno.

          — Nie wiem. — Elias wzrusza ramionami i wpycha ręce do kieszeni spodni. — Pewnie odkupiłby ją któryś z ludzi Bodnára. Zakładam, że tam byli. Ten człowiek sra kasą i nie obchodzi go, ile wyda na swoje świecidełko. Ważne, że jest u niego. Dlatego też, gdy z nim negocjowałem za pierwszym razem, przystał na symboliczny milion, choć według mnie kolia warta jest znacznie więcej.

          Nieśmiało kiwam głową. Oprócz bycia nieprzeciętnym i sławnym projektantem Bondár znany jest z dwóch rzeczy: zmieniania kobiet jak rękawiczek (o ile się nie mylę, to jego aktualna żona jest tą szóstą) i nieskończonej, wręcz obsesyjnej miłości do swoich prac. To oczywiste, że ktoś od niego wiedział, że kolia będzie na aukcji. Muszę być naprawdę głupia, by nie pomyśleć o tym wcześniej. Moja licytacja była od początku spisana na straty.

          — Nie spodziewałem się tylko, że i ty tam będziesz. To znaczy, musiałaś mieć jakiś związek z zaginięciem kolii, skoro ostatni raz widziałem ją w twoich rękach i no... nie pomyliłem się.

          Powoli rozumiem, że Elias nie zrobił nic złego. Nie wiedział, co działo się z perłami na samym  początku ich zniknięcia, dlatego każda jego reakcja na moje słowa w salonie był szczera i niezaplanowana — nie tak jak wcześniej sądziłam. Chciał wiedzieć, jaki był mój udział w tym całym zamieszaniu i w zasadzie powinnam być mu wdzięczna za to, że tak cierpliwe czekał na moje wyznanie. Przecież mógłby żądać wyjaśnień już tego dnia, gdy zadzwonił do niego Bodnár. A jednak czekał.

          — Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? — pyta łagodnie. Słyszę w jego głosie pewien zawód i wiem, że próbuje go ukryć. Nie udaje mu się, przez co jest mi jeszcze bardziej głupio. Słowa ponownie więzną mi w gardle i nie mam dobrego powodu, dla którego tak długo siedziałam cicho.

          — Jakby to brzmiało? — prycham i macham nerwowo ręką, zupełnie jakby jeden jej ruch miał dać mu odpowiedź i sprawić, że nie będzie pytał dalej.

          — Tak jak chwilę temu w salonie, tylko historia skończyłaby się znacznie szybciej.

          Uwaga Eliasa jest nadzwyczaj trafna. W zasadzie im dłużej bałam się powiedzieć mu prawdę, tym do większej ilości rzeczy musiałam się teraz przyznać. Z każdym kolejnym dniem to jedynie się nawarstwiało, aż w końcu przybrało formę niesamowicie głupiej historii. Historii do której zwyczajnie bałam się przyznać. Choć jak widać zupełnie niepotrzebnie.

          Podnoszę lekko wzrok, ale szybko ponownie wbijam go w podłogę. Nie potrafię spojrzeć mu w oczy.

          — Bałam się — mruczę ledwo słyszalnie.

          Słyszę ciche westchnięcie, po którym Elias klęka przed fotelem i zrównuje się ze mną. Przez to nie mogę dłużej uciekać wzrokiem, bo gdy tylko spoglądam w dół, widzę jego smutne oczy. Patrzy na mnie z tym cholernym współczuciem i troską, przez co nie mogę sobie wybaczyć, że kiedykolwiek mogłam coś przed nim ukrywać. Czuję, jak kładzie dłoń na moim kolanie, a drugą powoli wplata w tą moją. Chcąc nie chcąc, wreszcie na niego spoglądam.

          — Hej, to zupełnie niepotrzebne. — Delikatnie bawi się moimi palcami. — Przecież wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć i że zawsze ci pomogę. Cokolwiek by to nie było. A sama widzisz, że wtedy uniknęlibyśmy kilku niezręcznych sytuacji.

          Trudno się z tym nie zgodzić.

          — Wkrótce bierzemy ślub. Będziemy jeną osobą, choć i tak czuję, że już tak jest. Dlatego nie chcę, żebyśmy mieli przed sobą jakieś tajemnice — mówi z uczuciem. — Po prostu obiecaj mi, że nigdy nie będziesz bała się poprosić mnie o pomoc. Nie mógłbym żyć ze świadomością, że masz problem, którego nawet nie próbowałem rozwiązać.

          Jego słowa niesamowicie mnie rozczulają i próbuję powstrzymać napływające łzy. Pochylam się do przodu, by zniwelować dzielący nas dystans, i mocno wtulam się w Eliasa. Czuję, jak dopełnia uścisk i delikatnie głaszcze mnie po plecach, dodając mi otuchy. To pomaga, choć w tym momencie za żadne skarby nie chcę go puścić. To niesamowite, jak cudowny facet mi się trafił. Muszę być kompletną idiotką, by tego nie zauważyć.

          — Przepraszam. — Pociągam nosem i odsuwam się od niego. — Byłam strasznie głupia.

          — W to nie wątpię.

          Elias pozwala sobie na niewinny uśmieszek i powstrzymuję się, by nie uderzyć go w ramię. Choć powinnam się cieszyć. Skoro dopisuje mu humor, to znaczy, że dłużej się na mnie nie gniewa. A przynajmniej zawsze tak było. Wykorzystuję ten jego chwilowy dobry humor, by odbić piłeczkę i sama pytam:

          — A ty? Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś? Musiałeś być cholernie zły po... no po tym telefonie.

          Trochę obawiam się, że na samo wspomnienie rozmowy z Bodnárem Eliasa szybko opuści dobry humor, i po części tak się dzieje. Brunet wykrzywia usta w grymasie, prostuje się i ponownie zakłada ręce na piersi.

          — Oj, uwierz, że byłem — mówi całkowicie poważnie. — Ale doszedłem do wniosku, że to nie może być przypadek. Że jeśli oddałaś tę kolię... komukolwiek w zasadzie, to miałaś do tego jakiś dobry powód. Początkowo chciałem o to spytać w cywilizowany sposób, bez emocji, ale finalnie się powstrzymałem. Uznałem, że ważniejsze jest odzyskanie kolii niż poznanie motywów. I jak widać, ponownie miałem rację, bo żadnych ukrytych motywów nie było.

          Motywów może i nie było, ale jeden wielki błąd jak najbardziej.

          — Potem Marcell powiedział mi, że widział cię na aukcji i że... no że dał ci tydzień na przyznanie się. Od razu mówię, to nie był mój pomysł. — Szybko unosi dłonie w obronnym geście, jakby chciał umyć ręce od postępu swojego kumpla. — Ale w sumie wyszło mi na dobre. Od tego momentu pozostało czekać, aż sama do mnie przyjdziesz. No i jesteś.

          No i jestem. Nie wierzę, że dopiero przymus i głupi wymysł Marcella zmusił mnie do szczerej rozmowy z moim narzeczonym. Do czego to doszło? Jestem zła na siebie, że próbowałam rozwiązać to po mojemu zamiast od razu porozmawiać z Eliasem. Nawet Robin odradzał mi działanie na własną rękę, ale ja oczywiście wiedziałam lepiej. Chyba nigdy się nie nauczę.

          Kręcę głową. Chcę już mieć to za sobą i pozbyć się tych myśli. Liczy się to, że już jest po wszystkim i... No właśnie. Co teraz?

          — Czyli... czyli co? — Chcę wiedzieć. — Wszystko odbędzie się zgodnie z planem? Tak, jakby nic się nie wydarzyło?

          Elias delikatnie przekręca głowę, by mi się lepiej przyjrzeć, i ponownie opiera się o biurko. Zaczyna bawić się jednym ze swoich piór, które od zawsze leży na blacie, przekładając je niepewnie między palcami.

          — Mhm — mruczy na potwierdzenie, choć po jego zachowaniu spodziewam się innej odpowiedzi. — Z tym że Bodnár zapowiedział się nam z wizytą za jakieś dwa, trzy tygodnie. Po tym całym zdarzeniu naprawdę chce cię poznać.

          Brunet posyła mi szelmowski uśmieszek. To domniemane spotkanie nie powinno go tak rozbawić, a jednak się nie przewidziałam. Nie rozumiem, co wprawia go w taki dobry humor, kiedy ja czuję, jak krew odpływa mi z... w zasadzie zewsząd.

          — Żartujesz?

          — Nie. Rozmawiałem z nim po aukcji, żeby ustalić czy... no wiesz, czy dalej robimy ten jego jubileusz. Powiedział, że ma z nami do omówienia parę szczegółów związanych z imprezą i że z wielką chęcią pozna kobietę, która odważyła się zgubić jego kolię. Boże broń, żeby nie dowiedział się, co tak naprawdę z nią zrobiłaś.

          No pięknie. Nie dość, że jestem kompletnie spalona u Bodnára, to jeszcze będę musiała się mu ze wszystkiego tłumaczyć przy lampce szampana. Już teraz przechodzą mnie ciarki od tego, jak niezręczne będzie to spotkanie. Ale nie ma już odwrotu. Wpakowałam się w bagno, to i musze się z niego wydostać.

          — Trzeba wszystko naszykować.

          Gwałtownie podnoszę się z fotela. Muszę zacząć planować ten bankiet. Wszystko ma być idealnie. Tym razem bez żadnych wpadek i niedociągnięć. Nie mogę pozwolić sobie na jakiekolwiek błąd, nawet najmniejszą skazę. Bodnár ma zobaczyć, że się nie pomylił, zgadzając się bym to ja nosiła jego ukochaną kolię. Może przy odpowiednich staraniach uda mi się obrócić wszystko w śmieszną anegdotę, którą Ben potem umieści w swojej biografii? Nie, lepiej nie. Nie chcę być na wieki zapisana na kartach historii jako kompletna idiotka.

          — Hej. Spokojnie. — Elias kładzie mi dłonie na ramionach i nie pozwala wyjść z pokoju. — Chyba nie będziesz tego teraz robić? Wiesz, która jest godzina?

          Jego słowa sprowadzają mnie na ziemię i podświadomie spoglądam na stary, naścienny zegar. Dochodzi już północ — to zdecydowanie za późno na planowanie czegokolwiek, choć nie byłby to pierwszy raz, kiedy pracowałabym o tej godzinie. Ta rozmowa zajęła nam sporo czasu. Elias ma rację. To nie jest czas na pracę.

          — Poza tym, na razie Benjamin jest w Stanach. Załatwia jakieś sprawy, ale obiecał, że ustali konkretną datę, gdy wróci. Wtedy dam ci znać. Możesz być pewna.

          Wszystko już miesza mi się w głowie, ale może to i lepiej, że Bodnára nie ma w kraju. Jeśli miałabym się z nim spotkać na dniach, chyba nie wytrzymałabym presji, a wcześniej pewnie spaliłbym się ze wstydu. Te parę tygodni dobrze mi zrobi. Zdecydowanie ochłonę, a i zdążę wszystko przygotować tak, by było idealnie. To jako jedyne może uratować mnie przed wizerunkową klapą na tym spotkaniu.

          — Połóż się. — Elias delikatnie głaszcze mnie po ramieniu. — Widzę, że jesteś zmęczona.

          — Ty też powinieneś — zauważam. To nie była łatwa rozmowa dla żadnego z nas.

          — Tak, tak. — Macha ręką, ale widzę, że chcę mnie zbyć. — Tylko... Jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju.

          Tylko jedna rzecz? Po takiej litanii faktów i przedziwnych historii, po głowie chodzi mi zdecydowanie więcej niż jedno niewygodne pytanie. Aż dziwne, że Eliasowi nie. Ciekawi mnie, co to takiego, ale nawet nie muszę pytać, bo brunet sam zaczyna:

          — Ten cały muzyk, Robert...

          — Robin — poprawiam go od razu.

          Moja szybka reakcja nie umyka Eliasowi, który jedynie marszczy brwi w odpowiedzi. Mimo że jest już na to za późno, chcę wyglądać obojętnie, dlatego nonszalancko kręcę głową i poprawiam fryzurę. Od momentu, w którym uwzględniłam chłopaka w swojej wersji wydarzeń, zastanawiałam się, kiedy Elias o niego spyta. No i niestety się doczekałam.

           — Robin — powtarza, tym razem poprawnie i z pewnym dziwnie emocjonalnym akcentem. — Skąd on się urwał?

          Zadaję sobie to pytanie już od samego początku naszej znajomości. I o ile znam Robina zdecydowanie lepiej niż Elias, choć wciąż za mało, to mimo wszystkich podjętych prób nadal nie mogę rozgryźć muzyka. Brunet wciąż wyczekuje jakiejś odpowiedzi, widzę to po jego uważny spojrzeniu, ale ja jedynie rozkładam ręce. Obawiam się, że nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.

          — Sama nie wiem. — Wzruszam ramionami. — Przechodził pod hotelem, a potem okazał się skarbnicą wiedzy na temat... w zasadzie to na każdy potrzebny temat.

          Kiedy mówię to na głos, cała sytuacja wydaje się jeszcze bardziej nieprawdopodobna. Choć im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej sądzę, że to ten cholerny los postanowił namieszać w moim życiu. Z tym, że wciąż nie potrafię powiedzieć, czy na dobre, czy na złe. A może to nie był przypadek? Może Robin specjalnie siedział pod tym hotelem? Ale nie mógł przecież wiedzieć, że dostanę kolię, a już w ogólnie nie mógł wiedzieć, że ją wyrzucę do kosza. Zresztą, skoro jej nie wziął, to chyba nie ona była jego celem. Już nic z tego nie rozumiem. Ludzie posiadają taką dziwną cechę jak altruizm, ale chyba nikt aż tak się z nią nie identyfikuje. Przecież to mało opłacalne.

          — Niesamowite. Budapeszt nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. — Ciche mruknięcie Eliasa sprawia, że przestaję bujać w obłokach. Brunet lekko się uśmiecha i kręci z niedowierzaniem głową. Podobnie jak ja, nie potrafi objąć rozumem tej sytuacji. A przecież nawet nie wie, kim jest Robin. — Chciałbym go kiedyś poznać.

          Chwilę zajmuje mi uświadomienie sobie, co właściwie powiedział Elias

           — Co? — wymyka mi się dość głośno, dlatego chwilę później precyzuję znacznie łagodniej: — Po co?

          Krzywię się na samą myśl o podobnym spotkaniu. Nie wyobrażam sobie rozmowy Eliasa z Robinem, w zasadzie to na żaden temat. To byłoby nad wyraz dziwne i niekomfortowe, w szczególności dla mnie. Poza tym nie chcę wystawiać mojego narzeczonego na pastwę dziwnego humoru muzyka, a i dać Robinowi powodu do kpienia ze mnie przy następnej możliwej okazji. Pomysł Eliasa to tykająca bomba, którą wolę jak najszybciej uzbroić.

          Dziwne. Przecież nie powinnam się tym aż tak przejmować.

          — Nie wiem. Tak po prostu. Chcę mu podziękować. Ktoś się tobą opiekował ostatnimi czasy, a, nie oszukujmy się, byłaś w raczej mrocznych miejscach — mówi z przekonaniem, ale już chwilę później zaczyna się wahać: — Choć z drugiej strony, gdyby nie jego ogromna wiedza, przyszłabyś do mnie znacznie wcześniej.

          Elias ma rację. Zapewne bez takiego znajomego jak Robin nie podjęłabym się szukania pereł na własną rękę. No bo od czego miałabym niby zacząć? Wszystko sprowadzało się do wiedzy muzyka, jego nadprzeciętnych umiejętności i znajomości, a w zasadzie to także jego wciąż nierozszyfrowanej przeze mnie przeszłości. Choć prawda jest taka, że gdybym od początku posłuchała chłopaka i poszła z problemem do Eliasa, uniknęłabym wielu nieprzyjemności. Ale jak zwykle wiedziałam swoje.

          — On... raczej nie będzie skory do spotkania — próbuję odwieść bruneta od tego pomysłu. — Nie przepada za bogatymi ludźmi.

          Elias wybucha śmiechem. Tym jego uroczym, szczerym śmiechem, który tak bardzo uwielbiam. Nie wiem tylko dlaczego. Dla mnie to oczywista oczywistość. Robin nieraz pokazał mi swoje przedziwne nastawienie do bogaczy. A mój narzeczony nie jest i raczej nie będzie wyjątkiem. Wiem, jak to się może dla niego skończyć. 

          Widząc moją poważną minę, Elias momentalnie przestaje się śmiać, choć nie przychodzi mu to z łatwością.

          — A bo ty tak na serio?

          — Mówię szczerze. Nie jest łatwym rozmówcą.

          Sama uśmiecham się pod nosem na wspomnienie naszych rozmów, a w zasadzie to kłótni. I choć mogę przyznać, że to i po części moja wina, jak nie głównie, to wciąż wolą zrzucić winę na Robina i uznać, że to on nie potrafi się dostosować.

          — No cóż, to chyba będę musiał obejść się smakiem. — Elias ponownie brzmi na rozbawionego, a ja w głębi duszy cieszę się, że jednak nie ciągnie dłużej tego tematu. Naprawdę, nie ma czego żałować.

          Wzdycham ciężko i przecieram twarz dłonią. Nie mam już na nic siły. Ostatnia cześć naszej rozmowy zabrała wszystko, całą energię, która jeszcze gdzieś we mnie była. Teraz nie ma już nic i naprawdę muszę się położyć. Jutro kolejny dzień, a wiem, że i tak się nie wyśpię.

          Chcę już kierować się w stronę sypialni, kiedy w ostatniej chwili czuję, jak Elias łapię moją dłoń. To sprawia, że odwracam się w jego stronę, ale zanim zdążę spytać, on już wpycha mi do ręki czerwone pudełko.

          — Tylko proszę cię, nie zgub ich drugi raz — mówi czule, ale patrzy na mnie śmiertelnie poważnie. — Schowaj je do szafy, zamknij w sejfie, oddaj do skrytki w banku, nie wiem, cokolwiek, byleby wytrzymały do gali. Potem możesz sobie wybrać którykolwiek kosz chcesz w Budapeszcie i je tam wyrzucić. Nawet sam cię zawiozę. Ale teraz ich pilnuj. Zgoda?

          Spoglądam na niego wymownie. Po tym wszystkim raczej nie pokuszę się o podobną głupotę, choć doceniam gest Eliasa. Ochronię perły własną piersią, jeśli tylko będzie trzeba. Nie zaryzykuję potencjalnej porażki naszej gali i jubileuszu Bodnára. Jeśli chce te perły, to je dostanie, ale tylko w parze ze mną.

          Powoli kiwam głową, sugerując, że tym razem Elias może mi zaufać. Oboje się rozluźniamy — ten wieczór porządnie nas wykończył. Pozwalam sobie zrobić jeszcze jeden krok do przodu i obejmuję go ramieniem, a Elias nie zwlekając, dopełnia uścisku. To przyjemne uczucie i cieszę się, że już wszystko za nami. A przynajmniej w to chcę wierzyć. 

~~~ 

~~~ 

Mała prywatka od autorki.

W trzy dni napisałam połowę inżynierki, w dwa ten rozdział  i jeszcze dodatkowo osiągnęłam złoty status w Starbucksie. Chyba muszę wpisać tych baristów uznaniowo do obu tych prac. A co wy osiągnęliście w tym tygodniu? 🙈

Życzę miłego życia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro