𝑔𝒶𝓇𝓃𝑒𝓉𝓈
~~~
Pierwsze, co robię po wejściu do apartamentu, to ściągam z siebie tę przeklętą sukienkę. Bez szacunku do materiału i czyjejś wybitnej pracy rzucam ją na kanapę w sypialni i zupełnie nie przejmuję się, że połowa z niej leży na ziemi. Nie chcę dłużej na nią patrzeć. Od teraz nienawidzę czerwonych sukienek.
Chcę wyrzucić z szafy wszystkie czerwone ubrania, ale powstrzymuję się tylko dlatego, że połowa z nich jest właśnie w tym kolorze. Długo stoję w garderobie zanim zaczynam trzeźwo myśleć. W końcu otwieram jedną z szuflad z bielizną i sięgam głęboko między staniki, by wyjąć spomiędzy nich paczkę papierosów. Zawsze trzymam tutaj jedną na wszelki wypadek, a szansa, że Elias ją odkryje, jest niemal znikoma. Chcę zapalić, ale w połowie drogi na balkon uświadamiam sobie, że nie mam przy sobie zapalniczki — zabrał ją ten dziwny muzyk. Wściekam się jeszcze bardziej i dopisuję ulicznego grajka do listy osób znienawidzonych przeze mnie tego wieczora.
Ciskam paczką papierosów przez cały apartament i nie interesuje mnie, gdzie wyląduje i kto ją odkryje. A skoro nie mogę zaspokoić się tą używką, to sięgam po inną. Otwieram jedno z czerwonych win, które Elias trzyma w swoim gabinecie, i wypełniam nim kieliszek do pełna. Nie umiem cieszyć się wybitnie wytrawnym smakiem, bo moje myśli są zupełnie gdzie indziej. Finalnie pije własne zdrowie więcej razy niż to potrzebne i chwiejnym krokiem wracam do sypialni.
Jednak Bence miał rację. Ten wieczór definitywnie jest warty zapamiętania.
Kiedy Elias wchodzi do apartamentu, ja już od dawna leżę w łóżku. Nie śpię, bo nie potrafię. Chyba podświadomie czekałam aż wróci, by móc się z nim skonfrontować, ale kiedy mam do tego okazję, rezygnuję. Zdecydowanie lepiej będzie porozmawiać z nim rano, kiedy wytrzeźwieję i na spokojnie poukładam sobie wszystkie fakty — teraz jest jeszcze za wcześnie, by to rozgrzebywać.
Kiedy jednak czuję na sobie wzrok Eliasa, który zapewne stoi nad naszym łóżkiem, narasta we mnie niepohamowana ochota, by nakrzyczeć na niego teraz.
— Amanda? — szepcze, by sprawdzić, czy śpię.
Walczę ze sobą, ale finalnie trzymam się planu i w spokoju leżę dalej. Czekam i nasłuchuję, co zrobi Elias w odpowiedzi na mój brak reakcji. Słyszę, jak bierze głęboki wdech, po czym robi bardzo długi wydech — zawsze tak robi, gdy nad czymś intensywnie myśli. W końcu czuję lekkie ugięcie materaca, co oznacza, że Elias usiadł na skraju łóżka. Nie wiem tylko, do czego to wszystko zmierza. W pokoju zapada nienaturalna cisza, która trwa zdecydowanie dłużej, niż się spodziewałam.
— Wiem, że nie śpisz. — Elias wreszcie decyduje się zabrać głos. — Ale rozumiem, że nie chcesz ze mną rozmawiać. Zachowałem się jak ostatni kutas.
Powstrzymuję się, żeby nie prychnąć — określił się idealnym tytułem. Wiem jednak, że to nie wszystko, co chce mi powiedzieć, dlatego w spokoju czekam na kolejne słowa. A nie muszę czekać długo.
— Nie będę się tłumaczył, bo wiem, że nie tego oczekujesz. Ale chcę, żeby wiedziała, że i dla mnie to nie była łatwa decyzja. Dzisiaj wybrałem hotel zamiast ciebie i obiecuję ci, że to był pierwszy i ostatni raz, kiedy tak zrobiłem.
Padają mocne słowa, a ja zastanawiam się, czy Elias faktycznie tak sądzi, czy tylko mówi mi to, co chcę usłyszeć. Chcę wierzyć, że już nigdy mnie tak nie wystawi, ale po tym, czego dzisiaj doświadczyłam, nie jestem już tego taka pewna. Niedługo bierzemy ślub i nie chciałabym zostać sama przed ołtarzem, bo on w ostatniej chwili przypomni sobie o innym spotkaniu. Jestem mocno krytyczna, mimo że nigdy wcześniej nie wywinął mi takiego numeru, ale w końcu wiem, że zawsze musi być ten pierwszy raz.
— Kocham cię — szczepce, ale nie kupuję tego taniego chwytu. — I naprawdę przepraszam. Nie wiem... nie wiem, co jeszcze powiedzieć.
Ponownie zapada cisza. Zakładam, że Elias czeka aż wreszcie coś powiem, ale nie mam zamiaru tego robić. Wiem, że gdy zacznę mówić, prawdopodobnie szybko nie przestanę. Dlatego wciąż leżę i czekam na jego ostatni ruch. Elias w końcu wzdycha i odzywa się ostatni raz:
— To ten... pójdę spać na kanapie.
Delikatnie dotyka dłonią pościeli, jakby chciał zapamiętać to przyjemne uczucie, zanim położy się na mniej wygodnej kanapie. Chwilę potem wreszcie wstaje i zostawia mnie samą z myślami. A ja naprawdę nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć.
~~~
Budzi mnie przyjemny zapach kawy i muszę się postarać, by wstać w złym humorze. Obracam się na bok za przyjemną, kawową wonią, ale kiedy tylko otwieram oczy, odechciewa mi się wszystkiego. Elias siedzi na brzegu łóżka z filiżanką mojego ukochanego napoju, a ja nigdy w życiu aż tak bardzo nie opierałam się przed chwyceniem za kruchą porcelanę.
Wciąż jestem zła i początkowo chcę po prostu odwrócić się na drugi bok, przykryć kołdrą i dać mu jasno do zrozumienia, że nie mam ochoty na niego patrzeć. Jednak nie mogę być obojętna wobec słów, które słyszałam wczoraj w nocy, jak i nie mogę oprzeć się przepysznie pachnącej kawie. W końcu ulegam i podnoszę się lekko, by oprzeć się plecami o łóżko. Podkulam nogi pod samą brodę, poprawiam zsunięte ramiączko nocnej koszuli i wreszcie chwytam za talerzyk z filiżanką.
Skupiam się jedynie na kawie; nie chcę jeszcze patrzeć na Eliasa, ale w końcu muszę podnieść wzrok. Spoglądam na niego pytająco, a ten daje mi jasną odpowiedź:
— Pij. Taka, jaką lubisz.
Ostrożnie kiwam głową, ale w końcu upijam łyk z malowanej filiżanki. Faktycznie kawa smakuje idealnie; jest odpowiednio mocna i odpowiednio osłodzona. Wątpię, że zrobił ją sam, przecież zawsze przygotowuje ją Zita — nasza gosposia. Nie wiem, co sobie myślał, próbując zwieść mnie w taki sposób, dlatego irytuję się jeszcze bardziej zamiast doceniać wybitny smak.
Chcę posłać mu nieufne spojrzenie, ale mój wzrok zatrzymuje się na jego niecodziennym wyglądzie. Jest już po dziewiątej, a Elias wciąż jest w bawełnianej koszulce i szortach w kratkę. Ma potargane włosy, zupełnie jakby przed chwilą się obudził, a noc spędzona na kanapie wcale nie była tą najprzyjemniejszą. Dziwię się, że nie siedzi jeszcze przy stole ubrany w jedną z piekielnie drogich koszul i nie czyta któregoś ze wczorajszych raportów, popijając przy tym własną kawę. Tak w końcu robi prawie codziennie rano.
A tymczasem teraz sam sięga po swój ulubiony, biały kubek z szafki nocnej i kiedy ja biorę drugi łyk swojej kawy, on robi to samo. Jest całkowicie rozespany, a to sprawia, że staje się niesamowicie uroczy. Jego włosy nie układają się w żaden konkretny sposób i chyba dawno już nie widziałam, żeby tak ciekawie się kręciły. Zawsze z tym walczył, ale teraz jego niewielkie czarne loczki żyją własnym życiem. Jego zupełnie naturalny, poranny wygląd sprawia, że coraz trudniej jest mi odwrócić od niego wzrok. A kiedy posyła mi niewinny uśmieszek, praktycznie zapominam, że byłam na niego zła. Nie mogę jednak mu tego przepuścić, dlatego podnoszę wysoko brodę i dodaję obojętnie:
— Jest dwadzieścia po dziewiątej. Myślałam, że już dawno temu będziesz pracował.
Elias zaciska mocno usta i spuszcza głowę. Wiem, że jest świadomy, dlaczego traktuję go w ten sposób, podobnie jak wiem, że zaraz ponownie zacznie się tłumaczyć ze wczorajszej wpadki. Nie chcę go drugi raz słuchać, dlatego gdy otwiera usta, by coś powiedzieć, uprzedzam go, delikatnie machając ręką.
— Nie musisz. Słyszałam, co mówiłeś w nocy
Brunet długo patrzy się w moje oczy, zapewne czekając na jakąś reakcję. Chce dowiedzieć się, czy jego nocne starania i przeprosiny na coś się zdały, a ja jeszcze trochę trzymam go w niepewności. Oczywiście, nie jestem zadowolona z takiego traktowania, ale liczy się to, że drugi raz nie wystawi mnie w ten sposób. Powiedział, że już nigdy nie przedstawi pracy nad nasz związek i liczę, że dotrzyma słowa.
— Dlaczego tak późno? — pytam w końcu. — Mogłeś mi wcześniej powiedzieć, że nic z tego nie będzie. Przynajmniej nie szykowałabym się przez dwie godziny jak głupia, by pokazać się jedynie ludziom w holu.
Odwracam wzrok, by spojrzeć na moją sukienkę, która wciąż leży w połowie na kanapie, a w połowie na podłodze. Elias nie podąża za moim spojrzeniem, ale dokładnie wie, na co się patrzę.
— Nie chciałem tego robić przez telefon. To nieludzkie. — Jeszcze tego by brakowało, by wysłał mi zwykłą wiadomość, że nie może wpaść. — Mogłem wysłać Marcella, ale... uznałem, że powinienem sam ci o tym powiedzieć.
— Ale wiedziałeś o tym wcześniej, prawda?
Tym razem nic nie mówi, ale kiedy speszony spuszcza wzrok, znam już odpowiedź i to chyba w tym wszystkim boli mnie najbardziej. Wiedział wcześniej, że nic z tego nie będzie, a jednak pozwolił mi myśleć, że nie było żadnej zmiany w planie. Rozumiem, że nie było odpowiedniego sposobu na przekazanie mi tej cudownej informacji, ale liczyłam, że taka błahostka nie powstrzyma go przed szczerością. A jednak się przeliczyłam.
— Jak poszło spotkanie? — pytam i biorę kolejny łyk. Elias patrzy się na mnie mocno zaskoczony. Zapewne sądzi, że znowu chcę mu dokuczyć, ale tym razem to nie o to chodzi. — Skoro już mnie wystawiłeś, to przynajmniej powiedz, że było warto i podpisałeś jakąś umowę.
Elias w końcu rozumie, co mam na myśli, ale niechętnie zabiera się do zdradzania tajemnic biznesowych. Wie, że mówienie o wczorajszym spotkaniu jest jak opowiadanie swojej narzeczonej o wieczorze spędzonym ze swoją kochanką. Ponuro spuszcza głowę i wbija wzrok w kawę, kiedy jego palce ospale wędrują po brzegach kubka.
— Podpisałem — mówi cicho. — I tak się składa, że coroczna międzynarodowa wystawa wyrobów jubilerskich i kamieni szlachetnych, znana wszystkim jako Magyar Ékszerkiállítás, odbędzie się w naszym hotelu.
Początkowo nie dochodzi do mnie znaczenie słów Eliasa, ale powoli uświadamiam sobie, co takiego usłyszałam. Zaczyna narastać we mnie ekscytacja, której nie potrafię opanować. Magyar Ékszerkiállítás to jedna z najważniejszych wystaw w kraju. Zjeżdżają się na nią wszyscy szanujący się artyści i projektanci, by zaprezentować światu swoje nowe dzieła lub poddać licytacji te historyczne. Od lat ubiegamy się o jej organizację, ale zawsze przegrywamy z Queen's Court — konkurencyjnym hotelem. Nie mam pojęcia, jakim cudem Eliasowi udało się przekonać zagranicznych inwestorów, że to właśnie w Corinthii powinna odbyć się następna edycja. To znaczy, zawsze był dobrym biznesmenem, ale to nie wystarcza do tego typu umów.
— Naprawdę? — Wiercę się i mało co nie rozlewam kawy, ale trudno mi w to wszystko uwierzyć. — Powiedz, że żartujesz.
— Nie żartuję. — Kręci głową. — Będziesz miała sporo roboty.
Początkowo eksploduje we mnie nieograniczona radość. Tyle czekaliśmy na tego pokroju wydarzenie i wreszcie możemy zesłać na nasz hotel nieposkromioną ilość sławy i splendoru. Nie żebyśmy już ich nie mieli, ale w tym przypadku im więcej tym lepiej. To niepowtarzalna okazja i jestem o krok od wyściskania Elisa za to, co udało mu się osiągnąć, kiedy uświadamiam sobie, jak wiele roboty nas czeka, a w szczególności mnie. Przecież organizuję i odpowiadam za wszystkie imprezy, które odbywają się w naszym hotelu, zarówno te mniejsze jak i te większe — to moja praca. Momentalnie robi mi się niedobrze na myśl, że to wszystko od teraz jest w moich rękach i to ode mnie zależy sukces całej wystawy.
— Nie dość, że mam urwanie głowy ze ślubem, to jeszcze dokładasz mi takiej roboty? — rzucam pretensjonalnie, ale raczej się z nim droczę, niż ganię.
Elias uśmiecha się, widząc moją naburmuszoną minę. Odkłada swój kubek na szafkę nocną, po czym siada bliżej mnie. Jedną ręką chwyta moją dłoń, a drugą opiera na kołdrze, by móc się do mnie przybliżyć. Patrzy mi prosto w oczy, kiedy powoli unosi moją dłoń i składa na niej delikatny pocałunek.
— Ale co to dla ciebie, kochanie — szepcze tym swoim szarmancki głosem, ale nie daję się na to nabrać. Kładę rękę na jego torsie i delikatnie go od siebie odpycham.
— Tak, tak, tak — naśladuję jego głos. — To, że załatwiłeś tę wystawę nie znaczy, że zapomniałam, o tym co mi wczoraj zrobiłeś.
Elias nie daje za wygraną i pomimo moich starań, przybliża się jeszcze bardziej. Mocniej chwytam filiżankę, aby jego ruchy nie spowodowały prawdziwej kawowej powodzi. Nie wiem, co chce w ten sposób osiągnąć, ale chwilę potem jego usta znajdują się zdecydowanie zbyt blisko moich.
— Ale trochę ułatwia zapomnienie, prawda?
Patrzę mu głęboko w oczy, a przez to coraz trudniej jest mi ukryć rosnącą we mnie ekscytację. Cieszę się jak głupia z naszego sukcesu i jestem w stanie wybaczyć Eliasowi fakt, że podpisał umowę akurat w trakcie zaplanowanej dla nas randki. Nie chcę jednak, by pomyślał sobie, że podobne zachowanie w przyszłości będzie akceptowane, dlatego wciąż lekko naburmuszona dodaję:
— Może trochę.
Elias ponownie się uśmiecha, bo doskonale wie, że ma rację. W końcu ulegam i pozwalam żeby nasze usta się zetknęły. Nie jest to wybitnie namiętny pocałunek, ale za to definitywnie symboliczny. Pogodziliśmy się. Zresztą tak jak zawsze — nigdy nie potrafiliśmy się na siebie długo gniewać. Oczywiście zgoda nie oznacza, że kompletnie zapominam o wczorajszym wieczorze. Jeszcze kiedyś znajdę okazję, by mu to wypomnieć, zapewne wtedy, kiedy nie będzie się tego kompletnie spodziewał.
— Zjesz ze mną śniadanie?
Kiwam głową, a Elias posyła mi szeroki uśmiech. Chwilę potem wygrzebuje się z łóżka i zabiera swój kubek z kawą. Wiem, że teraz pójdzie się wreszcie ubrać, dlatego obstawiam, że mam jeszcze kilka minut przewracania się w świeżej pościeli. Zanim jednak ponownie się położę, chcę dokończyć kawę. Biorę kolejny łyk, jednocześnie wpatrując się w Eliasa, który zatrzymuje się nad leżącą na kanapie czerwoną sukienką.
— Założysz ją jeszcze kiedyś? — pyta, wskazując na materiał, który jeszcze bardziej zsunął się na podłogę. — Wyglądałaś nieziemsko.
Nie musi mi tego mówić, bo doskonale wiem, jak dobrze czułam się i wyglądałam w tej sukience. Nie kupowałabym jej, gdybym miała prezentować się w niej jedynie przeciętnie. Zależało mi, żeby Elias zobaczył mnie w moim najlepszym wydaniu, dlatego jestem zła, że robił to jedynie przez kilka minut i to jeszcze w hotelowym lobby. Dlatego nie wykluczam, że na kolejną ważną okazję ponownie wybiorę czerwoną sukienkę.
— Jak zasłużysz, to może założę.
Elias posyła mi wymowne spojrzenie, a chwilę potem dodaje:
— Może na wystawę? — proponuje. — Tylko nie zapomnij o perłach. Będą pasowały.
Na samo wspomnienie pereł zaczynam lekko dławić się kawą. Dopiero wtedy przypominam sobie, co takiego zrobiłam z otrzymaną wczoraj kolią i nie mogę uwierzyć, że faktycznie wyrzuciłam ją do kosza. To prawda, byłam okropnie zła na zachowanie mojego narzeczonego, ale najwyraźniej nie skojarzyłam, że pozbycie się takiego skarbu było co najmniej nierozsądne. Zanim jednak zdążę pożałować swojej decyzji, Elias interpretuje moje milczenie w zupełnie inny sposób.
— To chyba też zepsułem, prawda? — mówi ponuro. Przynajmniej jest świadomy swoich błędów, dlatego nie męczę go kolejnym wykładem na temat symboli naszej miłości. — Przepraszam. Po prostu... po prostu tak bardzo chciałem ci je dać.
— Dlaczego? — Nie rozumiem, a może właśnie w tym tkwi sedno całego problemu.
Elias doskonale wie, że nie lubię aż takich drogich prezentów, a zdecydowanie wolę wspólnie spędzony czas. Dlatego to jego wczorajsze zachowanie jest co najmniej dziwne. Gdyby nie uważał tego za niezbędne, zapewne nie dałby mi tego pudełka. Więc dlaczego to zrobił?
— Nawet nie wiesz, ile się natrudziłem, by je zdobyć. Kupić którekolwiek ze świecidełek spod ręki Bodnára graniczy niemal z cudem. To jakby kupić część historii, a ta ma swoją cenę.
Kiedy słyszę nazwisko projektanta, od razu robię się cała blada. Benjamin Bodnár to najsłynniejszy i zarazem najlepszy artysta w kraju. Projektuje biżuterię od prawie czterdziestu lat, a każda z jego prac jest niepowtarzalna i niesamowicie osobista. Specjalizuje się w unikatowych koliach i naszyjnikach; nie wiem, czy istnieją dwie chociażby podobne do siebie prace. Nie chce mi się wierzyć, że mogłabym wyrzucić akurat jedną z nich do kosza.
— Bodnár będzie gościem honorowym wystawy. W tym roku świętujemy czterdziestolecie jego pracy. Po prostu chciałem byś jako organizatorka miała na sobie jedną z jego kolii — tłumaczy dalej. — Wiem jak bardzo lubisz perły, dlatego porozmawiałem trochę z Bodnárem i na szczęście po długich negocjacjach zgodził się je sprzedać. Mówił, że ta kolia ma dla niego ogromne znaczenie sentymentalne i że chce oddać ją jedynie w zaufane, kobiece ręce. Wspomniałem o tobie, wystawie i naszym ślubie, i tak zdobyłem dla ciebie Szelíd nő*.
Czyli się nie pomyliłam. Jestem na tyle głupia, by wyrzucić do kosza Szelíd nő, czyli jedno z najdroższych świecidełek na całych Węgrzech. Po prostu świetnie. Ciekawe jakby sam Bodnár zareagował, gdyby wiedział, że te jego upatrzone zaufane, kobiece ręce po prostu pozbyły się jego najukochańszej pracy. Nie mogę pozwolić, by ktokolwiek dowiedział się o tym wypadku i stawiam sobie jako priorytet odzyskanie tej kolii.
Staram się nie panikować, ale nie potrafię opanować lekko drżącej ręki. Szybko odkładam filiżankę z kawą na stolik z obawy, że wszystko wyleję. Moje niespójne zachowanie nie może zostać niezauważone przez Eliasa, który od razu pyta:
— Nie cieszysz się?
Nie mogę pozwolić, by czegoś się domyślił, dlatego nawet jeśli niecałkowicie zgadzam się z jego punktem widzenia, to i tak posyłam mu szeroki uśmiech. Wygrzebuję się z pościeli — robiąc coś wokoło siebie, jest mi łatwiej zgubić jego uważne spojrzenie.
— Oczywiście, że się cieszę — mruczę, mam nadzieję, że przekonująco. — Po prostu... mam dzisiaj tyle rzeczy do zrobienia, że na samą myśl mi się odechciewa.
Elias uśmiecha się pod nosem, ale widzę w jego spojrzeniu coś na kształt dumy. Zawsze wspierał mnie we wszystkich moich przedsięwzięciach i doceniał moją pracę. Najwyraźniej cieszył się, że ma kobietę, która zarabia na siebie, a nie tylko siedzi w domu i pachnie. Dlatego i teraz życzy mi powodzenia i finalnie znika gdzieś w salonie.
Kiedy zostaję sama, uśmiech natychmiast znika z mojej twarzy, a panika bierze górę nad rozsądkiem. Próbuję się uspokoić, ale wiem, że dopóki nie zajrzę do tego cholernego śmietnika, niczego nie mogę być pewna. Dość chaotycznie poruszam się po garderobie, szukając odpowiedniego ubioru na dzisiaj. Nie kłamałam, mówiąc, że czeka mnie wiele spotkań — większość dotyczy zbliżającego się ślubu. Co prawda to jeszcze pół roku, ale jest kilka spraw, które muszę załatwić już teraz. Elias dał mi wolną rękę co do ceremonii, a ja nie spocznę, dopóki nie będę miała swojego wymarzonego wesela.
Udaje mi się przetrwać śniadanie, podczas którego Elias wraca do bycia typowym Eliasem. Ma na sobie koszulę, popija drugą już kawę i czyta wczorajszy raport, pozostawiony mu przez Bence dzisiaj rano. Nie zadaje wielu pytań i za to jestem mu niezmiernie wdzięczna, bo gardło mam prawie całkowicie ściśnięte ze stresu. Dlatego gdy w końcu zakłada marynarkę i całuje mnie na pożegnanie, odczekuję chwilę i od razu wybiegam przed hotel.
Staram się nie wzbudzać podejrzeń ochroniarzy, ale oni i tak, nieważne czego bym nie zrobiła, są zaalarmowani moją obecnością. Nie chcę wyglądać na obłąkaną kobietę, która zaraz będzie grzebać w śmietniku, ale to moje jedyne wyjście. Modlę się, aby służba porządkowa nie zmieniła jeszcze worków. Podbiegam do nieszczęsnego kosza na śmieci i cieszę się jak głupia, widząc, że jest wypełniony po brzegi. Z jednej strony to dobrze — pudełko musi tam gdzieś być — ale z drugiej strony czeka mnie babranie się ze śmieciami, a to nie należy do moich ulubionych zajęć.
Krzywię się, wiedząc, co mnie czeka, ale zbieram się w sobie i zaczynam rozrzucać śmieci. Na szczęście większość z nich to puste butelki i puszki, a nie coś gorszego, ale i tak grzebanie między nimi nie przychodzi mi z łatwością. Jestem dobrej myśli, ale im głębiej sięgają moje ręce, tym bardziej zaczynam panikować. Pudełko było duże, prawie niemożliwe do przeoczenia, dlatego serce niemalże staje mi w piersi, kiedy okazuje się, że go nie ma.
Prostuję się i próbuję zebrać myśli, co nie jest łatwe. Staram się nie panikować, ale podświadomie wiem, że znajduję się w fatalnej sytuacji. Amanda, weź się w garść. Przecież pudełko nie mogło wyparować, nikt z przechodniów raczej nie zaglądał do przypadkowego kosza na śmieci, a jedynie ty wiesz, że... Cholera.
Uświadamiam sobie, że nie jestem jedynym świadkiem wczorajszej awantury i przed oczami od razu staje mi przypadkowy nieuprzejmy muzyk. Przecież on też wiedział, co zrobiłam z pudełkiem, a dodatkowo był całkowicie świadomy, co znajdowało się w środku. I choć wczoraj widziałam, jak odchodził sprzed hotelu, to wcale nie oznaczało, że w nocy nie wrócił się po to pudełko. Wściekam się na samą myśl, że taki typ mógł ukraść moją kolię.
Najwyraźniej muszę złożyć mężczyźnie wizytę i aż skręca mnie w środku, kiedy wiem, że po wczorajszych awanturach i tak wszystko poszło po jego myśli.
~~~
Niemal natychmiast znajduję się na placu św. Istvana. Nawet nie zdążę poukładać myśli, a już wysiadam z auta i z hukiem zatrzaskuję drzwi. Wiem, że nie czeka mnie łatwa rozmowa. Jestem przekonana, że mężczyzna nie przyzna się do popełnionego czynu, a odebranie mu kolii nie będzie prostym zadaniem. Powinnam wcześniej przemyśleć jakąś strategię działania, ale jestem tak zła, zarówno na siebie jak i na chłopaka, że nie myślę trzeźwo. Po prostu chcę jak najszybciej odzyskać swoją zgubę.
Znajduję się na obszernym placu w centrum Pesztu. Zdarza mi się tu bywać od czasu do czasu — jest tu kilka wyśmienitych restauracji i winiarni, a i zawsze kręci się tu sporo ludzi. Przeważnie siedzą przy fontannie i popijają wino z własnych lub z wypożyczonych kieliszków, a wszystko w towarzystwie górującej nad placem Bazyliki Św. Istvana — jednego z piękniejszych zabytków stolicy. Każdego innego dnia pewnie sama zatrzymałabym się na lampkę dobrego, czerwonego wina, ale dzisiaj przyświeca mi inny cel, dlatego szukam wzrokiem nieszczęsnego muzyka.
Oczywiście mój słuch odnajduje go wcześniej niż wzrok, dlatego od razu ruszam w stronę ulicznej muzyki.
Kilku gapiów zebrało się wokół schodów przed bazyliką, gdzie znajduję moją zgubę — mężczyznę z wczoraj. Za dnia wygląda nieco inaczej niż w nocy. Jego włosy są znacznie jaśniejsze, choć wciąż ciemnobrązowe, a jego cera zdecydowanie bardziej blada, niż się tego spodziewałam. Mężczyzna musi być starszy ode mnie, bo nie wygląda na uliczną przybłędę, a raczej na chodnikowego stałego bywalca. Jego jeansowa kurtka leży na historycznych schodach i służy jako posłanie dla jego psa, który decyduje się uciąć sobie drzemkę w połowie występu — najwidoczniej nie tylko ja uważam ten popis za nudny.
Stoję raczej z tyłu i wsłuchuję się w kolejne słowa piosenki, której nie znam. Zatem musi to być jedna z jego kompozycji. Nie jestem jednak w stanie ocenić jej obiektywnie, bo moje negatywne nastawienie do jego osoby przejmuje górę nad trzeźwym myśleniem. Co innego sądzą jednak dwie nastolatki, które stoją obok mnie i wesoło plotkują, słuchając muzyka. Są nim wyraźnie zafascynowane, ale nic dziwnego; facet ma całkiem dobry głos, gitarę, słodkiego psa śpiącego przy jego boku i lekko niedbały, nonszalancki wygląd, który zdecydowanie może podobać się dziewczynom.
Wzdycham coraz bardziej zirytowana. Jeszcze tego mi brakowało, bym musiała użerać się z jakimś ulicznym amancikiem.
Na szczęście występ nie trwa długo i już po kilku minutach ludzie zaczynają się rozchodzić. Czekam aż ostatni z gapiów wrzuci swoje monety do futerału, a sztucznie utworzony tłum wreszcie sobie pójdzie. Muzyk zamienia jeszcze kilka słów z jakimś mężczyzną, a kiedy ten odchodzi, wreszcie poświęca mi całą swoją uwagę. Początkowo patrzy się na mnie sceptycznie, ale chwilę potem dodaje z uśmieszkiem na ustach:
— Nie sądziłem, że...
— Gdzie jest kolia? — wypalam, nie czekając, aż skończy zdanie.
To wyraźne wybija go z rytmu. Ściąga brwi zapewne zniesmaczony tym, że tak brutalnie mu przerwałam. Nie mogłam jednak zrobić tego w inny sposób, w końcu posiada coś, co należy do mnie. Dlatego też przyjmuję ofensywną postawę i czekam aż wreszcie się wygada.
— Ciebie też miło widzieć. — Zmusza się na uśmiech, wypominając mi nietakt w postaci braku powitania. — Skąd mam wiedzieć, gdzie jest kolia? To twoje świecidełka.
Wzrusza ramionami, jakby odpowiedź była jasna. Problem tkwi w tym, że każde z nas widzi ją inaczej. Postanawiam odświeżyć mu pamięć, widząc, że ma problem z uchwyceniem faktów z wczoraj.
— Wieczorem trafiła do kosza, a rano już jej nie było. Widziałeś, jak ją wyrzucałam.
Ale najwyraźniej i to nie pomaga, bo muzyk nadal zgrywa kompletnego sklerotyka. Zupełnie nie obchodzi go moja historia, a on obojętnie kuca przy swoim futerale. Słucha mnie, ale jednocześnie bierze się za zbieranie monet, nieprzejęty przedstawionymi mu zarzutami. Przecież nie może być aż tak głupi. Im dłużej udaje, że nic nie wie, tym jestem bardziej pewna, że ją zabrał.
— Co w związku z tym? — pyta pod nosem, licząc kolejne monety.
— Muszę mieć ją z powrotem.
— I potrzebujesz kogoś do grzebania w koszu? — śmieje się. — Rozumiem, że Prada nie jest najlepszym strojem do tej roboty, ale mam już zajęte popołudnie.
Ignoruję jego pesudożartobliwy komentarz i fakt, że bezbłędnie rozpoznał markę moich ubrań. Jedyne, na czym jestem w stanie się skupić, to ten jego rozbawiony ton, który potwornie mnie denerwuje. Podobnie jak i fakt, że kuca do mnie plecami — zachowuje się jak tchórz, który nie chce spojrzeć swojemu przeciwnikowi w twarz. Nienawidzę takiego zachowania, dlatego postanawiam przejść do sedna sprawy. Mam dość tego udawania i perfidnych gierek. Nie wytrzymuję i w końcu rzucam stanowczym tonem:
— Oddaj mi ją.
Słysząc moje oskarżenie, mężczyzna momentalnie przestaje pakować gitarę. Zatrzymuje się w bezruchu, jakby przyswajał to, co właśnie usłyszał. Po chwili ciszy wstaje i bardzo powoli odwraca się w moją stronę. Na jego twarzy maluje się niezrozumienie pomieszane z niedowierzaniem. Przez chwilę myślę, że może naprawdę nie ma z tym nic wspólnego, szybko jednak schodzę na ziemię. Cholernie dobry z niego aktor.
— Nie udawaj. Wiem, że ją wziąłeś — warczę ponownie, ale on wciąż stoi w bezruchu.
Długo wpatruje się we mnie swoimi ciemnymi oczami. Mam wrażenie, że na coś czeka, ale nie wiem na co. Nasza bitwa spojrzeń trwa zdecydowanie za długo, ale to on pierwszy odwraca wzrok. Kręci z niedowierzaniem głową i prycha pod nosem.
— Może na takiego nie wyglądam, ale nie okradam cudzych śmietników.
Łapie się pod boki, ale ja w przeciwieństwie do niego, nie potrafię zapanować nad swoimi rękami. Zaczynam nimi wymachiwać, poniekąd grożąc chłopakowi, kiedy wyjaśniam mu, w co się wpakował.
— Jesteś jedyną osobą, która wiedziała, że tam są. To niemożliwe, by wyparowały. Potrzebujesz pieniędzy? Dam ci równowartość, ale błagam, muszę odzyskać tę kolię.
W tym momencie liczy się dla mnie tylko to, żeby przyznał się do jej wzięcia. Doskonale wiem, że nie stać mnie, by oddać mu równowartość tych świecidełek, ale mam nadzieję, że jakaś wygórowana kwota skłoni go do współpracy. Resztę dopracuje się później. Nie mam pojęcia, czego potrzebuje taki uliczny muzyk, ale pieniądze działają na każdego człowieka, a już w szczególności na takiego przybłędę jak on. Jestem pewna, że moja oferta załatwi sprawę, dlatego wściekam się, gdy chłopak idzie w zaparte.
— Nie wziąłem żadnej kolii i nie chcę twoich pieniędzy. Zarabiam tutaj. — Rozkłada ręce, pokazując mi plac pełen ludzi. Powstrzymuję się, by go nie wyśmiać.
— Chyba żartujesz. Za sprzedaż tych świecidełek dostałbyś co najmniej pół miliona dolarów, a to rozwiązałoby wszystkie twoje problemy. Nie wierzę, że nie chcesz tego wykorzystać.
Nawet nie mam pojęcia, kiedy zaczynam krzyczeć, ale w głowie mi się nie mieści, że chłopak nie chce skorzystać z takiej okazji. Każdy inny mieszkaniec tego miasta już dawno temu by się zgodził, to dlaczego mi musiał się trafić akurat on. Kompletnie nie rozumiem, co nim kieruje. Jestem pewna, że nie uda mu się jej sprzedać w lepszej cenie; nikt jej od niego kupi — jest mało wiarygodnym sprzedawcą. A więc co zamierza? Chce zachować kolię dla siebie? Tylko po co? Przecież nie będzie jej nosił. To nie ma sensu.
Spoglądam na chłopaka, poszukując odpowiedzi, ale on nagle spuszcza wzrok. Ściąga mocno brwi i zaciska usta. Długo przyswaja moje słowa, ale zachowuje się tak, jakbym śmiertelnie go skrzywdziła. Widzę, jak zaciska pięści po czym stopniowo jej rozluźnia, próbując się uspokoić. W końcu sięga do kieszeni, by wyciągnąć z niej niewielką monetę.
— Wszystkie moje problemy, co? — szepcze ponuro i wpatruje się w monetę, którą delikatnie przekłada między palcami. Bawi się nią długo, aż w końcu zamyka ją w dłoni i podnosi wzrok, by na mnie spojrzeć. — Czy wy bogaci zawsze myślicie, że każdy problem tego świata da się rozwiązać pieniędzmi?
Czuję, że to zdanie miało zaatakować nie tylko mnie, ale zanim zdążę się obronić, chłopak kontynuuje z wyraźną odrazą w głosie.
— Czy twoje pieniądze sprawią, że Németh spod czwórki wróci trzeźwy do domu? A może syn pani Szalai wreszcie wyjdzie z więzienia? Jakab przestanie bić żonę, a Cintia wreszcie skończy szkołę? — pyta, ale nie oczekuje odpowiedzi; zresztą nie mam pojęcia, co odpowiedzieć. — Nie? Tak myślałem.
Otwieram usta, ale finalnie nie jestem w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa. Chcę protestować, ale uświadamiam sobie, że mężczyzna ma zupełną rację. Mówi szczerze i porusza problemy, które nigdy nie przeszły mi przez myśl. Zawsze żyłam w przekonaniu, że dopóki u mnie wszystko jest w najlepszym porządku, to nie muszę się martwić o nic innego. To znaczy wiem, że na świecie jest wiele osób, którym nie układa się nawet w połowie tak dobrze jak mi, ale to nie jest mój problem. A przynajmniej nie był to mój problem, bo muzyk uświadomił mi, że wcale nie miałam racji.
— Wiem, że jestem pierwszym podejrzanym, ale nigdy niczego nie ukradłem — dodaje, zanim zdążę zebrać się na jakiś gest. — Wolę spędzić całe życie, grając na tym placu, niż wzbogacić się w taki sposób i stać się kimś, kim nie jestem.
To są mocne słowa, po których momentalnie zaczynam żałować, że tak ślepo go oskarżyłam. Niestety jest już za późno, by to odwrócić. Mężczyzna zaczyna zbierać swoje rzeczy, a mi pozostaje obserwować go w ciszy — cokolwiek bym teraz nie powiedziała, to będzie to wybitnie głupie albo jeszcze bardziej pogorszy sprawę. Muzyk podnosi kurtkę z ziemi, strzepuje ją i dopiero wtedy zakłada. Wyciąga z kieszeni jakiś przysmak, którym karmi psa, po czym zarzuca futerał na ramię. Dopiero wtedy spogląda na mnie ponownie i tak jak się spodziewałam, jego spojrzenie nie należy do tych łagodnych. Podobnie zresztą jak i ton, którym mówi kolejne zdanie:
— Chcesz coś jeszcze? Spieszy mi się. Mam parę innych śmietników do okradzenia.
Speszona jedynie kręcę głową. To wystarcza mężczyźnie, który odwraca się na pięcie, kiwa na swojego psa i odchodzi jedną z zatłoczonych ulic centrum, pozostawiając mnie z kompletną pustką w głowie i nierozwiązanym problemem.
~~~
~~~
Mała prywatka od autorki.
No i mamy trzeci rozdział, tym razem z perspektywy spanikowanej i zdesperowanej Amandy. Jej poszukiwania jak dotąd nie są zbyt udane, podobnie jak jej relacja z potencjalnym kradziejem. Zobaczymy, co dalej z tego wyjdzie. Mam nadzieję, że będziecie ciekawi. Zatem do następnego!
Życzę miłego życia.
*Szelíd nő w wolnym tłumaczeniu z węgierskiego oznacza delikatną kobietę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro