Rozdział 13 - Basen
Odkąd rozmawiałam z Johnem minęło kilka dni. A przynajmniej tak obstawiam, bo mnie nie wypuszczają z tej "fortecy". Odbyłam już kilka wycieczek po domu, niektóre samotnie a inne z nowymi przyjaciółmi. Mieć przyjaciół to jednak jest frajda. Nigdy ich nie miałam więc to nowe doświadczenie. Pewnie wielu z was teraz powie: "Jak to nie miałaś przyjaciół? Nawet takich wymyślonych?". Otóż nie miałam. Nigdy nie czułam takiej potrzeby posiadania ich. Zawsze byłam samotna i nie przyjmowałam się tym. A wy pewnie wiecie dlaczego nie miałam przyjaciół, albo nawet zwykłych znajomych. Przez rodziców.
Dziś też postanowiłam wybrać się na taką wycieczkę. Mniej więcej orientowałam się już w tej poznanej części posiadłości. Wiedziałam gdzie skręcić aby trafić do salonu, gabinetu Alfy (Tima), wspólnej łazienki (okazuje się że tylko ja mam takie luksusy jak posiadanie własnej łazienki) i jadalni. Co do posiłków, to wszyscy twierdzą że zacznę z nimi jeść jak przejdę przez Ceremonię Przyjęcia.
Szłam korytarzami, tym razem w towarzystwie ciągle śmiejącej się Kate, milczącej (jak zwykle) Kaylo, zirytowanego Nata (powód irytacji - Kate) i przyglądającemu się temu cyrkowi Johnem. Jak niedawno się okazało, jest on bratem Kate i Kaylo, najstarszym z rodzeństwa.
- Tu jest kuchnia- John wskazał białe drzwi.- A tam spiżarnia i chłodnia. Trzymamy tam wszystko co jest jadalne- wskazał białe dzrzwi, z namalowanym czerwonym sercem.
Okej... Nie skomentuje...
- Kiedyś Sena to namalowała
- Sena?
- Wampirzyca z naszej Watachy. Wkrótce ją poznasz.
Pokiwłam głową.
- Jakie istoty należą do tej Watachy?
Roześmiał się.
- Gubisz się, co?- przytaknęłam a on odchrząknął i zaczął wyliczać na palcach- Wilkołaki, wampiry, czarownicy, jeden elf i syrena.
Spojrzałam na niego spode łba.
- Syreny... Nic lepszego nie mogłeś wymyślić?
- Ale to prawda! Jak nie wierzysz, to chodź do Annabeth!
Przystanęłam, cała sztywna.
- Annabeth?
- Tak- spojrzał na mnie krzywo. Dopiero po chwili na jego twarz wpłynął wyraz zrozumienia.- Jest naprawdę miła. Na pewno nie jak twoja siostra.
Odetchnęłam z ulgą. Mam nadzieję że mówi prawdę.
Ruszyliśmy szybko korytarzem, zostawiając tamtych pajaców za nami. Szliśmy korytarzem, co chwila zakręcając, aż w końcu doszliśmy do pokoju z błękitnymi drzwiami. Dziwnie to wyglądało. Wiecie, czarne cegły i nagle- buch!- błękitne drzwi.
- To pokój Annabeth- powiedział John i zapukał. Nikt mu nie odpowiedział więc pociągnął za klamkę. Ale drzwi były zamknięte.
- Czyli jest na basenie- westchnął i ruszył dalej korytarzem. Podreptałam za nim.
Jakiś czas potem doszliśmy do kolejnych błękitnych drzwi. Tym razem John od razu je pchnął.
Znaleźliśmy się w sporych rozmiarów pomieszczeniu, wyłożonych błękitnymi kafelkami i basenem na środku. Nie było tutaj żadnych okien.
W wodzie pływała dziewczyna o bardzo długich, brązowych włosach i miodowych oczach. Miała na sobie tylko górę od stroju kąpielowego, w kwiatki. Od pasa w dół miała rybi ogon. Łuski migały raz złotym, raz niebieskim kolorem. Płetwa miała blado żółty odcień.
Kiedy nas zauważyła, wypłynęła na powierzchnię. Zauważyłam że ma skrzela na szyi.
Odgarnęła włosy z twarzy i się uśmiechnęła.
- Cześć John- zrobiła rozmarzona minę- O! Widzę że przyprowadziłeś koleżankę!
Usiadła na krawędzi basenu i przerzuciłabym ogon, który po chwili przebywania bez wody zmienił się w ludzkie nogi. Ale... Były one pokryte łuskami tego samego koloru co ogon. Stanęła na nich i podała mi dłoń.
- Annabeth. Ty pewnie jesteś Rita?
- Tak- czemu wszyscy wiedzą jak się nazywam?! To takie wkurzające.
- To prawda że John cie uratował?- spytała nadal z uśmiechem na ustach. Jak ona potrafi go tak długo utrzymać?
- Tak, dziecko ją pokonało- zaśmiał się chłopak.
Mi wcale nie było do śmiechu. To wydarzenie było takie upakarzające. Ale cóż - kto się śmieje, ten się śmieje ostatni.
Szturchnęłam go lekko. On mnie też szturchnął. I wtedy go popchnełam na granice kafelków i wody. Chwiał się chwile, machając rozpaczliwie rękoma. Ale Annabeth go stuknęła palcem w tors, przez co wpadł do wody, tworząc tsunami (które nas oczywiście zalało). Już lubię Annabeth. Śmiałyśmy się, tarzając po podłodze i nie zauważyłyśmy zachodzącego nas od tyłu mokrego chłopaka. Normalnie usłyszałabym jak krople wody z jego ciała rozbijają się o podłoże, ale nie teraz kiedy wszystko zagłuszał nasz śmiech.
Przerzucił sobie nas przez ramię (ale on jest silny...) i jak gdyby nic wrzucił nas do wody.
Od razu wspomnę że basen był naprawdę bardzo głęboki.
Wypłynęłem na powierzchnię i uzupełniłam brak tlenu w płucach.
- Ty debilu!- krzyknęłam w stronę Johna. Zastrzygł uszami.
- Właśnie, mówiłaś mi kiedyś że chcesz nauczyć się walczyć- powiedział patrząc na mnie.
Podpłynęłam do brzegu.
- No, tak. I co?
- Obok jest odpowiednie miejsce do takich treningów. Pokażę ci.
Obrazek przedstawia Annabeth
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie wiem jak wy, ale ja jestem z siebie dumna. To chyba najdłuższy rozdział na tym opowiadaniu. Pozdrawiam wszystkich czytelników!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro