Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Śmierć

Spojrzałam przerażona na Avengers, w pierwszej chwili w oczy rzucił mi się czerwony strój pająka. Nikt nie zwrócił na mnie zbyt wielkiej uwagi, wszyscy skupieni byli na walce.
Chciałam tym władać, wiedzieć jak działa, ogarnęła mnie ciekawość. Uniosłam swoją dłoń w górę i spojrzałam jak dookoła moich palców zaczęła pojawiać się niebieska poświata. Spojrzałam delikatnie w bok i zauważyłam mojego ojca, uniósł kącik ust do góry kiedy zauważył, w jakim jestem położeniu. Chciał walki, gdzie jedno z nas miało stracić życie, ale... czy byłby w stanie zabić własną córkę?

Nie chciałam walczyć, nie umiałam władać mocą, która teraz płynęła w moich żyłach. Gdyby przyszło mi zabić mojego własnego ojca, nie zrobiłabym tego, ale on był zabójcą; bezlitosnym i nieprzewidywalnym człowiekiem, mimo iż był to mój ojciec, to nie czułam tego.

Złość, która ogarnęła moje ciało, wręcz paliła od środka, a ja mimowolnie zacisnęłam zęby. Spojrzałam na tego obrzydliwego człowieka z pogardą i obrzydzeniem. Wyciągnęłam w jego stronę rękę. Złość, którą odczuwałam była tak silna, że moc, którą posiadałam stała się jeszcze mocniejsza. Zerknęłam jeszcze raz na mojego ojca i zabiłam go, a on nie próbował się bronić. Wykrzywiłam twarz w lekkim grymasie i jeszcze raz spojrzałam na niego spojrzałam. Jego ciało bezwładnie opadło na ziemię.

***

- Hej, Olympia wszystko okay? - do mojego pokoju wszedł Peter patrząc na mnie ze zmartwieniem.

- Tak. - zerknęłam na niego. - Wiesz, kilka godzin temu zabiłam swojego ojca i czuję się po prostu wspaniałe.

Chłopak podszedł do mnie i wziął mnie pod rękę.

- Cieszę się, że nic ci nie jest. - powiedział cicho. Zarumieniłam się, ponieważ Peter to była miłość mojego życia.

- Dzięki Pete, wiesz chyba pójdę już spać jest dość późno...

- Tak, chyba ja też powinienem. - odpowiedział i wziął swoją rękę z mojego ramienia. - Do zobaczenia Oly.

Kiedy ostatnie słowa wypłynęły z ust chłopaka, zrozumiałam, że bez niego moje życie nie miałoby żadnego sensu, nic nie wyglądało by tak jak teraz. Nie wiem czy byłoby lepiej, czy gorzej, byłoby inaczej. Peter nakreślił mi jaką drogą jeszcze mogę się prowadzić i właśnie ja wybrałam. Szybkim tempem podeszłam do niego i złożyłam na jego policzku krótki pocałunek.

***

Spojrzałam na jego ciało, które bezwładnie spadło na ziemię, jego lewą pierś przyozdobił ostry sopel lodu, po chwili podbiegł do mnie mój brat. Nie wiedziałam gdzie był przez ten cały czas, nie wiedziałam gdzie ja byłam, nie miałam pojęcia co działo się wokół mnie. Właśnie zabiłam swojego ojca, a jego cialo, które leżało przede mną wciąż miało zarys jego firmowego uśmieszku, którego tak nienawidziłam, ukucnełam, a moje ramię objął Tobby. Moje policzki poczuły pierwsze łzy spadające na metalową podłogę.

- Już czas iść. - wyszeptał chłopak.

***

- Będzie cię musiał ktoś uczyć. - powiedział Tony. - Może Strange, albo Thor? Nie, co ja gadam? Przecież ta blondynka się nie nadaje...

- Ej! - spojrzał na niego z wyrzutem bóg piorunów.

- A może Wanda? - zaproponował nagle Vision. - Uważam, że może to być dobry pomysł...

Rudowłosa spojrzała na mężczyznę że zdziwieniem, lecz po chwili zgodziła się mnie trenować.

***

- Nie sądziłam, że będę uczyć dziewczynę Spidermana. - rzuciła nagle Wanda. Zaczerwieniłam się i szybko zaprzeczyłam. - Jeżeli nie jesteście razem, to on ewidentnie jest w tobie zakochany.

- Co? Nie, to tylko przyjaciel. - odpowiedziałam, choć w głębi serca cieszyłam się, że ktoś postrzega nas jako parę.

- O wilku mowa.

Do pomieszczenia wszedł Peter i uśmiechnął się w naszą stronę. Przywitał się z moją trenerką, a do mnie potrzedł i mnie przytulił

– Czy pójdziesz ze mną na bal? – zapytał nieśmiało. Całkiem zapomniałam o przedsięwzięciu jednak zgodziłam się.

- Jesteście tacy uroczy! - rozczuliła się Wanda, a ja spłonęła rumieńcem.

––——

Tak, oboje zdecydowanie wyglądali jak para czerwonych buraków.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro