''Beginning'' & ''End''
Koniecznie puść melodię z załącznika. Buduje odpowiednią atmosferę.
•●•
Grimmauld Place, 27 czerwca 1979*
Najukochańsza Lucylle,
Pewnie dla Ciebie zacznę trochę prostacko, ale nie potrafię znaleźć innych słów.
Więc jeśli to czytasz, a nie zdziwiłbym się, gdyby tak nie było, to pewnie jestem martwy lub zmierzam ku temu.
Nie mogę jednak zdradzić Ci zbyt wielu szczegółów, bo to sprowadziłoby na Ciebie wielkie kłopoty, a tego szczerze wolałbym uniknąć ze względu na twoje bezpieczeństwo.
Pragnę przekazać Ci tym listem, prawdę oraz intencje, które kierowały mną podczas podejmowania trudnych dla nas obojga decyzji.
Mam nadzieję, że choć trochę wynagrodzi ci to, co zrobiłem w przeszłości.
Jednakże twe dobre serce nawet nie powinno mi przebaczyć, a ja doskonale zdaję sobie sprawę z takiej ewentualnośći.
Gdy Ty potrzebowałaś mnie najbardziej, ja Cię zostawiłem. Patrzyłem, jak cierpisz przez moją głupotę i gdybym tylko mógł cofnąć czas, zapobiegłbym temu wszystkiemu.
Stałem się mordercą.
Jednym ze zwolenników Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Zostawiłem Cię, bo pragnąłem Cię chronić.
Chciałem, byś była bezpieczna.
Patrząc teraz w przeszłość, jak i na teraźniejszość wiem, że to z mojej strony było bezmyślne i konsekwencje, które miały nastąpić zaraz po moich decyzjach, były potworne dla Ciebie jak i dla naszej relacji.
Pamiętam ten dzień, gdy Cię pierwszy raz zobaczyłem.
To była sobota i większość uczniów wyszła do Hogsmeade.
Ty za to siedziałaś w bibliotece, pochylając się nad książką o smokach.
Miałaś wtedy tak zafascynowany wyraz twarzy.
Twoje kasztanowe włosy opadały Ci na ramiona, a w pięknych zielonych oczach było widać tańczące iskierki.
Pamiętam jeszcze, że wtedy na parapecie przy oknie, obok którego usiadłaś, stał wazon pełen pięknych słoneczników.
Od tamtej pory, zawsze mi się z nimi kojarzyłaś.
Nigdy wcześniej Cię nie widziałem.
No może raz czy dwa na korytarzach szkoły, ale wtedy nie zwróciłem na twoją osobę większej uwagi. Jednak wtedy, tamtego dnia, coś mnie w Tobie urzekło.
Nie miałaś na sobie szaty, więc nie wiedziałem, do którego domu należysz.
Z tego, co później udało mi się ustalić, byłaś w Hufflepuff'ie.
Domu niezauważalnym przez wszystkich, pomijanym.
Przez niektórych uważanym za niepotrzebny. Jednak ja tak nie myślałem, choć moje zdanie dla innych nie miało znaczenia.
Wszystkie spekulacje i plotki, które krążyły na temat romansu Helgi Hufflepuff i Salazara Slytherina na przestrzeni wieków były uznawane za wymysł.
Społeczeństwo czarodziejów było zdania, że te dwa domy nawet nie powinny mieć ze sobą nic wspólnego, że jakikolwiek związek ludzi z tych dwóch domów nie ma racji bytu, jest niedorzeczny.
Jednak to nieprawda!
Jesteśmy tego żywym dowodem, bo dla mnie byłaś, a raczej nadal jesteś, całym moim światem.
Nasze pierwsze spotkanie było takie dziecinne i błahe w porównaniu do tego, co dzieje się w tej chwili.
Chyba nigdy nie zapomnę tego dnia.
Było parno i zanosiło się na burzę, ale raczej żaden z uczniów się tym nie przejął.
Siedziałaś na brzegu jeziora, którego spokojna tafla co chwilę była znaczona wodnymi kręgami.
Gdyby chwilę przyjrzeć się punktowi, z którego pochodziły, można było dojrzeć macki wielkiej kałamarnicy.
Przypatrywałem Ci się chwilę, siedząc pod drzewem blisko jeziora, którego korona dawała przyjemny cień.
Gorączkowo próbowałem uczyć się wtedy Astronomii, ale Ty skutecznie uniemożliwiałaś mi to samą swoją obecnością, odrywając mój umysł od gwiazd składających się w liczne konstelacje.
Siedziałaś na brzegu z podwiniętymi rękawami koszuli, bez butów, mocząc nogi w zapewne przyjemnie chłodnej wodzie.
Na twych wargach gościł delikatny uśmiech, a oczy były lekko przymrużone z powodu popołudniowego słońca.
Wyglądałaś jak driada.
Szczęśliwa i wolna. Na dodatek we włosy miałaś wpiętą piękną spinkę, która wyglądem z daleka przypominała słonecznika.
Jednak po chwili, ten cudowny moment zakłócił głośny grzmot.
Z nieba zaczęły lecieć pojedyncze krople letniego deszczu, powoli moczącego ubranie.
Pierwszoroczni, jak i starsze już roczniki chyba stwierdziły, że czas zbierać się z powrotem do zamku. Skutkowało to lawiną uczniów, pragnących schować się przed nagłym opadem atmosferycznym i torujących nieco drogę.
Wstałem z mojego tymczasowego miejsca, zgarniając swój podręcznik od Astronomii i już miałem zamiar ruszyć za tłumem, gdy kątem oka zauważyłem, że nie zmieniłaś swojego położenia.
Deszcz przybrał na sile, a ty wstałaś i uniosłaś swe zielone oczy ku niebu, na którym pojawiła się potężna błyskawica.
Co dziwne nie przestraszyłaś się, jakby to zrobiła większość, tylko roześmiałaś perliście.
Przyjemne i melodyjne brzmienie twojego głosu wypełniło przestrzeń wokół nas.
Zdziwiony zapytałem:
-
Dlaczego nie idziesz do zamku?
- odwróciłaś się w moją stronę, nadal się uśmiechając.
- A dlaczego miałabym to robić?- zapytałaś szczerze rozbawiona.
- Ponieważ jest burza i... możesz zmoknąć? - odpowiedziałam
nieco zbity z tropu.
- Nie jestem z cukru nie roztopię się - powiedziałaś pewnie, lecz w twych oczach dostrzegłem prawdziwe rozbawienie.
Nie wiedziałem co powiedzieć, nigdy jeszcze nie spotkałem takiej osoby.
Podszedłem do Ciebie i stanąłem obok, również wlepiając spojrzenie w niebo. Między nami zapadła chwilowa cisza, którą przerwałaś.
- Lubisz burzę? - zapytałaś i nie czekając nawet na moją odpowiedź, kontynuowałaś. - Ja lubię. Odrywam się wtedy od rzeczywistości i mogę podziwiać, jak błyskawice co chwila przecinają niebo. Czuję wtedy, że mogę zrobić wszytko.
- Nie sądzisz, że burza jest raczej niebezpieczna? - starałem się kontynuować naszą rozmowę, by nie wyjść na dziwnego i nadętego bufona.
- Owszem jest niebezpieczna.... mimo to, w życiu nie chodzi o czekanie, aż burza minie. Chodzi o to, by nauczyć się tańczyć w deszczu - wyrecytowałaś z pamięci.
- Czyje to słowa? - na mojej twarzy wykwitł przyjazny uśmiech.
- Nie sądzę, byś znał autora tych słów. Jest mugolem - zerknęłaś na mnie, ukradkiem obawiając się mojej reakcji. Zignorowałem to.
- To piękne słowa - stwierdziłem.
- Jesteś zadziwiająco miły jak na Ślizgona.
- Nie wszyscy Ślizgoni są tacy
sami.
- No tak bywają wyjątki od reguły - zakpiłaś.
Znów nastała chwila ciszy, ale nie taka niezręczna, a kojąca i przyjemna dla zmysłów.
W jednej chwili przerwałem ten urzekający moment, zadając dość głupie jak dla mnie teraz pytanie, które wtedy miało bardzo sensowne znaczenie:
-Tańczyłaś kiedyś?
- Słucham? - zapytałaś nieco zbita z pantałyku, wprawiając w ruch kasztanowe pukle swoich włosów przesiąkniętych wodą, zatrzymując na mnie zdziwione spojrzenie.
Przyjrzałaś mi się badawczo, po czym znów skierowałaś wzrok w ciemne chmury nad naszymi głowmi.
- Pytam, czy tańczyłaś kiedyś w deszczu - powtórzyłem cierpliwie, zerkając w twoją stronę kątem oka.
- Jeszcze nie miałam okazji - wyznałaś dość nieśmiało, co wydało mi się dość urocze.
Pod wpływem emocji skłoniłem się przed Tobą, a ty w odzewie obróciłaś się w moją stronę i lekko dygnęłaś z niebywałą gracją.
Wyciągnąłem prawą dłoń w geście zaproszenia z niewinnym uśmiechem na ustach.
- Może najwyższy czas spróbować? - na te słowa uśmiechnięta podałaś mi rękę, którą ująłem delikatnie w swoją, mechanicznie kładąc lewą dłoń na twojej tali.
- Muszę cię ostrzec - umieściłaś swoją prawą dłoń na moim barku - Nie jestem zbyt dobrym tancerzem.
- Na pewno nie jest tak źle - odpowiedziałem przekonany o swojej racji, na co ty tylko wzruszyłaś ramionami, jakbyś stwierdziła, że zaraz sam się przekonam.
Już po chwili, gdy zaczęliśmy poruszać się w wymyślony takt muzyki, mogłem się przekonać, że miałaś rację.
W duchu dziękowałem Merlinowi za fakt, że nie zdążyłaś założyć butów, bo zapewne nie skończyłoby się to pomyślnie dla moich palców u nóg.
Okręciłem Cię wokół twojej własnej osi, na co roześmiałaś się w głos.
Nie pamiętam dalszych słów, które zostały wypowiedziane tamtego dnia, ani naszych wzajemnych wpadek.
Wiem jednak, że tańczyliśmy tak jeszcze przez pewien czas, aż nasze mokre ubrania i włosy nie zaczęły nam przeszkadzać.
Ruszyliśmy w stronę zamku, a gdy przystanęliśmy w wejściu do lochów, aby się rozejść, byliśmy cali mokrzy.
Ściskałaś w dłoniach swoje buty. Uświadomiłem sobie wtedy, że dla mnie nawet w takim wydaniu wyglądasz zjawiskowo.
Gdy o tym pomyślałem, na mojej twarzy wykwitł rumieniec, przez co modliłem się w duchu, byś pomyślała, że to od zimnych strug deszczu.
- Dziękuję za wspaniały taniec. Mam nadzieję, że twoje stopy zbytnio na tym nie ucierpiały - powiedziałaś ze skruchą. Wyglądałaś wtedy tak uroczo w tych mokrych włosach, że nie mogłem oderwać od ciebie wzroku.
- Z pewnością nie jesteś najlepszą tancerką, ale muszę się z tobą zgodzić. Taniec był wspaniały, a ja bawiłem się cudownie - zapewniłem, uśmiechając się.
Zieleń twych oczu pochłaniała mnie do głębi, odbierając zdrowy rozsądek. Do dziś nie mam pojęcia, jak udało mi się tak swobodnie i bez zajęknięcia prowadzić konwersację.
- Mam nadzieję, że kiedyś znów nadarzy się okazja do wspólnego tańca bądź rozmowy z tobą.
- Ja również - odpowiedziałem, szczerze marząc o tym, aby taka chwila nadeszła już jutro.
Ze smętnymi uśmiechami, dwróciliśmy się do siebie plecami, by ruszyć do swoich dormitoriów, lecz nagle odwróciłem się gwałtownie i krzyknąłem:
- Jak się nazywasz?
- Lucylle! - odkrzyknęłaś.
- Regulus! - również podałem swoje imię.
Uśmiechnęłaś się jeszcze do mnie promiennie i dziecinnie po czym szybko uciekłaś do wspólnego pokoju Puchonów.
W
biegu zgubiłaś jednak swoją słonecznikową spinkę, którą zauważyłem na podłodze. Podniosłem pięknie wykonany przedmiot z ziemi i już wiedziałem, że jednak to nie będzie nasze ostatnie spotkanie.
I za to właśnie Cię tak pokochałem.
Za twoją dziecinność, uśmiech, wielką pasję i fascynację smokami, o których mogłaś opowiadać bez końca, a także za to, że po prostu przy mnie byłaś, czego nie mogę powiedzieć o sobie.
Nigdy nie zapomnę naszych wspólnych lat w Hogwarcie. Pamiętam, jak siedzieliśmy na błoniach lub na wieży astronomicznej rozmawiając o wszystkim i o niczym .
Wtedy było tak spokojnie.
W ogóle nie było czuć nadchodzącego niebezpieczeństwa.
Wybacz mi, że Cię zastawiłem.
Wybacz za to, że tak zakończyłem naszą przyjaźń, a może coś więcej.
Za to, że byłem na Ciebie wściekły, gdy mój brat zaczął Cię pocieszać po zerwaniu kontaktów między nami, a przecież to właśnie z mojej winy zaczęłaś wtedy utrzymywać kontakty z innymi, aby nie zostać zupełnie sama.
Do dziś pamiętam jak bardzo obawiałaś się możliwości, że kiedyś mogłabyś zostać sama. Uczucie pustki w sercu, które ci przy tym towarzyszyło, niszczyło cię powoli od środka. Dokładnie tak mi to opisywałaś.
Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo bolały słowa, które wypowiedziałem podczas naszego rozstania oraz te, które wykrzyczałaś z nienawiścią i żalem w oczach podczas kłótni między Syriuszem a mną, kiedy usiłowałaś go bronić.
Gniew, który został skierowany w moją stronę, był tak nierealny, a jednak żywy.
Wydawać się mogło, że wdziera się pod skórę i wypala niewidzialne piętno. Później zdałem sobie sprawę, że tak, jak ja, Syriusz pragnął Cię tylko chronić.
Tylko że on chronił Cię przede mną. I to właśnie bolało najmocniej.
Straciłem Cię.
Zaczęłaś utrzynywać kontakt właśnie z Syriuszem oraz jego przyjaciółmi.
Z osobą, która w przeszłości porzuciła mnie na pastwę rodziców, którzy oczekiwali ode mnie wyłącznie perfekcji, a to mnie wyniszczało.
Byłem wściekły, a zazdrość zżerała mnie od środka.
Wiem jednak, że gdyby nie moja głupota, wciąż byłabyś przy mnie.
Przepszam.
Za wszystko.
Mam nadzieję, że teraz gdy poznałaś już całą prawdę, wybaczysz mi.
Tylko pamiętaj, że ja zawsze, ale to zawsze Cię kochałem.
Twój głupi, lecz oddany,
Regulus Arcturus Black
W tym momencie gorzkie łzy zaczęły spływać po twarzy młodej Puchonki ubranej w zwiewną, błękitną sukienkę ozdobioną haftem w delikatne, niebieskie kwiatki.
Siedziała w przepięknym ogrodzie na huśtawce i ściskała w pięści słonecznikową spinkę oraz list.
Owy list przyszedł do niej dwa dni po pogrzebie jej ukochanego.
Podczas uroczystości nie chciała nic mówić, bo bała się, że rozklei się na oczach wszystkich zebranych, choć za wiele też ich nie było. Rozpłakała się dopiero, gdy została tylk ona i Syriusz, który próbował uspokoić dziewczynę, okazując jej wsparcie.
Oboje stali nad grobem Ślizgona, pogrążeni we własnych myślach, rozpamiętując przeszłość i zastanawiając, czy na pewno właśnie tak, to wszystko musiało się zakończyć. Odchodząc, dziewczyna zostawiła zmarłemu piękny bukiet niezapominajek, symbolizujących wieczną pamięć
Nagle wypuściła trzymany przedmiot z dłoni, a ten z brzękiem upadł na trawę porośniętą stokrotkami.
W geście rozpaczy przyciągnęła list do piersi i zaczęła szlochać gorzkimi i wielkimi łzami
Upadła na kolana prosto z huśtawki i kierując spojrzenie w niebo, wyszeptała tylko:
- Też cię kocham Reg. Zawsze cię kochałam.
Od tamtego dnia słonecznikowa spinka już na zawsze pozostała pęknięta, a na grobie pewnego Ślizgona, nie bacząc na porę roku, w magiczny sposób, pojawiały się słoneczniki.
•●•
* - data została wymyślona na potrzeby tego one-shota (tylko rok jest prawdziwy)
Koniecznie dajcie mi znać czy wam się podobało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro