Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 9 ~

„Domek w górach"


Obudził mnie głośny szum dobiegający zza okna. Otworzyłam niepewnie oczy zastanawiając się skąd owy hałas dochodzi. Przetarłam czoło czując pulsujący ból w okolicy skroni.

Podniosłam się i dostrzegłam, iż nie znajduję się w swojej małej, obskurnej sypialni w Fall's End, którą wynajmowałam od Mary May.

Znajdowałam się w jasnym, przestronnym pokoju, którego nie byłam w stanie rozpoznać. Powoli zsunęłam się z łóżka i kiedy chciałam wstać na nogi poczułam silny, doskwierający ból żeber.

Momentalnie przypomniałam sobie wydarzenia z ostatniego wieczora. Zestresowana ową sytuacją rozejrzałam się dookoła w celu znalezienia jakieś prowizorycznej broni lecz niestety ku memu rozżaleniu nic się nie nadawało.

Z grymasem bólu na twarzy ruszyłam w stronę drewnianych drzwi po drodze chwytając średniej wielkości wazon stojący na komodzie.

Uchyliłam delikatnie drzwi od sypialni po czym rozejrzałam się po korytarzu.
Zaskoczona brakiem strażników ruszyłam w stronę schodów.

Najciszej jak potrafiłam zeszłam na dół a mym oczom ukazał się przestronny salon z wypchanymi głowami zwierząt na ścianach.

Zrobiłam kilka kroków naprzód gdy nagle dobiegł do mnie czyiś głos:

– Wybierasz się dokądś?

Przestraszona spojrzałam gwałtownie w tył, gdzie w progu drzwi stał Jacob.

Mężczyzna przyjrzał mi się badawczo po czym z lekkim, zażenowanym uśmieszkiem skinął na trzymany przeze mnie wazon.

– Odłóż to lepiej na miejsce bo John się wścieknie jak go zniszczysz. – Rzekł spokojnie.

– Gdzie ja jestem? – Zapytałam wojowniczo lekceważąc jego słowa.

– W domu. A dokładnie w moim domu. – Odparł mężczyzna.

– Wychodzę stąd. – Oznajmiłam stanowczo ruszając w stronę drzwi.

– W tym stanie daleko nie zajdziesz. Dookoła jest pełno Edeniarzy. Tak nas nazywacie, zgadza się?

Niepewnie kiwnęłam głową czekając na to co ma jeszcze do powiedzenia.

– Nie wspominając już o wilkach. A biorąc pod uwagę Twój stan...

– Czego ode mnie chcesz? – Zapytałam przerywając mu w połowie zdania.

– Niczego, zastępco. Zregeneruj siły a potem wracaj dalej wojować i wyzwalać tę dolinę.

– Pytam poważnie, Jacob. – Rzekłam ostrym tonem. – Jakie masz plany wobec mnie? Nie powinieneś wziąć przypadkiem przykładu z Johna i próbować zabić mnie przy każdej możliwej okazji?

Na te słowa Jacob zaśmiał się cicho po nosem po czym odparł:

– Mówiłem Ci już. Martwa nam się nie przydasz.

– Uratowałeś mi życie. – Szepnęłam nieco zawstydzona. – Dwa razy. Gdybyś potrzebował mnie do osiągnięcia swoich planów już dawno byś to zrobił.

Jacob uniósł wysoko głowę przyglądając mi się badawczo.

– Słaby z Ciebie słuchacz, zastępco. Powtórzę to jeszcze raz w takim razie... – Mężczyzna podszedł do mnie i wyciągając wazon z moich rąk szepnął – Intrygujesz mnie.

Niezaprzeczalnie Jacob również zaczynał mnie intrygować. Był kompletnym przeciwieństwem Josepha, a tym bardziej Johna. Wydawał się być spokojny, opanowany i tajemniczy. Ale gdyby faktycznie taki był to dlaczego tylu ludzi omijało szerokim łukiem jego region i wspominało o nim z przestrogą w głosie?

Skoro Jacob chciał mnie wykorzystać do swoich niecnych planów, to ja również postanowiłam wykorzystać tę okazję by móc bliżej się mu przyjrzeć. Może pierwszym kogo się pozbędę z tego szurniętego rodzeństwa będzie najstarszy Seed?

Westchnęłam teatralnie po czym siadając na najbliższy fotel rzekłam:

– Skoro mam tu zostać do czasu aż wydobrzeje, to mam nadzieję, że nie będę głodzona. Od wczoraj nic nie jadłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro