~ 9 ~
„Domek w górach"
Obudził mnie głośny szum dobiegający zza okna. Otworzyłam niepewnie oczy zastanawiając się skąd owy hałas dochodzi. Przetarłam czoło czując pulsujący ból w okolicy skroni.
Podniosłam się i dostrzegłam, iż nie znajduję się w swojej małej, obskurnej sypialni w Fall's End, którą wynajmowałam od Mary May.
Znajdowałam się w jasnym, przestronnym pokoju, którego nie byłam w stanie rozpoznać. Powoli zsunęłam się z łóżka i kiedy chciałam wstać na nogi poczułam silny, doskwierający ból żeber.
Momentalnie przypomniałam sobie wydarzenia z ostatniego wieczora. Zestresowana ową sytuacją rozejrzałam się dookoła w celu znalezienia jakieś prowizorycznej broni lecz niestety ku memu rozżaleniu nic się nie nadawało.
Z grymasem bólu na twarzy ruszyłam w stronę drewnianych drzwi po drodze chwytając średniej wielkości wazon stojący na komodzie.
Uchyliłam delikatnie drzwi od sypialni po czym rozejrzałam się po korytarzu.
Zaskoczona brakiem strażników ruszyłam w stronę schodów.
Najciszej jak potrafiłam zeszłam na dół a mym oczom ukazał się przestronny salon z wypchanymi głowami zwierząt na ścianach.
Zrobiłam kilka kroków naprzód gdy nagle dobiegł do mnie czyiś głos:
– Wybierasz się dokądś?
Przestraszona spojrzałam gwałtownie w tył, gdzie w progu drzwi stał Jacob.
Mężczyzna przyjrzał mi się badawczo po czym z lekkim, zażenowanym uśmieszkiem skinął na trzymany przeze mnie wazon.
– Odłóż to lepiej na miejsce bo John się wścieknie jak go zniszczysz. – Rzekł spokojnie.
– Gdzie ja jestem? – Zapytałam wojowniczo lekceważąc jego słowa.
– W domu. A dokładnie w moim domu. – Odparł mężczyzna.
– Wychodzę stąd. – Oznajmiłam stanowczo ruszając w stronę drzwi.
– W tym stanie daleko nie zajdziesz. Dookoła jest pełno Edeniarzy. Tak nas nazywacie, zgadza się?
Niepewnie kiwnęłam głową czekając na to co ma jeszcze do powiedzenia.
– Nie wspominając już o wilkach. A biorąc pod uwagę Twój stan...
– Czego ode mnie chcesz? – Zapytałam przerywając mu w połowie zdania.
– Niczego, zastępco. Zregeneruj siły a potem wracaj dalej wojować i wyzwalać tę dolinę.
– Pytam poważnie, Jacob. – Rzekłam ostrym tonem. – Jakie masz plany wobec mnie? Nie powinieneś wziąć przypadkiem przykładu z Johna i próbować zabić mnie przy każdej możliwej okazji?
Na te słowa Jacob zaśmiał się cicho po nosem po czym odparł:
– Mówiłem Ci już. Martwa nam się nie przydasz.
– Uratowałeś mi życie. – Szepnęłam nieco zawstydzona. – Dwa razy. Gdybyś potrzebował mnie do osiągnięcia swoich planów już dawno byś to zrobił.
Jacob uniósł wysoko głowę przyglądając mi się badawczo.
– Słaby z Ciebie słuchacz, zastępco. Powtórzę to jeszcze raz w takim razie... – Mężczyzna podszedł do mnie i wyciągając wazon z moich rąk szepnął – Intrygujesz mnie.
Niezaprzeczalnie Jacob również zaczynał mnie intrygować. Był kompletnym przeciwieństwem Josepha, a tym bardziej Johna. Wydawał się być spokojny, opanowany i tajemniczy. Ale gdyby faktycznie taki był to dlaczego tylu ludzi omijało szerokim łukiem jego region i wspominało o nim z przestrogą w głosie?
Skoro Jacob chciał mnie wykorzystać do swoich niecnych planów, to ja również postanowiłam wykorzystać tę okazję by móc bliżej się mu przyjrzeć. Może pierwszym kogo się pozbędę z tego szurniętego rodzeństwa będzie najstarszy Seed?
Westchnęłam teatralnie po czym siadając na najbliższy fotel rzekłam:
– Skoro mam tu zostać do czasu aż wydobrzeje, to mam nadzieję, że nie będę głodzona. Od wczoraj nic nie jadłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro