Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 20 ~

Bojówki w Whitetail"

Pov. Annabeth:

Następnego dnia czułam się o niebo lepiej, toteż postanowiłam udać się na rozmowę z Elim i zaproponować mu swoją pomoc.

Mężczyzna czekał na mnie przed bunkrem, gdzie majsterkował coś przy samochodzie.

– Wyglądasz znacznie lepiej, zastępco. – Rzekł mężczyzna posyłając mi promienny uśmiech. – Dołącz do mnie. Zapewne masz wiele pytań.

Kiwnęłam głową i siadając na pniu drzewa zapytałam:

– Jak sobie tutaj radzicie?

– Cóż... – Eli oparł się o samochód i przejechał dłonią po swojej bujnej brodzie. – Bywało lepiej. Zaczyna brakować nam sprzętu i amunicji. O żywności nawet nie wspomnę. Moi ludzie boją się opuszczać bunkier. Brakuje nam rąk do pracy. Mógłbym tak wymienić w nieskończoność.

Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie i kontynuował:

– Dutch opowiedział mi o Twoich osiągnięciach. Twarda z Ciebie babka, zastępco.  Cieszę się, że na siebie natrafiliśmy.

– Ja również. Mam nadzieję, że będę w stanie wam pomóc.

– Ludzie i wilki Jacoba są dosłownie wszędzie. Całkowicie zagarnął ten region ale wciąż nie odkrył naszego położenia. Obawiam się jednak, że to tylko kwestia czasu.

Starałam się unikać tematu Jacoba. Przerażała mnie myśl, że po naszym ostatnim spotkaniu kompletnie urwał mi się film. Lecz jeszcze bardziej przerażał mnie fakt, że wśród tych wszyskich trupów jakie znajdowały się w tamtym pomieszczeniu, ja jedyna pozostałam przy życiu.

Z rozmyśleń wyrwał mnie Eli, który zaczął opowiadać swoją historię:

– Urodziłem się w tych górach. Mieszkam tutaj od zawsze. Wiele lat przed tym jak Seed'owie przejęli ten teren pracowałem zarówno w budownictwie, jak i inżynierii. Wstyd się przyznać ale za prośbą Jacoba zaprojektowałem i pomogłem w budowie bunkrów dla ich rodziny.

Zaskoczona ową informacją zapytałam:

– Dlaczego?

– Niegdyś byliśmy z Jacobem przyjaciółmi, jednakże kiedy Projekt Bram Edenu zaczął się rozwijać i siać terror natychmiast tego pożałowałem. Wykorzystał mnie do osiągnięcia swojego celu. Zaproponował mi nawet bym oddał mu moich ludzi na rzecz Projektu, w zamian za wolność. Oczywiście odmówiłem.

Eli dostrzegł moje zainteresowanie więc kontynuował:

– Cała ta rodzinka jest nieźle pojebana, jednak to Jacoba boimy się najbardziej. To co on robi z tymi ludźmi... – Eli przerwał na chwilę, a na jego twarzy pojawił się grymas gniewu. – Omamia ich, pozbawia kontroli nad własnym umysłem po czym wykorzystuje do swoich celów. Unikaj go jak ognia. Tammy miała rację co do jednego... Nie wiadomo jak długo byłaś pod wpływem jego „hipnozy". Miej się na baczności, zastępco.

Poczułam jak zimny pot spływa mi po karku.

– A tak przy okazji... – Rzekł Eli znacznie pogodniejszym tonem i wyciągnął ku mnie dłoń.– Jestem Eli Palmer.

Uśmiechnęłam się delikatnie i chwytając jego dłoń odparłam:

– Annabeth... – Zawahałam się. Kim właściwie byłam? Nie widziałam czy przestawić się nazwiskiem moim czy mojego jeszcze męża?

Na samo wspomnienie Olivera czułam dziwną pustkę w sercu. Porzuciłam go w Los Angeles i wyjechałam na misję, która miała zająć mi maksymalnie dwa dni. Niestety mój pobyt w Hope County trwa już prawie trzy miesiące. Z przerażeniem sobie to uświadomiłam. A co jeśli Oliver popełnił jakąś głupotę? Nawet nie miałam możliwości skontaktowania się z nim.

Potrząsnęłam głową chcąc wyzbyć się tych ponurych myśli i rzekłam:

– Annabeth Brody.

Pov. Jacob:

Od dwóch dni siedziałam w swoim biurze czekając na jakąś wiadomość dotyczącą położenia Annabeth. Wiedziałem, że żyje, ponieważ uważnie obserwowałem jej poczynania, kiedy była w transie.

Byłem pod wrażeniem zwinności i precyzji z jaką zlikwidowała tamtych ludzi. Chodząca maszyna do zabijania... Gdyby był to ktoś inny czułbym satysfakcję, jednakże w jej przypadku czułem przygnębienie.

Nie mogłem wyzbyć się myśli, że po tym wszystkim ona mnie znienawidzi. Niestety była to jedyna szansa na utrzymanie jej przy życiu.

Był późny wieczór, kiedy nagle odezwała się moja krótkofalówka:

– Tu zastępca. Chcę się spotkać. Tam gdzie zawsze.

Szybko chwyciłem swoją krótkofalówkę czekając czy Annabeth doda coś jeszcze ale kobieta się rozłączyła.

Bez namysłu chwyciłem swoją kurtkę i wyszedłem z biura. Nie ukrywam, iż obawiałem się tego spotkania. Równie dobrze mogła to być pułapka, dlatego zabrałem ze sobą pistolet.

W zupełnej ciszy stałem na brzegu rzeki. Był środek nocy. Uważnie przysłuchiwałem się każdemu dźwiękowi mając broń w gotowości.

Nagle usłyszałem kroki za sobą. Odwróciłem się i ujrzałem Annabeth.

Księżyc oświetlał jej twarz, toteż szybko zorientowałem się, że nie przyszła tu z przyjaznymi zamiarami.

Rozejrzałem się dookoła obawiając się Bojówek z Whitetail ale niczego nie dostrzegłem. Byliśmy sami.

Kobieta w ciszy do mnie podeszła a ja zauważyłem, że również ma przy sobie broń.
Obawiałem się najgorszego lecz Annabeth jedynie usiadła na trawie i wpatrując się w rwącą rzekę zapytała:

– Czy to ja zabiłam tych ludzi?

Poczułem suchość w gardle. Wiedziałem, że byłaby zdruzgotana taką informacją.

Usiadłem obok nie chowając broń po czym odparłem:

– Nie. To byłem ja.

Było to oczywiście kłamstwo. Nie mogłem przecież powiedzieć jej, że zmusiłem ją do zabicia tamtych ludzi. Nie wybaczyłaby mi.

Annabeth gwałtownie spojrzała w moją stronę z wyraźnym zaskoczeniem.

– Ty? Dlaczego? Po co było to wszystko?

Po to by Joseph Cię nie zabił. – Pomyślałem.

Kobieta jednak wyczekiwała mojej odpowiedzi, toteż zebrałem się w sobie by ponownie skłamać:

– Straciłaś przytomność. Prawdopodobnie ze zmęczenia i zmarznięcia. Tamta dwójka... – Miałem na myśli dwóch mężczyzn, którzy wraz z nią byli wtedy w pokoju. – Oni oszaleli.

– Pod wpływem Twojej hipnozy? – Zapytała.

– Tak. Zaczęli stwarzać poważne zagrożenie. Zaatakowali mojego człowieka odbierając mu jego broń. Dwóch moich ludzi zginęło oraz wielu... – Przerwałem nie wiedząc co wymyślić dalej. – Oraz wielu ludzi z ruchu oporu, których również tam więziłem. Zabili ich wszystkich.
Ostatecznie udało nam się ich okiełznać.

– Dlaczego się tam obudziłam?

Annabeth przyglądała mi się z wyraźną nieufnością.

– A chciałaś wracać do niewoli?

Kobieta przygryzła lekko wargę widocznie czymś trapiona. Wstała na równe nogi i zapytała spokojnie:

– Jak możesz robić to tym ludziom?

– Tego oczekuje ode mnie Joseph.

Spojrzała na mnie z odrazą i bez słowa odeszła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro