~ 19 ~
„Wilcza Jama"
Czułam odrętwienie w całym ciele. Czułam twardą posadzkę pod sobą oraz lekki ból głowy.
Usłyszałam jakieś głosy. Moje ciało odmawiało jakiejkolwiek współpracy, toteż wyczekiwałam na dalszy rozwój sytuacji.
– Co za bałagan. – Nie rozpoznałam tego głosu. Należał on do mężczyzny. – Wheaty, sprawdź te krzesła.
Wyraźnie dało się usłyszeć drugą osobę wchodzącą do pomieszczenia.
– Jezu, co za smród... – Rzekł głos należący do jakiegoś młodego chłopaka, najprawdopodobniej był to właśnie wcześniej wspomniany Wheaty.
– Otwórz okno.
– T-t-tak jest.
Chwilę później poczułam przyjemny powiew świeżego powietrza.
– Niech ktoś wyłączy tę muzykę. – Nakazał mężczyzna.
Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że w pomieszczeniu, w którym się znajduje gra muzyka.
Ktoś poruszył się obok mnie tracąc mnie w nogę.
– Chryste, to Sully. Kiedy wpadł w ich łapy? – Rzekł Wheaty ponuro. – Wszyscy są martwi.
– Sprawdź ich mimo wszystko.
– Czemu zawsze ja robię przy trupach... – Mruknął niezadowolony chłopak.
Poczułam, że ktoś mną rusza, toteż niepewnie się poruszyłam otwierając przy tym oczy.
– O, Chryste!
Obok siebie dostrzegłam przerażoną twarz młodego chłopaka.
– Co jest?
Tuż obok niego pojawił się nagle mężczyzna z długą, ciemną brodą.
– Mamy żywego! – Krzyknął do kogoś z tyłu. – Walker, biegnij po wóz!
Mężczyzna uklęknął obok mnie i rzekł do Wheaty'ego:
– Pomóż mi młody ją podnieść.
– Eli, czy to...? – Zaczął niepewnie chłopak.
– Tak. – Odparł mężczyzna imieniem Eli i zaczął rozwiązywać liny krępujące moje nadgarstki.
– Co tu kurwa robi zastępca?
Wheaty nie krył zaskoczenia tym spotkaniem.
– Najwyraźniej Jacob polubił ją tak samo jak my. Dlatego jeszcze żyje. Wszystko będzie dobrze, bohaterko. Jesteś z nami bezpieczna.
Eli pomógł mi wstać na nogi po czym wraz z Wheaty'm zaczęli prowadzić mnie w stronę wyjścia. Po drodze dostrzegłam kilka ciał leżących u naszych stóp.
– Zabieramy ją do Wilczej Jamy? – Zapytał chłopak.
– A dokąd by indziej?
– Tammy to się nie spodoba.
– Nie martw się o Tammy. Teraz musimy bezpiecznie ją przetransportować.
Chciałam coś powiedzieć. Podziękować im za pomoc, lecz zamiast tego ponownie straciłam przytomność.
Obudziłam się w pomieszczeniu, które przypominało bunkier Dutcha.
Obok mnie siedział młody chłopak którego widziałam wcześniej – Wheaty.
– Spokojnie, już w porządku. Musisz to wypić.
Wheaty podał mi butelkę wody, którą chwyciłam drżącymi rękoma.
– Dziękuje. – Szepnęłam starając się uśmiechnąć.
Nagle do pomieszczenia wpadła kobieta, która ewidentnie nie miała dobrego humoru.
– Czy Tobie kurwa całkiem odwaliło? – Zapytała z wyrzutem.
Zerknęłam w bok i dostrzegłam Eliego, do którego były skierowane owe słowa.
– To głupie i niebezpieczne! Powinniście o tym wiedzieć.
– A co miałem zrobić? – Zapytał niewzruszony Eli.
– Pozwolić jej umrzeć. – Warknęła kobieta.
– Sympatyczna... – Pomyślałam z przekąsem.
– Tammy... – Eli westchnął leniwie chcąc coś rzec lecz ponownie mu przerwano.
– Była tam Bóg jeden wie jak długo! Widziałam, co to robi z ludźmi. Ty nie. Nie można jej ufać!
Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać co się wydarzyło.
– Nie ma o czym dyskutować, Tammy. Potrzebujemy jej. Rozumiesz?
Kobieta spojrzała na mnie z wyraźną niechęcią po czym opuściła pomieszczenie. W jej ślady poszedł Wheaty zostawiając mnie samą w towarzystwie Eliego.
Mężczyzna usiadł przy łóżku i rzekł:
– Mówiłem poważnie, zastępco. Potrzebujemy Cię. Dutch wiele nam o Tobie opowiadał... Ale najpierw odpocznij.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro