Chapter I - Ericka Willa Woodsteel
Listopad 2003r.
Chłodne uliczki Londynu stopniowo rozświetlało poranne słońce, przeganiając gęstą mgłę. Martwą wręcz ciszę przerwały dwa ziewnięcia, jedno wysokiej brunetki, drugie masywnego wilczaka. Dziewczyna spokojnie spacerowała przez malownicze dróżki Soho. Była chwila po 5 nad ranem, a dzielnica rozrywki dopiero teraz kładła się do snu.
- Dobra Ares, starczy na dzisiaj. - stwierdziła Ericka, poprawiając kaptur na głowie. Zwierzak jakby rozumiejąc słowa właścicielki, skręcił w odpowiednią uliczkę. Parę minut później zatrzymał się gwałtownie, widząc nieznaną mu postać, opierającą się o drzwi mieszkania.
- Ericka Woodsteel? - zapytał mężczyzna, poprawiając poły granatowej marynarki. Czarownica szybko zlustrowała go wzrokiem, aby po chwili odetchnąć mentalnie z ulgi, widząc złotą przypinkę Ministerstwa Magii na kołnierzu.
- Mogę w czymś panu pomóc?
- Przyznano ci pierwszą sprawę. Masz stawić się o siódmej w Biurze Aurorów, Gawain Roberts, poziom drugi. - Czarnowłosy wręcz wyrecytował informację, po czym zniknął z charakterystycznym odgłosem towarzyszącym teleportacji, zostawiając Erickę z pytaniem na ustach.
- Ale ja... super.
***
Dwie godziny później dziewczyna wbiegała panicznie po schodach ministerstwa, klnąc pod nosem na londyńskie metro. Doczłapała do windy i wręcz wbiła przycisk z dwójką w metalową ścianę. Korzystając z lustrzanej powłoki i czasu jazdy, poprawiła roztrzepane włosy oraz wygiętą przez tłumy w wagonie, grafitową marynarkę. Starała się wyglądać w miarę oficjalnie, zachowując jednak luz, dlatego odpuściła sobie koszulę i spódnicę, zastępując je białą koszulką wpuszczoną w czarne spodnie.
- Cholera...- sapnęła cicho, po zerknięciu na zegarek znajdujący się na jej lewym nadgarstku. Brunetka wręcz odetchnęła z ulgą, kiedy winda wydała z siebie jakiś niezidentyfikowany dźwięk i otworzyła przed nią drzwi.
Nietrudno było zlokalizować wejście do biura Aurorów (dzięki ci gigantyczna tabliczko nad drzwiami), gorzej było pokonać sekretarko-podobne stworzenie, pilnujące gabinetu Gawaina Robards'a. Stosunkowo młody blondynek, może rok lub dwa starszy od Ericki, dopiero po chwili podniósł na nią wzrok znad sterty grubych skoroszytów.
- Ericka Woodsteel. - podała swoje nazwisko, gdy ponaglił ją ostrym spojrzeniem.
- Nie mam pani wpisanej.
- Co? Ale... dzisiaj rano był u mnie jakiś auror i kazał mi tu przyjść, oczywiście spóźniłam się przez to cholerne metro i tego idio...
- Nie jest pani umówiona, więc nie mogę wpuścić pani do pana Robards'a. Takie są procedury, przykro mi. - Mężczyzna przerwał jej słowotok, nawet nie próbując wykrzesać z siebie udawanego żalu. -Mogę zapisać panią na jutrzejsze popołudnie.
- Posłuchaj...- zniecierpliwiona brunetka pochyliła się do, irytującego ją już, blondyna i zamrugała kilkukrotnie aktywując tym samym swoje "umiejętności". Jej ofiara wpatrywała się jak zahipnotyzowana w oczy Ericki, które zabłysły morskim błękitem, a pomieszczenie wypełnił delikatny, kwiatowy zapach. - Muszę porozmawiać z panem Robards'em. I jest to dla mnie bardzo ważne. I jeśli mi się to dzisiaj nie uda, będę smutna. A chyba nie chcesz żebym była smutna? - Zapytała szeptem, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- N-nie. Pan Robards ma gościa, ale możesz wejść, nie będzie się przecież gniewał na tak cudowne stworzenie...- Kompletnie zauroczony blondyn sięgnął po omacku do różdżki i przerwał zaklęcie ochronne, nałożone na drzwi za nim.
- Dzięki, słoneczko. - Ericka uśmiechnęła się lekko i wyprostowała się, aby przejść przez te cholerne drzwi. Jednak przed zamknięciem ich puściła do niego oczko, przerywając działanie uroku. - Ugh. Nienawidzę ich.
Do gabinetu szefa Biura Aurorów prowadził kilku metrowy korytarz, zakończony białym łukiem oraz zakrętem. Szare ściany zdobiły wielkie obrazy, przedstawiające ważniejsze zdarzenia z historii magii. Walka Emeryka Złego z Egbertem Zuchwałym; Założenie Hogwartu, Godryk, Helga, Rowena i Salazar przed wrotami zamku; Konferencja Magów; Bunt Goblinów; Wojna olbrzymów; Pierwsza Wojna Czarodziejów; i ten, przy którym Ericka się zatrzymała, Bitwa o Hogwart. Na obrazie dokładnie widać było latające zaklęcia, martwe stworzenia, walące się ściany...
- Nie wiem czy to dobry pomysł. - Z zamyślenia wyrwał ją podniesiony głos, dochodzący zza zakrętu. Odetchnęła głęboko, gdy uświadomiła sobie, że zna ten głos.
- Na Salazara, powiedzcie, że to psychoza, a nie prawda...- szepnęła, kierując się w stronę przejścia. Jej serce biło z każdym krokiem coraz szybciej, a kiedy wreszcie stanęła na jasnych panelach gabinetu, miała wrażenie, że stanęło. -Kurwa.
Tuż obok Gawaina Robards'a stał nie kto inny jak słynny książe Slytherinu.
Dracon Malfoy.
***
Wrzesień 1995r.
Ericka szła spokojnie korytarzem, opowiadając niskiej brunetce o przeznaczeniu mijanych sal. Jej młodsza o pięć lat siostra słuchała jej słów z wielkim zainteresowaniem. Była nieco zdziwiona tym, że Ricka zamiast spędzać popołudnie z przyjaciółmi, wolała poświęcić te parę godzin, aby ułatwić jej poruszanie się po szkole. Zrozumiała to jednak, kiedy przechodziły koło pokoju wspólnego Hufflepuffle'u i minęła je grupa Puchonów z rocznika brunetki. Poza dziwnymi spojrzeniami rzucanymi na małą Ślizgonkę i kilkoma nienawistnymi na starszą z nich, nie zareagowali na widok rówieśniczki. A Ericka nie zamierzała na to reagować.
- Em... Eri? Dlaczego... no... dlaczego się z nimi nawet nie przywitałaś? Przecież to twoi znajomi z roku, prawda? - Dopiero po paru minutach Adaly odważyła się zadać pytanie. Brunetka zerknęła na siostrę i westchnęła głęboko.
- Ludzie z mojego domu... ogólnie ludzie za mną nie przepadają. Rozmawiam w sumie tylko z kilkoma Ślizgonami. I czasami jak ktoś potrzebuje pomocy z eliksirów. - odpowiedziała niechętnie dziewczyna i skręciła gwałtownie w korytarzu przerywając rozmowę na ten temat.
- Ale czemu? Eriii... powiedz mi!
- Po prostu... nie chcę rozmawiać z ludźmi, którzy się mnie boją. Na początku chodziło im o to, że jestem arystokratką i jestem dość wredna. Potem zaczęli to ignorować. I ignorować w sumie mnie. A ja ich. Na dodatek teraz, kiedy zaczyna się ta cała wojna wszyscy się mnie boją. Znaczy boją się taty. Co za tym idzie, mnie. - Ericka zaczesała nerwowo długie włosy, uchylając wrota prowadzące na błonia.
- A dlaczego nie...- Adaly chciała zadać kolejne pytanie, jednak powstrzymała się, widząc minę swojej siostry. Wyraźnie nie miała ochoty o tym rozmawiać, co dobitnie pokazywała przygryziona warga. -Już nieważne.
Kilka minut spacerowały po zielonej trawie, mijając chociażby chatkę Hagrida oraz boisko do Quidditcha. Spokojną rozmowę o rozgrywkach tego sportu przerwało im nawoływanie od kilku osób w zielonych szatach Slytherinu.
- Rickaaa! - średniego wzrostu brunetka machała ręką w powietrzu, wywołując tym samym rozbawienie u swoich towarzyszy.
- Głośniej Pans, jeszcze nie słyszeli cię na wieży astronomicznej. - prychnęła Woodsteel, podchodząc do nich z siostrą.
- Ma się ten dar. - Pansy zaśmiała się, przytulając przyjaciółkę. Jako drugi w ramiona wziął ją Theodore Nott, kuzyn dziewczyn.
- Gdzie przepadłyście na wakacje? - zapytał, witając się także z Adaly.
- Na brodę Merlina, co to za słodziak? - Przed odpowiedzią uratował Erickę pisk Parkinson, która dopiero teraz zauważyła pierwszoroczną dziewczynkę.
- Adaly Wynn Woodsteel. - Blondyneczka uśmiechnęła się delikatnie, podając Pansy dłoń.
- Pansy Claire Parkinson. - Zachwycona dziewczyna ujęła drobną dłoń, ostatecznie jednak wciągając jedenastolatkę do uścisku.
- Nie mówiłaś, że masz siostrę Eri. - odezwał się nagle Draco, obserwując uważnie reakcję Ericki. Czarownica wbiła spojrzenie w twarz chłopaka, nie odpowiadając na zaczepkę. Po złapaniu kontaktu wzrokowego ze Smokiem zamarli na kilkanaście sekund, ignorując całkowicie znajomych.
- Pamiętaj o wieczornym spotkaniu prefektów. - odezwała się nagle Ericka, łapiąc siostrę za ramię. -A teraz wybaczcie, ale musimy jeszcze zdążyć do biblioteki.
Ku radości Adaly nie poszły do biblioteki, a siostra odesłała ją do lochów, podczas gdy sama skierowała się do dormitoriów prefektów. Lecz bynajmniej nie do swojego dormitorium.
***
- Ericka Willa Woodsteel... kopę lat. Dobrze cię widzieć. - Blondyn nerwowo przeczesał włosy, ułożone prawdopodobnie w „artystyczny nieład", lustrując dziewczynę wzrokiem.
- Draco Lucjusz Malfoy. Chciałabym móc powiedzieć to samo, ale arystokracji nie wypada kłamać. Choć zdaje się, że niektórzy o tym zapominają. - prychnęła pod nosem Ericka i minęła czarodzieja, siadając na fotelu. Gawain Robards, który wbrew przewidywaniom Woodsteel okazał się być dość przystojnym brunetem, zapewne trochę po trzydziestce, odchrząknął nerwowo i machnięciem różdżki przywołał do siebie kilka grubych teczek, w których opisaną miał całą sprawę.
- Widzę, że się znacie. A więc... chodzi o handlarzy istot magicznych i wszelkich nielegalnych substancji pochodzenia magicznego. Nie tak dawno temu jedna z agentek Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami była świadkiem ich popisu, gdy ulice Birminngham zostały spustoszone przez obskurusa nieznanego pochodzenia. Ze sklepów znikają stworzenia, eliksiry i inne pierdoły... Nawet Nokturn traci zasoby. W całej Anglii zgłaszane są zaginięcia i morderstwa willi, wilkołaków, olbrzymów, wampirów. Rezerwaty naturalne pustoszeją i nikt nie wie jak.- Robards otworzył parę teczek na biurku, następnie przesunął je w stronę Ericki i Draco. Dziewczynę przeszedł dreszcz, gdy zobaczyła zdjęcia martwych istot. Wilkołak z rozszarpaną klatką piersiową, willa z podciętym gardłem...
- Mamy ich złapać?- zapytał Malfoy, opierając się o oparcie fotela, na którym siedziała brunetka.
- Macie ich zneutralizować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro