ester
Ester miała nogi do nieba, dwieście norweskich koron upchanych w kieszeni obcisłych jeansów i ambicję, której nie potrafiła odpowiednio ulokować. Gdy pierwszy raz zatonąłem w jej okrągłych, sarnich oczach, których kolor przypominał wzburzone morze słonecznego dnia, miałem butelkę szampana w ręku i medal na szyi.
Ester była roześmiana, pogoda i szczęśliwa, była promykiem słońca niepewnie przebijającym się przez czarne chmury wiszące nad moją głową.
Ester była. Po prostu była.
Wpierw przyrzekłbym, że w jej oczach ujrzałem zimne fale i tysiące gwiazd odbijających się w błyszczącej powłoce, być może dlatego upuściłam diabelnie drogiego szampana na panele, gdy ona zaśmiała się symfonicznie. Gdzieś w zatraceniu się w jej optymizmie i planach na przyszłość, nieprzewidujących niepowodzeń i upadków, pojąłem jak krucha była, jak wiele w ujrzanej w niej idealności było nieidealne, jak wiele optymizmu myliłem ze zwykłym zaślepieniem, bo jej drogi nie były uformowane ciężką pracą i słonymi łzami, a nazwiskiem rodziców i ładną twarzą.
Norweżka mogła mieć wiele; drogi zegarek zawieszony na oliwkowej skórze, usta słodkie jak landrynki wykradane w dzieciństwie z najwyższych szuflad, głos zesłany przez same niebiosa.
Jednak Ester nie miała czegoś co mogłoby zatrzymać mnie przy niej dłużej; pokładów spokoju i zrozumienia, rudych włosów opadających falami na plecy, pasji i uśmiechu łagodzącego wszystkie niepowodzenia.
Ester nie była Hanne, dlatego gdy trzyma moje ramię, wzburzonym głosem pytając; dlaczego? Prosząc bym został i ofiarował jej siebie, rozumiem, że Norwegia nigdy nie była mi bliska, podobnie jak i ona.
— Thank u, next — szepczę, całując jej policzek na pożegnanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro