diana
Diana była wszędzie i nigdzie; w recepcji tego austriackiego hotelu o poranku, w klubie wieczorem, w moich myślach nieprzerwanie. Diana znikała i wracała niczym narastający ból głowy po nieprzespanej nocy i butelce wina. Diana była bólem głowy. A ja chyba lubiłem ból.
Lubiła pogrywać z ogniem, widziałem iskierki podniecenia w jej rozbudzonych oczach, gdy oczekiwała aż płomienie sparzą jej delikatną skórę.
Wydaje mi się, że byłem jej ogniem.
I sparzyła się niejednokrotnie, za każdym razem uciekając w pośpiechu, by ostatecznie wrócić, ze wzruszeniem ramion i subtelnym uśmiechem stwierdzić:
— Niektórzy lubią zbierać znaczki, ja lubię łamać serca. — Zaśmiałem się wtedy, odchylając głowę w tył. — Twoje chyba jednak musi być z kamienia. — Nie śmiałem się więcej tego wieczoru, wiedząc, że miała rację. Niejednokrotnie; gdy mówiła, że wszystko kiedyś się ułoży, gdy mówiła, że w końcu wyjedzie z rodzinnej Austrii, gdy zapewniała, że odczuję ukłucie w klatce piersiowej, gdy tym razem nie wróci wieczorem, prosząc o jeden taniec i kilka zapewnień.
Po pewnym czasie ogień stał się dla niej niemożliwy do zniesienia, zbyt mocno raniący, rozprzestrzeniający się zbyt szybko. A wszystkie jej słowa spełniły się.
Nie wróciła, nie wtedy, nie potem. Zatęskniłem, a coś we wnętrzu paliło mnie równie boleśnie co upadek po nieudanym skoku.
I choć nadal nie była nią, oddałbym wszystko za ten ostatni taniec wśród płomieni.
— Thank u, next. — Wszystko się ułoży, Diana?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro