Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przed drugim światem #1#

Leżałem na łóżku ze świadomością tego, co nieuniknione. Po większość ludzi przychodzi to  gdy są już starzy. Albo gdy tego chcą. Po mnie zamierza przyjść właśnie teraz.
Zastanawiam się, czemu. Nie chciałem tego. Może nie byłem najbardziej radosnym nastolatkiem w okolicy. Byłem wkurzający, byłem egoistycznym ignorantem. Ale czy to upoważnia coś, cokolwiek ma władzę nad tym wszystkim do zabierania mnie stąd?

Nie wydaje mi się.
Jeśli mógłbym wybrać, w jaki sposób chcę odejść, to wybrałbym coś bardzo podobnego do tego, na co zostałem skazany.
Chciałbym odejść we własnym łóżku, patrząc na kogoś, kogo kocham. Ze wszystkimi sprawami zakończonymi, bez żadnych zobowiązań.

Podobnie, ale kompletnie inaczej.

Moje łóżko stało w ciemnym pokoju z niskim sufitem. Ze ścianami obklejonymi plakatami moich ulubionych zespołów. Z pomazanymi markerem meblami. Ze starymi głośnikami ustawionymi naprzeciwko siebie i z moją gitarą, która była dla mnie wszystkim.

Łóżko, na którym zmuszony byłem leżeć było białe. Znajdowało się w biało-niebieskim pokoju. Nawet niebieski był tak naprawdę kamuflażem.
Widać było że miał imitować odskocznię od szpitalnej bieli, ale był na to zbyt jasny. Przemawiała przez niego biel. Jakby cały barwnik był tylko iluzją. Więc pokój nie był niebiesko-biały,  tylko biało-bielszy. Chyba wolałem tę biel, która nie podszywała się pod wyblakły kolor. Może nie wiedziała, że jest taka możliwość, a może nie bała się powiedzieć sobie w twarz - "jestem zła, ale taką mnie stworzono. Powinnam być sobą"...

Jestem idiotą. Kolory nie są świadomymi bytami i nie mają jak myśleć. Nic nie robią. Egzystują w tej kategorycznej pustce potocznie zwanej światem. Ale czy ktokolwiek z nas robi więcej?

No, nie ważne. Nie było to moje łóżko, ale jednak zawsze łóżko. Mógłbym odchodzić w tonącej Łodzi. Nie jest źle.

Choćby biel nie miała najmniejszego wpływu na cokolwiek, to i tak wydawała mi się nieprzyjazna. Jakby była kolejną pielęgniarką, której przeszkadzam we wróceniu do domu na herbatkę.

Miałem ochotę wstać i krzyknąć:
PRZYKRO MI, ALE UMIERAM. MUSICIE POSIEDZIEĆ TU JESZCZE Z GODZINĘ.

Ale nie mogłem. Nie miałem jak choćby poruszyć palcem. Nie pamietam, jaka dokładnie  choroba mi to zrobiła.  Pamiętam, że odbierała mi siły. Najpierw powoli. Tak, że trudniej mi było biegać. Potem musiałem zatrzymywać się co jakiś czas nawet lekko spacerując. Jeszcze później nie mogłem ćwiczyć, a od jakiegoś czasu przesypiałem 17 godzin dziennie. Aż skończyłem tu. Nie mogąc otworzyć ust, ledwo trzymając otwarte oczy. Tylko po to, by patrzeć na nią. Osobę, którą kocham.
Dziewczynę, która była przy mnie zawsze. Wtedy, kiedy jako dzieci  śmialiśmy się nad brzegiem strumienia wrzucając do niego zebrane w lesie jagody i wtedy, kiedy nikt nie wierzył mi kiedy mówiłem, że nie palę. Pomagała mi zawsze, nawet jak wszyscy inni mnie opuścili.

Moim ostatnim życzeniem było to, żeby mieć wszystko pozamykane. I to właśnie tego nie mogłem mieć.

Nigdy nie dam rady zamknąć jednej, najważniejszej sprawy. Sprawy Carie.

Zawsze mnie wspierała, a ja zawsze miałem ja gdzieś. Traktowałem jak zapasową opcję. Gdy znajomi mieli mnie gdzieś, to łaskawie się do niej odzywałem. A ona to tolerowała. Nigdy nie powiedziała o mnie złego słowa, nigdy.

Nie mogłem mieć na tyle mózgu, żeby choćby powiedzieć jej, że jesteśmy przyjaciółmi?

Teraz jakby zdolność do poruszania się zastąpiła mądrość. Jedno zniknęło, a drugie magicznie się zaczęło.

Dopiero teraz uświadomiłem sobie ile to od niej wymagało. Żeby po prostu nie zostawić tego egoisty, jakim byłem i nie znaleść sobie prawdziwych przyjaciół.

Dlaczego tego nie zrobiła? Nie wiem. Powinna już dawno...

Czemu pomyślałem o tym dopiero o teraz?
Pewnie jeszcze wczoraj mógłbym jej powiedzieć, ile dla mnie znaczy.

Ale teraz... byłem związany. Może przez chorobę, a może przez siebie samego. W każdym razie nie mogłem nic z tym zrobić.

Popatrzyłem najpierw na jej twarz, a następnie rękę, która cały czas trzymała moją.

Zawsze będzie myślała, że nic dla mnie nie znaczy.

Ale teraz, znaczyła dla mnie wszystko.

Wydawało mi się, jakby trzymając moją dłoń trzymała mnie tutaj. Zatrzymywała.

Ale po jakimś czasie poczułem,  jak
odpływa z niej ciepło. Przestałem czuć jej paznokcie zaciśnięte na moim nadgarstku.

Spojrzałem w jej oczy i dostrzegłem łzy. Spływały po jej policzkach, ale twarz pozostawała niewzruszona. Spojrzałem w jej zielone oczy i zobaczyłem mgłę.

Zaczęła wynurzać się ze ścian, leciała w jej kierunku. Po kilku chwilach zaczęła oplatać jej włosy wciągając ją w swój świat.

Nie widziałem już praktycznie nic. Wszystko pożarła mgła. Zostałem tylko ja.

Zabrała smak, zapach i uczucia. Zabrała widok, a dźwięk zastąpiła jednym długotrwałym piskiem.

Po jakimś czasie uświadomiłem sobie jednak, że mgła nie zabrała świata. Zabrała mnie.

Odciągnęła Carie, żeby nie zapadła się ze mną.

Poczułem jak zasypiam. Wbrew pozorom ten okropny pisk był nawet kojący. Pomógł mi zamknąć ślepe oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro