Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Wpadam szybko do domu, rzucam torbę w kąt, podobnie jak kurtkę i biegnę po schodach do góry, chcąc, by wreszcie ten dzień dobiegł końca.

-Shawn! Co się stało? Shawn! - dochodzą mnie krzyki z dołu.

Oddychając ciężko wpadam do pokoju i zamykam powoli trzęsącymi się rękami drzwi na klucz.

Siadam na łóżku i ukrywam głowę w dłoniach.

Wdech.

Wydech...

Spokojnie, Shawn, już po wszystkim...

Nagle telefon zaczyna dzwonić jak szalony, a ja rozglądam się wokół w poszukiwaniu źródła dźwięku. Rozrzucam poduszki, ale nigdzie go nie widzę. Nasłuchuję, skąd wydobywa się ta muzyka.

Schylam się szybko i wczołguję pod łóżko, szukając ręką telefonu. Mam! Ciężko dysząc naciskam przycisk z zieloną słuchawką i przykładam urządzenie do ucha.

-Tak? - sapię i nawet nie staram się wydostawać spod łóżka.

-Skarbeńku, nie przeszkadzam ci? Chyba jesteś zajęta z tego, co słyszę... Ja może później zadzwonię koteczku – słyszę po drugiej stronie słodki, pełen wątpliwości głos i aż mnie mdli.

Jednak po chwili dociera do mnie, co ona właśnie sobie pomyślała.

-Nie, nie, to nie tak. Znaczy... Nie, ja po prostu jestem pod łóżkiem i... - mówię szybko, starając się wybić jej tę myśl z głowy.

Chwila, chwila...

Czy ja właśnie powiedziałam, że...?

Cholera.

-Pod łóżkiem? Cukiereczku, ja zadzwonię za jakąś godzinkę – odpowiada, coraz bardziej zaskoczona, a ja wywracam oczami i zaciskam mocniej dłoń na słuchawce.

-Dlaczego pani dzwoni? - pytam, chcąc jak najszybciej zmienić temat.

-Są zawody, misiaczku mój! Turniej taneczny. Muszę was przygotować. A w zasadzie musimy. Mamy nowego, dodatkowego trenera, karmelku. Och, jaki on cudowny... Ale to później. Przyjdziesz dzisiaj, prawda? Tylko wyjdź już spod tego łóżka, królewno. To niezdrowo...

-Przyjdę, o której? - urywam, zanim rozmowa znowu zejdzie na niepożądany temat.

-O osiemnastej, biszkopciku. Postaraj się nie spóźnić tym razem. Och i przekaż swojej uroczej przyjaciółce, jak jej tam... Liz, żeby też przyszła.

-Lawrence – poprawiam odruchowo, podnosząc głowę do góry i uderzając się o drewnianą konstrukcje.

Z moich ust wydobywa się wiązka przekleństw i oczami wyobraźni widzę, jak Tess marszczy brwi ze zniesmaczeniem. Uśmiecham się szeroko na samą myśl o tym.

-Tess? Żyjesz? - pytam, a po drugiej stronie rozlega się lekkie chrząknięcie.

-Tak, różowy puchatku. Muszę już niestety kończyć, miłego leżenia pod łóżkiem, kochaniutka – mówi szybko i rozłącza się, a ja wybucham zduszonym śmiechem i, chcąc wydostać się spod łóżka, popełniam ten sam błąd, co przed chwilą.

Syczę z bólu i pocieram miejsce, w którym na pewno zaraz wyskoczy guz.

Wyczołguję się ostrożnie spod konstrukcji i do moich uszu dociera głośne pukanie. Wzdycham przeciągle, otwierając je i podnosząc się powoli z podłogi. Otrzepuję spodnie z kurzu. Cóż, mogłam jednak tam posprzątać.

Nagle czuję mocny ból i dziwne otępienie. Osuwam się na podłogę, mrucząc pod nosem wszystkie znane mi przekleństwa.

*****************

-I wtedy wstałam z podłogi. Więcej grzechów nie pamiętam – mruczę, przykładając chłodną mrożonkę do głowy i krzywiąc się, gdy wysypuje się z niej cała zawartość wprost na moje kolana.

Panie Boże, proszę, powiedz mi, co jest ze mną nie tak.

-Nie trzeba było wchodzić pod to łóżko. - Mama patrzy na mnie znacząco, a ja już wiem, że będę musiała zbierać ten groszek z podłogi.

-Akurat w tym momencie musiałaś pukać?

-Przecież nie wtedy zemdlałaś.

-Nie moja wina, że nagle zachciało ci się wyważyć drzwi!

-To jest już wina ojca, skarbie.

-Dzięki, tato.

Krzywię się i wstaję, strzepując z siebie resztki mrożonki i fukając gniewnie. Mama odgarnia swoje blond włosy, opadające na jej twarz i uśmiecha się do mnie szeroko.

-To nie twój dzień, Shawn.

-Nie, nie zamierzam tego sprzątać – mruczę pod nosem i idę do góry, by spakować swój strój na balet.

Wchodzę ostrożnie do pokoju i zgarniam telefon z łóżka.

-Lawrence? Idziemy zaraz na zajęcia.

-Jakie zajęcia? - pyta zaspanym głosem, a ja rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu jakiegoś zegara.

16:38

Czy ona zawsze śpi o tej godzinie?

-A na jakie chodzisz?

-Balet. Chwila, chwila... Czwartek dzisiaj.

-Racja, czwartek. Za dwadzieścia minut po ciebie jestem.

-Dwadzieścia minut... Czwartek... Nie mamy w czwartek zajęć, Shawn.

-Mamy. Od dzisiaj mamy. Wstawaj, stara – wzdycham, wrzucając do sportowej torby moje nowe tutu, trykoty i białe pointy.

Przeglądam się w lustrze i usilnie próbuję poprawić moje niesforne włosy. Biorę z szafki jedną z wsuwek, biorę ją w zęby i staram się pobudzić mózg Lawrence do myślenia.

-Błagam, nie osłabiaj mnie. Po prostu się ubierz, spakuj torbę i rusz swój chudy tyłeczek na zajęcia. - Marszczę brwi i próbuję stłumić okrzyk bólu, gdy wsuwka odmawia posłuszeństwa i zamiast się bardziej rozszerzyć strzela mi prosto w górną wargę.

Czy wszystkie rzeczy świata zawarły dziwny sojusz, którego mottem jest: Zróbmy Shawn na złość i to tak bardzo, by już nie mogła nawet spiąć włosów?

Najwyraźniej tak.

-Och, Shawn, ja dopiero...

-Mało mnie to interesuje. Za piętnaście minut jestem pod twoimi drzwiami. Zdecyduj sama, czy chcesz, bym stała tam z kremówkami czy pochodnią.

Rozłączam się i zbiegam na dół, wrzucając do kosza zdradziecką wsuwkę. Sama się o to prosiła.

Zgarniam jeszcze ze stołu wodę i idę do drzwi.

Zostaję jednak powstrzymana.

Nie, nie przez mamę.

To coś jeszcze gorszego.

Groszek rozsypany na całych kafelkach.

Upadam jak długa na podłogę z dzikim okrzykiem:

'I ty przeciwko mnie, Brutusie?'

Cóż, wydawać by się mogło, że nie ma nic gorszego po dniu tak silnych przeżyć i ataków z różnych stron. A jednak jest.

Śmiech rodziców, który zamiast pomóc ci wstać są skłonni do wyciągnięcia kamery i wrzucenia filmiku na YouTube'a z podpisem: „Nasza córka tańczy break dance."

Podnoszę się powoli z podłogi, mijając ich w korytarzu z głową dumnie uniesioną i omijając zielone kulki, by nie dokonać kolejnego popisu.

Zbieram z podłogi moją czarną kurtkę, porzuconą obok torby z książkami i zamykam drzwi.

Czy tych zdarzeń nie jest trochę za dużo jak na jedną osobę?


__________________________


Witajcie, misie! Ewh, przepraszam was strasznie za dłuższy brak rozdziału, ale miałam jakiś dziwny zastój... Cóż, już jestem i mam nadzieję, że dzięki niemu wybaczycie mi mój niecny uczynek :')


Zapraszam was serdecznie na zbiór one shotów - 'Dziewięćdziesiąt sześć rys.' Jak na razie udało mi się napisać dwa, ale będzie ich więcej, obiecuję :3


W takim razie do następnego, kochani! I dajcie znać, co sądzicie! ^^ <3


xxx


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro