Rozdział 5
Wpadam szybko do domu, rzucam torbę w kąt, podobnie jak kurtkę i biegnę po schodach do góry, chcąc, by wreszcie ten dzień dobiegł końca.
-Shawn! Co się stało? Shawn! - dochodzą mnie krzyki z dołu.
Oddychając ciężko wpadam do pokoju i zamykam powoli trzęsącymi się rękami drzwi na klucz.
Siadam na łóżku i ukrywam głowę w dłoniach.
Wdech.
Wydech...
Spokojnie, Shawn, już po wszystkim...
Nagle telefon zaczyna dzwonić jak szalony, a ja rozglądam się wokół w poszukiwaniu źródła dźwięku. Rozrzucam poduszki, ale nigdzie go nie widzę. Nasłuchuję, skąd wydobywa się ta muzyka.
Schylam się szybko i wczołguję pod łóżko, szukając ręką telefonu. Mam! Ciężko dysząc naciskam przycisk z zieloną słuchawką i przykładam urządzenie do ucha.
-Tak? - sapię i nawet nie staram się wydostawać spod łóżka.
-Skarbeńku, nie przeszkadzam ci? Chyba jesteś zajęta z tego, co słyszę... Ja może później zadzwonię koteczku – słyszę po drugiej stronie słodki, pełen wątpliwości głos i aż mnie mdli.
Jednak po chwili dociera do mnie, co ona właśnie sobie pomyślała.
-Nie, nie, to nie tak. Znaczy... Nie, ja po prostu jestem pod łóżkiem i... - mówię szybko, starając się wybić jej tę myśl z głowy.
Chwila, chwila...
Czy ja właśnie powiedziałam, że...?
Cholera.
-Pod łóżkiem? Cukiereczku, ja zadzwonię za jakąś godzinkę – odpowiada, coraz bardziej zaskoczona, a ja wywracam oczami i zaciskam mocniej dłoń na słuchawce.
-Dlaczego pani dzwoni? - pytam, chcąc jak najszybciej zmienić temat.
-Są zawody, misiaczku mój! Turniej taneczny. Muszę was przygotować. A w zasadzie musimy. Mamy nowego, dodatkowego trenera, karmelku. Och, jaki on cudowny... Ale to później. Przyjdziesz dzisiaj, prawda? Tylko wyjdź już spod tego łóżka, królewno. To niezdrowo...
-Przyjdę, o której? - urywam, zanim rozmowa znowu zejdzie na niepożądany temat.
-O osiemnastej, biszkopciku. Postaraj się nie spóźnić tym razem. Och i przekaż swojej uroczej przyjaciółce, jak jej tam... Liz, żeby też przyszła.
-Lawrence – poprawiam odruchowo, podnosząc głowę do góry i uderzając się o drewnianą konstrukcje.
Z moich ust wydobywa się wiązka przekleństw i oczami wyobraźni widzę, jak Tess marszczy brwi ze zniesmaczeniem. Uśmiecham się szeroko na samą myśl o tym.
-Tess? Żyjesz? - pytam, a po drugiej stronie rozlega się lekkie chrząknięcie.
-Tak, różowy puchatku. Muszę już niestety kończyć, miłego leżenia pod łóżkiem, kochaniutka – mówi szybko i rozłącza się, a ja wybucham zduszonym śmiechem i, chcąc wydostać się spod łóżka, popełniam ten sam błąd, co przed chwilą.
Syczę z bólu i pocieram miejsce, w którym na pewno zaraz wyskoczy guz.
Wyczołguję się ostrożnie spod konstrukcji i do moich uszu dociera głośne pukanie. Wzdycham przeciągle, otwierając je i podnosząc się powoli z podłogi. Otrzepuję spodnie z kurzu. Cóż, mogłam jednak tam posprzątać.
Nagle czuję mocny ból i dziwne otępienie. Osuwam się na podłogę, mrucząc pod nosem wszystkie znane mi przekleństwa.
*****************
-I wtedy wstałam z podłogi. Więcej grzechów nie pamiętam – mruczę, przykładając chłodną mrożonkę do głowy i krzywiąc się, gdy wysypuje się z niej cała zawartość wprost na moje kolana.
Panie Boże, proszę, powiedz mi, co jest ze mną nie tak.
-Nie trzeba było wchodzić pod to łóżko. - Mama patrzy na mnie znacząco, a ja już wiem, że będę musiała zbierać ten groszek z podłogi.
-Akurat w tym momencie musiałaś pukać?
-Przecież nie wtedy zemdlałaś.
-Nie moja wina, że nagle zachciało ci się wyważyć drzwi!
-To jest już wina ojca, skarbie.
-Dzięki, tato.
Krzywię się i wstaję, strzepując z siebie resztki mrożonki i fukając gniewnie. Mama odgarnia swoje blond włosy, opadające na jej twarz i uśmiecha się do mnie szeroko.
-To nie twój dzień, Shawn.
-Nie, nie zamierzam tego sprzątać – mruczę pod nosem i idę do góry, by spakować swój strój na balet.
Wchodzę ostrożnie do pokoju i zgarniam telefon z łóżka.
-Lawrence? Idziemy zaraz na zajęcia.
-Jakie zajęcia? - pyta zaspanym głosem, a ja rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu jakiegoś zegara.
16:38
Czy ona zawsze śpi o tej godzinie?
-A na jakie chodzisz?
-Balet. Chwila, chwila... Czwartek dzisiaj.
-Racja, czwartek. Za dwadzieścia minut po ciebie jestem.
-Dwadzieścia minut... Czwartek... Nie mamy w czwartek zajęć, Shawn.
-Mamy. Od dzisiaj mamy. Wstawaj, stara – wzdycham, wrzucając do sportowej torby moje nowe tutu, trykoty i białe pointy.
Przeglądam się w lustrze i usilnie próbuję poprawić moje niesforne włosy. Biorę z szafki jedną z wsuwek, biorę ją w zęby i staram się pobudzić mózg Lawrence do myślenia.
-Błagam, nie osłabiaj mnie. Po prostu się ubierz, spakuj torbę i rusz swój chudy tyłeczek na zajęcia. - Marszczę brwi i próbuję stłumić okrzyk bólu, gdy wsuwka odmawia posłuszeństwa i zamiast się bardziej rozszerzyć strzela mi prosto w górną wargę.
Czy wszystkie rzeczy świata zawarły dziwny sojusz, którego mottem jest: Zróbmy Shawn na złość i to tak bardzo, by już nie mogła nawet spiąć włosów?
Najwyraźniej tak.
-Och, Shawn, ja dopiero...
-Mało mnie to interesuje. Za piętnaście minut jestem pod twoimi drzwiami. Zdecyduj sama, czy chcesz, bym stała tam z kremówkami czy pochodnią.
Rozłączam się i zbiegam na dół, wrzucając do kosza zdradziecką wsuwkę. Sama się o to prosiła.
Zgarniam jeszcze ze stołu wodę i idę do drzwi.
Zostaję jednak powstrzymana.
Nie, nie przez mamę.
To coś jeszcze gorszego.
Groszek rozsypany na całych kafelkach.
Upadam jak długa na podłogę z dzikim okrzykiem:
'I ty przeciwko mnie, Brutusie?'
Cóż, wydawać by się mogło, że nie ma nic gorszego po dniu tak silnych przeżyć i ataków z różnych stron. A jednak jest.
Śmiech rodziców, który zamiast pomóc ci wstać są skłonni do wyciągnięcia kamery i wrzucenia filmiku na YouTube'a z podpisem: „Nasza córka tańczy break dance."
Podnoszę się powoli z podłogi, mijając ich w korytarzu z głową dumnie uniesioną i omijając zielone kulki, by nie dokonać kolejnego popisu.
Zbieram z podłogi moją czarną kurtkę, porzuconą obok torby z książkami i zamykam drzwi.
Czy tych zdarzeń nie jest trochę za dużo jak na jedną osobę?
__________________________
Witajcie, misie! Ewh, przepraszam was strasznie za dłuższy brak rozdziału, ale miałam jakiś dziwny zastój... Cóż, już jestem i mam nadzieję, że dzięki niemu wybaczycie mi mój niecny uczynek :')
Zapraszam was serdecznie na zbiór one shotów - 'Dziewięćdziesiąt sześć rys.' Jak na razie udało mi się napisać dwa, ale będzie ich więcej, obiecuję :3
W takim razie do następnego, kochani! I dajcie znać, co sądzicie! ^^ <3
xxx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro