30 | Otwieramy prezenty!
a/n: na dobranoc
●●●
— Wesołych Świąt, śpiąca świnko!
Moja kołdra zniknęła, z nią całujące moją skórę ciepło, a w uszach aż coś mi pękło od tego skowytu kojota. Poczuwszy w sobie potwora, który mógłby rozłupać orzecha dwoma palcami, zaczęłam mrugać oczami, aby pozbyć się resztek snu. Już i tak sny o słoniach skaczących na trąbach miały do mnie nie wrócić.
Gdy już świat stanął na nogach, przed oczami wyskoczyła mi wyszczerzona twarz Nancy.
— Jesteś moim koszmarem — burknęłam.
— Wcale nie. Jestem twoimi oczami, prawą ręką, lewą w sumie też, czasem pięścią oraz mózgiem przede wszystkim.
— Oraz męczydupą.
Wtedy Nancy znudziło się moje ociąganie i siłą wywlokła mnie z łóżka. Stojąc w samych majtkach oraz koszulce Syriusza z tymi jego klaunami, których darcia ryja często słucha, a którą kiedyś mu ukradłam, mając na głowie szambo z włosów, w buzi stado śmierdzących zębów, a z myśli dalej ciapkę, popatrzyłam na Nancy. W pełni ubraną i gotową na nowy dzień.
— Daj mi jeden powód, aby nie udusić cię poduszką — fuknęłam. Chciałam spać.
Blondynka uśmiechnęła się przebiegle.
— Mam dla ciebie prezent.
W głowie zapaliła mi się lampka.
— Okej, niezły początek. Ale twoje życie zależy teraz od tego, co to jest.
Nancy parsknęła, po czym wyciągnęła ręce zza pleców. Moje oczy z pewnością rozbłysły na widok pudełka wielkości tłuczka od qudditcha. Dzieciak wewnątrz mnie z podekscytowaniem przyjął prezent i zaczął go oglądać, obracając go w palcach tak delikatnie, jakby to był kruchy płatek śniegu.
— Właściwie jest ode mnie i od Archiego. Pomyśleliśmy, że skoro tyle się ostatnio u ciebie dzieje, a twój staroć zepsuł Timon, to przydałby ci się nowy. Ten nie robi żywych zdjęć, ale takie martwe też są spoko. Czasem wyrażają jeszcze więcej.
Mogłoby się wydawać, że w ogóle jej nie słuchałam, gdy przyglądałam się aparatowi. I trochę tak też było. Był brązowy, jednak z czarnym obiektywem. Na prawej ściance znajdowała się korba do przesuwania kliszy, a na lewej były wyżłobione moje inicjały. Całości dodawały uroku naklejki w kształcie listków, poprzyklejane gdzie popadnie.
Uwielbiałam uwieczniać wyjątkowe chwile na kliszy, gdyż wtedy zostawały ze mną na dłużej. Pamięć bywała dziurawa. Czasem wspomnienie ginęło w odmętach naszej świadomości i po prostu zapominaliśmy, że kiedykolwiek je zgubiliśmy. Za to klisza była dowodem na istnienie tego wspomnienia. Tego, że naprawdę się wydarzyło. Zawsze, kiedy zaglądałam w swoje klisze, wspomnienia zalewały mnie niczym tęczowy strumień.
Mój stary aparat rozmontował Timon, jednocześnie gubiąc części, przez co nie dało się go już złożyć z powrotem. Przez długi czas nie robiłam więc żadnych zdjęć. A teraz wreszcie mogłam do tego wrócić.
Pierwsze co mi przemknęło przez myśl, to żeby cyknąć zdjęcie zamyślonemu Regulusowi.
— Ja chciałam do was wysłać sowy z prezentami bliżej świąt — wyjaśniłam, czując się nieco głupio, że nie byłam przygotowana.
— Nie wracam do domu na święta.
Zaskoczona poderwałam głowę do góry. Kości w karku zgrzytnęły mi jak zardzewiałe zęby, ale olałam to całkowicie. Widząc moją minę, Nancy wzruszyła ramionami.
— Matka zaprosiła jakiegoś nowego fagasa, a ja nie mam ochoty jeść z nim rodzinnego obiadku. I słuchać jak od ich igraszek w sypialni dzwoni łóżko. Wolę tutaj posłuchać dzwonków.
— A Sylwester?
— Oh, tego bym nie mogła przegapić. James i Syriusz również zostają, ale załatwili u McGonagall podróż siecią fiuu. Wiesz jak to jest. Może sobie gadać, że przez nich szybciej siwieje, ale nie ukryje, że ci dwaj są jej ulubieńcami.
Tego się nie spodziewałam. Nancy już raz czy dwa została na święta w Hogwarcie. Jej mama lubiła spraszać do domu gości. Często takich, którym różdżka stała jeszcze przed wejściem do domu. Nie zważała za bardzo na to, czy jej córka była akurat w domu czy też nie. Dlatego Nancy nie lubiła do niego wracać. Kiedyś zostałam z nią w Hogwarcie nawet ja, smucąc tym własną mamę, bo nie chciałam, żeby była samotna, ale James i Syriusz zawsze wracali. Potter po prostu lubił święta ze swoją rodziną, całkowicie inną od tej Nancy, natomiast Syriusz, jeszcze wtedy będąc na łańcuchu swojej rodziny, wracał do Blacków z przymusu. W tym roku miał zapewne spędzić święta z Potterami i dziwiłam się, że rezygnował z takiej okazji jaką były normalne święta na rzecz Hogwartu.
A może zostawali dla kogoś. Czasem warto było zrezygnować z własnych przyjemności, aby zobaczyć uśmiech na twarzy tej jednej osoby.
W tej samej chwili drzwi dormitorium otworzyły się i do środka wbiegł zdyszany Archie. Oparłszy ręce o kolana, przez parę chwil rzęził jak oskubana miotła. Gdy dostrzegł aparat w moich dłoniach, cisnął w Nancy oburzonym spojrzeniem.
— Ty klusko! Mieliśmy jej dać razem!
— Guzdrałeś się. Trzeba było szybciej.
— Wybacz, że nie fruwam po waszych jebanych schodach jak wy, gruchacze.
— Tylko nie gruchacze, niemyty bobrze!
Przegnawszy łzy cisnące się do oczu, zachichotałam. Moje serce w tamtym momencie śmiało się jak po cukierkach. Miałam ochotę wyściskać oboje tak, że im obu wycisnęłabym mózg przez pośladki. Szeroki uśmiech zakwitł na mojej twarzy.
— Zróbmy sobie zdjęcie — poprosiłam.
Archie i Nancy natychmiast przestali szorować sobą podłogę słowami, po czym spojrzeli na mnie. Szybko przeanalizowali moje słowa swoimi szarymi komórkami i naraz skinęli głowami, uśmiechając się do mnie szeroko. Nie mogli jednak przebić mojego uśmiechu, który sami spowodowali.
Ustawiliśmy się tak, że to ja byłam z przodu, a oni tuż za mną. Archie obejmował mnie w talii i tulił policzek do mojego, wysuwając głupkowato język. Podobną pozę przyjęła Nancy, dodatkowo robiąc mi z palców rogi za głową. Ustawiłam odpowiednio aparat i skierowałam na nas obiektyw. Z tym dwojgiem przy boku czułam tak niewyobrażalne szczęście oraz siłę, z którą mogłabym kruszyć góry i ścigać się z wiatrem.
— Kocham was.
Po moich słowach nastąpił pstryk.
●●●
— Panie i panowie. Oraz Dorcas — w odpowiedzi Dorcas pokazała Archiemu fakersa. — A więc zaczynamy wspólne otwieranie prezentów! Jest godzina dwunasta dwanaście... DWUNASTA DWANAŚCIE! O MÓJ BOŻE! WIECIE CO TO ZNACZY?!
— Archie.
— To znaczy, że wyjdę ze swojej strefy komfortu i zacznę nowe życie. Podążam drogą, która prowadzi mnie do nikąd. Czuję, że idę do miejsca, w którym nie chce skończyć swojej podróży. TAK TEŻ CZUŁEM!
— Co on pierdoli?
Na pogubiony wzrok Jamesa wzruszyłam ramionami. Syriusz obok mnie drapał się po głowie, jakby łaskocząc mózg miałby go zmusić do myślenia.
— Archie. Ty nawet nie masz zegarka. Patrzyłeś na goły nadgarstek — uświadomił go Remus, patrząc na swój rzeczywisty zegarek na ręku. — Jest trzynasta dwadzieścia trzy.
Archie spojrzał na niego jak na intruza.
— Czuję, że to ty psujesz moją aurę.
— Dość gadania! DAWAĆ PREZENTY! — wykrzyczeli Syriusz i James.
Zasady obowiązywały jak co roku. Tym razem znajdowaliśmy się w dormitorium Huncwotów, którzy wcześniej poupychali swój bałagan pod łóżka. Nie licząc Remusa, który nie miał nawet okruszka na równo zasłanej pościeli. Wszyscy siedzieliśmy w kółku na środku dywanu, a każdy za plecami miał prezent dla tego, którego wcześniej wylosował. W moim przypadku był to prezent dla Archiego. Tuż obok mnie Syriusz miał za sobą pakunek wielkości i w kształcie kota, a z mojej drugiej strony Remus postawił na proste pudełko w choinki z kokardą. W momencie, w którym dawaliśmy prezenty, mieliśmy położyć je na dywanie w miejscu, gdzie siedział nasz szczęśliwy los. Bądź pechowy. Jak kto wolał.
Pełna obaw położyłam pudełko w renifery na miejscu Archiego. W środku znajdował się mikrofon, dzięki któremu Archie mógł gadać głosem różnych osób w Hogwarcie. Pakiet obejmował naszą paczkę, McGonagall, Flitwicka, Malfoya, Filcha, Slughorna, jeszcze kilku nauczycieli, bliźniaka Prewett (jednego, bo po co dwóch?), mniej ciekawych uczniów, a nawet Dumbledora! Dwa dni biegałam po Hogwarcie i ładowałam mikrofon przeróżnymi głosami, aby Archie miał w czym przebierać. Do tego upiekłam mu ciasteczka. Sama!
Musiało mu się spodobać. Tobie by się podobało, no nie, Merlinie?
Gdy wróciłam na swoje miejsce, czekał już tam na mnie pakunkowy kot. Zaciekawiona zerknęłam na Syriusza, ale on już zajmował się swoim prezentem tak jak każdy inny. Jego był w pierniki. Wydawało mi się, że wcześniej widziałam go u Marleny.
Ostrożnie zabrałam się za rozrywanie papieru, jakby w środku faktycznie miał być kot, co było zmyłką. Prawie całe wnętrze kota było puste. Chwilę mi zajęło, nim zorientowałam się, że coś grzechotało w kocim ogonie. Udało mi się wygrzebać stamtąd jakieś świecidełko, które okazało się być naszyjnikiem.
Dech zaparło mi w piersi. Była to złota biżuteria, bo ta znacznie bardziej pasowała do mojej karnacji niż srebro. Łańcuszek był cieniutki, ale wyglądał na solidny. Natomiast zawieszka przedstawiała symbol stworzony z dwóch innych: pień wierzby, którego koroną była psia łapa. Bił od niego pewnego rodzaju urok, przez co nie mogłam odwrócić wzroku. Byłam jak zaczarowana.
— Masz już bransoletkę, więc przyszła pora na łańcuszek — odezwał się niespodziewanie Syriusz, przysuwając się do mnie. — Podoba ci się? — spytał nieśmiało.
— Jest piękny — wyznałam i spojrzałam na niego, widząc gwiazdy w jego oczach. — Zapniesz mi?
Syriusz natychmiast pokiwał głową. Oddałam mu wisiorek i odwróciłam się do niego plecami, zgarniając włosy na jedno ramię. Złoto błysnęło mi przed oczami, gdy chłopak przełożył mi go przez głowę i delikatnie zapiął na karku. Często przy tym muskał palcami moją skórę, co nieco mnie łaskotało.
— A ty co masz?
Syriusz skrzywił się nieznacznie, spoglądając w głąb swojego pudełka. Pochyliłam się i również zerknęłam. W środku walało się kilka kosmetyków do golenia, golarka oraz złoty grzebień, który w jednym rogu miał wygrawerowane malutkie literki M&S.
— To pakiet dla prawdziwego faceta.
— Ta.
— Nie rozumiem, dlaczego ty go dostałeś. Marlena nie pomyliła losów?
Syriusz zmrużył na mnie oczy, na co zachichotałam. W pudełku było coś jeszcze. Zaciekawiona sięgnęłam po blado różową kopertę, w której były dwa zaproszenia na darmowe ciacho w herbaciarni u pani Puddifoot. Tutaj już nie wytrzymałam i parsknęłam zdrowym śmiechem.
— Marlena chyba ci coś sugeruje — stwierdziłam pomiędzy salwami śmiechu.
— Ta, że ma okropny gust — mruknął, wrzucając jakiś kosmetyk z powrotem do pudełka. Nie bardzo o to mi chodziło, ale okej. Potem znów spojrzał na mnie, a uśmiech z automatu rozciągnął jego twarz. Zaraz jednak skrzywił brwi. — Chwilunia, tego ci nie dawałem.
Wpierw złapałam laga. Dopiero gdy wskazał palcem na skrzyneczkę obok mnie, przypomniałam sobie o moim nowym dziecku. Z godną czcią wzięłam aparat w dłonie i bez zapowiedzi pstryknęłam Syriuszowi zdjęcie. Zachichotałam, bo akurat wtedy zrobił zeza.
— Dostałam od Archiego i Nancy. Przez dwa miesiące nie robiłam zdjęć, to teraz muszę nadrobić.
— Więc cyknijmy sobie focie!
Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, chłopak wyrwał z moich rąk aparat i skierował na nas obiektyw. Wyglądało to tak, że znalazłam się pomiędzy jego nogami i ramionami, przyciśnięta plecami do jego torsu. Jego ciepło otuliło mnie jak kołderka. Uśmiechnęłam się szeroko. Syriusz przytulił policzek do mojej głowy i nie musiałam go widzieć, aby wiedzieć, że również się uśmiechał.
Pstryk.
— Jeszcze raz, bo ja też chce mieć. Powieszę w mojej ramce.
Więc zrobiliśmy jeszcze jedno. I jeszcze. Kolejne. Na ostatnim w kadr wpierdzielił się nam James.
— Teraz ta focia zyskała na wartości. Nie ma za co.
— Rogacz, raportuj — zarządził Syriusz. — Co dostałeś i czy to jest coś lepszego niż mam ja.
James wypiął się dumnie, po czym podwinął sweter w górę. Jednak zamiast wytrenowanego brzuchola oraz wyrzeźbionego mięska zobaczyłam nowiutki napierśnik do gry w qudditcha.
Syriusz z wrażenia aż podskoczył z dupy na nogi. Chwila i zacząłby się ślinić.
— O cie chuju, jaki przesztoskozakekstrazajebisty!
Prze co?
— Co nie?! Ma nawet poduszeczki na sutki!
— PODUSZECZKI NA SUTKI?!
— PODUSZECZKI NA SUTKI!
— Przestańcie, bo zaraz żołnierz wam do boju stanie.
Głos Lily Evans zaskoczył ich na tyle, że wnet zapomnieli o swojej rozmowie. Nawet ja oderwałam się od tej pasjonującej rozmowy, bo rudowłosa Gryfonka kolejny raz udowodniła, że nasza paczka ją demoralizowała. Ale wszystko wróciło do normy, gdy okazało się, że to nie Lily, tylko wyszczerzony Archie. Użył w tym celu mikrofonu, który mu sprezentowałam.
Lily ofuknęła go gniewnym spojrzeniem.
— Nie życzę sobie, żebyś więcej tak robił — pogroziła mu palcem. — To niegrzeczne.
Wtedy Archie przekręcił kolebką do zmieniania głosów.
— Masz rację, pano Evans — tym razem padło na głos Horacego Slughorna. — Pięć punktów dla Gryffindoru! A teraz pomóż mi znaleźć drzwi od sali, bo się zamotałem i zgubiłem. Zanim to, podrapię się jeszcze po głowie. Drapu drap.
Cieszyłam się, bo najwyraźniej Archiemu mój prezent się spodobał. A patrząc na to jak szybko Gryfoni obok mnie czmychnęli w stronę Puchona mogłam stwierdzić, że oni również nim się podjarali. Zaczęli na zmianę wyrywać sobie mikrofon z rąk, wypowiadając głosami innych ludzi najgłupsze teksty w historii najgłupszych tekstów. Nie widząc dla siebie nic lepszego do roboty, postanowiłam przejść się po pokoju i ocenić prezenty innych, a także popstrykać kilka zdjęć.
Peter dostał maszynę do wytwarzania cukierków, którą zaczął testować natychmiast po odpakowaniu. Zabawnym zbiegiem okoliczności Lily i Remus wylosowali siebie nawzajem i podarowali sobie ten sam prezent, czyli książki mugolskiego autora z jego autografem. Prezentem Nancy była miniaturowa makieta stadionu do qudditcha wraz z figurkami jej drużyny, dzięki czemu mogła planować treningi oraz przydzielać pozycje już bez przemęczania wyobraźni. Poznałam po jej błyszczących oczach, że prezent bardzo jej się spodobał. A po dumnych oczach Jamesa łatwo było poznać, kto jej ten prezent podarował. Marlena podobnie jak Syriusz dostała zestaw kosmetyków. Natomiast Dorcas...
— Co to jest?!
Wszyscy w zastanowieniu patrzyliśmy na nierówny kamyk w kolorze rdzy. Sama Dorcas była nieźle zdezorientowana, bo oprócz tego w swoim prezencie w kształcie trąbki nie znalazła nic więcej.
Aż wreszcie głos zabrał Archie.
— To jest kupa z gliny.
— Co?
— Kupa.
— Z czego?
— Z gliny.
— To mój prezent?
— Nawet nie wiesz ile pracy w niego włożyłem.
— Nikt nie chce wiedzieć, ile nad nim siedziałeś — mlasnął z grymasem James.
Dorcas jeszcze przez moment gapiła się w kupę z gliny, obracając ją w palcach, jakby z nadzieją czegoś szukała. Gdy jednak niczego nie znalazła, wstała z miejsca i zaczęła iść w stronę Puchona wściekłym krokiem. W jednej chwili zamachnęła się do rzutu.
Oczy Archiego wyskoczyły z orbit jak pajacyki z pudełka. Cofnął się o kroczek.
— Ejejejejej, tylko spokojnie. W środku są kolczyki. Musisz tylko rozłupać.
— Rozłupię to na twojej pustej głowie. Zobaczymy w czym prędzej zrobię dziurę.
Archie zaczął uciekać dookoła, a Dorcas za nim goniła.
Ja za to naszykowałam aparat do zdjęcia.
●●●
— Nie uważasz, że strasznie wychujali nas na hajs? — zagadnęła Nancy, gdy schodziłyśmy schodami w kierunku lochów. — Kupowałyśmy prezenty dwukrotnie, bo w obu grupach, a pozostali tylko raz.
— Ale to my dostaniemy dwa prezenty.
— Faktycznie. Dobra, jednak to oni są frajerami.
Parsknęłam na to śmiechem. Z każdym stopniem zmiana temperatury była coraz bardziej odczuwalna; chłód i wilgoć wdzierały się do mojego ciała i lizały je od środka, wywołując gęsią skórkę. Jako iż od razu po rozdaniu prezentów u Ślizgonów mieliśmy przenieść się do Wielkiej Sali, gdzie miała odbyć się uroczysta kolacja oraz mój koncert, ubrałam się w prostą fioletową sukienkę na grubych ramiączkach oraz rajstopy. Niestety, zapomniałam wziąć bolerka.
Schowałam więc skostniałe dłonie pod pachy, przyciskając prezent dla Cyzi oraz aparat ramionami do piersi. Nic mi to nie dało.
Przed wejściem do Pokoju Wspólnego Slytherinu czekał na nas wyprostowany Avery w galowym stroju. Biała koszula oraz czarne spodnie od garnituru. W blasku lampy spostrzegłam także, że na jego szyi pomiędzy odpiętymi górnymi guzikami koszuli na łańcuszku wisiał wijący się ku górze wąż. Podobny do tego, który gryzł Evana w ucho w dzień spotkania Klubu Ślimaka.
Avery na nasz widok zagwizdał i klasnął w dłonie.
— Drogie panie, same w sobie jesteście dla nas największymi prezentami tego wieczoru — przywitał nas ze swoim popisowym uśmiechem, susząc ząbki. — Widzę was i od razu mój humor jest lepszy.
— Wyszedłeś nas przywitać? Jakiś ty słodki.
— A gdzie tam. Wkurwiłem Bellę i musiałem uciekać.
— Co zrobiłeś? — parsknęłam, przechodząc przez próg siedliska węży.
— Według niej? Istnieję. Powiedziałem jej, że to bardziej wina moich starych, ale rzuciła we mnie świeczką.
Szedł za nami i narzekał niczym dzieciak za mamą, ale gdy poczuł na sobie spojrzenie Bellatrix od razu się przymknął. Jej spojrzenie potrafiłoby zamrozić nawet ogień piekielny. Dlatego sama unikałam go jak mogłam, idąc ku kanapom w rogu Pokoju Wspólnego, gdzie kilka tygodni wcześniej robiliśmy losowanie.
Tym razem natychmiast dostrzegłam dla siebie wolne miejsce na fotelu. Być może dlatego, że na jego podłokietniku siedział Regulus, nawet to robiąc elegancko. Był ubrany w czarne spodnie oraz koszulę tego samego koloru, na którą miał zarzuconą butelkowo-zieloną marynarkę. Swoje ramię położył na fotelowym oparciu. Minę miał nijaką, ani razu na mnie nie spojrzał, ale wyczułam, że to miejsce zajął właśnie dla mnie.
Szczególnie, że gdy tam usiadłam, nie zepchnął mnie i nie wylądowałam dupą na podłodze. Wręcz przeciwnie – Regulus natychmiast podciągnął ramiączko mojej sukienki, jakby od początku go drażniło i tylko czekał, aż będzie miał okazję je poprawić. Gdy skończył, jego palce zostały na mojej nagiej skórze, dzięki czemu od razu zapomniałam o chłodnej temperaturze lochów. Tylko w momentach, gdzie przypadkiem dotykał mnie swoimi sygnetami, wierciłam się na siedzeniu przez dreszcze. Jeden z nich miał kształt tego samego węża, który widziałam już u Evana i Avery'ego.
Te wężyki były dla nich jakimiś symbolami przyjaźni czy co?
Założyłam nogę na nogę i śmielej oparłam się o oparcie, czując go za sobą.
Co było najlepsze, żadne z nas dalej na siebie nie spojrzało.
— Skoro jesteśmy w pakiecie, możemy zaczynać! — zawołał wesoło Avery, który nadal miał głowę na karku. — Dla niekumatych i świeżaków powiem, że u nas dajemy prezenty po kolei i na forum. Ja jestem bardzo ciekawym człowiekiem i chcę wiedzieć jakie macie prezenty. I jak ktoś powie że wyląduje w piekle, to ja odpowiem chuj ci w dupę. Zaczynamy! Kto pierwszy?
Przez dziesięć kolejnych sekund nikt się nie zgłosił. Avery oparł dłonie o biodra.
— Ludzie, bo ogłuchnę. Nie pchajcie się tak, bo jeszcze pomyślę, że to na mnie lecicie.
— W porządku, fujary — westchnęła Bellatrix z drugiego fotela. — Widzę, że to najlepsi muszą zacząć, aby skończyć na najgorszych. Bones, łap.
Nancy chyba nie zdążyła tego przetrawić, gdy nagle na jej kolanach znalazła się średnia paczka owinięta w atramentowy papier. Posłała nieufne spojrzenie w stronę Ślizgonki, która zdążyła stracić nami zainteresowanie i wróciła do przeglądania magazynu modowego.
Tylko ona nie była zaciekawiona tym, co kryło się w środku. W końcu sama to kupiła. Wszyscy inni z wyczekiwaniem wpatrywali się w papier, jakby mieli go rozerwać samym wzrokiem.
Ruchy Nancy były powolne, bo nie była pewna tego, co tam znajdzie. Gdy jako pierwsza zobaczyła środek z zaskoczenia aż rozdziawiła usta. Przez dłuższą chwilę po prostu się tak patrzyła. Wreszcie jednak wyciągnęła z paczki zielono-złoty materiał. Była to koszulka w barwach Harpii z Holyhead, ulubionej drużyny qudditcha Nancy, w której skład wchodziły same kobiety. Poznałam to po wizerunku złotego pazura oraz nazwisku i numerze Gwendoliny Morgan, kapitana Harpii. W pewnym sensie była dla Nancy swego rodzaju mentorką, a nawet idolką.
Męska część ekipy nagle się ożywiła.
— O cholera, to oryginał?
— Daj powąchać!
— Czy to autentyczny autograf?
Podczas gdy chłopcy osaczyli Nancy z każdej strony, ja w zamyśleniu spoglądałam na obojętną brunetkę. Okręcała jeden ze swoich loków wokół palca, żując gumę. Szczerze? Nie pokładałam w Bellatrix za wielkich nadziei. Obstawiałam, że kupi swojemu losowi, a szczególnie Nancy, byle co, nie martwiąc się tym, czy temu komuś się to spodoba czy też nie. A tu proszę. Sprawiła mojej blondynce ogromną radość, co ja jako przyjaciółka musiałam docenić.
— Evan jej to kupił.
Zdezorientowana spojrzałam na Regulusa, słysząc jego szept koło ucha. Czy on naprawdę zepsuł w dwie sekundy pozytywny obraz Bellatrix, który wybudowałam w... dwie sekundy?
— Jak to?
— Bella jeszcze wczoraj nic dla niej nie miała. Znając Bellę, nie zamierzała dawać jej nic — odparł, bawiąc się łańcuszkiem mojego wisiorka. Patrzył na niego z pytaniem w oczach, którego jednak nie zadał. — Za to tą koszulkę widziałem w jego szafie. Jako jedyna była złożona — prychnął.
Tym razem zwróciłam wzrok ku Evanowi. Siedział na skraju kanapy, ukradkiem przypatrując się mojej przyjaciółce, która była zbyt oczarowana swoim prezentem, by to wyczuć. Delikatny uśmiech rysował się na jego ustach.
Nie dość, że kupił Nancy prezent pomimo tego, że nie była jego losem, to jeszcze pewnie musiał ubłagać Bellatix, aby zechciała go jej dać.
Czyli nic się nie zmieniało. Bellatrix dalej była zimną suką, a Evan przytulaśnym misiem udającym twardziela.
Bellatrix stała się inspiracją i po niej inni także nabrali odwagi i po kolei zaczęli wręczać sobie prezenty. Starałam się skupiać na wszystkich, ale zmysłowy ruch palców Regulusa na moim ramieniu często mnie rozpraszał. Ostatecznie doszło do tego, że znacznie częściej próbowałam rozszyfrować to, jaki tym razem rysował kształt na mojej skórze. Wyliczyłam, że zahaczył o łańcuszek z łapką czternaście razy. Musiało nie dawać mu to spokoju. A mnie nie dawało spokoju to, że mu nie dawało to spokoju.
Wracając, skupiłam się chociaż na najważniejszych ludzikach.
Cyzia sprezentowała Mulciberowi bilety na mecz kogoś tam z kimś tam. Zapomniałam nazwy praktycznie od razu po usłyszeniu ich. Ale się ucieszył, a to najważniejsze.
Malfoy od Evana dostał jakiś super-duper-hiper drogi żel do włosów, którego cena spuściła ze mnie powietrze.
Wiedziałam co miała Nancy dla Evana, ale i tak patrzyłam jak chłopak z uśmiechem wyciąga notes zapisany pismem Krukonki oraz świece o zapachu powietrza po deszczu. Któregoś razu na ich wspólnej karze Nancy prosto z mostu walnęła, że wylosowała jego i wolałaby, żeby dał jej jakąś podpowiedź co do prezentu. A Evan swoje życzenie miał naszykowane.
Mało kto o tym wiedział, ale Nancy odziedziczyła po matce smykałkę do pióra. Choć qudditch nigdy mnie nie interesował, jej artykuły zawsze czytałam uważnie i ze szczerym zaciekawieniem. Potrafiła tchnąć w papier duszę, a każde słowo spod jej ręki chciało się wręcz połykać.
Nie wiedzieć skąd, Evan o tym wiedział. Dlatego zażyczył sobie kilku jej artykułów. Szczególnie tego, gdzie opisała jego grę podczas meczu Ślizgonów i Puchonów. I jakiejś świeczki, bo lubił ładne zapachy.
Wcześniej Nancy długo walczyła z samą sobą, czy aby na pewno chce dawać Ślizgonowi swoje prace. Sama długo trułam jej dupę, aby mi je pokazała. Po prostu nie potrafiła docenić samej siebie. Jednak widząc na twarzy Rosiera szczerą radość, sama się uśmiechnęła.
Severus wylosował Regulusa i dał mu elegancki zestaw spinek do mankietów oraz butelkę whisky. Alkohol zostawiłam Ślizgonowi, za to spinki przygarnęłam dla siebie, aby je pooglądać. Podczas gdy inni dawali sobie prezenty, ja wybrałam parę srebrnych spinek w kształcie kółeczek, które miały grawer oka z fioletowym cekinem jako źrenica. Kolorem pasowały do mojej sukienki. Reggie pozwolił mi nawet je sobie zapiąć! Robiłam to z głupim uśmieszkiem w piersi oraz ciepłym sercem na twarzy. Moment co? Na odwrót. Po prostu tak bardzo mnie takie chwilę uszczęśliwiały, że z myśli miałam ciapkę.
Korzystałam z tego, że byli wokół nas ludzie, dzięki czemu pozwalał mi się dotykać. Ostatnio wolał spaść z ławki, byleby tego nie robić.
Avery faktycznie dostał miecz świetlny. Musiał chyba zbyt często marudzić o tym Malfoyowi.
— Twoja kolej, Reg — mruknęła podstępnie Cyzia. — Co masz dla Willy?
Aż się zachłysnęłam śliną. Z purpurową twarzą oraz językiem w gardle spojrzałam w górę na Ślizgona, który minę miał martwą jakby wyrzeźbioną w marmurze. Palcami wciąż bębnił o moje ramię, za to ja próbowałam nie wykitować.
Cóż, któreś w naszym związku musiało przynosić wstyd temu drugiemu.
To oczywiste, że tą od wstydu byłam ja.
— Willie dostanie swój prezent później. Gdy przyjdzie na to pora — odparł.
Większość zebranych uśmiechnęła się sugestywnie. Mulciber nawet zagwizdał. W myślach wręcz błagałam fotel, na którym siedziałam, aby mnie połknął i stamtąd zabrał.
Narcyza natomiast wyglądała na niezadowoloną.
— To nie sprawiedliwe — burknęła jak dziecko. — Chciałam zobaczyć.
— Czy ja powiedziałem, że nie zobaczysz? — Reggie uniósł brew.
Merlinie, rozbierz mnie, bo mi gorąco.
ALBO NIE.
Cyzia wydęła wargę, dalej niezadowolona.
— To chociaż ją cmoknij, żeby tak gorzko nie było — wypalił wyzywająco Mulciber.
Okej, piorun mógł mnie już pierdolnąć.
Co z tego, że znajdowaliśmy się pod jeziorem?
Na jego słowa moje mięśnie dramatycznie się spięły, a gardło uschło na wiór. Wyczekująca cisza oraz ich spojrzenia drażniły mnie z każdej strony. W żołądku mnie aż wykręciło. Znów wierciłam się bez powodu. Jakbym siedziała na kasztanach, choć fotele domu Salazara jak dotąd wydawały mi się najwygodniejsze. Nie zbyt miękkie jak u Puchonów ani nie tak twarde jak u Krukonów. Idealne.
Łatwiej mi się myślało o fotelach niż o tym, że wszyscy na mnie patrzyli. Na nas. Ale właśnie sobie przypomniałam, przez co miałam ochotę strzelić sobie w twarz.
Czułam na sobie palące spojrzenie Nancy. Jak dotąd tylko raz widziała mój pocałunek z Regulusem. Zwykle przytrafiało nam się to na osobności, co mijało się z naszym mottem związku dla ludzi. Akurat to był ten pierwszy pocałunek, który narodził się z negatywnych emocji oraz chęci udowodnienia Clarze, że byłam lepsza. Cóż, wtedy świetnie nam poszło.
A jeśli teraz poszłoby nam fatalnie? Jeśli Reggie nie będzie tego chciał? Czy ja tego chciałam?
Poczułam mdłości.
Bellatrix też się patrzyła. Akurat wtedy byłam dla niej ciekawsza niż kiedykolwiek.
Chrząknęłam. I jeszcze raz. Dwa razy.
— To może...
Chciałam powiedzieć, że może ja powinnam była wręczyć swój prezent Narcyzie, ale coś zajęło mi usta. A dokładniej ktoś. A jeszcze dokładniej to usta tego kogoś.
Regulusowi wystarczyła raptem sekunda, aby złapać za mój podbródek i odwrócić mnie w jego stronę. On już na mnie czekał. Jego usta zderzając się z moimi skradły mi oddech, który nagle stał się całkowicie niepotrzebny. Smak i ruch jego warg mi wystarczył. Instynktownie przymknęłam oczy i oddałam się mu całkowicie, wchodząc w to coraz głębiej i głębiej, im głośniej wokół nas klaskano oraz gwizdano. Kto to robił? Szczerze, zapomniałam.
Sekunda wystarczyła, aby do tego doszło. Również sekunda była potrzebna, aby to co piękne się skończyło.
Regulus odsunął się ode mnie i wrócił do poprzedniej pozycji, zostawiając po sobie ostatnie krótkie smagnięcie jego ust na moich. Zaczerwieniona od dekoltu aż po czoło znów się o niego oparłam. Przez moment wpatrywałam się nieprzytomnie w podłogę, aby mieć czas na pozbieranie własnych myśli, które były w rozsypce.
Gdy podniosłam wzrok, dostrzegła znacznie weselszą minę Cyzi oraz zaintrygowany wzrok ze strony Nancy. A także mój aparat w rękach tej drugiej. Kiedy mi go ukradła?
Może kiedy Reggie ukradł mi pocałunek.
Znów spaliłam Gryfona.
Ale nie mogłam wyprzeć z serca smutnego wrażenia, że to wszystko było na pokaz.
Choć przecież tak to miało działać od początku do końca. Zgodziłam się na to przytomnie.
Zgodziłam się na to.
W końcu zebrałam się wystarczająco w garść, ażeby uśmiechnąć się do jasnowłosej Ślizgonki i wręczyć jej niewielkie pudełeczko. Zaskoczona aż uniosła brwi.
— Proszę. Twój prezent — zachęciłam ją.
Dziewczyna przyjęła pakunek i natychmiast zaczęła go rozpakowywać, co od razu obudziło w moim ciele dręczące mnie od kilku dni zdenerwowanie. Chciałam, żeby się ucieszyła. Wyczuwszy to, Reggie znów zaczął jeździć palcami po moim ramieniu. I musiałam mu przyznać, że to faktycznie nieco mnie uspokoiło. Pod jego dotykiem wyczuwalnie się rozluźniałam.
Cyzia dogrzebała się do drewnianej szkatułki i z zaciekawieniem obejrzała ją z każdej strony. Na wieku miała wygrawerowane nutki, a w środku...
Gdy blondynka tylko uchyliła wieko, ze środka zaczęły wydobywać się pierwsze dźwięki fortepianu. Figurka pięknej baletnicy ukazała się nam w pełnej krasie, pokazując światu swój dość smutny taniec. Przypominała mi ptaka uwięzionego w klatce, którego nigdy nie nauczono latać. Z tego powodu czuła, że czegoś jej brakowało, ale nie do końca wiedziała czego.
Baletnica przypominała mi także Narcyzę. Uwięzioną w szponach własnej rodziny, która nigdy nie pozwoliła jej pofrunąć.
Pamiętałam, że jej ulubionym instrumentem był fortepian. A gdy tylko zobaczyłam samotną baletnicę na półce sklepowej, uznałam, że nie było dla Cyzi lepszego prezentu. One obie, baletnica oraz Narcyza, potrzebowały siebie nawzajem.
Wszyscy w milczeniu przyglądaliśmy się baletnicy aż do końca jej występu. Zaraz potem szkatułka samoistnie się zamknęła. Przez cały ten czas Cyzia przytykała dłoń do ust, nie odrywając od baletnicy wzroku. Gdy ta zniknęła, wzruszona dziewczyna powoli uniosła na mnie wzrok. Błękitne oczy lśniły. Jakby cały tamtejszy ocean składał się z samych przejrzystych łez.
Wzruszyłam nieśmiało ramionami.
— Mam nadzieję, że ci się podoba.
— Jest cudowna. Dziękuję.
Pozwoliłam sobie na malutki uśmiech.
Natomiast uśmiech Narcyzy był największy z tych wszystkich, jakie ta pozwoliła mi kiedykolwiek oglądać.
— Dobra, czas na gwiazdę wieczoru — ckliwą chwilę przerwała Bellatrix, unosząc się na fotelu. — Gdzie mój prezent?
Evan uśmiechnął się łobuzersko. Wskazał palcem w bok.
— Chyba wsuwa choinkę.
Prezent-lama mierzył jakieś dwa metry i faktycznie był postawiony w taki sposób, że jedna z gałązek srebrno-zielonej choinki podsuwała się jej pod sam pysk. Była z papieru dwukolorowego, czerwonego i białego, od czterech nóg po różki na głowie w paski. Robiła wrażenie.
Bellatrix aż poderwała się na równe nogi. Wściekła żyłka zaczęła pulsować jej na czole, przez co instynktownie jeszcze mocniej przyległam do Regulusa. A on, jakby wiedział co się święci, opiekuńczo objął mnie ramieniem.
— Co to... Co to ma znaczyć?! — wybuchła brunetka. — Co to do kurwy jest?!
— Lama, niewdzięcznico — burknął Avery.
Wściekłe spojrzenie ulokowała w odważnym blondynie.
— To twoja robota? — syknęła z jadem.
— Poczekaj, aż zobaczysz środek — dodał oliwy do ognia Evan.
Podjudzona do działania Bella machnęła różdżką i w sekundę pozbyła się papierowej lamy. Na podłogę z metalicznym brzdękiem upadł jakiś kij z grzebieniem na jednym z końców. Ze zmarszczonymi brwiami przyglądałam się temu czemuś, tak samo jak wszyscy pozostali. Tylko Evan szczerzył zęby w zwycięskim uśmiechu, a Regulus chyba ukrywał rozbawienie w moich włosach.
Bellatrix patrzyła na dziwne coś jak na najbardziej śmierdzące i największe gówno świata.
— Co. to. jest. — wypluła. Z uszy zaczynał wylatywać jej dym.
— To są grabie. Mugole używają tego do grabienia liści — Evan świetnie się bawił, wykopując dla swojego przyjaciela dołek na jego ciało. — Avery jednak uznał, że będą idealne do twoich bujnych kędziorów. Co myślisz? Podoba ci się?
Black była aż blada z wściekłości. To w połączeniu z jej czarnymi oczami robiło z niej zmorę, której nikt nie chciał spotkać w koszmarach ani tym bardziej nad łóżkiem w środku nocy. Miałam wrażenie, że jedno jej spojrzenie mogłoby wycisnąć żywot z biednego człowieka.
Avery jednak był odważny. Nie obsrał gaci, tylko wysoko uniósł swój miecz świetlny, przybierając pozę bojową.
— No chodź. Jeśli mnie pokonasz, to dostaniesz...
Nie zdążył skończyć, a Bella już rzuciła na niego zaklęcie.
A ja ponownie cyknęłam zdjęcie podobnej scenie z innymi aktorami. Pierwsze zdjęcie płonęło od czerwieni, natomiast drugie kipiało jadowitą zielenią.
Uważałeś, Merlinie, że Dorcas i Bella by się dogadały?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro