Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18 | Zajęty parapet

a/n: hej, mały update. pewna osoba w komentarzach (ty wiesz, że chodzi o ciebie) uświadomiła mi, że jeśli chcę poprowadzić tą książkę z taką fabułą, jaką sobie zaplanowałam, muszę trzymać się pewnych aspektów kanonu. dlatego wykopałam amosa i molly ze szkoły. zamieniłam je na randomowe osoby, więc nawet nie musicie się cofać, by zobaczyć zmiany. to tyle, miłego czytania! 

ps. STO LAT, WILLOW! MÓJ PROMYKU WIOSNY! 

pps. nie sprawdziłam tego rozdziału, więc jak widzicie błąd to napiszcie mi o tym w komentarzu.

●●●

Można by się było spodziewać, że wrócimy do punktu wyjścia. W końcu to, co zrobiliśmy ostatnio, było jeszcze bardziej zawstydzające i sprawiało, że na samą myśl robiłam się purpurowa jak przegniła dynia. Gdy go widziałam, to wręcz płonęłam.

Ale nie, nie unikaliśmy się.

Co więcej – widywaliśmy się dosyć często.

Często widywano nas na korytarzach. Regulus odprowadzał mnie pod daną klasę, mimo że on sam miał lekcje na drugim końcu zamku. Pomagał mi nieść książki. Niekiedy nasze dłonie przypadkiem się stykały, jakby przyciągały się nawzajem. Zawsze w takich momentach moje palce i dalej przemykał elektryzujący dreszcz.

Wszystkie to robiliśmy jednak publicznie. Chcieliśmy, aby na nas patrzyli. Aby o nas mówili. Aby każdy w Hogwarcie o nas wiedział.

Więcej nie spotkaliśmy się już na osobności. On mnie nie szukał, ja na niego nie czekałam.

Najprawdopodobniej – ba, na pewno – bałam się ponownej utraty kontroli. Wtedy, gdy Regulus przyszpilił mnie do tego fortepianu, byłam całkowicie bezbronna. Gotowa tańczyć jak on mi zagra. Wszystko wtedy wysmyknęło mi się z rąk, gdy pierwszy raz dotknęłam dołu jego miękkich loków. Były takie puszyste!

Wiedziałam, że to nie mogło się powtórzyć, kiedy po jego wyjściu zaczęłam walić czołem o klapę fortepianu, przeklinając Voldemorta i jego głupie stempelki.

Nie zapytałam Regulusa o znamię ani razu. Czułam jednak, że było to coś nie dobrego. Bo choć oczy Regulusa Blacka zawsze były puste i oschłe, od tamtej pory znacznie poszarzały. Zieleń zaczęła blednąć. Jakby trawa na łące doszczętnie wyschła.

Najgorsze, że zaczynałam się o niego martwić.

●●●

Ależ byłam tego ranka głodna! Im bliżej byłyśmy Wielkiej Sali, tym mocniej głodomór ściskał mój żołądek. Mimo tego droga przez korytarze strasznie mi się dłużyła. Winiłam za to ciągle klekotającą Nancy obok mnie, której jadaczka się nie zamykała. Cóż się dziwić. Chodziło o qudditcha.

— Zesram się. Głowa od kilku dni mnie nawala, przez co brakuje mi koncentracji. Jak bez koncentracji mam skupić się na kaflu? Pętle mi się dwoją w oczach! A może od zawsze było ich sześć? Było sześć? Wills?

Rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie było. Znaczyło to, że debil jak nic mówił do mnie.

Wskazałam palcem na mijaną przez nas rycerską zbroję.

— Szybciej blaszak ci odpowie niż ja.

— To nasz pierwszy mecz w tym sezonie! — zawyła zestresowana blondynka, wyrzuciwszy ręce w powietrze. Uchyliłam się w ostatniej chwili, zanim mnie trzepnęła. — Nie możemy tego przegrać! Pomijając, że wtedy nadzieję się na własną miotłę. Przecież Potter nie da mi żyć!

W połowie grudnia miał się odbyć ostatni mecz kalendarzowego roku, w którym grać mieli Ravenclaw oraz Gryffindor. Dla Nancy był to szczególnie ważny mecz, gdyż jej przeciwnikiem na miotle był sam James Potter. Im obu zależało na wygranej. Oznaczała ona nie tylko możliwość wyśmiewania się z przegranego, ale także decydowała, które z nich miało do końca roku szkolnego polerować miotłę oraz czyścić sprzęt zwycięzcy we wybranym przez niego stroju. Jakby upokorzenia było mało. Dotąd James tylko raz założył spódnicę baletnicy i muszelkowy stanik podczas pastowania miotły Nancy. Przez pozostałe lata, od kiedy tylko oboje trafili do drużyny, to dziewczyna przebierała się za różowowłosego goblina, kulawego testrala, a nawet dyrektora Dumbledora w lateksowym ciuszku. Olała wtedy szmatkę i do mycia używała długaśnej brody, którą wyczarował jej Gryfon.

— Nie zniosę kolejnego upokorzenia — sapnęła jak człowiek, który przeżył całe życie oraz pięć żółwi.

Żal chwycił mnie za serce. Troskliwie otuliłam jej szyję swoim ramieniem i przycisnęłam usta do ucha przyjaciółki, wcześniej pokazowo rozglądając się we wszystkie strony. Czysto.

— Zawsze może zdarzyć się tak, że kogoś przypadkiem szurnie tłuczek — szepnęłam jej na uszko, aby Hogwart nie słyszał. — Kogoś w pinglach.

Nancy spojrzała na mnie z głupią miną. Nie powiedziała jednak nic, dopóki nie minęła nas parka Puchonów idąca z naprzeciwka. Kiedy borsuki zaczynały gody?

— Jak ty chcesz... — zaczęła, ale zamknęła się po moim zażenowanym wzroku. Jeszcze przez chwilę trybiki jej spod czachy parowały, aż w końcu się domyśliła. — Aaa, no tak. Zapomniałam, że umiemy czarować.

Byłam pewna, że Nancy Bones pewnego dnia zgubi się w prostej uliczce.

Bardzo bym chciała być obok niej zawsze, aby pomóc jej się odnaleźć.

Wtedy jednak mojej pomocy potrzebował ktoś inny. Regulus Black od dawna błądził wśród ciemności, a ja miałam być jego światełkiem w tunelu. To zależało od nas, czy uda nam się wydostać, czy ciemność połknie nas obu.

— Jak tam idzie z twoim gorącym Blackiem? — zagaiła niby obojętnie Nancy, gdy byłyśmy już na ostatniej prostej do wrót od Wielkiej Sali. Strzeliłam jej spojrzenie, ale ona tylko wzruszyła ramionami. Kątem oka wyłapałam jednak jej zadziorny uśmieszek.

Na samą myśl o Ślizgonie moje wargi poderwały się do góry. Tak samo jak skrzydlate robaki w moim brzuchu, które zamiast zdechnąć, mnożyły się po każdym dotyku Regulusa. Sama już nie wiedziałam, jaką trutką miałam je wybić. Bałam się tego, co oznaczały.

— Dobrze. Napisałam o nim w liście do mamy.

— Wspomniałaś o oświadczynach na boisku? Z tego znicza byłby ładny kolczyk. Musiałabyś zacząć nosić włosy na jedno ramię, aby ukryć brak drugiego, ale...

Pchnęłam ją tak mocno, że prawie wpadła z piskiem na uśpionego, zakurzonego rycerza.

— Nie napisałam, że to akurat Regulus. I wspomniałam o nim tylko w jednym zdaniu.

— Poczekaj, bo zgadnę. W następnym liście pisała tylko o tym?

— Mhm, na dwie strony.

Nie było jeszcze chłopaka, który zasłużyłby na pochwalenie się nim przed moją mamą. Była zbyt bliska memu sercu, abyśmy miały marnować czas na gadanie o nikim. I być może dlatego Felicia Rookwood tak się zachwyciła, gdy na jej pytanie „poznałaś kogoś nowego?" odpowiedziałam „jest taki jeden, ale choć jestem Krukiem, nie będę krakać". Ot, nic niezwykłego. Ale nie dla mojej mamy. Nie dość, że odpowiedź przyszła do mnie tego samego dnia, bo chyba zagroziła sowie rosołem, to jeszcze zawaliła mnie tysiącem pytań. Jak się nazywał, gdzie mieszkał, czy miał ładne oczy, kolor włosów obowiązkowo, bo wolała mieć ciemnowłose wnuki, czy tańczył lepiej od ojca, jakie ciasto lubił, aby skrzaty nauczyły ją takie piec, był wysoki czy niski, kim byli jego rodzice, jaki kształt miały jego nos, o ile go miał...

Było ich o wiele więcej, ale w połowie czytania rozbolała mnie głowa i odłożyłam to na później. Archie zaproponował, że on odpowie jej za mnie, ale jemu to bym nawet papierka po cukierku nie dała. Nie, musiałam to załatwić sama.

Szczególnie że wiedziałam, jaki stosunek moja mama miała do czystokrwistych rodzin czarodziejów. Zawsze od nich stroniła. Wyjątkiem był ojciec, którego pokochała, choć zachowywał się zupełnie jak reszta tych zakochanych w sobie bufonów.

Żałowałam, że w ogóle jej o Regulusie wspomniałam. W końcu nasz układ miał się niedługo skończyć, a drogi rozdzielić. Dla mojej mamy byłby kolejnym nikim. Choć czułam dziwny ścisk w sercu na taką myśl.

Przed wrotami do Wielkiej Sali Nancy nagle się zatrzymała. Chyba chciała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej jakiś krzywus.

— Trzy miesiące temu jedynym Blackiem, o którym byś myślała z takim blaskiem w oczach, byłby Syriusz.

Nie wiedzieć czemu, jej słowa ścisnęły mnie za gardło. Przecież wybaczyłam Syriuszowi ten durny żart i znów rozmawialiśmy normalnie, rzecz jasna o wiele rzadziej, ale jednak...

Chrząknęłam z obojętną miną.

— Jakim blaskiem? Bzdury. Nie gadaj tyle, bo jedzenia nie przeżujesz.

Nie chciałam patrzeć w jej morskie oczy, więc zostawiłam ją za sobą i weszłam do Wielkiej Sali. Czułam jednak ich parzący wzrok na plecach.

— Może chociaż usiądziemy dzisiaj z nimi? — usłyszałam zza ramienia.

Przystanęłam i rozważyłam to. Właściwie nie miałam żadnych za ani przeciw. Po prostu napotkałam wewnętrzną blokadę, która nie pozwoliła mi zgodzić się od razu. Jednak kiedy w powietrzu rozniósł się głupkowaty śmiech Syriusza oraz Jamesa, moje serce podskoczyło, tworząc dziurę w tajemniczym murze.

Już wtedy wiedziałam, że przepadłam dla niego.

— Pewnie, czemu nie.

Większość uczniów już zajadała się śniadaniem. Standardowo chciałam skierować się w stronę stołu Ravenclawu, z którego jak debil machał do mnie Archie, aby zaciągnąć go za ucho do stołu Gryffindoru, ale ktoś stanął mi na drodze.

— Willy-Willy! Kopę lat cię nie widziałem! No chodź się przytul.

— Widzieliśmy się wczoraj, Avery — wydukałam, będąc miażdżona w uścisku blondyna.

— Nie pamiętam nawet jakim cudem wstałem, a ty mówisz mi o wczoraj. Weź się zastanów.

Parsknęłam śmiechem, bo inaczej się ze Ślizgonem nie dało. Alvin Avery był po prostu promykiem słońca w całym tym skupisku węży, który zaplątał się w ciemność tak mocno, że łatwiej mu było nauczyć się w niej żyć niż próbować się wyrwać. Jego uśmiech był naprawdę piękny i szczery. Jedyne, co wskazywało na istnienie jego mrocznej maski, był owy mrok trawiący wnętrze. Nieraz widziałam go w oczach Regulusa. Ani on, ani Avery, Evan czy Narcyza nie zasługiwali, by nosić maskę stworzoną przez Voldemorta, która wysysała z nich duszę.

Dla przypadkowego gostka z ulicy zabrzmiałoby to egoistycznie, ale ja też na nią nie zasługiwałam.

Chyba na zbyt długo utknęłam we własnej głowie. Dotarło to do mnie, gdy czyjeś paluchy pociągnęły mnie za rzęsy. Syknęłam i zgromiłam wzrokiem wyszczerzonego Evana.

— Wiem, że czasem nie można oderwać ode mnie wzroku. Ale kręcisz z moim kumplem. Możemy się umówić, ale ani słowa Regusiowi — szepnął na tyle głośno, aby nasi przyjaciele mogli go usłyszeć. Stojąca obok Nancy prawie się opluła od śmiechu.

— Jak ty mnie nazwałeś? I nie mówić o czym?

Moje ciało zadrżało. Jakby nie potrafiło się przyzwyczaić do tego niskiego głosu, często zahaczającego o seksowną chrypkę. Ciałem tańczyłam do tej melodii. W piersi serce chyba mi kopnęło w kalendarz, a ciepło uderzyło do policzków. I to jeszcze zanim spojrzałam na perfekcję, jaką był Regulus Black tamtego dnia. I każdego następnego.

— Masz piękne dłonie — wymyślił na poczekaniu Avery. Brwi Blacka wystrzeliły w górę, Evan przybił piątkę z czołem, a ja z Nancy opierałyśmy się o siebie nawzajem, praktycznie tam płacząc ze śmiechu. Avery westchnął i spojrzał z powrotem na Rosiera. — Mówiłem, że weźmie cię za geja.

— Dzięki, bez ciebie ani rusz.

— Wiem. Też cię kocham, niezależnie czy lubisz siuraki.

Ja jednak już ich nie słuchałam. Świat w sekundę zamilkł, gdy Regulus zaczął zbliżać się ku mnie. Zapach cedru i pergaminu całkowicie przyćmił stołówkowy smród. Brunet stanął tuż obok mnie; za blisko na zwykłego kolegę i koleżankę. Czułam ciepło jego skóry pomimo warstwy ubrań. Moje serce raz po raz mdlało i budziło się, aby móc go oglądać.

A kiedy musnął ustami mój policzek, serce zaczęło tak piszczeć, że aż pękło.

No i ktoś coś stłukł. Chyba koło stołu Gryffindoru, bo Lily zaczęła się wydzierać:

— Odsuńcie się wszyscy! Peter, nie jedz tego! Tam może być szkło!

— Jadłem już gorsze rzeczy!

— Archie jest zainteresowany tematem! Biegnę! — jak powiedział, tak zrobił. Puchon zerwał się z ławki przy stole Krukonów i minąwszy nas, pobiegł w stronę dramy u Gryfonów.

Przyjrzałam się nieco bliżej. Lily po kolei odsuwała każdego z dala od stołu, gdzie walały się szczątki potłuczonego kielicha. Peter i Dorcas marudzili, że nie mogli dojeść swojego śniadania. Remus kręcił na wszystko głową. Archie stał obok i rechotał. Zaraz dołączyli do niego bliźniacy Prewett. Natomiast Marlena wraz z Jamesem skakali dookoła Syriusza, drąc japy jeden głośniej od drugiego, co nieźle Blacka irytowało. Nie byłoby w tym obrazku nic nadzwyczajnego, gdybym na podłodze nie dostrzegła plamek krwi. Coraz więcej czerwonych kropek.

Dopiero potem dotarły do mnie krzyki Jamesa:

— O chuj! Stary! O kurwa! Bracie! O ja pierdole! Mordo! O...

— Panie Potter! To jest szkoła, a nie jakiś przytułek!

— Przepraszam bardzo, pani profesor, ale MÓJ PRZYJACIEL SIĘ WYKRWAWIA!

— Wyluzuj, Łosiu. Szafa gra — w tym samym momencie odwrócił głowę i jego wzrok spotkał się z moim.

Dawno nie widziałam jego stalowych oczu. Zdążyłam już zapomnieć, że choć bracia Black zdawali się być dwiema kroplami wody, ich oczy były od siebie całkiem różne. Jedne przynosiły na myśl umierająca wiosnę, bo nikt o nią nie dbał. Oczy Syriusza były za to żywą zimą. Pełną połysku i życia. W tamtej jednak chwili nie widziałam nić innego prócz smutku. Ten wzrok niczym strzała przebił moje serce na wylot.

Tak, byli dwiema kroplami wody. Ale nie tylko cały Syriusz, a cały świat zdawał się wiedzieć, że zamiast wina wybrałam truciznę.

Ponownie zerknęłam na zakrwawioną dłoń Gryfona. Martwiłam się. Zrozumiawszy to, Syriusz machnął na to zdrową ręką.

Zanim wyszedł w obstawie Huncwotów i Marleny, posłał mi jeszcze blady uśmiech. Nijak mnie to nie uspokoiło.

— Cholerni atencjusze — sarknął Rosier. Nie minęła chwila, a Nancy strzeliła go za to po głowie. — Ała! A ja cię do wspólnego stołu chciałem zaprosić!

— Nie dla węża jajo, farfoclu — prychnął Archie, dołączając do nas. Musiało to być jakieś kolejne z jego mugolskich powiedzonek, bo nie rozumiałam ani słowa. Zwęził złowrogo oczy na mnie i blondynkę. — Chciałyście mnie porzucić? Mnie? Dla nich?

— Poleciały na dłonie Rega — wtrącił Avery, przysparzając sobie biedy.

Archie wydał się oburzony. Na tyle, że przez następne chwilę oglądał swoje łapska i wykłócał się z Averym o to, który z nich dwóch ma ładniejsze. Evan z Nancy patrzyli na nich z boku niczym rodzice zastanawiający się, gdzie popełnili błąd.

Chyba oczy Syriusza przekuły mnie lodowym soplem, bo wciąż nie mogłam zapomnieć o tej tafli smutku. Nawet gdy Regulus przejechał palcami po mojej dłoni, obraz jego brata w mojej głowie nie stopniał.

— Chciałem, żebyś usiadła z nami. Ze mną — szepnął gładząc moją skórę.

Najpierw poczułam napływ budzącego się gorąca. Szybko jednak zostało ugaszone przez kubeł zimnej wody, gdy przypomniałam sobie, że robił to tylko na pokaz. Siedzący w mojej głowie Syriusz nie pomagał.

Wszystko było kłamstwem.

W s z y s t k o.

Każdy dotyk, spojrzenie, banalne słówko. Zamieniłam to, co było prawdziwe oraz pewne na majak. Kłamstwo.

Willow Rookwood sama zaczynała nim być.

Najgorsze, że sama się na to zgodziłam.

— Straciłam apetyt.

Wielka Sala nagle stała się zbyt mała, aby pomieścić moje problemy. Musiałam stamtąd uciec. I to jak najszybciej.

Regulus jeszcze przez chwilę nie chciał mnie puścić. Jakby sam nie miał ochoty tam być.

●●●

Przez dziesięć miesięcy roku z przerwami byłam z dala od domu, tym samym od swojej huśtawki pod wierzbą również. Nie mogłam w dowolnej chwili odepchnąć się od ziemi i oddać się wiatrowi, który nie tylko decydował o szybkości bujawki, ale też wietrzył moją głowę z myśli. A wtedy bardzo potrzebowałam pozbyć się myśli. Najlepiej wszystkich.

Tamtego dnia musiałam więc zadowolić się parapetem na siódmym piętrze. Było jedno takie okno w zachodniej części zamku, z którego był idealny widok na jezioro. Tam kierowałam swoje kroki. To był pierwszy raz od jakiegoś czasu, kiedy wiedziałam, dokąd zmierzałam.

Czułam, że zbłądziłam.

Przez cały ten czas próbowałam zgrywać twardą i niewzruszoną, podczas gdy kontrola dawno umknęła mi spod palców. Być może odebrał mi ją Regulus tej nocy, kiedy to znalazłam go w łazience. Nie wiedziałam. Ale to od tamtego momentu wszystko zaczęło się psuć. Mój tryb dnia. Jakość snu (którą tak sobie ceniłam!). Moje zdrowie. Relacje z przyjaciółmi. Ze Syriuszem...

Na samą myśl o Gryfonie serce mi stęknęło. Bo jak na złość z innej strony zapukało wspomnienie o Regulusie. Miałam im niby dać po połówce? Kto się zadowalał połówką?

Chwała Orionowi, że ich więcej nie spłodził.

Doszedłszy na miejsce, stanęłam jak wryta. Z moim pechem spodziewałam się już wszystkiego od życia, ale na pewno nie Severusa Snape'a siedzącego na moim parapecie i wyglądającego w okno. Był strasznie zamyślony. Nawet nie zauważył, że ktoś go obserwował.

— Nie wiedziałam, że zajęte.

— Zajęte. Ustaw się w kolejce.

Jego słowa były przesiąknięte sarkazmem oraz ironią jak na rasowego Ślizgona przystało. Dalej nie odwrócił wzroku od okna, uważając pewnie, że srający ptak był bardziej wart uwagi niż ja.

Przeskoczyłam nerwowo z nogi na nogę, skubiąc nitkę od swetra. Tandetne dziadostwo. Jeździłam wzrokiem po pęknięciach tnące kamienne ściany zamku, które powstawały w wyniku upływających lat bądź krótkich chwil, w których ktoś pierdolnął głową o ścianę. Czułam się gorzej niż niezręcznie. Kilka sekund dłużej, a to swoją twarz odbiłabym w murawie.

— Mogę się dosiąść?

— Nie.

— Nie zamieniłeś mnie od razu w gąbkę, więc biorę to za tak.

Czując na sobie jego uważny wzrok, podeszłam i wskoczyłam na parapet. Kątem oka mogłam zauważyć, że nie był tym zbyt ucieszony. Minę miał krzywą jak po wciąganiu magicznego pułku nosem, a w czarnych oczach kryła się niechęć, którą dźgał mnie jak szpilką w dupę. Jakby to mnie miało przegonić! Umościłam się jednak jak najdalej od niego, aby nie szturchać jego drażliwej bańki prywatności. Przyciągnęłam kolana do piersi i otuliłam je ramionami. Severus w końcu westchnął, godząc się na moje towarzystwo, dopóki siedziałam cicho.

Jeśli ktoś nie wiedział, to ja bardzo lubiłam gadać.

— Czemu tu tak siedzisz? W dodatku sam?

— Ciężko jest myśleć z kimś wspólnie, by nie nazwali cię pedałem.

Pokiwałam głową, choć nie wiedziałam czym był pedał. Zapamiętałam, by spytać się o to Archiego.

Severus jak zwykle nie kwapił się do rozmowy, więc przez moment nie ciągnęłam go za język i wsłuchałam się w ciszę. Ułożyłam podbródek na kolanach. Przyglądałam się mu.

Severus Snape od zawsze był dla mnie człowiekiem widmo. Zwykle trzymał się na uboczu, a ludzie widzieli go tylko wtedy, kiedy tego chciał lub gdy nie zdążył schować się w cieniu przed Huncwotami. Od zawsze mieli na pieńku. A raczej miał do niego coś James, który nie cierpiał Ślizgona tylko i wyłącznie dlatego, że był bliskim przyjacielem Lily Evans. Z tego powodu widział w nim swoją ulubioną kurę do eksperymentowania. Syriusz lubił mu pomagać, przez co często ich za to ochrzaniałam. Od początku było mi żal Severusa, ale nigdy nic z tą sprawą nie zrobiłam. Nie pomogłam mu. Nie podałam dłoni. Zawsze wolałam umywać ręce od tego, co nie tyczyło się mnie. Było mi za to wstyd.

Być może dlatego wtedy czułam taką potrzebę, aby pomóc Regulusowi. Nie ważne, że to był jedynie durny ślub. On go nie chciał. Potrzebował pomocy. A ja tyle lat jej komuś odmawiałam, że gdybym miała to robić dłużej, to zostałabym pożarta przez poczucie winy.

W końcu poczucie winy i tak nas dopadło. Szybciej, niż byśmy tego chcieli.

Nie było nikogo, kto mógłby nam pomóc.

Z westchnięciem wyjrzałam przez szybę. Słońce uśmiechało się w odbiciu jeziora, które zdążyłam poznać bardziej niż dogłębnie. Oboje nie poszliśmy na pierwszą lekcję, a i żadne z nas nie garnęło się, aby na ową zdążyć.

— Trochę się pogubiłam.

Nie liczyłam na odpowiedź. Nawet nie wiedziałam czy wiedział, o co mi chodziło. Czy znał sytuację. Często widywałam go w towarzystwie Regulusa, jednak przekonałam się na własnej skórze, że szlajanie się z nim a rozmowa to dwie inne rzeczy. Black nie lubił o sobie rozmawiać.

W tamtym momencie jednak potrzebowałam pogadać o sobie.

Czułam na sobie uważny wzrok chłopaka. Skubnęłam palcami wargę, szorstką jak skórka pomarańczy. Takiej nikt nie chciałby całować.

— Wszystko miałam takie poukładane — westchnęłam z tęskną nutą. — Miałam dobre relacje z przyjaciółmi, moje psychika jakoś funkcjonowała i przede wszystkim się wysypiałam — jak na zawołanie, poczułam piasek pod powiekami. Tak dawno nie przespałam całej nocy. — Aż tu nagle pojawia się pan jestem-ładny-i-wkurwiający i wywraca moje życie do góry nogami!

Niczego bardziej nie żałowałam jak wejścia do tej pieprzonej łazienki tamtej nocy. Nigdy nie chciałam poznawać problemów obcych ludzi. Ba, nie radziłam sobie z własnymi, a co dopiero cudzymi! Ale Regulus Black cały był problemem. Przez wiele powodów.

Był problemem, bo dla niego okłamywałam przyjaciół.

Był problemem, bo szło przy nim dostać wylewu i kurwicy.

Był problemem, bo mieszał mi w głowie. Swoim wyglądem, spojrzeniami, dotykiem; tym skóry oraz ust. Przełamywał wszystkie moje bariery. Nawet te, o których nie wiedziałam, że kurwa istnieją!

Regulus Black był problemem, który mnie pokonał. Zbyt mocno chciałam mu pomóc.

— Mówiłem mu, żeby dał ci spokój.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam w obojętne oczy Severusa. Były wyprane z koloru oraz wszelkich emocji. Od dnia, w którym utracił ją po raz pierwszy.

— Od początku mi się to nie podobało — wzruszył ramionami. — Nie obraź się, ale byłem za tym, aby dać ci eliksir zapomnienia — rozszerzyłam gwałtownie oczy i buzię, szykując się do zjebki. Nim nabrałam powietrza, Severus zdążył przewrócić oczami i dodać: — Tak byłoby łatwiej nie tylko dla niego. Dla ciebie też.

Pomrugałam oczami jak tępak. Nawet gdybym nie miała niczego z ameby, nie zrozumiałabym go.

— Niby jak?

— Sama pomyśl. Nie wolałabyś zapomnieć o tej jednej nocy? Żyć jak wcześniej. Ze swoimi problemami i durnymi przyjaciółmi — ostatnie słowa prawie splunął. Zignorowałam to i skupiłam się bardziej na tej pierwszej części jego zdania.

Czy wolałabym zapomnieć? Oczywiście! Pociągnęłabym za brodę samego Merlina, byleby móc zapomnieć o przynależności Regulusa do Śmierciożerców. Nie musiałabym się martwić o swoje życie oraz... nie musiałabym martwić się o niego. Regulusa Blacka. Chłopaka, który zasługiwał na więcej. Nie był święty. Ale nie był też zły. A na pewno nie na tyle, ażeby musiał tyle znosić.

Nagle pewna myśl poraziła moje serce.

— Wtedy nie zbliżylibyśmy się do siebie — rzuciłam nieśmiało. Było to bardziej smutne stwierdzenie niżeli pytanie.

— Nie jesteś jakoś bardzo interesująca. Raczej nie — sarknął Severus. Zaraz jednak jego mina znacznie stężała. — Czasem lepiej trzymać się na dystans. Nie poznawać kogoś wcale. Potem mniej boli, gdy przychodzi koniec. Gdy ona odchodzi.

Wiedziałam, że mówił o Lily. Nie dlatego, że wyraźnie to zaakcentował. Nie po tej tęsknej i żałosnej nucie w jego głosie. Poznałam to po jego oczach, w których pierwszy raz zobaczyłam coś więcej niż pustkę. Miłość.

Zapragnęłam wtedy to samo zobaczyć kiedyś w pewnych zielonych oczach, gdzie z dnia na dzień umierała wiosna.

Potem przypomniałam sobie to, co się wydarzyło. Za serce chwycił mnie żal przez to, co już miało nigdy nie wrócić. Czyli Lily i Severus. We dwoje.

Schrzanił. Dobrze o tym wiedział. Dlatego nie zamierzałam go pocieszać, bo to i tak nic by nie dało. Więc po prostu milczałam.

— Powiedz temu swojemu kretowi, aby dobrze ją traktował — wyskoczył nagle. Zmarszczyłam brwi.

— Komu?

— Widzę to, jak się do niego uśmiecha — chyba wolał rozmawiać ze sobą niż ze mną. W końcu jednak znów na mnie spojrzał, więc jednak pamiętał o mnie. — Zupełnie jak ty do Rega. Kiedy nie prujecie na siebie mordy — Severus uśmiechnął się złośliwie.

Zapowietrzyłam się. Alert, dusiłam się.

— Chyba kabelki ci się przegrzały. My...

— Severus.

Czułam tą gęsią skórkę na całym ciele. Oboje z Severusem – ja z gardłem w... znaczy z sercem w gardle – spojrzeliśmy w rozgałęzienie korytarza, skąd przyglądał nam się Regulus. Zaciskał mocno szczękę i stał prosto, jakby miał miotłę w dupie, ręce chowając za plecami. Obszerna szata kryła przed światem to jak natura go stworzyła, ale z odległości kilku kroków mogłam wyczuć, jaki był spięty. Przełknęłam ślinę. Tym samym zwróciłam na siebie jego wzrok, jakbym była jego zwierzyną.

Jak długo tam stał? Ile słyszał? Cholera, to miała być prywatna rozmowa!

Jak na niemy rozkaz, Severus zeskoczył z parapetu i otrzepał szaty z kurzu. Kiwnął na przyjaciela głową, po czym ostatni raz zerknął na mnie. W tym czasie ja próbowałam dupą przecisnąć się przez szparkę między oknem a ścianą. Byłam za gruba. To był najwyższy czas odstawić pieguski.

— Już za późno na eliksir zapomnienia. Zbyt dużo się działo — Ślizgon wsunął dłonie do kieszeni. — Myślę nawet, że teraz i tak by nie zadziałał. Serce nigdy nie zapomina.

Z tymi słowami mnie zostawił. Mnie, moją parującą czachę oraz Regulusa, który zastąpił miejsce Snape'a na parapecie. On jednak tylko się o niego oparł, wzrok wlepiając w ścianę naprzeciwko. Końcówką buta dotykałam zielonej szaty.

I cisza.

Dość... kurwa, niezręcznie.

Skubałam skórkę przy palcu, dzielnie znosząc pęczniejącą mi w duszy ciszę. W tamtej chwili Regulus wyglądał jak rzeźba. Zastygła, z idealnie wyrzeźbionymi rysami, ze słońcem odbijającym mu się od skóry. Patrzyłam na niego w oczekiwaniu, próbując się nie ślinić.

W końcu chłopak westchnął.

— Miałem ci mówić o najważniejszych posunięciach Czarnego Pana.

Strach ugryzł mnie w serce, które zaczęło szybko bić, byleby przed nim uciec. W jednej sekundzie czarne scenariusze zalały moją głowę. Zaatakował kolejną wioskę? Szykował się na Hogwart? Chodziło o Augustusa? Merlinie, tak mało o nim ostatnio myślałam. A on siedział gdzieś tam w zatęchłej celi, ze szczurzymi bobkami w rogu i sztormem za małym okienkiem, całkiem sam...

— Kazał mi się pozbyć profesora Beery'ego.

Pomrugałam szybko oczami. No wryło mnie w parapet.

— Dlaczego? Co ma z Voldemortem wspólnego nasz profesor od Zielarstwa? — nie rozumiałam.

— Jego syn działa prężnie w Ministerstwie. Jest twarzą propagandy. Czarny Pan nie ma w zwyczaju zwracać na takich chłystków uwagi, dopóki mu nie przeszkadzają. Beery dużo gada. Zaczął przeszkadzać — mówił wypranym z emocji głosem, wciąż na mnie nie patrząc. Bił od niego chłód. — Czarny Pan lubi uderzać tam, gdzie zaboli najbardziej. A Beery nie ma nikogo więcej poza ojcem zbliżającym się do emerytury.

— Jak... jak masz się go pozbyć? — ledwo mi to przeszło przez gardło.

I wtedy na mnie spojrzał. Wzrokiem, który aż odebrał mi oddech. To był trzeci raz, kiedy w oczach Regulusa Blacka widziałam tak ogromny strach. Pierwszy był w łazience, gdzie go przyłapałam z Mrocznym Znakiem na widoku. Drugi raz był w sali chóru, gdy jego znamię zapłonęło ogniem. Ten był trzeci. Zielone oczy krzyczały o pomoc, bo łąka przeżywała trzęsienie ziemi. Nie było w nich nic oprócz strachu. Już nie pustka, nie obojętność. Najzwyklejszy strach. Jakby za trzecim razem symbol Voldemorta na jego skórze obrócił w popiół wszystko oprócz strachu.

Nie musiał mi odpowiadać.

Miał zabić. Udowodnić, że był godzien.

Nie zastanawiając się długo, przysunęłam się do niego i złapałam go za rękę. Była zimna. Ukryłam ją w swoich dłoniach, potem przyciskając je do piersi.

— Coś wymyślimy — powiedziałam, samej w to nie wierząc. Nie chodziło jednak o mnie. On miał w to uwierzyć. — Pomogę ci.

Moje słowa były wtedy wszystkim, czego potrzebował. Powiedział mi to nie za pomocą słów, a zwykłego spojrzenia oraz mocniejszego ścisku naszych dłoni.

To wtedy pierwszy raz pomyślałam, że nie chciałabym, aby ten niewinny chłopiec dłużej musiał radzić sobie sam.

— Usiądź ze mną następnym razem. Potrzebuję mieć przy sobie choć jedną osobę, która nie pierdoli o tym, jak wielki zaszczyt mnie spotkał.

— Dobrze. Nie ważne gdzie siedzę, byleby było żarcie.

I wtedy się uśmiechnął. Leciutko. Ale za to jak pięknie. 

To na pewno nie było na pokaz. W końcu byliśmy tam tylko my.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro