Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

cz 2.22


— Marcella — dociera do mnie głos Maxa jak zbliżam się do swojego auta. Jadę do Octtavio. Miałam też zajechać do ojca, ale on poinformował mnie, że musi na kilka dni wyskoczyć do Włoch by dopilnować osobiście pewnych spraw.

Szczerze to mam nadzieję, że tam właśnie spotka Theo, bo z tego co mi wiadomo to on nadal się nie odnalazł. A nie chciałabym żeby ktoś go wykończył zanim dowiem się całej prawdy.

— Musimy pogadać — oznajmia jak odwracam się w jego stronę.

Nie informowałam blondyna, że się do niego wybieram, ale chcieliśmy się z Louis'em gdzieś wieczorem wybrać, więc odrobinę zależy mi na czasie.

— To ważne? — nie mogę tak po prostu mu powiedzieć, że nie teraz. Widzę, że za mną nie przepada, a dla Louisa chciałabym mieć z nim w miarę poprawne relacje.

— Tak i to bardzo — dalej nalega.

Odchodzę od auta.

W końcu kilka chwil mnie nie zbawi, a on może przestanie patrzeć na mnie jak na intruza. Nie idziemy do domu, bo najwidoczniej Max nie chce ryzykować, że jego ojciec nas usłyszał.

Siadamy przy okrągłym stoliku na plecionych czarnych krzesłach.

— Jakie masz plany względem mojego ojca? To coś poważnego czy jesteś z nim tylko po to by podręczyć własnego — i to jest dobre pytanie. Oczywiście mu tego nie powiem, ale na samym początku to przyjechałam tu tylko po to by zrobić na złość tacie.

Teraz jednak wszystko się zmieniło. Louis trafił do mojego serca i nie przychodzi mi nawet na myśl, że mogłabym go zostawić.

— Jestem zadowolona z naszego związku. I nie zamierzam się z nim rozstawać.

Po jego wyrazie twarzy widzę, że nie takiej odpowiedzi się spodziewał. No cóż, łatwo to się mnie nie pozbędzie.

— Skoro tak to chociaż porozmawiaj z nim, żeby nie traktował mojej matki w ten sposób. Jeżeli zależy mu już tak bardzo na rozwodzie to niech będzie. Ona jednak nigdy nie pracowała i nie poradzi sobie jeśli ojciec odetnie ją od pieniędzy.

Czyli o to chodzi. Ta głupia baba prosiła własnego syna by spróbował zdobyć dla niej fundusze. Zamiast wziąć się do roboty i zarobić na własne utrzymanie to ona chce się wysługiwać swoim dzieckiem. Żałosne.

Nie powiem mu tego jednak na głos. Widać, że mu na niej zależy i nie dostrzega jej wad. Nie rozumiem go, bo ja swojej w ogóle nie żałuję. Nie jest mi szkoda, że ojciec się jej pozbył.

— W tej kwestii to musisz porozmawiać z Louis'em. Ja nie mogę o tym decydować.

I nawet nie zamierzam słowem się za nią wstawić.

— On zrobi to o co go poprosisz. Na pewno ci nie odmówi.

Pewnie by tak było. I naprawdę bym tak zrobiła o ile ta baba nie zaczęła jako pierwsza mnie atakować.

— Nie zamierzam mu zawracać głowy. Ona na pewno zrobiłabym wszystko byleby tylko mi dokuczyć. Na całe szczęście nie jestem taka głupia żeby pomóc komuś kto by się z chęcią mnie pozbył — oznajmiam i wstaje.

Nie sądzę żebym u niego zapunktowała, ale nie mogę zrobić tego o co mnie prosi.

Zmierzam, więc do swojego auta i do niego wsiadam. Jadę prosto do domu Octtavio. Zastaje go dokładnie tam gdzie się spodziewałam czyli w salonie przed komputerem. Sądziłam, że ludzi jego pokroju bardzo ciężko zastać w domu.

— Wcześnie — mówi na mój widok. Nie przerywa jednak swoich czynności.

— Mam plany na wieczór.

— A to, to się jeszcze zobaczy — mówi jakby do siebie. Nie komentuje tego, bo nie zamierzam wchodzić w num w pyskówki słowne. To nie ma sensu.

— Miałeś do mnie jakieś sprawy — zbliżam się do niego.

— Tak. Najpierw jednak muszę dokończyć to co zacząłem. Siadaj, długo nie powinno mi zająć — zirytowana przewracam oczami. Robi się coraz bardziej bezczelny. Jak tylko będę mogła to zerwę z nim wszelką współpracę.

On robi się coraz trudniejszy, a ja nie zamierzam się niepotrzebnie męczyć.

— Jeśli to nic ważnego to wracam do domu, a ty po mnie zadzwoń jak już pozałatwiasz swoje sprawy.

— Siadaj — rozkazuje mi. I to w taki sposób, że podnosi mi ciśnienie swoim bezczelnym tonem.

— Wracam do domu, a ty odezwij się jak już nauczysz się jak do mnie zwracać — warczę w jego stronę. On jednak szybkim ruchem dłoni zamyka laptopa. Musi inwestować w solidny sprzęt.

— Siadaj obok mnie. Obiecuję, że nie pożałujesz — radzi zimnym tonem.

Każda osoba o zdrowych zmysłach spieprzała by teraz z tego miejsca jak najdalej od tego wariata. Ja jednak od początku nie mam po kolei w głowie i zaciekawiona tym co powiedział podchodzę do kanapy i siadam.

— Mam nadzieję, że nie żartujesz sobie ze mnie.

— Powinnam wiedzieć, że na mnie zawsze możesz liczyć. Ja cię nie zawiodę, a na dodatek zapewnię ci bezpieczeństwo — nagle wstaje i wyciąga w moją stronę dłoń. Niechętnie ją chwytam i pozwalam się prowadzić.

Schodzimy na sam dół, poniżej parteru. Aż blondyn otwiera drzwi do pewnego pomieszczenia, a ja od razu zauważam przykutego do ściany Theo.

Czyli tu był przez cały ten czas.

I na pewno nie było mu tu wygodnie o czym świadczy jego posiniaczona i pełna w ranach twarz. Ma zamknięte oczy i nie jestem pewna czy śpi czy może jest nieprzytomny.

— Czemu od razu mnie nie poinformowałeś, że udało ci się go pojmać? I dlaczego do cholery on jest w takim stanie? — zasypuje go pytaniami. Zadziałał zbyt pochopnie.

Theo to nadal członek mojej rodziny i tylko po upewnieniu się o jego winie pozwolę wydać na niego wyrok. W inny wypadku nie.

— Nie sądziłaś chyba, że przyzna się jeśli go o to poproszę — odpowiada spokojnie.

— I co powiedział coś istotnego — po samej jego minie widać, że wcale tak nie było.

— Każdy kiedyś pęka.

— Albo umiera przy torturach!

— W dupie to mam. On umrze nie ważne czy się przyzna czy nie!

Liczę na waszą opinię. Niedługo kończę to opowiadanie i mam do was pytanie co byście chcieli na jego miejsce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro