Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

cz 2.20


Pov Occtavio

Nigdy nie słuchałem kobiet. Nie, to brzmi jakbym był jakimś szowinistą, ale wcale tak nie jest. Tak naprawdę to nie słuchałem się nikogo. Teraz jest mi bardzo ciężko przestawić się na to, że to Marcella wydaje polecenia, a ja mam grzecznie je wszystkie wykonywać. To nie leży w mojej naturze. Oczywiście się staram w czym odrobinę pomaga mi fakt, że brunetka cholernie mi się podoba i chciałabym się w jakiś sposób jej przypodobać.

Lecz nie mogę też siedzieć z założonymi rękoma. Rozumiem, że ona chce mieć twarde dowody na Theo, bo to jednak członek jej rodziny, ale już tego wszystkiego nie potrzebuję i co więcej zamierzam zacząć działać, bo czuję, że ten pierdolony tchórz niedługo spierdoli.

A ja obiecałem sobie, że pochowam go obok Leny.

Przeważnie nie cieszę się jak Marcella wraca do Tomlinsona. Dziś jednak jest tego plus, bo mogę bez żadnego skrępowania zacząć działać. Ona na pewno nie pochwaliłaby mojego pomysłu.

Lepiej jednak przepraszać po fakcie niż prosić o pozwolenie, więc Wsiadam do auta i z zachowaniem wszelkiej ostrożności podjeżdżam w okolice posiadłości Feranto. Muszę uważać, bo po uprowadzeniu Marcelli jej ojciec zaczął bardzo poważnie traktować kwestie bezpieczeństwa. Człowiek przecież najlepiej uczy się na swoich błędach.

Otwieram puszkę coli, bo wiem, że jakiś czas tu posiedzę. Theo musiał od jakiegoś już czasu podejrzewać Lenę o szpiegowanie, bo w innym wypadku nie zabrałby ze sobą urządzenia, które zagłuszyłoby mój podsłuch.

Chłopak okazuje się jeszcze głupszy niż się można było tego spodziewać, bo po niecałej godzinie ich brama się otwiera i jego auto opuszcza posesję. Nie mam zbyt dobrej widoczności, ale wydaje mi się, że podróżuje sam.

Lepiej to już być nie mogło.

Zachowując odstęp jadę za nim. Sądzę jednak, że on jest takim kretynem, że nie zauważyłby nawet gdybym go śledził otwarcie.

Spodziewałem się, że on znów zawędruje do jakiegoś klubu żeby ponownie skrzywdzić jakąś dziewczynę. On jednak jedzie mało uczęszczaną drogą, więc coraz trudniej jest mi ukryć, że wcale za nim nie jadę. Cierpliwość nigdy nie należała do moich mocnych stron dlatego zajeżdżam mu drogę wymuszając zatrzymanie.

Koniec zabawy w kotka i myszkę.

– Popierdoliło cię czy jak? – pyta wściekle opuszczając auto. Wiem, że obecnie mnie nienawidzi, bo Rodrigo opowiedział mu, że mam dość zażyłą relacje z Marcellą. A on zawsze pokładał nadzieję, że będzie mógł z nią być.

Sądzę, że jest to bardziej spowodowane chłodną kalkulacją niż uczuciami.

– Mam z tobą kilka spraw do obgadania – głośno prycha na moje słowa.

– W dupie mam to co chcesz mi powiedzieć. Spierdalaj – zanim ma okazje się wycofać to wyciągam pistolet i mierzę do niego.

Na jego twarzy od razu pojawia się przerażenie. Jeden pistolet potrafi skłonić niechętnego do współpracy.

– Nie odważysz się – on na serio nie rozumie, że takie słowa tylko mnie prowokują. Jeszcze nie ma o tym pojęcia, ale już jest martwy. Wyciągnę z niego jedynie to co wie o uprowadzeniu Marcelli. Przyzna jej się prosto w oczy, że to właśnie on wbił jej nóż prosto w plecy. I zakończę jego życie.

Nie sądzę żebym był przy tym łaskawy i ofiarował mu szybką śmierć.

– Wsiadaj do mojego auta – rozkazuje mu, a ten dalej stoi w tym samym miejscu. Rozpieszczony dzieciak, który pewnie pierwszy raz widzi broń skierowaną w swoją stronę.

No cóż przyda mu się odrobinę wrażeń.

– Zginiesz za to – znów próbuje mi grozić. On jest jeszcze głupszy niż się na początku spodziewałem.

– Bardzo możliwe, ale ty będziesz pierwszy jeśli zaraz nie zaczniesz mnie słuchać – jest blady jak ściana. Powoli rusza w stronę mojego auta.

Nadal jest nieuważny, bo szybko do niego podchodzę i uderzam tym pistoletem w tył głowy co skutkuje utratą jego przytomności.

Nie jest mocno ciężki, więc z łatwością wrzucam go do bagażnika i zatrzaskuje klapę. Powinienem zająć się teraz jego autem, ale nie sądzę by ktokolwiek przejmował się jego zniknięciem. Rodrigo ma teraz zbyt wiele na głowie żeby chociaż zauważyć, że go nie ma.

Przewożę go do swojego domu. Przez całą drogę nie odzyskał świadomości, więc nie mam problemu z przetransportowaniem go do jednego z pokoi. Oczywiście wybieram ten, który znajduje się najdalej od salonu i mojej sypialni, bo nie uśmiecha mi się słuchać jego wrzasków.

Krępuje jego dłonie i nogi. Nie mam tu żadnych zapięć do łańcuchów, bo Theo jest moim pierwszym zakładnikiem. Przeważnie te sprawy załatwiałem w inny sposób.

Siadam na krześle i czekam aż on się wreszcie ocknie. W międzyczasie przeglądam wiadomości w internecie. Zawsze trzeba być dobrze poinformowanym.

– Ja pierdole – wyrywa mu się z ust. Ma zaciśnięte powieki i jestem pewien, że cholernie mocno napierdala go głowa.

Czy mi go żal? Wcale.

– Za wszystko zapłacisz! Jeszcze chwilę i zamienimy się miejscami – warczy przez zaciśnięte zęby. Nadal się nie nauczył kultury.

– Ciekawe jak? Myślisz, że cię uwolnię i tak po prostu pozwolę ci się związać? Masz pecha, bo nie mam takich planów – mówię z uśmiechem na ustach. On powoli otwiera oczy i ciska we mnie wściekłe spojrzenie.

Nie jest przyzwyczajony do roli ofiary. Ja nie raz znalazłem się w podobnej sytuacji i jakoś musiałem sobie radzić. Nie zajmowałem się jednak wypowiadaniem bezsensownych słów tylko rozglądałem się w jaki sposób mogę się uwolnić.

– Ile chcesz? Zapłacę tyle ile będzie trzeba.

– Nie interesują mnie pieniądze.

A tym bardziej, że on nie ma żadnych. Korzysta z majątku ojca Marcelli.

– A co do cholery!

– Prawda na temat uprowadzenia Marcelli?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro