Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

44


— Okej, zaraz będę, ale coś się stało? — dopytuje. Muszę usłyszeć, że Louis'owi nic nie dolega i po prostu chce się ze mną spotkać. Oczywiście dostanie opierdziel, że sam się ze mną nie skontaktował.

— Ktoś zaatakował ojca — dobrze, że siedzę bo czuję, że po tych słowach bym upadła. — On już jest w domu, ale chce cię zobaczyć.

Cieszę się, że już wrócił do domu, bo to oznacza, że nic poważnego mu nie dolega. Martwi mnie jednak, że ktoś odważył się go zaatakować. I niestety chyba wiem o kogo chodzi.

— Powiedź mi co dokładnie się stało? — wiem, że powinnam szybko wsiąść w samochód i do niego jechać, ale muszę poznać jakieś szczegóły. Może to był zwykły wypadek i niepotrzebnie podejrzewam ojca. Chociaż Theo także może mieć z tym coś wspólnego.

— Ktoś do niego strzelał, na szczęście tata się zorientował i dostał jedynie w ramię. Przyjedź jednak, bo on bardzo chce cię zobaczyć — Matt wydaje się być bardzo zmartwiony.

Ja także czuję, że wszystko się we mnie trzęsie. Tak niewiele brakowało, a mogłabym stracić Louisa.

— Okej, zaraz będę — rozłączam się i wstaje. Jak zwykle chowam pamiętnik za poduszkę i łapię jedynie torebkę leżącą na fotelu.

Szybkim krokiem pokonuje schody, ale jak już jestem w salonie to się zatrzymuje. Widok ojca sprawia, że nie mogę pójść dalej. Po prostu nie mogę mu nie powiedzieć co o nim myślę.

— Gdzie się wybierasz skarbie? — pyta podnosząc wzrok znad ekranu laptopa.

— Obiecywałeś, że nic nie zrobisz Louis'owi — staram się mówić poważnie. Jest to jednak trudne, bo mam ochotę się rozpłakać. Czemu mi to zrobił?

Tata marszy brwi i odkłada komputer na szklany stolik.

— O czym ty mówisz? Nawet go nie dotknąłem, a ostatnio też pozwoliłem mu tu przyjechać co mnie wiele kosztowało — może bym mu uwierzyła gdybym tyle razy nie słyszała jak grozi Lou. Tak bardzo pragnął by on zniknął z naszego życia. I widocznie postanowił się do tego przyczynić.

— Myślisz, że jak kogoś wynajmiesz to, to zwalnia cię od odpowiedzialności? Nie.

Ojciec wstaje i zaczyna do mnie podchodzić. Szybko robię kilka kroków do tyłu by zachować między nami odległość. Po tym co się wydarzyło nie chce mieć z nim już nic wspólnego.

— Kochanie — zaczyna spokojnie. Znowu chce mi zamydlić oczy. Nie mogę pozwolić by ciągle mną manipulował. Na zbyt wiele mu pozwoliłam.

— Przestań. Ciągle pokazujesz jak ci się nie podoba mój związek. Sądziłeś, że jak coś się stanie Louis'owi to stanę się taka jak wcześniej? To już się nie stanie!

— Coś się stało? — do pomieszczenia wchodzi drugi z podejrzanych. Odwracam głowę w jego stronę.

— A może to ty postanowiłeś się pozbyć Louisa?!— pytam wściekle.

— A żyje? — jego ton jest dość lekceważący.

— Tak.

— No to od razu można się domyśleć, że to nie ja. Jeszcze nigdy ten kogo chciałem zabić nie przeżył — podchodzi do kanapy i się na niej rozsiada. — Zresztą i tak wiem, że prędzej czy później do mnie wrócisz, więc nie mam zamiaru marnować na niego swojej energii.

— A ja także postanowiłem poczekać aż się nim znudzisz. Marcello — znów robi krok w moją stronę.

Nie, nie mogę pozwolić by znów zaczął mną manipulować.

— Obecnie nikomu innemu poza wami nie zależy na jego śmierci — oznajmiam, a następnie idę dalej.

Dalsza rozmowa z nimi nie ma już żadnego sensu. Znowu zaczną mnie przekonywać, że są niewinni, a przecież obaj chcieliby by Louis raz na zawsze zniknął z mojego życia.

Na całe szczęście nie mam żadnego problemu. Jestem tak zirytowana, że nie miałabym oporów żeby wyciągnąć broń ze schowka i strzelić do tego, kto ośmieliłby się mnie zatrzymać. Nie przejmuje się także tym, że znacznie przekraczam prędkość, bo w razie czego to mandat przyjdzie do mojego ojca. Niech płaci za to w jak podły nastrój mnie wprawił.

Jak już jestem na miejscu to prawie biegiem zmierzam do domu. Bez utrudnień wchodzę do środka gdzie już czeka na mnie Max.

— Dobrze, że już jesteś. Zamiast spać i odpoczywać to czeka na ciebie — jest to cholernie słodkie, ale nie jest to czas na rozczulanie się. Idę, więc na górę i wpadam do jego sypialni.

— Marcella — słabo uśmiecha się na mój widok. Jest bez koszulki. Ma owinięte bandażem ramię i bark. Cholera brakowało kilku centymetrów, a mógłby oberwać w serce. A to już by miało o wiele gorsze konsekwencje. — Wiem, że nie powinienem cię martwić, ale... — podchodzę do niego i zamykam mu usta pocałunkiem.

— Byłabym na ciebie wściekła jakbyś mnie nie poinformował.

— Zostaniesz dzisiaj ze mną? — uśmiecham się na jego słowa. Mam dla niego bardzo dobrą informację.

— Wracam do ciebie na stałe, o ile nadal mnie chcesz — wreszcie jego oczy zaczynają błyszczeć. To ogromnie przyjemne uczucie wiedzieć, że on mnie kocha. Pokochał mnie nie wiedząc kim jestem i dlatego z całą pewnością mogę stwierdzić, że jego uczucia są szczere.

Co do innych nie ma takiej pewności.

— Skoro już zobaczyłeś Marcellę to może wreszcie odpocznij, a my przygotujemy coś do jedzenia — wtrąca Max. Cholera, byłam tak przejęta, ze nawet nie zauważyłam, że on podąża za mną.

— Okej, ale jeszcze jeden buziak — z radością jeszcze raz całuję Louisa, a następnie z Max'em opuszczamy jego sypialnię.

— Nie obraź się, ale mam pewne podejrzenia co do tego postrzału — zaczyna po kilku krokach. Czyli to takie oczywiste, że nie tylko ja na to wpadłam.

— Obaj zaprzeczyli, ale żadnemu nie wierzę — przyznaje. Nie zamierzam go okłamywać w żadnej kwestii.

— A jaką mamy pewność, że teraz jak już się stamtąd wyprowadziłaś to twój ojciec się nie wścieknie i po prostu tu nie wpadnie by dokończyć to co zaczął?

Zatrzymuje się i odwracam w stronę Maxa.

Bardzo bym chciała zapewnić go, że tak się nie stanie, ale to by było zwykłe kłamstwo. Nie znam swojego ojca, a to co o nim słyszałam nie wprawia mnie w optymizm.

— Najpierw by musiał zastrzelić mnie. A nie sądzę by się do tego posunął.

— Oby — odpowiada, a następnie mnie wymija.

Liczę na waszą opinię. A wy jak myślicie kto zaatakował Louisa? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro