Rozdział Drugi
W którym poznajemy kolejną blondynkę.
Sherin nie była przyzwyczajona do wczesnego wstawania. Właściwie, gdyby naszła ją taka ochota z całą pewnością zostałaby w łóżku przez cały dzień. Blondynka miała kilka wad, a największą z nich było straszliwe lenistwo. Przez całe życie polegała na innych, a sama udzielała się tylko w nielicznych sytuacjach.
Dziś jednak nie miała wyjścia. Przeciągnęła się, wciąż leżąc w ciepłej pościeli, i sięgnęła po telefon. Na ekranie wyświetliła się biała ósemka w towarzystwie jedynki i trójki. Ziewnęła szeroko, przykrywając usta dłonią, i podniosła się do pozycji siedzącej.
Pokój, w którym urzędowała był utrzymywany w jasnych barwach. Od tej całej bieli, w oczach Sherin zaczynały pojawiać się mroczki. Nie lubiła tej neutralnej barwy. Biel to mieszanina barw. Pochłania je, a dziewczyna uznaje to za ich zabójstwo. Zabójstwo jej ulubionych kolorów. Niebieskiego, bo takiego koloru są oczy jej młodszej o siedem minut siostry. Czerwonego, bo takiego koloru jest róża linii jej rodu. Zielony, bo jej żywioł kojarzy jej się przede wszystkim z wszelką zieloną florą.
Drewniane drzwi znajdowały się po prawej stronie łóżka, tak samo jak mała szafka nocna. A szafa na jej liczne ubrania, stała po przeciwległej stronie. Na pustej ścianie zawiesiła poprzedniego wieczoru kilka obrazów i ramek ze zdjęciami z rodziną i przyjaciółmi. Na jednym z nich stała w mundurku Diamond Academii między czerwonowłosą Sharon, a czarnowłosą Meredith, obejmując je obie w pasie i szeroko się uśmiechając. Doskonale pamiętała, kiedy Cam — chłopak z ich paczki — im je zrobił na początku liceum.
Wstała z ciężkim westchnieniem i otworzyła szafę, do której już wczoraj przeniosła wszystkie ubrania z walizki. Przez chwilę zastanawiała się, co na siebie włożyć, kiedy przyszło jej do głowy, że może przecież odwiedzić przyjaciółkę, która niedawno wróciła z Niemiec. Szybkie zerknięcie za okno wystarczyło by wiedziała, że będzie jej za zimno z odsłoniętymi nogami.
Sięgnęła po czarne jeansy z wysokim stanem i czerwoną koszulę z perłowymi guzikami, którą włożyła w spodnie. Założyła jeszcze swoje ulubione, czarne szpilki, i rozczesała włosy, zostawiając je rozpuszczone.
Lekko pofalowanymi, długimi blond włosami, sięgającymi do pasa zachwycały się wszystkie dziewczyny w czasach jej nauki w Diamond Academii. Zaśmiała się w duchu, widząc swoje odbicie w lustrze. ,,Myślę o czasach nauki, kiedy skończyłam ją raptem siedem miesięcy temu". Zachichotała, zasłaniając usta dłonią.
Odwróciła się i podeszła do szafeczki, otwierając jedną z trzech szuflad, wyjmując stamtąd pierścionek z białego złota z rubinowym oczkiem, który został przymocowany za pomocą złotych pnącz z mini liśćmi róży.
Przejrzała się ostatni raz w lustrze i wyszła z pokoju. Rafael Ross już siedział w fotelu, trzymając na kolanach laptop. Jej uwagę zwróciła jednak kanapa stojąca w kącie, który wczorajszego wieczora była zacieniony. Uśmiechnęła się lekko. Co raz bardziej zaczynało jej się tutaj podobać. Podeszła bliżej i usiadła naprzeciwko.
— Wiesz, zapomniałam cię wczoraj zapytać o srebrny łańcuszek, który zostawiłam u ciebie w mieszkaniu — zaczęła. — Zastanawiałam się, czy nie byłbyś skłonny mi go oddać. — Uśmiechnęła się rozbrajająco.
Na Rafaelu nie zrobiło to większego wrażenia. Zerknął na nią znad ekranu, ale nie kwapił się do odpowiedzi. Skrzywiła się ledwo dostrzegalnie, ale na jej twarz znów wpłynęła maska obojętności, przyozdobiona lekkim uśmiechem.
— Naprawdę mi na nim zależy — dodała.
— Przykro mi — odparł, nie odrywając wzroku od urządzenia. — Nie zabrałem go ze sobą.
Sherin naprawdę wolałaby lepiej panować nad gniewem, niestety z każdą chwilą stawało się to dla niej co raz bardziej nieosiągalne. Zamknęła oczy, mocno marszcząc brwi, i tylko cudem powstrzymała się od zaciśnięcia pięści. Po odliczeniu od jednego do dziesięciu, a następnie tak samo w drugą stronę, otworzyła oczy, i przekonała się, że detektyw bacznie ją obserwuje.
Nie mógł zapomnieć co powiedział mu brat:,,Ona panuje nad czymś więcej niż tylko »zjawisko paranormalne«. Nie zrozumiesz tego, dopóki nie zobaczysz". Był ciekaw, kiedy będzie miał ku temu okazję. Michael ostrzegał go, żeby nawet nie próbował wytrącać jej z równowagi, bo to może się źle dla niego skończyć, ale... Nie rozumiał co ją tak zdenerwowało. A jeszcze dziwniejszy był dla niego jej szybki powrót do oazy spokoju.
— Cóż, jestem zawiedziona twoją ignorancją.
Wstała powoli, doskonale wyćwiczonym ruchem, i wyszła z salonu nie dodając nic więcej. Patrzył przez chwilę jak odchodzi, a następnie sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyjmując stamtąd srebrny łańcuszek. Tak lekki i cieniutki, że oszukiwał zmysł wzroku i dotyku. Wydawał się być, a jednocześnie niknąć gdzieś w odmętach świadomości.
Skłamał. Zabrał ze sobą łańcuszek, i upewniał się, że nadal go ma przy każdej nadarzającej się okazji. Był ciekaw, jak daleko dziewczyna posunie się by odzyskać swoją własność.
~•°•~
Ostatnie godziny przyprawiały ją o ból głowy. Czasami zastanawiała się, czy gdyby królewski bratanek nie objął tak wcześnie tronu, nadal miałaby tyle problemów co dotychczas.
Ale sama była sobie winna.
Seraphina ostatnimi czasy wciąż narzekała na nudę, więc kiedy nadarzyła się okazja do wyrwania się z monotonii bez wahania z niej skorzystała. I to był błąd. Nie powinna tego robić.
Kiedy wreszcie miała chwilę wytchnienia, usiadła ma twardym krześle i wytarła spoconą twarz jedwabną chusteczką. Przez chwilę patrzyła przez okno na pałacowe ogrody, które o tej porze roku wyglądały cudownie — ale, oczywiście, nie lepiej niż te w Aquarii. W końcu pokręciła głową, i weszła do łazienki, po drodze już rozpinając guziki jasnej koszulki. Czarne, rozciągliwe spodnie również już zdjęła, i teraz stała przed lustrem w samej koronkowej bieliźnie.
Westchnęła, widząc w jakim jest stanie. Zakrwawione ramię aż prosiło się o to by je umyć, a w kolejce czekały również inne części ciała. Już wielokrotnie dziękowała Strażnikom za dary w jej rodzinie. Jej w udziale przypadła szybka regeneracja z czego cieszyła się już nie raz. Dzięki temu nie musiała martwić się wykrwawieniem, ani natychmiast biec do uzdrowiciela.
Odkręciła wodę, ustawiając ją na średnią temperaturę, i napieniła całe ciało waniliowym żelem. Westchnęła z przyjemności. Nawet coś tak zwyczajnego jak prysznic, dawało jej dużo wytchnienia po ciężkim dniu.
Zaczęło się od pobudki na chwilę przed świtem. Młody król zażyczył sobie spotkania z doradcami z samego rana, chcąc zaoszczędzić jak najwięcej dnia, i bardzo mu zależało, aby jego osobista strażniczka stała u jego boku o każdej porze dnia i nocy.
Osiemnastolatka została wręcz przyciśnięta do muru. Nie miała szans wykręcić się od przysięgi wierności, złożonej zaraz po odejściu ze szkoły, kiedy zrozumiała, że tak naprawdę ostatni rok do niczego jej się nie przyda.
Westchnęła po raz kolejny, zamykając oczy, i wystawiając twarz do strumienia ciepłej wody. Zaśmiała się w duchu. Nawet lodowa księżniczka potrzebuje czasem ciepła.
Zakręciła wodę i wyszła z kabiny, która już zdążyła całkiem zaparować. Sięgnęła po jasny, puchaty ręcznik i okręciła się nim, następnie susząc włosy za pomocą magii. Wciąż w samym ręczniku przeszła do głównej komnaty, z zamiarem wybrania kolejnego kompletu ubrań, ale zatrzymała się gwałtownie w przejściu.
Oto sam król Julian XIV postanowił odwiedzić ją w jej prywatnych komnatach — które znajdowały się zaraz obok jego. Młody król za wszelką cenę chciał mieć ją zawsze pod ręką, a dla niego ,,zawsze" oznaczało ,, w każdej sekundzie twojego życia". Przytrzymała ręcznik na piersi i skłoniła się lekko, pochylając głowę.
Nie patrzył na nią, był zbyt zajęty oglądaniem widoku za oknem, tak jak ona kilka minut temu. Korzystając z okazji, zabrała szybko ubrania i świeżą bieliznę, przemykając z powrotem do łazienki.
Stojący twarzą w twarz z szybą, Julian, doskonale widział odbijający się obraz w szkle. Uśmiechnął się lekko widząc zaskoczenie na jej twarzy, kiedy tylko spostrzegła, że w pokoju nie jest już sama. Nie dziwił jej się, w końcu dopiero co widzieli się na codziennym treningu, który odbywała wraz z resztą straży pałacowej. Nie raz chciało mu się śmiać, kiedy okazywało się, że Seraphina jest lepsza w walce od jakiegokolwiek mężczyzny.
Odwrócił się dopiero gdy dziewczyna wyszła ponownie z łazienki. Właściwie nie wiedział dlaczego postanowił ją odwiedzić, i modlił się w duchu aby blondynka o to nie zapytała. Ona jednak wydawała się go nie zauważać. Spokojnie sięgnęła po książkę leżącą na stoliku, usiadła na łóżku, opierając się o ścianę, i rozpoczęła lekturę.
Prychnął rozbawiony. Już jakiś czas temu zrozumiał, że jeśli będzie się zachowywał jakby go nie było, to faktycznie tak będzie traktowany. Był gotów uznać, że to w odwecie za jej niewdzięczne zajęcie. Za każdym razem na obradach, audiencjach, różnego rodzaju uroczystościach, czy bankietach, była tylko jego cieniem. Nikt jej nie musiał znać, ani ona ich — tych wszystkich ludzi, którzy przewijali się przez prawie wszystkie pomieszczenia. Ale, co go niezmiennie dziwiło, ona i tak wszystkich znała. Mogła bez trudu wymienić herb, nazwisko rodu, oraz z jakiego kraju dana osoba pochodzi.
Była przede wszystkim jego ochroną. Kiedy wuj abdykował, a on przeddzień koronacji wybrał się na małą przejażdżkę konną, napadli go zbójcy. A ona go uratowała. Bez zbędnych skrupułów posłała w ich stronę lodowe ostrza, trafiając każdego bezbłędnie prosto w serce.
Na koniec spojrzała na niego i chłód w jej oczach jakby odrobinę osłabł. Pojawiła mu się jak grom z jasnego nieba. Właśnie kogoś takiego potrzebował. Kogoś, kto będzie niepozornie wyglądał, kogoś, kto poradzi sobie w każdej sytuacji, oraz kogoś, kto będzie się doskonale prezentować u jego boku.
Nie chciała zdradzić swojego imienia, powiedziała tylko, że jeśli chce może ją nazywać Seraphiną. I tak zostało. Nie raz już słyszał, że jego gwardia pałacowa jest tak okropna, że nawet nikt nie chce jej atakować, bo łatwe zwycięstwo nie daje żadnej satysfakcji. Zaśmiał się wtedy i zapytał: ,,Kto gardzi łatwym zwycięstwem, skoro to nadal zwycięstwo?", a ona na to: ,,Pomyśl, a może odnajdziesz odpowiedź".
Zrozumiał wtedy, że ta drobna dziewczyna nigdy mu niczego nie ułatwi, nawet jeśli miałaby przez to ponieść klęskę, i w ciągu tych kilku miesięcy zdołała go w tym przekonać.
~•°•~
Sharon mieszkała na obrzeżu Londynu z bardzo prostego powodu: jest do tego przyzwyczajona. Ładny, drewniany domek pięknie się prezentował wśród drzew i kwiatowych krzewów. Wychowała się razem z rodzicami na wsi, skąd przywiozła swojego najstarszego przyjaciela, który teraz szczekał na jej przyjaciółkę bez opamiętania.
Ładna brunetka z ciemnoniebieskimi oczami, szczególnie upodobała sobie farbowanie włosów na krwistą czerwień, co nijak pasowało do koloru jej tęczówek, ale za to odzwierciedlała jej temperament.
Sherin poznała jeszcze w Diamond Academii , gdzie zaprzyjaźniły się już na początku pierwszej klasy. Później obie pobrały szkolenie i wstąpiły do Tajnej Organizacji Międzywymiarowej — Luna.
A teraz? Obie się obijają i popijają owocową herbatę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro