Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

| VIII | mulțumesc


Kolejna nieobecność w szkole znów odbiła się na, już nieco zszarganej, opinii na temat Petera. Czasami naprawdę miał ochotę wykrzyczeć w twarz tym wszystkim nazbyt wymagającym nauczycielom: Jestem bohaterem, uratowałem setki ludzkich istnień, świsnąłem tarczę Kapitana Ameryki, może pan odpuścić mi tę kartkówkę!. Oczywiście powstrzymywał się. Chociaż jakby dłużej się nad tym zastanowić, ułatwiłoby mu to tyle spraw. Nauczyciele rozumieliby jego częste nieobecności, może trochę odpuściliby z pracą domową, inni uczniowie czuliby do niego szacunek i uznanie. Jednak, gdy brunet tylko zaczynał myśleć o wyjawieniu swojej prawdziwej tożsamości, od razu stawiał sobie jedno, ważne pytanie: za jaką cenę?

Tak, więc nadal pozostawał dziwnym, tajemniczym, nielubianym chłopakiem, spędzającym czas nie ze znajomymi, jak każdy normalny nastolatek, a ucząc się, lub siedząc w bibliotece. Przynajmniej takie sprawiał pozory. Więc jaki był naprawdę?

Tak naprawdę był niesamowitym, ponad przeciętnie inteligentnym, ciekawym chłopakiem, który bez zastanowienia był w stanie oddać swoje życie za innych, kompletnie nieznanych mu ludzi. Dobrze, że chociaż w swoim drugim wcieleniu mógł się wykazać.

Tymczasem jak szalony skakał z budynku na budynek na, jakby to absurdalnie i dziecinnie nie brzmiało, sieci. Chociaż, czy to była właściwa nazwa? Peter używał jej w zamian za: dziwna, lepka, doskonale rozciągliwa i mocna substancja, którą Pan Stark stworzył w swoim laboratorium. Tak, wyrazu sieć używało się o wiele prościej.

Brunet wpadł w sam środek prawdziwej masakry. Był to niby tylko jeden mężczyzna, a w tak krótkim czasie naraził życie tak wielu osób. Strzelał, do kogo popadnie, nie tylko raniąc, ale i zabijając. A policja była w tej sytuacji bezbronna, będąc w strachu, że ofiar będzie jeszcze więcej.

Parker był cichy. Skradał się niczym kot, podchodząc jak najbliżej przestępcy. Jego plan był prosty, zabrać broń, uniemożliwić jakikolwiek ruch za pomocą pajęczyny, uciec przed stróżami prawa, którzy z jakiegoś powodu nie darzyli go zbytnią sympatią.

— Stój, Spidermanie! — krzyknął nagle jeden z policjantów, a Peter zaczął zastanawiać się, czy już popukać się w czoło z powodu jego głupoty, czy zaczekać do końca akcji. Tak czy inaczej, zbir natychmiastowo odwrócił się w stronę chłopaka, na co Parker westchnął przeciągle. A miało być tak łatwo... Ku zaskoczeniu bruneta, przestępca nie mierzył w stronę Pająka, a gdzieś w bok. W przechodnia.

Ten zbir nie był taki głupi, jaki by się wydawał. Wiedział, że super bohatera nie przerazi to, że będzie mierzył w jego stronę, że to życie samego obrońcy miasta będzie zagrożone. Super bohaterów da się złamać tylko poprzez narażenie życia niczemu niewinnych osób. Najlepiej zwykłych, pospolitych przechodniów.

— Nie ruszaj się, bo ją zastrzelę! — Wzrok Petera powędrował najpierw na pistolet, a potem na osobę, w którą był wymierzony. I w tamtym momencie o mało nie stanęło mu serce. Z wysoko podniesionymi dłońmi, przerażeniem na twarzy i łzami w oczach, stała drobna brunetka w dużych okularach, powszechnie znana, jako uczennica jego szkoły, dziewczyna, z którą kilka dni temu pił lemoniadę i rozmawiał o bzdurach. Stała tam Jennifer.

Peter powoli, spokojnie podniósł ręce, odrywając wzrok od przerażonej dziewczyny.

— Stary, nie wygłupiaj się — próbował żartować Peter, jednak jego głos drżał w obawie o brunetkę.

A po chwili było słychać już tylko huk. Ciało przestępcy bezwładnie opadło na ziemię, a wokół zaczęła powstawać ogromna kałuża czerwonej cieczy, znacząc krwawym szlakiem każdą płytę chodnikową na swojej drodze. Jedynie chwilę później kolejne ciało opadło na ziemię. Tym razem była to brunetka, klęczała na zimnym betonie, zanosząc się głuchym szlochem.

Peter jakby się zawiesił. Tępo patrzył na przestrzelone ciało, a potem na policjanta, który tego dokonał. Ten jednak tylko srogim wzrokiem patrzył na bohatera, po czym również spojrzał na trupa z przerażeniem. Mimo tego, jak straszny czyn popełnił, zrobił dobrze. No, bo co by było, gdyby przestępca postrzelił kolejną osobę? A tą ową osobą miałaby okazać się Jennifer? Wybrał mniejsze zło.

Mimo tego, jakby to bestialsko i karygodnie nie brzmiało, przez ten czyn Peter jakoś bardziej polubił policję. W końcu uratowali jego Jennifer.

Chłopak jakby nagle obudzony z transu, szybko doskoczył do przerażonej brunetki. Przykucnął tuż obok niej, po czym położył jej rękę na plecach i przyciągną do uścisku. Nie wiedział, w jaki sposób mógłby jej pomóc, a chciał się jakoś przydać, więc zrobił przynajmniej to.

— Hej, spokojnie, już po wszystkim — mówił cicho, uspokajająco gładząc jej włosy. Jednak ani pocieszające słowa, ani pomocne gesty nie pomagały. Dziewczyna nadal siedziała na lodowatym chodniku. Zmieniło się tylko to, że była wtulona w swojego największego idola, samego Spidermana, wypłakując oczy w jego ramię. Chyba powinna być szczęśliwa? Cóż, nie była. Chyba powinna skakać z radości? Cóż, nie skakała. A dlaczego? Bo jej największe marzenie, zniszczył pewien przestępca, który właśnie wręcz pływał we własnej krwi.

Petera od dziewczyny oderwał sanitariusz. Kazał mu się odsunąć, aby mógł zabrać brunetkę na badania. Chłopak wziął tylko szybki, głęboki wdech, ostatni raz zaciągając się zapachem Jen, po czym bez słowa wstał. Sanitariusz wziął dziewczynę pod ramię, po czym zaprowadził w stronę karetki. Za to Peter pogrążył się we własnych myślach.

Wytykał sobie swoją niekompetencję. Gdyby tylko lepiej zaplanował tę akcję, to on mógłby uratować brunetkę. Tymczasem, gdyby nie szybka interwencja stróża prawa, Jennifer mogłaby leżeć teraz martwa z przestrzeloną klatką piersiową. Parkerowi trudno było opisać swój własny stan. Był jednocześnie zmartwiony, przybity, wściekły i zawiedziony samym sobą. Czuł się po prostu źle.

Gdy tylko wśród kilkunastu osób, w oczy rzucił mu się kasztanowe włosy dziewczyny, od razu ruszył w jej stronę. Siedziała na tyle jednej z karetek, a jakiś mężczyzna otulał ją kocem termicznym.

— Wszystko w porządku? — Peter szybko zapytał sanitariusza, patrząc na Jennifer i jej czerwone od płaczu oczy, zarumienione policzki i opuchnięte usta.

— Jest w szoku, ale nic poza tym — odpowiedział szybko, z fascynacją wpatrując się w bohatera. A więc Peter miał kolejnego fana.

— Spidermanie! — Parker tylko na to czekał. Oczywiście żadna akcja nie mogła obyć się bez zainteresowania policji jego osobą. Chłopak, już spokojniejszy o zdrowie dziewczyny, mógł bez przeszkód udać się już w praktycznie tradycyjną ucieczkę przed policją. Gdy Parker już miał biegiem ruszyć do jakiejś najbliższej ciemnej uliczki, aby znów zamienić się w zwykłego chłopaka, usłyszał jedno słowo, które zrekompensowało mu te wszystkie zmartwienia.

— Dziękuję.


Chcecie spis piosenek, przy których piszę to opko?

Dziękuję za pierwszy tysiąc wyświetleń!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro