| VII | prieten
Poniedziałek. Dzień znienawidzony przez większość populacji. Ale czy Jennifer go nie lubiła? Oczywistym było, że wolałaby zostać w domu, przeczytać jakąś książkę, czy chociażby spędzić trochę czasu z matką. Jednakże mimo to z chęcią chodziła do szkoły. Lubiła zdobywać nową wiedzę, znać coraz więcej niby to niepotrzebnych faktów.
A więc mimo feralnego poniedziałku, brunetka żwawo wstała z łóżka i wzięła się za przygotowanie ubrań. Nie zajęło jej to długo, w końcu nie miała zbyt wielu rzeczy. No może nie licząc książek. Ich miała aż w nadmiarze.
Po chwili wyszła z pokoju, ubrana w szare leginsy i o rozmiar za dużą, fioletową bluzę. Jej twarz zdobił codziennych makijaż, a na nosie tkwiły czarne okulary. Na jednym z jej ramion ciążył stary, w niektórych miejscach poprzecierany, nieduży plecak.
Poszła do kuchni. Małe pomieszczenie wręcz przyciągało swoim przytulnym wystrojem. Podłoga, zrobiona z drewnianych paneli, przyjemnie skrzypiała pod stopami dziewczyny, odzianymi w różowe skarpetki. Ciemno brązowe blaty zachęcały do gotowania, a nieduże okno zapraszało do środka promienie słoneczne. Niestety, tamtego dnia nie skorzystały z zaproszenia, gdyż lał deszcz. Pojedyncze krople obijały się o parapet i zacinały w okno, tworząc piękną, jedyną w swoim rodzaju melodię, która wraz z szumem drzew tworzyła wspaniałą kompozycję.
Jennifer zabrała się do przygotowania śniadania. Nie było to nic nadzwyczajnego. Po prostu kanapki. Jednak brunetka wiedziała, że nawet z takiego posiłku jej mama będzie zadowolona. W ogóle to rodzicielka dziewczyny była jej wdzięczna za każdą, nawet najmniejszą pomoc. Czy to zmycie naczyń, czy podlanie roślin, czy chociażby podanie kobiecie książki.
***
— Jak się czujesz? — zapytała Jennifer, powoli przeżuwając pieczywo. Matka dziewczyny zapieła pod samą szyję swoją puchową bluzę i wzięła z kubka łyk herbaty. Jen niechęć do kawy miała po rodzicielce.
— Zadowalająco — stwierdziła kobieta, posyłając córce nikły uśmiech. Ta tylko pokiwała ze zrozumieniem głową, po czym również napiła się gorącego napoju.
— Za dużo czasu spędzasz z tymi lekarzami — stwierdziła, odstawiając kubek na stół. — Zaczynasz mówić ich żargonem.
— Co masz na myśli? — podjęła po chwili kobieta, śmiejąc się w duszy z takiego porównania.
— Pani wyniki są akceptowalne, aczkolwiek nie satysfakcjonujące - zaczęła parodiować brunetka, a jej matka tylko głucho prychnęła na słowa dziewczyny. — Jakby nie mogli wydusić, że nie jest dobrze.
Każdego dnia śniadanie jadły razem. Lubiły spędzać ze sobą czas, nawet jeżeli było to tylko kilka minut przy posiłku. Śniadanie to był ich taki mały rytuał. Na początku omawiały ważne, lub nie do końca przyjemne sprawy, jak chociażby jedynka z angielskiego, żeby zaraz potem przejść do spraw bardziej przyjemnych, lub po prostu błachostek.
— A co w szkole? — zapytała kobieta, znów popijając herbatę.
— Jak to w szkole — westchnęła brunetka. — Chociaż...
— Och, czyżby moja mała córeczka kogoś poznała? — Rodzicielka dziewczyny zaczęła cieszyć się, jakby była co najwyżej w wieku swojej córki.
— Jesteś mistrzem dedukcji? — zapytała Jen ze zdziwieniem, ale i rozbawieniem, podnosząc jedną brew.
— Matczyny radar jest lepszy od jakiejś tam dedukcji. — Machnęła zbywająco ręką. — Więc kogo poznałaś? Jak nazwiecie dzieci? — Kobieta wybuchnęła śmiechem, w czym zawtórowała jej córka.
— Chodzimy razem do szkoły. Pomógł mi w... — dziewczyna zająknęła się rozważając, czy mówić matce o zajściu z przerwy. — W takiej jednej rzeczy.
Jennifer udało się łatwo wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. A przynajmniej w takim przekonaniu żyła, gdyż nie wiedziała o pewnej istotnej rzeczy. Jej matka doskonale usłyszała to zająknięcie. Poza tym, matczyna intuicja rzeczywiście sprawdzała się lepiej niż dedukcja.
— Coś więcej? No nie mów mi, że w tej twojej szkole jest tak nudno. — Pani Nalla miała tamtego dnia naprawdę świetny humor. Z charakteru była już dosyć dowcipna, jednak wtedy przechodziła sama siebie.
Kobiety zawsze czuły się swobodnie w swoim towarzystwie. Jen miała swoją mamę za powierniczkę, przyjaciółkę, kogoś, kto był w jej życiu najważniejszy. I również od zawsze dobrze się rozumiały. Brunetka mówiła swojej rodzicielce o wszystkim. No, prawie.
— Spotkaliśmy się później... Poszliśmy na lemoniadę do Mes - przyznała w końcu dziewczyna, lekko uśmiechając się na wspomnienie tego popołudnia. - I w sobotę wpadliśmy na siebie w parku.
***
Od razu po wejściu do szkoły zaczęła się bacznie rozglądać. Nie wiedziała do końca za czym, jednak powoli, centymetr po centymetrze, śledziła wzrokiem korytarz. Jednak gdy jedyne co zobaczyła to dwójka chichoczących nastolatek, wolnym krokiem udała się pod swoją klasę.
***
Przerwa na lunch była dłuższa i głośniejsza od reszty. Tłum rozgadanych nastolatków zalał całą stołówkę, która w tamtym momencie przypominała prawdziwą dzicz. Jednak to pomieszczenie nie służyło tylko do spożywania posiłków. Uczniowie wykorzystywali je głównie po to, aby pokazać jak wysokie miejsce mają w piramidzie społecznej.
Stołówka podzielona była na dwa sektory. Jeden z nich znajdował się na lekkim podwyższeniu, wyglądało to poniekąd jak scena. Stały tam trzy, niewielkie stoliki, gdzie siedziała szkolna ,,elita".
Reszta uczniów zajmowała podłużne, białe stoły. Siadali w dużych, roześmianych grupach i wydawali się wcale nie przejmować tym, że zajmują nieco niższy szczebel.
Jennifer zajmowała swoje stałe miejsce, przy stoliku nieopodal ogromnego okna, wpuszczającego do pomieszczenia mnóstwo szarego światła. Naprzeciw dziewczyny siedziało dwóch chłopców z klasy wyżej. Na ich nosach tkwiły okulary w grubych oprawkach. Jeden z nich był przeraźliwie chudy, za to waga drugiego utrzymywała się w normie. Prowadzili jakąś niezmiernie interesującą konwersację na temat nowej części Star Wars. No przynajmniej była interesująca dla nich. Po prawej stronie Jen siedziały dwie roześmiane dziewczyny. Brunetka nie wiedziała z jakiej klasy były. Mówiły do siebie szeptem, po czym wybuchały gromkim śmiechem.
Jennifer nie przerywała swojej obserwacji. Zatrzymywała wzrok na każdym krześle, na tych pustych trochę dłużej. Równocześnie nadal nie zdawała sobie sprawy czego, lub raczej kogo szuka.
***
Wyszła ze szkoły smutna. No, może raczej dziwnie zawiedziona. Miała osobliwą potrzebę rozmowy i bliskości drugiego człowieka.
I właśnie wtedy zrozumiała. Przez cały dzień rozglądała się za Peterem. Agresywnie poszukiwała go wzrokiem, chcąc zacząć rozmowę, czy chociażby posłać my nikły uśmiech. Wtedy jeszcze myślała, że po prostu lubiła spędzać czas z brunetem, że był po prostu miłym chłopakiem. Nie potrafiła przyswoić tego, że się do niego przywiązała. Tak, jak człowiek do człowieka. Przyjaciel do przyjaciela. Dziewczyna do chłopaka.
***
Chciała skończyć artykuł. Potrzebowała pieniądzy, a to było jej jedyne źródło zarobku. Więc poszła do jej ulubionego miejsca. Miejsca, gdzie mogła spędzać całe godziny. Poszła do kawiarni u Mes. Powierzchowny chłód pomieszczenia, tak naprawdę był ciepłą oazą spokoju i szczęścia. Jen w końcu mogła uciec od problemów i zmartwień, zająć się tylko pracą. I wtedy pojawił się problem. O czym ona miała napisać? W tamtym czasie ich miasto było wręcz dziwnie spokojne.
— Czemu siedzisz sama? — Przy stoliku brunetki jakby znikąd pojawiła się Mes. Kobieta z miłym uśmiechem na ustach usiadła naprzeciw dziewczyny, oczekując odpowiedzi.
— Tak jak zawsze. — Brunetka wzruszyła ramionami, nie bardzo rozumiejąc pytanie kobiety. Bo rzeczywiście zawsze przychodziła tam sama. Jedyny wyjątek stanowiło spotkanie z Parkerem.
— Ostatnio byłaś tu z tym chłopcem... Taki szczupły, w okularach... — Mes zmarszczyła brwi, nie mogąc przypomnieć sobie imienia chłopaka. Patrick? Preston? Payton?
— Ostatnie pytanie, gra pani o milion. Pierwsze imię Parkera to... — zaczęła Jennifer widząc, że kobieta nie może przypomnieć sobie imienia bruneta.
— Centrum miasta jest sparaliżowane. Krwawa strzelanina zabrała już dwóch mieszkańców. Obywateli uprasza się o szczególną ostrożność. Gdzie podziewa się bohater w czerwieni? — Głos reportera rozniósł się po pomieszczeniu, a dziewczyna aż podskoczyła. Doskonale wiedziała, że nie powinna, ale bardzo ucieszyła się na te wieści. W końcu miała o czym pisać. Szybko rzuciła okiem na telewizor zawieszony na ścianie, aby dokładniej określić miejsce katastrofy.
— Znowu ten Spiderman — stwierdziła Mes. Jednak dziewczyna już jej nie słuchała. Pędziła jak na złamanie karku, aby chociaż przez chwilę móc zobaczyć tego niesamowitego człowieka. Miała nadzieję, że w końcu spełni się jej wielkie marzenie.
Kto nienawidził Toma Hollanda?
* Podnosi rękę *
Kto był na Homecoming?
* Podnosi drugą rękę *
Kto go pokochał miłością szczerą i prawdziwą?
* Podnosi trzecią rękę *
Cusz...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro