Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

| IV | pasiune

Jen zmarszczyła w konsternacji brwi. Oczekiwała szczerości, ale nie spodziewała się takiego pytania. Wiedziała, że nie da rady na szybko wymyślić odpowiedzi. A nawet gdyby jej się to udało, to była pewna, że Peter jej nie uwierzy. A nie chciała być już od początku znajomości uznana za kłamczuchę.

— Wybacz, Peter, ale to nie twoja sprawa — podjęła po dłuższej chwili milczenia, uśmiechając się do chłopaka. I wbrew pozorom nie był to kpiący, czy chociażby nieszczery uśmiech. Jen chciała w jakiś sposób wynagrodzić Parkerowi to, że nie mogła mu powiedzieć o swojej pracy. A wtedy nie widziała żadnej innej możliwości niż szczery, szeroki uśmiech.

— Gdybym wiedział, może mógłbym ci pomóc. — Chłopak próbował podejść dziewczynę najprostszym sposobem. Oczywistym było, że mógłby jej pomóc. W końcu to on, we własnej osobie, był tym słynnym bohaterem. Znienawidzony przez policję, kochany przez nowojorczyków, zaciekle bronił tego zatęchłego miasta. I co tu dużo mówić, lubił to.

— Ja naprawdę nie mogę ci powiedzieć. Nie mówiłam o tym nikomu, nawet najbliższym. A my? Ile się znamy? Zaledwie kilka godzin. To chyba oczywiste, że nie powiem o tym tobie, skoro nie powiedziałam nawet własnej matce — zaczęła szybko tłumaczyć dziewczyna, prostując się na krześle. Peter próbował znaleźć w jej słowach choć krztynę fałszu. Przecież ta sprawa nie mogła być aż tak ważna, żeby nie powiedzieć o niej własnej rodzinie. A może była tak błacha, że nie chciało jej się o tym wspominać? Tylko w takim razie dlaczego nie chciała mu tego wytłumaczyć? — A tak poza tym, przecież mówiłeś, że go nie znasz, tylko robisz nu zdjęcia. Jak w takim razie mógłbyś mi pomóc?

Od kłopotliwej odpowiedzi uratowała go brązowłosa kelnerka, przynosząc do stolika zamówione napoje. Przed Parkerem pojawiła się wysoka, chuda szklanka, z żółtym napojem i kilkoma kostkami lodu, których swobodne brzęczenie o ścianki naczynia, robiło chłopakowi coraz większą ochotę na lemoniadę. Peter szybko się napił, chcąc uniknąć odpowiedzi na niewygodne pytanie. Jennifer zmierzyła go spojrzeniem.

— I tak się nie wywiniesz — powiedziała w końcu, również zabierając się za orzeźwiający napój. I wtedy mogła już pewnie stwierdzić, że ludzie nie kłamali. Lemoniada u Mes rzeczywiście była bajeczna.

— Odbiegnijmy lekko od tematu Spidermana. Chcę się czegoś o tobie dowiedzieć — podjął po chwili, odkładając na stół na wpół pustą szklankę. Spojrzał na Jen wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu. A przynajmniej taki miał być w zamierzeniu.

— To nazywasz lekkim odbiegnięciem? Jesteś słaby w taktycznej zmianie tematu. — Zachichotała. Nie wiedziała, że ten kazus był dla chłopaka drażliwy do tego stopnia, że był zdolny rewaloryzować go w tak nieudolny sposób tylko, by o tym nie rozmawiać. — W takim razie co chcesz wiedzieć?

— Może kim chcesz zostać w przyszłości? - wymyślił szybko jakiekolwiek pytanie.

— Nie wiem — przyznała dziewczyna. Chociaż dobrze zdawała sobie sprawę kim będzie w niedalekiej przyszłości. A ta wizja nie była wesoła. — A ty?

— Myślę, że coś z fotografią — powiedział Peter, a jego usta samoistnie rozciągnęły się w uśmiechu, na samą myśl o jego długoletniej pasji.

— Lubisz to, prawda? — Jennifer zauważyła ten uśmiech. Ba, ona doskonale znała ten rodzaj uśmiechu. Z takim samym wyrazem twarzy jej ojciec pisał książki. Z takim samym uśmiechem jej mama tworzyła grafiki na ich okładki.

— Bardzo — przyznał chłopak. — Ale to raczej głupie marzenie. Chciałbym dożyć starości, a na fotografii nie dotrwam dwudziestki — zażartował, a lekko przygnębiona jego myśleniem Jennifer tylko skinęła głową.

Nie znali się długo. Nie wiedzieli o sobie zbyt wiele. Jednak wystarczyło kilka uśmiechów, aby zapamiętali siebie na zawsze. I mimo, że może jeszcze nie do końca zdawali sobie z tego sprawę, to już byli dla siebie ważni. Zbyt ważni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro