" Młody, ja cię chyba pocałuję"
Niesprawdzony ❤️
Cody
William Collins obchodzi dookoła McLarena F1 i sprawdza dosłownie każdy szczegół.
- La la la - mówi pod nosem. - Lakier jest nowy?
- Nie - przyznaję. - Nie miał żadnego zarysowania. - uśmiecha się.
- Wiadomo. Ja go prowadziłem - wskazuje na siebie, a triumf na jego twarzy jest widoczny z daleka. Schyla się, aby obejrzeć felgi. - No no no. Czyściutkie. Mogę się w nich przejrzeć. - wstaje i otwiera samochód. Siada do środka i dotyka dosłownie wszystkiego. - Ładnie pachnie. - zaciąga nosem. - Tak. Zapach zwycięstwa. Będę musiał tu dodać jeszcze zapach seksu. - wysiada z samochodu i wyjmuje komórkę. - Zadzwonię do żony, żeby przebrała się za jakąś seksowną panią mechanik.
- Proszę się nie krępować. - kwituję.
- Wcale nie zamierzam - nabija się. - Otwórz maskę. - spełniam jego prośbę, a potem czekam, aż zakończy rozmowę.
- No - zaciera ręce. - Samochód ochrzcimy jeszcze raz! - zagląda na cały mechanizm pojazdu. Sprawdza olej, płyn i oczywiście czystość. - Odpal go. Tylko ostrożnie. Moja dziecinka jest delikatna. - kręcę z niedowierzaniem głową, ale robię to, o co mnie prosi.
- MŁODY! - krzyczy. - Ja cię chyba ucałuję! - skacze z radości. - Działa jak ta lala! - Mój mistrzu - kłania się. - Wykonałeś kawał dobrej roboty. Uwielbiam cię mała łachudro - zamyka mnie w niedźwiedzim uścisku. - Wiedziałem, że odpisujesz mojego larusia jak trzeba! - klepie mnie po plecach. - A teraz wracaj do pracy. Reszta samochodów czeka! - zabiera ode mnie kluczyki do McLarena i wsiada do samochodu. - JUPI! JEDZIEMY! - piszczy niemal jak mała dziewczynka. Odpala samochód, a po chwili znika z toru wyścigowego. Tutaj panuje o wiele lepsza atmosfera pracy niż w Oakland w warsztacie samochodowym. Nikt nade mną nie wisi, spokojnie wykonuję swoje zadania, a szefowie są zadowoleni i bardzo bezpośredni. Nie można się z nimi nudzić. Zabieram się za kolejny samochód, nad którym jest więcej pracy niż nad Mclarenem. Tutaj muszę zmienić lakier, wymienić tylną szybę i pedał gazu i licznik. Moje wstępne oględziny przerywa dzwonek telefonu.
- Czego? - odbieram.
- Kiedy wracasz? - pyta Jayden.
- Za tydzień. Przecież mówiłem, że wyjeżdżam na dwa tygodnie.
- No i? Myślisz, że to pamiętam?
- Nie. Czego chcesz?
- Przeleciałeś ją?
- Kogo?- odpowiadam rozdrażniony. Od lat oszukuję go, że jestem prawiczkiem, bo lepsze to, niż jego ciągłe pytania o moje dziewczyny. Nienawidzę się mu zwierzać, a on nigdy nie odpuszcza. Lepiej zrobić z siebie idiotę, niż widzieć, jak własny brat zabawia się z twoją dziewczyną.
- Gillian, matole! Mieszkacie razem, a to niezła laska.
- Nie mój gust.
- POJEBAŁO CIĘ? Ostra jak papryczka chili!
- To sobie ją weź. Jestem zajęty, pogadamy później.
- NIE! Muszę ci przemówić do rozsądku. Mężczyźni potrzebują seksu! Tyle! Nie hamuj swoich instynktów, bo ci jaja eksplodują.
- Spierdalaj Jayden.
- Nadal się gniewasz za Elin? - wywracam oczami. - Sprawdzałem tylko, czy jest ciebie warta. Nie była. Sama zaproponowała seks, bo powiedziała, że ty jej tego nie dajesz.
- A ty byłeś tak łaskawy, że postanowiłeś ją pieprzyć.
- Nie była warta zachodu. Powinieneś mi za to podziękować.
- Och jasne! Chcesz kolejny raz w ryj?- rozłączam się. Nie mam czasu na pogaduszki z tym draniem. Czas zająć się pracą. Muszę przestać myśleć o przeszłości.
****
- Co tak późno? - pyta Gillian, gdy tylko wchodzę do salonu. Siedzi na kanapie i ogląda jakieś kulinarne reality show. Serio? Nagle gotowanie ją zainteresowało?
- Praca - siadam obok niej.
- Przepracujesz się. - spogląda na mnie i wyłącza telewizor.
- W dwa tygodnie zarobię piętnaście patyków - mówię. - To, że pracuję od rana do wieczora to nic.
- Powinieneś się trochę zrelaksować - kładzie dłoń na moim udzie i powoli sunie nim w górę.
- Gillian - ostrzegam.
- Chcę ci tylko pomóc się odprężyć. - zrywam się z kanapy.
- Pójdę pobiegać, albo na piwo gdzieś do baru.
- Nie uciekaj ode mnie - chwyta mnie za rękę. - Wiem, że mnie pragniesz.
- Gillian, skończ - wzdycham. - To, co było między nami zgasło trzy lata temu. To temat zamknięty. Nie chcę do tego wracać i proszę uszanuj moją decyzję.
- Jayden się o ciebie martwi.
- JAYDEN? Kurwa mać! Dzwonił do ciebie?
- Tak, co w tym złego? - zabiję go. Co go obchodzi moje życie łóżkowe. Mam go serdecznie dość. Jest namolny i irytujący. Jak wrócę do Oakland do go rozszarpię na drobny mak.
- Nie słuchaj go.
- Ale prosił mnie, żebym w ten sposób się tobą opiekowała.
- A masz własny mózg? Używaj go czasem! Powiedziałem NIE! Zdania nie zmienię.
- Proszę?
- Nie - zaciskam szczęki.- Przekaż Jaydenowi, żeby zajął się sobą, okej?
- On chce dobrze!
- TO MU ZRÓB JAK TAK BARDZO TEGO PRAGNIESZ! - krzyczę.
- Chcę tobie!
- Ja jestem poza twoim zasięgiem. Przenoszę się do motelu. Tam będę miał od ciebie spokój. Skoro nie rozumiesz, że cię nie pragnę to wolę się ulotnić.
- Cody - wzdycha. - Przepraszam. Nikt cię z tą nie wyrzuca.
- Sam siebie wyrzucam. - wchodzę do swojego pokoju i od razu sięgam po walizkę. Nie będę codziennie wieczorem przechodził przez to samo. To się robi nudne.
------
Hej misie ❤️
To ostatni rozdział na dziś 😘😘
Nie wiem dlaczego, ale tą historię pisze mi się naprawdę świetnie ❤️❤️
Buziole ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro