Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

" Irytujesz mnie"

- To było dziwne - stwierdzam, gdy wychodzimy z restauracji. Myślałam, że takie śniadanie to dobry pomysł, ale po minie mojego chłopaka już wiem, że to był błąd. On z Liamem nigdy się nie dogada.

- Mnie to mówisz? - pyta z uniesioną jedną brwią. - Nie trawię gościa.

- Powinieneś dać mu szansę.

- Nie - odpowiada dobitnie. - Możesz się na mnie złościć, ale Liam to sukinsyn.

- Nieprawda - wzdycham. Wiem, że jest do niego mocno uprzedzony za ostatnią sytuację, ale przecież wszystko mi już wyjaśnił.

- Zamówił swojej dziewczynie jedzenie z czekoladą. Przyglądałem się jej i wiesz co? Zdjęła całą bitą śmietanę, na której znajdował się sos czekoladowy, a tak bardzo nas zapewniała, że może ją zjeść.

- Dlaczego się tak ich czepiasz? Są słodcy.

- Jesteś ślepa? - zatrzymujemy się na środku chodnika. - Traktuje ją jak przedmiot. - patrzy na mnie z zaciśniętymi szczękami.

- Myślę, że musisz więcej czasu z nimi spędzić, żeby wyzbyć się swoich przekonań.

- Irytujesz mnie - prycha. - Rób co chcesz, ale ja nie będę brał w tym udziału. Darcy uwielbiam cię, ale dzisiaj wykazujesz się brakiem mózgu. - nie odpowiadam, tylko czekam aż coś jeszcze powie. - Możesz mnie wyzywać, kopać i bić, ale mówię to, abyś przejrzała na oczy. Nie chcę, żebyś znowu przez niego cierpiała. Coś tu śmierdzi i nie oszukuj siebie, że jest wszystko w porządku, bo dobrze wiesz, że nie jest.

- Co ja ci takiego zrobiłam, że tak się na mnie dzisiaj wściekasz? Wstałeś lewą nogą, czy jakie nieszczęście?

- Próbuję uniknąć tragedii - chwyta moje dłonie i zmusza mnie, abym spojrzała w jego niebieskie oczy. - Nie jestem zły na ciebie - mówi spokojnie. - jestem jedynie poirytowany, że udajesz głupią. Co widziałaś? Co tam się wydarzyło? Co ci się nie spodobało? Skarbie, zastanów się. Nikt tak z dnia na dzień nie zmienia swojego nastawienia do drugiego człowieka. Nikt. - wyrywam dłonie z jego uścisku.

- Masz rację! - wyrzucam ręce do góry. - Widziałam, ale nie chcę osądzać nikogo pochopnie.

- Dlaczego? - przed oczami widzę małego Liama jak bawi się ze mną w piaskownicy. Byliśmy wtedy tacy beztroscy i wiecznie zadowoleni z każdej sytuacji. Razem pokonywaliśmy młodzieńcze trudności, a teraz wszystko nas dzieli.

- Bo jest mi bliski. -przyznaję na granicy płaczu. - Cody, nie chcę go znów stracić. - szatyn przyciąga mnie do siebie i zamyka w mocnym uścisku.

- Tym razem musisz dokonać wyboru. Liam lub Tallulah. W zależności co wybierzesz, będę z tobą. - delikatnie mnie kołysze.

- Boję się o Tall. To nie jest moja przyjaciółka. - przyznaję sama przed sobą. - Tu z Liamem jest problem.

- Musisz ją ratować. - całuje mnie w czubek głowy. - Wiem, że ciężko jest działać przeciwko Liamowi, ale nie masz innego wyjścia. Nie udawaj więcej ślepej ani głupiej. Czasem, żeby komuś pomóc, musisz wiele poświęcić.

- Dlaczego mam wrażenie, że ty wiele poświęciłeś dla kogoś bliskiego.

- Żeby ratować Jaydena poświęciłem rodziców. - odpowiada ze smutkiem. - Byliśmy w górach na nartach, gdy pojawiła się lawina. W panice pchnąłem Jaydena w niewielką przepaść i wpadłem tam razem z nim. Lawina minęła to miejsce, ale zabrała rodziców. Znaleźli ich ciała dwa dni później, a my trafiliśmy do domu dziecka. Gdybym wtedy pchnął też rodziców, byliby tu. Razem z nami, ale miałem tylko sześć lat, nie mogłem uratować wszystkich. Od tamtej pory unikam gór, nart i śniegu. - mocniej wtulam się w niego, nie mogąc pohamować łez. Nie miałam pojęcia, że tyle przeszedł. Raczej założyłam, że był w domu dziecka, dlatego że rodzice byli gówniani, a nie wzięłam pod uwagę śmierci.

- Tak mi przykro - szepczę.

- Nie potrzebnie - wzdycha. - Chcę tylko, żebyś miała świadomość, że nigdy nie uratujesz wszystkich. Nie ważne jaką podejmiesz decyzję, kogoś na pewno stracisz.

- Ale nie ciebie? - pytam z nadzieją.

- Póki mnie chcesz, będę tu. Przejdziemy przez to razem.

- Dziękuję. - odsuwam się od niego, a on ściera moje łzy z policzków z uśmiechem. - Wracamy do domu?

- Jasne, ale mam nadzieję, że nie będzie twojego dziadka.

- On zawsze jest - przyznaję z uśmiechem. - Przyzwyczajaj się, bo dziadziuś ma oko na wszystko.

****

- Puścicie mnie wszyscy z torbami! - prycham, bo właśnie o tym mówiłam. Dziadek we własnej osobie szuka uwagi. - Kolejny prawnuk? Delegado dostanie w pysk.

- Co? - pytam. - Delia jest w ciąży?

- No i to takiej prawdziwej - odpowiada dziadek. - Mój portfel z roku na rok jest chudszy. Nie żeby coś, ale to będzie mój piąty prawnuk! Weźcie się ludzie ogarnijcie.

- Tato, wyluzuj.

- Wyluzuj? Dopiero Drake'owi urodził się Willuś. Po co kolejne dziecko? - spogląda na Cody'ego. - Zrób mojej wnuczce dziecko, a ci wiatrówką jaja odstrzelę.

- William - wtrąca babcia. - Bo zawału dostaniesz. Z resztą nie posiadasz wiatrówki.

- Kupię sobie - robi minę niezadowolonego dziecka. - Póki mnie jeszcze stać. Wprowadzam nową zasadę rodziny Collins! ZARO seksu w pieprzonego sylwestra, zwłaszcza w stanie upojenia alkoholowego.

- Delia zaszła w ciąże w sierpniu, dziadku - śmieję się.

- W Hiszpanii inaczej się liczy czas - odpowiada głupkowato na co wszyscy wybuchamy śmiechem.

- Will zawsze byłeś głupi, ale na starość jest jeszcze gorzej - mówi babcia. - Opanuj swoje emocje i zawieź mnie lepiej do centrum handlowego.

- Jeszcze po sklepach będę latał! - wywraca oczami.

- Zawsze możesz kupić sobie skuterek, staruszku.

- Siły to ja mam jeszcze wiele, kobieto. Idziemy na te zakupy! Może kupię sobie jakieś sprośne gatki.

-----
Hej misie ❤️
Ten rozdział to takie mini przeprosiny za długi brak rozdziałów 😘😘
Buziole ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro