" Irytujesz mnie"
- To było dziwne - stwierdzam, gdy wychodzimy z restauracji. Myślałam, że takie śniadanie to dobry pomysł, ale po minie mojego chłopaka już wiem, że to był błąd. On z Liamem nigdy się nie dogada.
- Mnie to mówisz? - pyta z uniesioną jedną brwią. - Nie trawię gościa.
- Powinieneś dać mu szansę.
- Nie - odpowiada dobitnie. - Możesz się na mnie złościć, ale Liam to sukinsyn.
- Nieprawda - wzdycham. Wiem, że jest do niego mocno uprzedzony za ostatnią sytuację, ale przecież wszystko mi już wyjaśnił.
- Zamówił swojej dziewczynie jedzenie z czekoladą. Przyglądałem się jej i wiesz co? Zdjęła całą bitą śmietanę, na której znajdował się sos czekoladowy, a tak bardzo nas zapewniała, że może ją zjeść.
- Dlaczego się tak ich czepiasz? Są słodcy.
- Jesteś ślepa? - zatrzymujemy się na środku chodnika. - Traktuje ją jak przedmiot. - patrzy na mnie z zaciśniętymi szczękami.
- Myślę, że musisz więcej czasu z nimi spędzić, żeby wyzbyć się swoich przekonań.
- Irytujesz mnie - prycha. - Rób co chcesz, ale ja nie będę brał w tym udziału. Darcy uwielbiam cię, ale dzisiaj wykazujesz się brakiem mózgu. - nie odpowiadam, tylko czekam aż coś jeszcze powie. - Możesz mnie wyzywać, kopać i bić, ale mówię to, abyś przejrzała na oczy. Nie chcę, żebyś znowu przez niego cierpiała. Coś tu śmierdzi i nie oszukuj siebie, że jest wszystko w porządku, bo dobrze wiesz, że nie jest.
- Co ja ci takiego zrobiłam, że tak się na mnie dzisiaj wściekasz? Wstałeś lewą nogą, czy jakie nieszczęście?
- Próbuję uniknąć tragedii - chwyta moje dłonie i zmusza mnie, abym spojrzała w jego niebieskie oczy. - Nie jestem zły na ciebie - mówi spokojnie. - jestem jedynie poirytowany, że udajesz głupią. Co widziałaś? Co tam się wydarzyło? Co ci się nie spodobało? Skarbie, zastanów się. Nikt tak z dnia na dzień nie zmienia swojego nastawienia do drugiego człowieka. Nikt. - wyrywam dłonie z jego uścisku.
- Masz rację! - wyrzucam ręce do góry. - Widziałam, ale nie chcę osądzać nikogo pochopnie.
- Dlaczego? - przed oczami widzę małego Liama jak bawi się ze mną w piaskownicy. Byliśmy wtedy tacy beztroscy i wiecznie zadowoleni z każdej sytuacji. Razem pokonywaliśmy młodzieńcze trudności, a teraz wszystko nas dzieli.
- Bo jest mi bliski. -przyznaję na granicy płaczu. - Cody, nie chcę go znów stracić. - szatyn przyciąga mnie do siebie i zamyka w mocnym uścisku.
- Tym razem musisz dokonać wyboru. Liam lub Tallulah. W zależności co wybierzesz, będę z tobą. - delikatnie mnie kołysze.
- Boję się o Tall. To nie jest moja przyjaciółka. - przyznaję sama przed sobą. - Tu z Liamem jest problem.
- Musisz ją ratować. - całuje mnie w czubek głowy. - Wiem, że ciężko jest działać przeciwko Liamowi, ale nie masz innego wyjścia. Nie udawaj więcej ślepej ani głupiej. Czasem, żeby komuś pomóc, musisz wiele poświęcić.
- Dlaczego mam wrażenie, że ty wiele poświęciłeś dla kogoś bliskiego.
- Żeby ratować Jaydena poświęciłem rodziców. - odpowiada ze smutkiem. - Byliśmy w górach na nartach, gdy pojawiła się lawina. W panice pchnąłem Jaydena w niewielką przepaść i wpadłem tam razem z nim. Lawina minęła to miejsce, ale zabrała rodziców. Znaleźli ich ciała dwa dni później, a my trafiliśmy do domu dziecka. Gdybym wtedy pchnął też rodziców, byliby tu. Razem z nami, ale miałem tylko sześć lat, nie mogłem uratować wszystkich. Od tamtej pory unikam gór, nart i śniegu. - mocniej wtulam się w niego, nie mogąc pohamować łez. Nie miałam pojęcia, że tyle przeszedł. Raczej założyłam, że był w domu dziecka, dlatego że rodzice byli gówniani, a nie wzięłam pod uwagę śmierci.
- Tak mi przykro - szepczę.
- Nie potrzebnie - wzdycha. - Chcę tylko, żebyś miała świadomość, że nigdy nie uratujesz wszystkich. Nie ważne jaką podejmiesz decyzję, kogoś na pewno stracisz.
- Ale nie ciebie? - pytam z nadzieją.
- Póki mnie chcesz, będę tu. Przejdziemy przez to razem.
- Dziękuję. - odsuwam się od niego, a on ściera moje łzy z policzków z uśmiechem. - Wracamy do domu?
- Jasne, ale mam nadzieję, że nie będzie twojego dziadka.
- On zawsze jest - przyznaję z uśmiechem. - Przyzwyczajaj się, bo dziadziuś ma oko na wszystko.
****
- Puścicie mnie wszyscy z torbami! - prycham, bo właśnie o tym mówiłam. Dziadek we własnej osobie szuka uwagi. - Kolejny prawnuk? Delegado dostanie w pysk.
- Co? - pytam. - Delia jest w ciąży?
- No i to takiej prawdziwej - odpowiada dziadek. - Mój portfel z roku na rok jest chudszy. Nie żeby coś, ale to będzie mój piąty prawnuk! Weźcie się ludzie ogarnijcie.
- Tato, wyluzuj.
- Wyluzuj? Dopiero Drake'owi urodził się Willuś. Po co kolejne dziecko? - spogląda na Cody'ego. - Zrób mojej wnuczce dziecko, a ci wiatrówką jaja odstrzelę.
- William - wtrąca babcia. - Bo zawału dostaniesz. Z resztą nie posiadasz wiatrówki.
- Kupię sobie - robi minę niezadowolonego dziecka. - Póki mnie jeszcze stać. Wprowadzam nową zasadę rodziny Collins! ZARO seksu w pieprzonego sylwestra, zwłaszcza w stanie upojenia alkoholowego.
- Delia zaszła w ciąże w sierpniu, dziadku - śmieję się.
- W Hiszpanii inaczej się liczy czas - odpowiada głupkowato na co wszyscy wybuchamy śmiechem.
- Will zawsze byłeś głupi, ale na starość jest jeszcze gorzej - mówi babcia. - Opanuj swoje emocje i zawieź mnie lepiej do centrum handlowego.
- Jeszcze po sklepach będę latał! - wywraca oczami.
- Zawsze możesz kupić sobie skuterek, staruszku.
- Siły to ja mam jeszcze wiele, kobieto. Idziemy na te zakupy! Może kupię sobie jakieś sprośne gatki.
-----
Hej misie ❤️
Ten rozdział to takie mini przeprosiny za długi brak rozdziałów 😘😘
Buziole ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro