Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9 - Paraprosexia

   Latarnia wbrew pozorom wcale nie była tak przestronna, na jaką wyglądała. Wysokie zabudowanie miało parę pomieszczeń znajdujących się jedno nad drugim. Na pierwszych trzech piętrach od dołu było coś na wzór maszynowni. Tam właśnie znajdował się piec i cała elektronika potrzebna do utrzymania pracy budynku. 'Morski drapacz chmur' w środku sprawiał wrażenie bardzo przytulnego. Salon połączony z małą kuchnią urządzony był w specyficznym wystroju. Całość przypominała połączenie stylów: vintage, boho i loft. W skrócie był to rozpierdol, ale taki kontrolowany i po prostu estetycznie ładny. Dawało to miły dla oka efekt. Sypialnia i pomieszczenie zaraz pod balkonem z aparaturą optyczną również były lekko zagracone, aczkolwiek tworzyło to jakiegoś rodzaju harmonię. Mieszkająca tu osoba musiała bardzo dobrze znać ten chaos, by odnaleźć się w tym labiryncie przedmiotów. Całość zwieńczyły zakręcające, stare, drewniane schody.

   Tak jak przewidział wcześniej Erwin, wszystkie rzeczy znajdowały się już w środku. Mały prezent od Davidka i reszty załogi również czekał na tą dwójkę. Znając bruneta byłoby to coś zwieńczającego jego skomplikowane i jakże wyszukane poczucie humoru - coś typu ogromne dildo albo jakiś zestawu dla napalonych na siebie kochanków (mówię też o Was zwyrole z komentarzy). Jednak tym razem utrzymał na wodzy swoje zapędy do robienia takich żartów kolegom i postanowił rzeczywiście umilić im czas. Wiedział, że Knuckles kocha palić dobre zioło, więc załatwił mu trochę tego najlepszej klasy - nie za bardzo przerobionego, ale też nie za bardzo "czystego". W oczach członków Zakszotu było tym najlepszym. Idealnie wysuszone i przygotowane kwiaty konopi indyjskiej skumulowane w małym skręcie, by zapewnić przyszłemu użytkownikowi przypływ euforii i chwilę odprężenia. Wyostrzenie wszystkich zmysłów by spotęgować przyjemność wynikającą z momentu na odetchnięcie i zwykłego odpoczynku. Zabiegany styl życia i bezsenność zdecydowanie nie dawały tego Pastorowi. Nie przyznawał się do tego wszystkim, ale czasami brał coś "cięższego", żeby choć na chwilę zapomnieć o reszcie świata. Jednak od paru dni uciekania i praktycznie ciągłego, narastającego stresu coraz bardziej miał ochotę odpłynąć w objęcia na pozór skomplikowanych substancji, które jako jedne z niewielu dawały mu to proste magiczne uczucie - szczęście.

   Jednak sam Erwin nie uważał, że ma jakikolwiek problem. Traktował to jedynie jako urozmaicenie już i tak ciekawego życia. Zawsze gdy zdarzyło mu się coś zażywać to powiadamiał kogoś zaufanego o tym, na wypadek gdyby nagle wylądował nagi na dachu najwyższego budynku w mieście lub nagle stwierdził, że zrobi striptiz w skąpym stroju przy lampie zaraz przed komendą. Czasami miał głupie pomysły, ale wszystko kontrolował, albo on, albo ktoś z jego grupy. Był ostrożny i to odróżniało go od narkomana leżącego na chodniku, proszącego o kolejną strzykawkę.

   Skrzypiące pod nogami mężczyzn deski wydawały dźwięki rozchodzące się po całym budynku. Pusta, ciemna wieża wydawała się odrobinę przerażająca. Scena niczym z horroru, gdyby nie to, że cała latarnia została wcześniej przeszukana, a oprócz dwóch zbiegów nie było tam żywej duszy. Po pokonaniu całych dziesiątek schodów, w końcu znaleźli się w części mieszkalnej. Na blacie przy kuchence, latarnik zostawił najprostszą instrukcje - mieli niczego nie ruszać, a gdyby zasilanie samoistnie przestało działać to muszą jedynie zresetować cały system jedną dźwignią. Wyczerpany drogą po morderczej ilości stopni Pastor momentalnie padł na ziemię i zaczął ciężko dyszeć. Gregory lekko prychnął śmiechem, po czym zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Ominął leżącego na podłodze siwowłosego i podszedł do ściany oblepionej w zdjęciach latarnika oraz bliskich mu osób. Wszystkie fotografie miały w sobie, coś uspokajającego. Widoczne na nich przemijanie wcale nie wydawało się takie straszne. Bieg czasu dotknął tylko ciała fizycznego, a relacje i uczucia pozostawił w spokoju, aby mogły swobodnie się rozwijać. Montanha zauważył, że na paru zdjęciach powtarzała się ta sama osoba, najwidoczniej dwaj mężczyźni byli mocno ze sobą związani. Po chwili jego uwagę przykuła bardzo stara fotografia, na której widniała para przytulających się kochanków. Montanha delikatnie oderwał skrawek papieru od ściany, by lepiej przyjrzeć się ludziom na zdjęciu. Sceneria przypominała istnie ślubną, dżentelmeni odziani w piękne garnitury i wszędzie te białe kwiaty. Gregory uwielbiał ich widok, czasami we wiosnę wybierał się do parku, gdzie akurat kwitły. Oglądając zdjęcie praktycznie poczuł ich delikatny zapach. Odwrócił fotografie i zobaczył na niej datę sprzed 60 lat i dopisek "Czasami dom nie jest miejscem, ani budynkiem. Dom jest osobą." Te słowa wywołały w policjancie mieszane uczucia, w tej chwili nie miał fizycznego domu. Jego "domem" teraz był Erwin. Na samą myśl o nim na jego twarzy pojawiły się odcienie czerwieni. Szybko przyczepił zdjęcie z powrotem i odgonił dziwne myśli. Po wzięciu głębokiego oddechu, zaczął wędrować wzrokiem po pomieszczeniu w poszukiwaniu przyjaciela.

   Pastor po leżeniu przez dłuższą chwilę na podłodze, w końcu zebrał się w sobie i podniósł do pionu. Otrzepawszy się z kurzu, podszedł powolnym krokiem do wcześniej dostarczonych przez chłopaków toreb. Na widok małego "prezenciku" od ekipy na jego twarzy zagościł lekki uśmiech. Dopiero po chwili przyszło mu na myśl, że przecież siedzi tu z funkcjonariuszem LSPD... albo byłym funkcjonariuszem? W każdym razie, Gregory raczej by nie przyjął propozycji krótkiego odprężenia się w towarzystwie jego ulubionych substancji. Kątem oka zerknął na przyglądającemu się jakimś zdjęciom Montanhę. Po chwili zastanowienia, Erwin wziął paczuszkę i schował ją na szybko w jednej z szafek kuchennych. Zrobił to w idealnym momencie, właśnie wtedy brunet skończył oglądać pamiątki mieszkającego tu latarnika. Złotooki stwierdził, że potem go zapyta o to, czy chciałby z nim odpocząć. Jeśli odpowiedź brzmiałaby przecząco to i tak poprosiłby go, żeby go lekko przypilnował. To miałoby zapobiec ewentualnym przejawom o rzekomej niezniszczalności siwowłosego, który mógłby stwierdzić, że wcale nic sobie nie zrobi skacząc z dachu do wzburzonego oceanu. W końcu jest dorosły i aktualnie to złotooki na tu większą władzę, prawda?


"Nocą, gdy ciemność jest jak zwierzę czarne,
stoi cisza jak lęku drgający biały słup.
I żyła śmierci bije: na marne — drży — na marne,
a rano znów się potknę o rozkopany grób."
- Krzysztof Kamil Baczyński, 1942, 1943, 1944, Poległym


   Pierwsze godziny minęły im w kompletnej nudzie. Spędzili je oglądając wnętrze latarni. Ale ile można oglądać te same ściany i podłogi. ADHD Pastora i tak nie pozwoliłaby mu długo usiedzieć w miejscu. Obszedł to miejsce już parę razy. Po pewnym czasie stwierdził, że genialnym pomysłem byłoby pozaczepianie towarzysza. Jak pomyślał, tak też zrobił. Uwielbiał patrzeć na ten zirytowany wyraz twarzy bruneta. Siedzący na fotelu Montanha już po paru sekundach miał dość wbijającego się w jego żebra palca i ciągłych pytań, o tym czy coś z nim zrobi. Chciał tylko wrócić do czytania książki, którą znalazł na jednej z zakurzonych półek.

- No co chcesz? - zapytał w końcu Gregory.
- Bo mi się nudzi... - jęknął udając smutnego. - Grzesiu, porób coś ze mną. No proszę.
- Nie zachowuj się jak dziecko. - westchnął lekko rozbawiony. - Jesteś dorosły prób coś sam.
- Ale ja nie chcę sam. - wbił mu mocniej palec w żebra, na co drugi się wzdrygnął.
- Przestań mnie dźgać i się uspokój. - zaśmiał się cicho i pogłaskał go delikatnie po włosach.
- Ale ja nie umiem, wkurwia mnie siedzenie samemu w miejscu, a telewizji tu nie ma. Zagraj ze mną w jakąś grę. - mimowolnie wtulił się w dłoń brązowookiego, jednak po chwili jakby oświecony, odsunął się i spojrzał z chytrym uśmiechem. - A w sumie to mam pytanie...
- A dasz mi spokój jak odpowiem?
- Mmmm... Może.
- No dobra. Pytaj.
- Tupiesz tak śmiesznie nóżką, jak cię ktoś podrapie za uszkiem czy po brzuszku? - przybliżył się do ucha policjanta niebezpieczne blisko.
- Hmm... Co masz na myśli? - zerknął kątem oka w złote ślepia.
- W końcu muszę wiedzieć, przecież jesteś moim pieskiem... - wyszeptał mu do ucha.

   Ciepły oddech młodszego wywołał ciarki na ciele Montanhy. Dlaczego ten zjeb tak go drażnił? I co miało oznaczać "moim"? Spokojny wzrok i ten złośliwy uśmiech. Czy Pastor zauważył wahania uczuć wobec jego osoby? Czy po prostu bawił się i prowokował? Lekki rumieniec wkradł się na twarz starszego. Szybko odwrócił wzrok. Erwin tylko zaśmiał się, po czym wstał i zaczął powolnym krokiem odchodzić od fotela.

- Nie odpowiedziałeś, ale i tak dam Ci spokój. Nie umiesz się bawić. - nim zdążył się zorientować, policjant stał zaraz za nim.
- Co miało oznaczać stwierdzenie, że jestem "twoim pieskiem"? - zapytał poważnym tonem, patrząc z góry na Knuckles'a.
- Yyy... - szukał ucieczki zakłopotany. - No bo...
- No? Czemu się tak speszyłeś Malutki? Już nie jesteś taki odważny? - postanowił lekko przejąć kontrolę nad rozmową. Po chwili jednak, spojrzał za Erwina zdziwiony.
- Hm? - siwowłosy odwrócił, tym samym wpadając w pułapkę bruneta.

   Brzęk kajdanek rozbrzmiał w pomieszczeniu. Zanim złotooki zdążył jakkolwiek zareagować, już został uziemiony. Policjant przyciskał go do zimnej podłogi. Szarpanie się nic nie dało, Montanha był wyższy i silniejszy od Erwina. Ta przewaga decydowała o wyniku tego starcia. Po paru próbach wydostania się, Pastor opadł z sił i zerknął na triumfującego nad nim Gregorego.

- Czemu mnie zakłułeś?! Złaź ze mnie! - krzyknął. - Nie możesz tak robić!
- Właśnie, że mogę. - zaśmiał się cicho. - Kto mi zabroni? Chyba nie ty. Jesteś na przegranej pozycji. Nie przewidziałeś jednego Knuckles, "twój piesek" może też gryźć.

  Po tych słowach pogłaskał go po włosach i zszedł z młodszego. Dopiero wtedy zauważył, że twarz Pastora była cała w odcieniach czerwieni. Widząc to zaśmiał się cicho i postanowił pozostawić kajdanki na nadgarstkach duchownego. Mógł go teraz podziwiać w pełnej okazałości, bezbronnego i zawstydzonego. Gregory wrócił do spokojnego czytania książki w zaciszu swojego fotela, od czasu do czasu zerkając na wijącego się przed nim Knuckles'a. Erwin nigdy nie powiedziałby na głos, że ta cała zabawa mu się podobała, więc po prostu leżał i próbował się wyszarpać. Dopiero po paru minutach walki z zamkiem kajdanek, coś go oświeciło. Przypomniał sobie o "tajnych technikach Carbonary" przy obejściu kajdanek. Sam kazał tak to nazywać, nie oceniajcie. No więc były dwa sposoby, jeden dosyć bolesny, ale szybki i drugi bardziej czasochłonny. Przy tym pierwszym Erwin musiały wyłamać sobie kość, co raczej mu się nie widziało jasno. Druga technika wymagała spokoju, precyzji i czasu, czyli najczęściej nie sprawdzała się w pędzącym radiowozie, który co chwila zalicza 10-50. Do całego tricku wystarczył zwyczajny malutki drucik, który Knuckles na szczęście zawsze nosił przy sobie. Siedząc na wprost swojego "oprawcy", rozpoczął plan.

- Wiesz, Grzesiu... - zaczął cichym głosem. - Myślałem, że skoro inni mają swojego pieska, to ja też mogę mieć K9.
- Hmmm? Znowu zaczynasz? - zerknął na niego.
- To nie miało Cię obrazić, ani nic takiego. Sądzę, że to nawet mógł być komplement. - zaczął powoli się przesuwać do fotela. - W końcu kto nie chciałby zostać moim?
- Chyba trochę ego ci wyjebało. - zaśmiał się nie odwracając wzroku od lektury.
- Grzesiu, jednak jedno muszę Ci przyznać. - klęknął przed nim i wtulił się w jego nogę. - Te kajdanki to był genialny pomysł.
- C-co ty robisz? - zaśmiał się nerwowo, po czym zerknął na zarumienioną twarz tej małej bestii.
- Jednak wiesz jak się bawić... - powiedział z chytrym uśmiechem i spojrzał prosto w oczy zdezorientowanego Montanhy.

   Dźwięk otwieranego zamka wyrwał brązowookiego z transu. Jednak w tej chwili było już za późno.

—----------------------------------------------------------------------
Matury skończone, więc rozdziały będą częściej. Zaczyna robić się ciekawie, prawda? Jak zawsze życzę miłego dzionka! <33

Ewxia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro