Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8 - Pistanthrophobia

   Dante niepewnie sięgnął po kopertę, w której znajdował się list, najwidoczniej właśnie do niego. Uważnie obserwował kątem oka działania Chińczyka. Nie ufał Zakszotowi, a przebiegłemu macicielowi w szczególności. Zwracał uwagę na każdy jego najmniejszy gest, czy też ruch. Wiedział też, że jeśli chcieliby go zabić, to już dawno leżałby martwy, więc cała sytuacja wydawała się co najmniej dziwna. Mogli przecież coś uknuć... Nie można zaprzeczyć, że ta grupa przestępczą jest dużo bardziej zżyta i lepiej zorganizowana, niż Departament Sprawiedliwości. Właśnie to dawało im największą przewagę nad PD.

   Delikatnym ruchem niebieskooki wyciągnął z koperty kartkę. Poznał to niedbałe pismo. Zmarszczył niezadowolony brwi, nie chciał czytać czegoś, co wyszło spod rąk tego zdrajcy. Kui dostrzegł grymas młodszego.

- Po co dajesz mi list od Montanhy? Wiem już wszystko, co powinienem wiedzieć. - powiedział chłodno poirytowany policjant.
- Nie wszystko jest tak przejrzyste, na jakie wygląda, Capela. - odrzekł tajemniczo. - Oprócz bieli i czerni istnieją też odcienie szarości.
- Ta... Nie moralizuj mi tu teraz. Już starczy mi takich rozmów...
- Proszę, abyś mimo wszystko to przeczytał.

Niezbyt zachęcony powoli zaczął analizować treść listu:

"Drogi Dante,
wiesz, że nie jestem najlepszy w wyrażaniu uczuć... Ale to, co tu przeczytasz, płynie prosto z mojego serca.
   Jestem świadomy tego, co zobaczyłeś. Jestem też świadomy tego, jak to wszystko wyglądało. Wiem, że prawdopodobnie mi nie uwierzysz, ale... Był to tylko i wyłącznie wypadek. Zanim odrzucisz ten list i powiesz Kui'owi, że łżę jak pies... Odsłuchaj nagrania.
   Nie chcę uciekać. Muszę ponieść konsekwencje swojego czynu. Nawet jeśli było to niezamierzone. Zamierzam oddać się w ręce LSPD. Jednak zanim to się stanie, proszę Cię o jedno - przemyśl wszystko jeszcze raz. Za dwa dni przekaż Chińczykowi swoją decyzję. Chcę się przygotować na to, co mnie czeka...
Nie błagam Cię o wybaczenie, chcę tylko byś wiedział, co tak naprawdę się wydarzyło. Zasługujesz na to.

Gregory Montanha"


   W Capeli buzowało wiele sprzecznych emocji. Chciał mu uwierzyć, ale naprawdę nie potrafił. Coś trzymało go z tyłu. Nie pozwalało mu tego przyjąć do wiadomości. Nienawiść, która go napędzała, w rzeczywistości nie miała sensu od samego początku? Nie umiał tego pojąć. Uczucia, które nim kierowały od ostatniego spotkania z Gregorym, dawały mu jakąkolwiek wolę walki, dawały świadomość, że robi coś dobrego, coś znaczącego... Teraz, gdy Kui Chak próbował go uświadomić o niesłuszności jego osądu... Nie pozostawało mu nic. Dante pragnął zrozumieć - "dlaczego?". Dlaczego akurat jego szef, jego przyjaciel? To mógł być przecież on. Słyszał wcześniej te kłótnie, mógł coś zrobić... Poczucie winy powróciło, sam nie był pewny czemu. Obwiniał się od początku, ale chyba przez pewien czas determinacja i wir poszukiwań przyćmiły negatywne uczucia. W końcu, Chińczyk postanowił przerwać milczenie.

- Wiem, że trudno w to uwierzyć. Sam nie byłem do końca przekonany... Ale postanowiłem to zweryfikować.
- Jak? W jego biurze nie ma żadnych kamer. Przejrzeliśmy wszystko. - odrzekł po chwili chłodno. - Nie ma opcji, żebyś miał coś, co mnie przekona. Słyszałem ich kłótnie. Montanha miał motyw i okazje. 
- To, że w biurze nie ma żadnych kamer, jest prawdą. Ale nie wiecie nic o podsłuchu. Jakiś czas temu... powiedzmy, że ktoś od nas podrzucił tam małą pluskwę, która nagrała całą rozmowę. - przyznał cicho Azjata. - Teraz już tam jej nie znajdziecie. Została zniszczona.
- C-co? Jakim cudem?! - wstał zdenerwowany Capela. - Ile nas już podsłuchujecie?!
- Parę tygodni. Jednak dowiedzieliśmy potem, że najważniejsze decyzje są podejmowane w tzw. "sali wojny"... Ale zostawiliśmy podsłuch, bo lubimy się pośmiać z waszych absurdalnych skarg. - prychnął śmiechem starszy. - W każdym razie, myślę, że nie słyszałeś ich całej rozmowy.
- Dobra, puszczaj to. - usiadł z powrotem niezadowolony. - Chcę mieć to już z głowy...

   Kui lekko się uśmiechnął i włożył kasetę do magnetofonu. Lekko przestarzały sprzęt po odpowiednim ustawieniu zaczął wydawać z siebie różne odgłosy. Po chwili w pokoju zabrzmiał czysty dźwięk z rozmowy z biura. Kiedy niebieskooki usłyszał znajomy głos, po całym jego ciele przebiegły nieprzyjemne ciarki. Nie minęło dużo czasu od kiedy słyszał go ostatni raz, jednak świadomość, że jego bliski przyjaciel leżał w szpitalu w śpiączce, była w jakiś sposób druzgocąca.

"Nagranie z dnia 15/11/2021

Gregory: Wzywałeś mnie szefie?
Sonny: Tak, proszę wejdź i rozgość się. Czy wiesz czemu zostałeś tu wezwany... Znowu? 
Gregory: ...
Sonny: CZY WIESZ CZEMU ZOSTAŁEŚ TU WEZWANY?
Gregory: ...
Sonny: Czy wiesz ile mamy ostatnio przez Ciebie problemów? Całe jednostki przychodzą do mnie ze skargami. Na niedomiar złego cywile też się denerwują. Nie postępujesz zgodnie z procedurami, jesteś porywczy, nie umiesz się opanować, cały czas jesteś rozkojarzony... Co jest z tobą nie tak chłopie?! Nie wypełniasz wszystkich raportów, wyzywasz się z policjantami, a nawet... A nawet wdałeś się w bójkę z medykiem! Na pościgach niepotrzebnie się popisujesz, przy ostatnim napadzie na bank postrzeliłeś kurwa cywila!
Gregory: ...
Sonny: Jesteś policjantem, czy zwykłym psem?! No odpowiadaj!

*Uderzenie dłonią o stół*

Gregory: ...
Sonny: Może Pastor ma coś wspólnego z tym całym twoim zachowaniem?
Gregory: ...
Sonny: Rozumiem... Degradacja to chyba dla Ciebie za mało... Nie jesteś już tą samą osobą.
Gregory: Mam już dość, rozumiesz? Mam gdzieś tych wszystkich ludzi, już mnie nic nie obchodzi. Wyjeb mnie stąd i tyle! TWÓJ PROBLEM ZNIKNIE!
Sonny: Grzesiek, wszystko będzie dobrze, ale masz mnie puścić.
Gregory: Jak ma być dobrze!? Całe życie mi się wali od tamtego dnia... Ta policja jest dla mnie wszystkim... Już nikt, ani nic mi nie zostało... Ja... Ja naprawdę przepraszam. Nie pa-

*Strzał z broni i upadające ciało*

Gregory: Nie, nie, nie. Ja nie chciałem. (szept)

*Kroki i skrzypienie otwieranych drzwi*

Dante: Co ty kurwa zrobiłeś?! Jak kurwa mogłeś?!

Koniec nagrania z dnia 15/11/2021"

   Po odsłuchaniu nagrania w budynku zapanowała cisza. Wzrok Capeli wlepiony był w podłogę. W jego głowie toczyła się walka. Nie słyszał wcześniej wszystkiego... Może to jednak był wypadek? Może rzeczywiście broń wystrzeliła sama? Ale przecież mogli przerobić nagranie, on mógł tak naprawdę współpracować z Zakszotem, mógł być szpiegiem... Ale dlaczego Kui tak bardzo chciałby go uniewinnić? Dlaczego tak długo pracował w policji? Dlaczego nie zrobił tego, kiedy był jeszcze szefem policji? Dlaczego tyle razy łapał członków tej grupy przestępczej i wsadzał ich do aresztu? Tyle pytań i tak mało odpowiedzi...

- Weź to nagranie, przeanalizuj je i daj mi znać, co i jak. - wyszeptał Chińczyk powoli zbierając się do wyjścia. - Wiesz, gdzie mnie znaleźć...
- Kui? Dlaczego mu pomagacie? - zapytał niebieskooki.
- Widocznie zdobył sobie sympatię Erwina, a Erwin jest naszą rodziną. - odrzekł po chwili zastanowienia. – A rodzina jest najważniejsza.
- Przekaż mu, że zastanowię się nad tym... To trochę zmienia wszystko. Jednak nie mogę bazować na samym nagraniu i to od was... Potrzebuje potwierdzenia z ust Rightwill'a...

  Niski Azjata tylko uśmiechnął się lekko na pożegnanie i sięgnął po parasol. Wyszedł, delikatnie zamykając przy tym drzwi. Czarnowłosy został sam w pomieszczeniu. Pochylił się do przodu i złapał za włosy. Natłok myśli przyprawił go o ostry ból głowy, jednak nie mógł teraz tak po prostu odejść. Podłączył się z powrotem do radia i usłyszał wezwanie jednostek EMS do rannych na Kwadraciku funkcjonariuszy. Lekko przestraszony wybiegł, chcąc zapytać Chińczyka, co się wydarzyło podczas ich konwersacji. Jednak zaraz po wyjściu spotkał tylko policjantów z jednostki.

- Gdzie poszedł Kui Chak?! - zapytał przerażony.
- Hmm? Nikt nie wchodził i nikt nie wychodził. - odrzekła jedna z osób z jego oddziału. - Coś się stało?
- N-nie, nic. Znaczy tak! Jedziemy pomóc naszym! - rozkazał lekko zmieszany i zaskoczony. - No ruchy!

   Pogonił policjantów, po czym ostatni raz zerknął na mały, skromny domek i skierował się do swojego Mustanga. Cisza przed burzą dobiegała końca...

...

   Druga część planu związana z dostarczeniem zbiegów do latarnii na wschodzie wyspy szła jak po maśle. Żadnych zakłóceń, jedynie warunki pogodowe mogły być odrobinę lepsze. W helikopterze panowała spokojna atmosfera. Złote oczy dokładnie obserwowały las znajdujący się pod nimi, jednak mżawka mocno ograniczała widoczność. San skupiony był tylko i wyłącznie na operowaniu maszyną, więc nie zwracał uwagi na pozostałą dwójkę.

- Co napisałeś w tamtym liście? - powiedział po dłuższej chwili Erwin dalej nie odrywając wzroku od powoli poruszających się wraz z wiatrem drzew.
- Samą prawdę. - rzucił Montanha. - Nic o czym byś nie wiedział.
- Myślisz, że ci uwierzy?
- Mam taką nadzieję... - westchnął cicho brunet i odwrócił wzrok .

   Knuckles lekko uśmiechnął się na myśl, że list odciążył lekko jego przyjaciela. Jednak to, co powiedział policjant nie do końca nie było prawdą. Pastor nie miał w rzeczywistości pojęcia, że Gregory zamierza się oddać w ręce LSPD. Czy to kłamstwo miało sens? Absolutnie nie, siwowłosy prędzej czy później dowiedziałby się o jego zamiarach. Dlaczego, więc kłamał? Nie wiedział. Może by go nie martwić? Może po to, by nie słuchać o tym, jak głupi jest jego pomysł? Może po to, by chociaż pobyt w latarnii był... Miły? W każdym razie, półki Erwin o niczym nie wiedział, brązowooki miał spokój. Jednak o konsekwencjach swoich działań miał się przekonać już za jakiś czas...

- Już prawie jesteśmy. - krzyknął Włoch. - Przyszykujcie się do wyjścia.

   Siedzący z tyłu mężczyźni pokiwali mu tylko głową. Helikopter zaczął powoli lądować na polu niedaleko domu latarnika. Stamtąd mieli odebrać klucze i podpłynąć motorówką do celu ich podróży. Kiedy tylko maszyna usiadła, obaj pożegnali się z Thorinio. Zachwyceni widokiem podeszli bliżej lekko wzburzonej wody. Stanęli przed krawędzią klifu i poczekali, aż śmigłowiec odleci. Ich wzrok skierowany był na horyzont i zachodzące słońce. Na ich oczach, ostatnie promienie zanikły pod ciężkimi, ciemnymi burzowymi chmurami. Pierwsze błyskawice pojawiły się w oddali.

- Damy radę, prawda? - zapytał po chwili Gregory.
- Musimy, nie mamy innego wyjścia... - wyszeptał niższy, po czym zaczął iść w stronę pięknego domu. - Chodź, latarnik pewnie już czeka.

  Montanha w odpowiedzi jedynie westchnął i podążył w ciszy za młodszym. Wszystko wskazywało na to, że sztorm jest już blisko.

"I met a traveller from an antique land
Who said: "Two vast and trunkless legs of stone
Stand in the desert. Near them, on the sand,
Half sunk, a shattered visage lies, whose frown,
And wrinkled lip, and sneer of cold command,
Tell that its sculptor well those passions read
Which yet survive, stamped on these lifeless things,
The hand that mocked them and the heart that fed:
And on the pedestal these words appear:
"My name is Ozymandias, king of kings;
Look on my works, ye Mighty, and despair!"
Nothing beside remains. Round the decay
Of that colossal wreck, boundless and bare
The lone and level sands stretch far away."
- Percy Shelley's, Ozymandias

—----------------------------------------------------------------------
Dobry wieczór kochani! Ale, że nowy rozdział tak szybko?! Łot? Mam nadzieję, że odniesienie do masełka się spodobało. Za błędy przepraszam, w razie czego piszcie, ja poprawię. Śpijcie dobrze misiaczki!

Ewxia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro