Rozdział 3 - Drapetomania
Wszystko wokół wydawało się zamglone. On znowu tu był, wcelowany wprost w jego głowę. Złote, chłodne spojrzenie spotkało się z wystraszonymi brązowymi oczami. "Dlaczego!?" - tylko to zdołał wykrzyczeć. Złotooki uśmiechnął się i schował pistolet. "Bo Ci się należało" - odrzekł ciepłym głosem. "Ale tym razem masz szczęście" - usłyszał po chwili. Niższy pocałował go w czoło, a jego sylwetka, niczym z dymu, rozmyła się wraz z podmuchem wiatru.
Montanha obudził się ciężko dysząc. Rozglądając się dookoła, spotkał bursztynowy błysk oczu duchownego.
- Kolejny zły sen? - zapytał znajomy głos.
Czy to był zły sen? Był praktycznie taki sam jak zawsze... Z jedną różnicą - Gregory nie zginął. Pastor darował mu życie. Na twarzy bruneta na myśl o delikatnym pocałunku zagościł rumieniec. Jedyne co go chroniło przed wzrokiem Erwina była okrywająca pokój ciemność.
- Chyba tak... - odetchnął głęboko i zebrał się do wstania. - Teraz twoja kolej na sen. Zamienimy się.
- Nie ma takiej potrzeby. - odpowiedział chłodno.
- Co? Przecież też musisz odpocząć. - powiedział lekko zaskoczony brunet.
- Nie muszę, po prostu połóż się. Za parę godzin ruszamy dalej.
Zirytowany Montanha wstał i podszedł do wpatrzonego w okno mężczyzny.
- Czemu?
- Co "czemu"? - uniósł brew.
- Czemu nie chcesz spać? Boisz się, że coś Ci zrobię? - zapytał zły. - Aż tak mi nie ufasz?
- Po pierwsze to nie twoja sprawa, a po drugie wracaj do łóżka Klapuszku.
Miarka się przebrała. Miał już dość bycia ignorowanym i traktowanym jak dziecko przez chłopaka. Sam nie wiedząc czemu, ale na nowo zebrały się w nim złe emocje. Jednym ruchem przygwoździł go do ściany i przeszył zimnym spojrzeniem.
- Przestań mnie tak traktować. Nie jestem dzieckiem, tylko dorosłym człowiekiem. I nie waż mi się kłamać, jesteś moim pierdolonym przyjacielem.
To wyznanie dosyć zmieszało siwowłosego, ale postanowił dalej stać przy swoim.
- Nie kłamię, teraz mnie puść.
Powiedział stanowczo i położył dłoń na ramieniu ciemnookiego. Spróbował ją przesunąć, ale nic to nie dało. W głowie Pastora zaczęły roić się złe myśli. A co jeśli zrobi z nim to samo co z szefem policji? A co jeśli puszczą mu nerwy? Ogarnął go strach, lecz starał się tego nie pokazywać.
- Mów o co chodzi. - rozkazał już spokojniejszym głosem były policjant. - Po prostu... Chcę Ci pomóc. Nie chcę tylko psuć wszystkiego. Zaufaj mi, proszę...
Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Zrezygnowany brunet odpuścił i odsunął się lekko od mężczyzny.
- Choruje na bezsenność... - wyszeptał. - Więc o mój sen się nie martw. To nie twoja wina.
- Jak długo... To trwa?
- Parę lat. Nic z tym się nie da zrobić, lekarze mówią, że to prawdopodobnie będzie się pogarszać....
W jego głosie nie było uczuć. Jakby go go w ogóle nie obchodziło. Gregory złapał go za rękę i pociągnął w stronę łóżka. Lekkim ruchem popchnął go na materac.
- Co ty r...
- Nawet jeśli nie możesz spać to musisz odpocząć. Poleż chociaż trochę. Ja będę w razie czego obok.
Dosiadł się do niego i lekko uśmiechnął. Pastor niepewnie odwzajemnił uśmiech i położył się plecami do mężczyzny.
- Niech Ci będzie...
Promienie słońca powoli wkradały do pokoju przez małe okno. Zza drzwi dało się usłyszeć ciche skrzypnięcia schodów. Ktoś zbliżał się do kryjówki. Niebieskie, pełne złości i smutku oczy skanowały wszystko, co znajdowało się dookoła. Nie mógł przegapić żadnego szczegółu, który mógłby okazać się ważny w śledztwie. Wokół niego dalej kłębiło się wiele złych myśli. Dalej nie mógł wymazać z pamięci widoku umierającego przyjaciela. Dante stanął przed wejściem do ostatniego mieszkania w budynku. Tylko tego nie sprawdził. Wziął głęboki wdech i kopnięciem otworzył drzwi. Pusto... Spóźnił się. Nikogo już tam nie było. Jego uwagę przykuła koszulka wyrzucona w kąt. Była w krwi. Założył rękawiczki i ostrożnie schował dowód do worka. W Capeli wręcz wrzało ze złości. Przez głupie druki i czekanie na decyzję sądu na nakaz przeszukania nie zdołał złapać przestępcy. Praca w tym momencie była dla niego przeszkodą. Zrozumiał, że jeśli chce dopaść Montanhę to musi robić to prywatnie. Gniew przejął nad nim kontrolę, coś w nim pękło. Szybkim krokiem wyszedł z budynku i rzucił przez ramię do stojących za nim funkcjonariuszy:
- Status 3, Hank przejmujesz chwilowo dowodzenie. Jak masz pytania to dzwoń do Alex'a. Powinien tu być za parę godzin.
- Tak jest. - odpowiedział policjant.
- Zostawia nas tak po prostu szef? Coś się stało? - wtrącił Potato pełen troski.
- Po prostu wykonuj rozkazy. Wrócę za niedługo. - odrzekł chłodnym tonem i z piskiem opon odjechał swoim Mustangiem.
...
Erwin dobrze wiedział jak ukrywać się przed policją. Praktykował to od miesięcy - od pierwszego napadu na bank Fleeca. Jeśli ktoś miał znać wszystkie kryjówki w mieście i poza nim, to właśnie on. Już przed świtem wraz z Montanhą zmierzali w stronę Paleto przestarzałą taksówką prowadzoną przez jedną z landrynek. Różowowłosy chłopak imieniem Peter, pod wpływem przekonywań Dii, postanowił pomóc w przetransportowaniu poszukiwanych mężczyzn.
Wzrok Gregorego wlepiony był we wspaniały wschód słońca delikatnie okalający swym blaskiem otaczający go krajobraz plaży. Różowopomarańczowa poświata dodawała całemu widokowi magicznej atmosfery. Pastor, zamiast patrzeć na majestatyczny obraz za oknem, wpatrywał się w zamyślonego przyjaciela. Jego twarz w tym świetle wyglądała niezwykle intrygująco dla złotookiego. Mimo, iż z byłym policjantem znali się już jakiś czas, to nigdy nie patrzył na niego w taki sposób. Coś się zmieniło, ale co? Nic się pomiędzy nimi nie wydarzyło. Dziwne uczucie wewnątrz nie dawało młodszemu spokoju. Montanha czując na sobie wzrok siwowłosego odwrócił się i z ciepłym uśmiechem zapytał:
-Wszystko w porządku? Coś się stało?
-W-wszystko okej... - wyszeptał speszony Pastor. - Po prostu zastanawiam się, jak to wszystko odkręcić...
W samochodzie zapanowała cisza, nikt nie wiedział co powiedzieć. Erwin odchylił głowę do tyłu i zatopił się we własnych myślach. Teraz sytuacja wyglądała kompletnie na odwrót, czekoladowe oczy wlepione były w sylwetkę zamyślonego mężczyzny. Oboje miewali ostatnio dziwne myśli na swój temat... Może nie dziwne, ale zdecydowanie inne niż wcześniej. Mimo natłoku myśli spowodowanych ostatnimi wydarzeniami, w głowie bruneta coraz częściej pojawiał się Knuckles. Jednak nie jako koszmar, czy też psychopata, którym prawdopodobnie był. Po wczorajszym śnie odmienne uczucie zrodziło się w sercu funkcjonariusza - cieplejsze, milsze i po prostu przyjemne.
"Kiedy na tacę u schyłku dnia
zachodem rozświetlaną
Wystawisz w blask okiennych ram
Esencję herbacianą
To szklanka z barwionego szkła
Okrasza dym naparu
Kolorem minionego dnia
Brązami jego czaru
A cukier, który topisz w nim
Dla jego osłodzenia
Roztapia się częstując Cię
Odcieniem jej spojrzenia"
-Z.T.
Jesienny poranek minął dwójce zbiegłych na spokojnej drodze do Paleto. Na szczęście nie napotkali żadnych patroli po drodze. Zatrzymali się w ustronnej uliczce i po podziękowaniu kierowcy, wyruszyli w stronę małego domku w sąsiedztwie sklepu, którego właścicielem był magnat i przyszły władca miasteczka na północy wyspy - Dia Garcon. Można by powiedzieć, że robił tu za burmistrza. To właśnie on rozwiązywał problemy mieszkańców, w mniej lub bardziej pokojowy sposób. Policja raczej nie zapuszczała się w te rejony, niemo uznając dominację czarnowłosego nad tymi terenami. Chwilowo było to najlepsze miejsce do ukrycia się. Miejscowość była położona zaraz przy pięknym oceanie i majestatycznych wzniesieniach. Mała, skromna chatka chwilowo dawała azyl siwowłosemu i jego towarzyszowi. Po wejściu do budynku ich oczom ukazało się minimalistycznie urządzone dwa pokoje. Jednym z nich była sypialnia z dużym łóżkiem dla dwóch osób. Erwin postanowił nic nie mówiąc rzucić się na łóżko. Gregory lekko rozbawiony dziecinnym zachowaniem młodszego, zrobił to samo. Teraz oboje leżeli na miękkim materacu wpatrzeni w sufit. Ciszę przerwało burczenie brzucha starszego. Knuckles spojrzał na niego i się zaśmiał, jednak po chwili jego żołądek również zaczął się domagać jedzenia. Dopiero wtedy zdali sobie sprawę, że nie jedli nic od wczoraj. Pastor z niechęcią podniósł się do pionu i przeciągnął się niczym stary, siwy kocur.
- Na co ma ochotę mój gość? - zapytał z lekkim uśmiechem.
- To ty w ogóle umiesz gotować? - ironizował brunet.
- Możemy się o tym przekonać. - odpowiedział niezrażony, po czym pewnym krokiem ruszył w stronę lodówki. 'Czy on zawsze musi zachowywać się jak dzieciak?' - pomyślał Montanha. - 'W sumie to dosyć... Urocze?' Sam nie wiedział czemu tak uważał.
- To idziesz, czy nie? - wyrwał go z przemyśleń znajomy głos.
- A co? Już potrzebujesz pomocy? - zapytał prześmiewczo wchodząc do kuchni połączonej z salonem. Cała chatka mimo specyficznego wystroju wydawała się naprawdę przytulnym miejscem. Grzegorz kucnął obok pastora wpatrującego się w zawartość lodówki i szafki nad nią.
-Można by z tego zrobić naleśniki... - powiedział po chwilowym zastanowieniu brązowooki i spojrzał na lekko zarumienioną twarz niższego. Dopiero po chwili zrozumiał czemu jego policzki były w odcieniach różu i czerwieni. - Serio? Nie robiłeś nigdy naleśników?
Pytanie policjanta spotkało się z lekkim zawstydzeniem duchownego. Głośny śmiech Montanhy wcale mu w tym nie pomagał. Jednak widząc wesołego przyjaciela, sam zaczął się śmiać i lekko go szturchnął udając obrażonego:
- Nigdy nie gotowałem, bo nie musiałem, okej? To wcale nic dziwnego!
- No, ale naleśniory każdy umie zrobić! - podniósł się i od razu podał rękę młodszemu, pomagając mu wstać. - Chodź, nauczymy Cię gotować.
Nie czekając na odpowiedź, zaczął przygotowywać składniki na ciasto. Erwin uważnie obserwował szybkie ruchy drugiego i przysłuchiwał się jego prostym, w miarę zrozumiałym instrukcjom. Było widać, że zna się na rzeczy. Nie spodziewał się, że hobby policjanta jest akurat gotowanie. Myślał, że to raczej będzie przesiadywanie na strzelnicy ze znajomymi albo jakiś sport, ale gotowanie? Jak tak prosta czynność mogła dawać tyle radości? Nagle chłopak został pociągnięty za nadgarstek i zmuszony do pomocy przy przygotowywaniu słodkiego dania. Miał dosyć łatwe zadanie - wystarczyło przewracać puszyste placki tak, aby były delikatnie zarumienione z obu stron. Jednak Pastorowi szybko się znudziło to zajęcie i postanowił "urozmaicić" ich kucharskie popisy. Wziął w garść odrobinę mąki, w drugiej dłoni miał już przygotowane jajko. Plan był prosty - zakraść się i ograniczyć pole widzenia policjanta mąką. Następnie rozbić na jego głowie pechowe pisklę. Banalne, aczkolwiek genialne w swojej prostocie. Jak pomyślał, tak też zrobił. Ściągnął ostatni pancake i wyłączył kuchenkę. Brunet był w tym czasie zmywaniem brudnych naczyń. Zakradł się do niego od tyłu i wyrzucił przed jego oczy biały proszek. Jednak stało się coś, czego się nie spodziewał. Jego ręka z ostateczną bronią została zatrzymana zaraz nad głową wyższego. Cichy rechot policjanta do końca zbił go z tropu. Dalej trzymając go za nadgarstek odwrócił się. Oczom pastora ukazał się uśmiech i całe białe od mąki okulary przeciwsłoneczne.
- Jesteś przewidywalny Erwin. - zaśmiał się, przetarł okulary rękawem i zabrał mu potencjalny pocisk z dłoni. - Musisz bardziej się postarać, żeby mnie zaskoczyć.
Zirytowany Pastor nie chciał odpuścić tak szybko. W jego głowie zrodził się kolejny bardzo głupi pomysł. Stwierdził, że zaryzykuje. Jednym pewnym ruchem zbliżył się do swojej ofiary, odcinając mu drogi ucieczki. Złapał go za sznurki od bluzy, którą mu dał wczoraj.
- Czyli myślisz, że jestem, aż tak przewidywalny? - zapytał ponętnym głosem zerkając na jego szyję. Delikatnie ściągnął mu okulary i spojrzał w czekoladowe oczy drugiego. - Wydaje mi się, że jednak nie wiesz wszystkiego...
Szok sparaliżował Montanhę, przecież nie uczyli go w wojsku, jak reagować na... Takie coś!. Może rzeczywiście nie znał go tak dobrze. Miał do czynienia z mężczyznami w romantycznych relacjach, ale to zazwyczaj on ich podrywał. Erwin nie widząc żadnej reakcji, postanowił pójść o krok dalej. Zbliżył się jeszcze bliżej, niemal ocierając się o tors mężczyzny. Oparł się dłońmi o blat, dystans pomiędzy nimi niebezpiecznie się zmniejszał. Serce starszego przyspieszyło, był teraz skupiony tylko na złotych, hipnotyzujących oczach. To był jego błąd - siwa bestia tylko na to czekała. Szyderczy uśmieszek uświadomił o tym Gregorego, jednak było już za późno. Zawartość kubka z mlekiem, które zostało im po gotowaniu, już znajdowała się na brązowookim. Jego mina była bezcenna. Pastor tarzał się już na podłodze ze śmiechu. Irytacja na twarzy jego ofiary była najlepszym trofeum. Podrażniony policjant rzucił w niego przemokniętą bluzą i westchnął głośno. A więc odwet! Szybkim ruchem przerzucił przez ramię oszołomionego mężczyznę.
- Co ty robisz?! Puść mnie! - mówił, dalej się śmiejąc. - Już, już! Przepraszam!
Milczenie wzbudziło niepokój młodszego. Kiedy słowa nie zadziałały, przeszedł do defensywy. Jednak odpychanie się i łaskotanie nie robiły wrażenia na starszym. Próby wyrwania się nic nie dały. Właśnie w taki sposób dowcipniś został ukarany zimnym prysznicem. Wyglądał komicznie, niczym przemoczony, wściekły kot, którego ktoś nie wpuścił do domu na czas burzy. Głośny śmiech bruneta rozległ się po budynku. Mimo głębokiego głosu, brzmiał jak skrzypiące drzwi. Siwowłosy nie był pewny, czy jego śmiech nie jest przypadkiem duszeniem się.
- Jebana mewa... - warknął pod nosem.
To nie mogło ujść mu na sucho. Westchnął głośno i mimo swojej znacząco mniejszej masy ciała, przyciągnął do siebie za ramię bruneta. Teraz oboje siedzieli pod strumieniem zimnej wody. Montanha uśmiechnął się uroczo i spojrzał prosto w oczy zirytowanego Erwina.
- Mogłeś powiedzieć, że chcesz wziąć ze mną prysznic.
- Pff... - prychnął i szybko wyminął go w przejściu. W duchu błagał, żeby nie zobaczył jego zarumienionej twarzy. Gregory zaczął powoli ściągać z siebie brudne spodnie.
- Mogłeś chociaż poczekać, aż wyjdę... chyba, że aż tak na mnie lecisz. - powiedział z ironią, dalej lekko zawstydzony wcześniejszą sytuacją.
- A co? Boisz się, że Ci się spodoba? - zaśmiał się cicho.
- Ta... - szepnął pod nosem, zamykając za sobą drzwi. Gdy tylko wyszedł, schował czerwoną twarz w dłoniach. Co to było? Racja, flirtowali ze sobą już od dawna, ale dla żartów! Prawda? Byli blisko - temu nie można było zaprzeczyć. Już długo chodziło mu to po głowie. Burza myśli przetoczyła się przez głowę Erwina. Są przyjaciółmi? Rywalami? Wrogami? Kurwa, sam nie miał pojęcia. Nie wiedział, co odczuwa ten drugi, sam nie wiedział, co czuje. Czemu do kurwy to musi być takie skomplikowane? Wziął głęboki oddech i zaczesał do tyłu mokre włosy. Dopiero po chwili zauważył, że dalej jest w mokrym ubraniu. Zimny podmuch dochodzący z otwartego okna, sprawił, że przez ciało Pastora przeszedł dreszcz. Szybkim krokiem ruszył w stronę sypialni w poszukiwaniu ręczników i suchych ciuchów, dalej myśląc o całej sytuacji. Reszta dnia minęła im na spokojnym planowaniu transportu i szukaniu kolejnych kryjówek, a wszystko zagryzali puszystymi naleśnikami.
"Nawet w moim mieście
Śpię teraz
Jak podróżny."
- Kyorai (1651-1704)
—----------------------------------------------------------------------
Ale, że w końcu morwin moment? Łot? UWAGA! W następnym rozdziale będzie poruszony wrażliwy temat. Dziękuję Wam za wsparcie!
Ewxia
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro