Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 - Cwtch

Czarny pojazd zatrzymał się w obskurnym garażu. Jechali około 30 min tunelami. Montanha stracił już orientację w terenie, sam nie wiedział, gdzie był. Siedzieli chwilę w ciszy, Pastor westchnął ciężko.

- No to jesteśmy, twoja chwilowa kryjówka.

Wysiadł z pojazdu i wykonał szybki telefon. Pomógł wysiąść przyjacielowi, a następnie zaprowadził go po schodach do małego mieszkania. Znajdowało się ono na 2 piętrze. Wyposażenie wydawało się jakby nie ruszone od momentu zakupu: zwykły metalowy stelaż łóżka pasował do prostych, minimalistycznych mebli, takich jak szafka stojąca w rogu, czy mała komoda. Uwagę bruneta przykuła fotografia wisząca na ścianie. Przedstawiała Erwina z blondynką, wyglądali na parę. Był pewien, że już wcześniej widział tą kobietę. Po chwili przypomniał ją sobie - to była Eva. Jednak z tego co słyszał już nic ich nie łączyło. Może inaczej, łączyła ich bardzo... "burzliwa" relacja. Po dokładnym przyjrzeniu się zdjęciu, podszedł do parapetu. Było już ciemno, nie było widać za dużo, jednak przez uchylone okno dało się usłyszeć szum oceanu. Erwin zdjął swój długi płaszcz i powiesił go razem z kluczami do kawalerki na wieszaku.

- Tylko się nie przyzwyczajaj, musimy być w ciągłym ruchu. Prawdopodobnie jutro już będą wiedzieć, gdzie jesteś. A teraz... - zbliżył się do chłopaka. - Opowiedz dokładnie, co się wydarzyło. Wiem że to trudne...

- Postrzeliłem Sonnego w szyję. - przerwał mu mówiąc szybko i bez uczuć. - Kłóciliśmy się... puściły mi nerwy, broń sama wystrzeliła. To działo się tak szybko...

Drgawki zaczęły powracać wraz z silnymi emocjami. Erwin nie wiedział co zrobić, nigdy nie pomagał nikomu po takiej traumie. Niepewnie objął Gregorego i poklepał po plecach.

- Jakoś to odkręcimy... - powiedział cicho.

Szokujący gest mężczyzny na ułamek sekundy sparaliżował bruneta. Nie spodziewał się tego. Nie wiedział, że Pastor, który jeszcze kilka tygodni temu potrafił wpakować w niego magazynek z zimną krwią, mógł okazać się naprawdę dobrą osobą. Montanhie bardzo brakowało kontaktu z drugim człowiekiem, pewnego rodzaju ukojenia. Znajdował się cały czas pod wpływem ciężkiego stresu, związanego w głównej mierze z pracą.

Na chwilę zamknął oczy i wtulił się w siwowłosego. Po chwili jego ciało się uspokoiło i przestało trząść. Tego właśnie potrzebował...

Stali tak przez chwilę w kompletnej ciszy, przerwało ją dopiero pukanie do drzwi. Pastor jednym szybkim ruchem zasłonił swoim ciałem przyjaciela i wycelował pistoletem w stronę, z której usłyszał dźwięk.

- Kto to? - zapytał stanowczo.

- Dia i San. - powiedział znajomy głos.

Erwin odetchnął głośno, podszedł do drzwi i otworzył chłopakom. Gdy weszli szybko zamknął mieszkanie na klucz.

- Widziałeś ten wybuch, pięknie nam to wyszło! - odezwał się z entuzjazmem, jak to miał w zwyczaju, Dia. - Mówiłem, że ten projekt się opłaci!

- No ty to masz łeb... - wyszeptał pod nosem San z lekkim uśmiechem. - A teraz mówcie, co się stało i dlaczego uruchomiliśmy ciężarówkę tak wcześnie.

Wzrok całej trójki spoczął na Montanhie. Brunet podrapał się nerwowo po karku i odwrócił wzrok. Niepewnym głosem, zaczął opowiadać całą historię, którą streścił wcześniej Pastorowi. W pewnym momencie przerwał mu Włoch:

- Co ty pierdolisz?

Erwin pytająco uniósł brew.

- Dopiero co wracam ze szpitala, słyszałem, że Rightwill zapadł w śpiączkę. - wytłumaczył się szybko. W oczach policjanta, zaiskrzyło nadzieją.

- Czyli j-ja go nie zabiłem... - zaczął powtarzać pod nosem.

- No... W sumie to nie. - odrzekł spokojnie.

Rightwill żyje! Niedoszły zabójca opadł zmęczony na łóżko. Sam nie wiedział, co ma teraz czuć. Radość? Ulgę? Szok? Był święcie przekonany, że zamordował swojego przyjaciela. Zgromadziło się w nim tyle sprzecznych uczuć się, a myśli kłębiły się wokół tyłu spraw. Chciał zapytać o tak wiele, ale od czego zacząć? Dia przerwał jego przemyślenia:

- Ale wiesz, że to nie zmienia faktu, że jesteś najbardziej poszukiwaną osobą na całym mieście? Masz postawione zarzuty próby morderstwa jednej z najwyżej postawionych osób z High Command... A-ale to i tak lepsze, niż zarzut morderstwa.

- Nie polepszasz sytuacji Diaaa... - szturchnął go Thorinio.

- Wybacz... - spuścił wzrok.

- Podsumowanie całości: Sonny żyje, ale nie może Cię obronić, ponieważ jest w śpiączce. Capela myśli, że byłeś podstawionym szpiegiem ze zleceniem na morderstwo 00, a wybuch ciężarówki tylko to potwierdził...

- No to korzystnie dla Ciebie nie wyglądało Monte... - wypalił czarnoskóry.

- W skrócie, trzeba przeczekać, aż Sonny się obudzi i stanie w twojej obronie. Ale... Kto wie ile to może trwać? - zamyślił się San. - Jesteśmy w stanie cię wywieźć z wyspy ale to będzie trudne... Naprawdę trudne. Ta ciężarówka może zostać uznana za akt terroryzmu.

Montanha kompletnie nie słuchając go, dalej powtarzał słowa "nie zabiłem go". Z transu wyrwało go dopiero uczucie obserwowania - wzrok zmartwionych... Tak właściwie kogo? Przyjaciół? Znajomych? Współpracowników?

Erwin westchnął ciężko i poprosił chłopaków na stronę. Wyszli przed drzwi. Praktycznie pusta kamienica dawała bezpieczne schronienie, ale na jak długo? Zaczęli wspólnie dyskutować nad planem. Kanały nie były już tak bezpieczną drogą jak wcześniej. Musieli poruszać niezauważeni. Tylko jak to osiągnąć, gdy jesteś najbardziej poszukiwanym na całej wyspie? Było tyle pytań, lecz tak mało odpowiedzi.

Gregory został w pokoju sam, podniósł się z łóżka. Dalej nie mógł uwierzyć w dobrą nowinę. Jego przyjaciel żył! Radość nie trwała długo - Montanha zobaczył odbicie w lustrze. Twarz cała w zaschniętej krwi, tak samo koszulka. Wystraszył się samego siebie, widział w sobie wściekłego furiata. Szybkim krokiem podszedł do umywalki i szybko zaczął zmywać ślady jego zbrodni. Widok krwi nie był dla niego obcy - często kończył poobijany, z zadrapaniami czy siniakami. Jednak ten widok był inny - nie on był raniony, to on ranił. Brunet ściągnął zaplamiony t-shirt, po czym rzucił go gdzieś w kąt pomieszczenia. Otworzył szufladę w poszukiwaniu czystych ubrań, jednak jedyne, co tam znalazł to broń palną i naboje. Wziął w dłoń jeden z pistoletów, dokładnie go obejrzał. Nie miał numerów, więc musieli produkować je na własną rękę. Założył na udo kaburę oraz schował w niej klamkę i kilka magazynków. Tym razem upewnił się dobrze, że zabezpieczył ją przed wystrzałem - nie chciał nikogo już nigdy zranić. "Ile oni tego mają?" - pomyślał, zaglądając do szafy. Coś zimnego i okrągłego wypadło na jego buty. Po zobaczeniu zawartości szybko odskoczył. Były tam oderwane ludzie kończyny, a to co stoczyło się pod jego nogi było czyjąś głową. Zdziwiony, a zarazem przestraszony funkcjonariusz podszedł szybko do drzwi i gwałtownie szarpnął za klamkę.

- Czemu w szafie są zwłoki?! - zapytał z pretensjami.

- Po pierwsze: ciszej. Po drugie: słucham? - odrzekł Erwin bez jakiegokolwiek przejęcia się słowami, które przed chwilą usłyszał.

Gregory wskazał na części ciała w szafie.

- O! Znalazłeś naszego pupilka! - powiedział wesoło Dia.

Pozostała trójka rzuciła na niego zdziwione spojrzenia.

- Że co? - uniósł brew San. - Jakiego do kurwy pupilka? I jak już, to "twojego", a nie "naszego". Nie podpisywałem się pod czymś takim. - podniósł ręce do góry w geście niewinności.

Czarnoskóry podszedł do mebla, w którym znajdowały się owe obiekty, po czym podniósł łeb za włosy:

- To atrapa. Fajna, co nie? Używałem jej do zastraszania paru osób... Sky odwala piękną robotę z charakteryzacją! - uśmiechnął się.

Gregory odetchnął z ulgą, a pozostała dwójka się zaśmiała. Ich rozmowę przerwał odgłos z parteru. Zegar wybił pierwszą w nocy, po pustym budynku rozległ się dźwięk dzwonu (DinkDonk).

- Chyba pora się zbierać. - powiedział cicho San. - Odpocznijcie, a w razie potrzeby dzwońcie.

- Spróbuję się dowiedzieć, co z Sonnym... - dodał Dia.

- Dziękuję... - uśmiechnął się nieśmiało Gregory.

Pozostała dwójka odwzajemniła gest i skierowała się do wyjścia. Erwin dopiero wtedy zwrócił uwagę na wygląd Grzegorza.

Na ciele bruneta widniało wiele blizn. Za każdą z nich stał ból, cierpienie i walka - odrębne historie z jego życia. Pastor domyślał się, że Montahna nie miał najłatwiej w życiu. Musiał napotkać na swojej drodze wiele przeszkód, ale nie poddał się. Nie zakończył tej podróży jak pierwszy lepszy tchórz. Cały czas walczył, a w momencie, w którym brakowało mu siły zwrócił się właśnie do Erwina. "Dlaczego akurat ja?" - zadawał sobie to pytanie. Po chwili dopiero doszło do niego, że cały czas patrzył na nagi tors mężczyzny. Szybko odwrócił wzrok, a jego policzki pokrył lekki rumieniec.

- Lepiej idź się położyć, j-ja stanę na warcie. - powiedział dalej lekko zawstydzony sytuacją.

- A kiedy ty będziesz spał? - zapytał z nutą troski w głosie.

- O to się nie martw... - odrzekł cicho, zostawiając bruneta na korytarzu.

Gregory westchnął głośno i podążył za Pastorem.

"[...]Znisz­cze­nie mnie od­mła­dza
I ogień mnie oczysz­cza;
Pa­da­jąc, moja wła­dza
Wy­ra­sta sil­niej z zglisz­cza..."
- "Bóstwo tajemnicze" Adam Asnyk

—----------------------------------------------------------------------
To znowu ja! Dzisiaj krócej. Dziękuję za miłe przyjęcie. Wiersze są tu wstawiane w formie przerywnika i nadania nastroju. To co, za niedługo kolejny rozdział. Pasuje lecymy <3

Ewxia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro