Rozdział 1 - Dystychiphobia
Biuro było całe zakurzone, dawno nikt tam nie sprzątał. Jedynym źródłem światła w pokoju była malutka lampa na stoliku, było już dosyć późno. W powietrzu unosiły się mikroskopijne, ale nadal widoczne cząsteczki pyłu. Szef policji miał ważniejsze sprawy niż ścieranie kurzy. Było ich coraz więcej, i coraz więcej związanych z niedawno zdegradowanym 105. Montanha sprawiał dużo problemów w ostatnim czasie. "Na początku służby był przecież taki sumienny, co się z nim dzieje?" - pomyślał Janek przeglądając raporty z ostatnich akcji. Skargi spływały zarówno od cywili, jak i od funkcjonariuszy LSPD.
- 00 do Gregorego - zgłosił na radiu Sonny.
- Montanha zgłasza.
- Pozwól proszę do mojego biura.
- Za chwilę będę... - odpowiedział cicho. W jego głosie dało się usłyszeć zmęczenie. Był wzywany do Rightwilla już 3 raz w tym tygodniu, był dopiero czwartek. Nie wiadomo dokładnie co, ani kto, tak go rozpraszał. Od czasu postrzelenia z M4 nic nie było już takie samo. Gregory wydawał się o wiele bardziej spięty i agresywny. Od zawsze było wiadome, że nie grzeszy on skromnością, lecz teraz stało się to o wiele bardziej widoczne. Nie umiał się skupić na niczym, rozkazy wykonywał niedokładnie, coraz rzadziej bywał na służbie. Co się stało tamtego dnia? Jak to wszystko wpłynęło na psychikę Montanhy? Dlaczego jego osobowość tak się zmieniła?...
Rozmyślania Sonnego przerwał odgłos skrzypiących drzwi.
- Wzywałeś mnie szefie? - zapytał niepewnie Gregory i wychylił się za drzwi.
- Tak, proszę wejdź i rozgość się - odrzekł ironicznie, po czym wskazał ręką na krzesło znajdujące się przed nim.
Wezwany usiadł. Oboje spojrzeli sobie w oczy, jakby próbując wyczytać to, co tak naprawdę myśli ten drugi. Szef policji westchnął cicho i powiedział:
- Czy wiesz czemu zostałeś tu wezwany... Znowu?
Montanha spuścił wzrok na podłogę i nie odezwał się ani słowem, nie chciał znowu słuchać tych samych rzeczy. Na całej komendzie panowała absolutna cisza. Wydawało się jakby została opuszczona.
- CZY WIESZ CZEMU ZOSTAŁEŚ TU WEZWANY? - powtórzył tym razem podniesionym głosem.
Kapitan nadal milczał. Wściekły wzrok Rightwill'a przeszył go na wskroś, serce Gregorego przyspieszyło. Wiedział, że zaraz ta cisza zostanie przerwana długim wywodem szefa na temat jego nieodpowiedniego zachowania.
- Czy wiesz ile mamy ostatnio przez Ciebie problemów? Całe jednostki przychodzą do mnie ze skargami. Na niedomiar złego cywile też się denerwują. Nie postępujesz zgodnie z procedurami, jesteś porywczy, nie umiesz się opanować, cały czas jesteś rozkojarzony... Co jest z tobą nie tak chłopie?! - puściły mu w końcu nerwy. - Nie wypełniasz wszystkich raportów, wyzywasz się z policjantami, a nawet... - tu zrobił przerwę by spojrzeć w dokumenty. - A nawet wdałeś się w bójkę z medykiem! Na pościgach niepotrzebnie się popisujesz, przy ostatnim napadzie na bank postrzeliłeś kurwa cywila!
Po pokoju rozległ się dźwięk uderzenia ręką o biurko. Sonny naprawdę był zdenerwowany. Montanha dalej na nic nie odpowiedział.
- Jesteś policjantem, czy zwykłym psem?! - zapytał podniesionym głosem. - No odpowiadaj! - siwowłosy wstał gwałtownie i podszedł do krzesła, które stało na przeciwko niego.
- Może Pastor ma coś wspólnego z tym całym twoim zachowaniem? - zapytał z ironią. Montanha westchnął głośno, podniósł głowę i momentalnie spotkał się wzrokiem z szefa.
-Rozumiem... Degradacja to chyba dla Ciebie za mało... - prychnął prześmiewczo, po czym odwrócił się z zamiarem wyciągnięcia dokumentów. - Nie jesteś już tą samą osobą. - rzucił przez ramię.
W jednym momencie w Gregorym zebrały się wszystkie negatywne emocje. Odruchowo ścisnął pistolet w swojej prawej dłoni. Miał już dość tych wywodów, miał dość tej całej policji, miał dość wszystkich skarżących się cywilów, miał dość siebie... Wstał i szybkim ruchem złapał Sonnego za kołnierz.
- Mam już dość, rozumiesz? Mam gdzieś tych wszystkich ludzi, już mnie nic nie obchodzi. Wyjeb mnie stąd i tyle! TWÓJ PROBLEM ZNIKNIE!- wykrzyczał mu prosto w twarz, przystawiając pistolet do skroni. Zrobił to nieświadomie. Zdezorientowany policjant, powoli opuścił ręce. Po chwili bardzo spokojnym, lecz stanowczym głosem powiedział:
- Grzesiek, wszystko będzie dobrze, ale masz mnie puścić.
- Jak ma być dobrze!? Całe życie mi się wali od tamtego dnia... - w jego oku zaszkliła pojedyńcza łza. - Ta policja jest dla mnie wszystkim... Już nikt, ani nic mi nie zostało...
Głos zaczął mu się łamać. W całym jego zachowaniu tak naprawdę krył się strach, samotność i smutek. Tamtego dnia został zdradzony przez przyjaciela... Podczas tych trzech minut, gdy serce przestało bić... Gregory stał się zupełnie kimś innym, nie potrafił już nikomu zaufać. Nic nie mogło tego naprawić. Starał się powrócić do normalności, w końcu przebaczył Erwinowi... To chyba nie były puste słowa, prawda? Może tak naprawdę w głębi duszy, dalej chował do niego urazę. Teraz to było bez znaczenia...
W jednej chwili odpuścił. Poluzował uścisk, ale dalej trzymał pistolet przy szyi przyjaciela. Szef uśmiechnął się do niego ciepło. Wziął głęboki wdech i wytarł drogę jaką pozostawiła po sobie ta jedna łza.
- Ja... Ja naprawdę przepraszam. Nie pa-
Nie dokończył, gdyż przerwał mu wystrzał z broni. Była odbezpieczona... Małe niedopatrzenie doprowadziło do tak wielkiej tragedii. Krew opryskała twarz mężczyzny. Jeden mały nabój przerwał ciągłość krwiobiegu policjanta. Pocisk przeszył tętnice... Nie mogło być gorzej... A jednak mogło, wystraszony Capela wbiegł do pokoju, w momencie bezwładnego upadku ciała postrzelonego. Słysząc wcześniejsze kłótnie, 103 postanowił je zignorować. To przecież nie była jego spraw, prawda? Gdy tylko zobaczył wykrwawiającego się szefa policji, zrozumiał, że popełnił błąd. Mógł wkroczyć wcześniej, może wtedy skończyłoby się to inaczej... Adrenalina zadziałała w jednej chwili, niebieskooki od razu przystąpił do próby zatamowania mocnego krwotoku. Rightwill był już nieprzytomny. Montanhe ogarnęła panika, nie wiedział co zrobić. Stał tylko w miejscu, jeszcze nie dotarło do niego, co tak naprawdę się wydarzyło.
- Co ty kurwa zrobiłeś?! - wykrzyczał Dante. - Jak kurwa mogłeś?!
Przeszył wściekłym wzrokiem 430, zaczął płakać. Capela płakał... Nie robił tego praktycznie od dziecka... Od dnia, w którym stracił matkę. Nie mógł stracić też przyjaciela, kogoś kto był dla niego niczym ojciec. Gregory wypuścił klamkę, znowu wystrzeliła tym razem w ścianę. Dopiero to wyrwało go z szoku. "Halo, 103 do EMS mamy tu rannego funkcjonariusza, kurwa on się wykrwawia! Mission Row, macie się pośpieszyć!" - zgłosił na radiu, po czym spojrzał na Gregorego:
- Masz przejebane...
"103 do wszystkich jednostek, wydaje nakaz aresztowania Gregorego Montanhy! Macie go kurwa zamknąć! Zrozumiano?" - wykrzyczał na radiu, ale 430 już obok niego nie było. Zaczął uciekać, sam nie wie czemu. Przeraziła go wizja więzienia, rozprawy i samego gniewu Capeli. Widział, że funkcjonariuszy traktuje jak rodzinę, a w szczególności Sonnego. Wybiegając z komendy minął paru policjantów, biegli w przeciwnym kierunku. Nie zwrócili uwagi na opuszczającego komisariat mężczyznę. W głowie poszukiwanego były tylko trzy słowa "uciekaj" oraz "ukryj się". Szybkim krokiem oddalił się w stronę pobliskich uliczek. Zalewał go zimny pot. Zdjął kamizelkę kuloodporną i charakterystyczną dla LSPD czarną kurtkę, postanowił wyrzucić również GPS'a i radio. Wiedział, że wszyscy od razu dostaną sygnał, więc przed ostatecznym porzuceniem urządzeń, zadzwonił pod jedyny numer, który nie należał do policjanta - numer Erwina. Trzęsącą się ręką, przyłożył komórkę do ucha. Już po paru sygnałach usłyszał w niej znajomy głos...
- Hej Montanha! Co jest? - zapytał wesoło.
- Zabierz mnie stąd, teraz... - powiedział cicho. Łzy zbierały się powoli w oczach bruneta, przerażenie ogarnęło go doszczętnie. Pastor momentalnie spoważniał, w jego głowie odtwarzały się wszystkie możliwe scenariusze i możliwości pomocy. Po chwili odrzekł:
- Będę za dwie i pół minuty pod bankiem przy LSPD. Jeśli jesteś pod komendą to zacznij biec teraz.
Rozłączył się. Dlaczego Gregory tak właściwie prosił o ratunek osobę, która tak niedawno go rozstrzelała? Co prawda, Pastor był mu winny przysługę za uchronienie przed karą śmierci... Z rozmyślań wyrwała go syrena alarmowa EMS'u. Jechali po jego przypadkową ofiarę, po jego szefa, ale i przyjaciela. "Naprawię to jakoś, obiecuję..." - pomyślał i jednym ruchem wyłączył GPS. Rzucił urządzeniem jak najdalej i zaczął biec w ustalonym wcześniej kierunku. Wykorzystał wszystkie swoje siły na ten bieg. Skupiając się na wymijaniu wszystkich przechodniów, zignorował krzyki rozlegające się za nim. To byli policjanci. Wszystkie jednostki dostały jeden wyraźny rozkaz - znaleźć i złapać 430. Nad jego głową już wisiał policyjny helikopter. Pod bank podjechało czarne zentorno. To mogła być tylko jedna osoba - jego wybawienie. Gregory szybko otworzył drzwi od samochodu i zanim zdążył dobrze do niego wsiąść pojazd już był rozpędzony. Zmierzał w kierunku kanałów pod miastem, to tam przestępcy lubili bawić się z LSPD w kotka i myszkę...
- Dia, sokół w gnieździe. Możesz zaczynać. - rozkazał Pastor przez telefon.
Obok wjazdu do tunelu stała ciężarówka oblepiona ładunkami wybuchowymi C4. Erwin wcisnął gaz i mimowolnie się uśmiechnął z lekką nutką psychopatii, jak miał to w zwyczaju. Gdy tylko pojazd duchownego minął wjazd, ciężarówka podjechała do przodu, ale nikogo w niej nie było... Pewnie zamontowali w niej prowadzenie zdalne. Radiowozy ledwo co się przed nią zatrzymały. Widząc C4, funkcjonariusze zaczęli momentalnie wycofywać, lecz było już za późno. Po trzech sygnałach dźwiękowych, tir wybuchł. Eksplozja była ogromna, spowodowała zawalenie się wjazdu do kanałów. Jednak nie to było największym problemem, dwie radiolki również ucierpiały. Zostały odrzucone w powietrze, po czym upadły parę metrów dalej. Po chwili podjechało do nich SEU Capeli. Wściekły komendant zaczął przeklinać byłego 105, musiał niestety odłożyć swoje emocje na bok, gdyż obok byli funkcjonariusze wymagający jego pomocy.
- Znajdę Cię i osobiście zabije... - powiedział pod nosem 103.
Czarny pojazd pędził przez tunele pod miastem. Pastor uśmiechnął się i powiedział do Montanhy:
- Haha! Wiedziałem, że na niego można kurwa liczyć! Widziałeś to... - zawahał się. Dopiero wtedy spostrzegł w jakim stanie jest jego przyjaciel: siedział pochylony do przodu, ciągnął się za włosy, cały się trząsł, łzy mimowolnie spływały strumieniami. Tak źle jeszcze nigdy nie było... Mina Knuckles'a gwałtownie zmieniła się na poważną.
- Co tam się stało? - zapytał cicho.
- Ja... Go zabiłem... - powiedział łamiącym się głosem. - JA GO KURWA ZABIŁEM!!
- Ale kogo? - odrzekł spokojnie.
- SZEFA. ROZUMIESZ, JA ZAMORDOWAŁEM RIGHTWILL'A!
Po słowach bruneta w aucie brzmiała nieprzyjemna cisza. Erwin momentalnie pobladł. Wiedział, że sprawa jest poważna, ale aż tak? Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Rozumiał już dlaczego 430 tak się bał, sam teraz był przerażony.
- Ja... N-naprawdę to przypadek... Kłóciliśmy się i broń... O-ona sama wystrzeliła... - wyszeptał. - Capela wydał rozkaz zatrzymania mnie, spanikowałem...
Pastor milczał, w głowie próbował ułożyć plan działania na następne 24 godziny. Policja pewnie była już rozesłana na patrole po całej wyspie. Szpital z komendą na pewno obstawione. Starał się znaleźć miejsce, które byłoby najmniej spodziewane, ale jednocześnie zbyt oczywiste na przeszukiwanie. W jednej chwili, gwałtownie skręcił, już miał pomysł. Uśmiechnął się ciepło do Grzesia i powiedział:
- Nie martw się, już wiem, co robić. - poklepał go lekko po ramieniu. Ten gest delikatnie uspokoił mężczyznę, drgawki wywołane szokiem i silnymi emocjami ustąpiły. Przez resztę drogi nikt się nie odzywał, ale było to przyjemne milczenie. Cisza nie była niezręczna, była wręcz miła. Uspokoiła lekko burzę myśli bruneta i ukoiła ból duszy.
"Urodzeni wysoko czy nisko, pomarli bez wyjątku.
Wszyscy oni umarli, obróciwszy się w proch i pył.
W salonach, zamiast ich tańców i śpiewów, grasują teraz lisy.
Ulotni jak sen, jak błysk, jak bańka powietrza – są wszyscy wieczni podróżni.
-Kūkai."
—----------------------------------------------------------------------
Witam witam! Rozdziały będą raczej krótkie, jeśli znajdzie się czas to zrobię też do niektórych scen arciki. Z góry przepraszam za błędy!
Love U all <3
Ewxia
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro