Rozdział 4 - Atelophobia
(Poruszany jest temat samobójstwa)
—----------------------------------------------------------------------
Krople deszczu powoli spływały po szybie czarnego jak noc samochodu. Spokojny wieczór, okalała lekka delikatna mżawka. Jednak w głowie czarnowłosego właśnie rozgrywała się bitwa między morzem, a wiatrem. Istny huragan złości, smutku i ogromnego poczucia winy. Mógł zareagować, gdy tylko usłyszał kłótnie! Czemu nie przyszedł wcześniej? Może udałoby mu się przeszkodzić brunetowi. Może Sonny, którego traktował jak ojca, dalej byłby zdrowy i właśnie upominał by go za jakąś drobnostkę albo śmiał się z jego nieudolnych podbojów u płci przeciwnej. Na samą myśl o tym, na jego twarzy zagościł chwilowy, bardzo smutny uśmiech. Nie mógł przeżyć tego po raz kolejny. Nie mógł znowu stracić tak bliskiej mu osoby. To zniszczyłoby go do końca. Utrata matki, ojca, siostry, a teraz jeszcze Pola. Co prawda tylko wyjechała i oboje stwierdzili, że "tak będzie lepiej", ale to dalej była strata. Łzy zaczęły płynąć mimowolnie po jego twarzy. Jednak żarty z depresji miały w sobie ziarenko prawdy. Leczył się odkąd dołączył do policji. Zasłaniał swoje uczucia pracą. To właśnie Rightwill wyciągnął do niego pomocną dłoń... Kiedy nie było nikogo, zaoferował mu pracę, pomoc pieniężną i opiekę psychologa. Nawet dał chwilowy dom. Praktycznie nikt nigdy nie okazał mu tyle troski i dobroci, co on. Tak blisko był tylko z matką... Szef policji zastąpił mu obojga rodziców. Mimo, iż pojawiał się w mieście coraz rzadziej to dalej utrzymywali kontakt. Pozornie nic nie mogło zerwać ich relacji, aż do wczorajszego dnia. Na wieść o śpiączce Capela z jednej strony odetchnął z ulgą, a z drugiej w dalszym ciągu był zdruzgotany. Jego dobry kolega wbił mu nóż w plecy. Te wspólne patrole, akcje SWAT, ochranianie siebie nawzajem podczas ostrzałów - to nic nie znaczyło? Dante uderzył pięścią w kierownice.
- Jak kurwa mogłeś? - wyszeptał.
Dawno nie czuł się tak okropnie. Najgorsze chwile z jego życia powróciły i zaczęły go pochłaniać, niczym ciemna smoła. A może by to wszystko skończyć? Jedno pociągnięcie za spust załatwi sprawę... Ale czy warto? Gdy tylko niebieskooki wyszedł z auta, poczuł delikatny deszcz na swoim ciele. Parking na którym się zatrzymał, był o tej godzinie opustoszały. Z oddali było słychać morze. Łagodne fale już za parę godzin miały zamienić się w morderczą siłę, która za sprawą wiatru pochłaniała wszystko, co tylko stanęło jej na drodze. Zanosiło się na sztorm.
Dante oparł się o maskę swojego Mustanga, nie zwracał uwagi na to, że za chwilę przemoknie do suchej nitki. Wziął do dłoni broń. Może tak będzie lepiej... Nikt i tak nie zwróci na to uwagi... Rozpłynę się w powietrzu... Jak mgła... Odbezpieczył. Mi też będzie lepiej... W końcu odpocznę, prawda? Sprawdził, czy jest naładowana. Jeden pocisk wystarczy, by uśmierzyć ból istnienia. To tylko chwila... Przystawił do głowy. Już zaraz będę obok mamo... Jeszcze tylko moment. Znowu opowiesz mi swoje ulubione historie z dzieciństwa... Położył delikatnie palec na język spustowy, a na jego twarzy zagościł uśmiech. Żegnajcie...
...
Życie jest ulotne, prawda? Człowiek rodzi się, dorasta i uczy. Przeżywa wzloty i upadki. Doświadcza różnych uczuć - miłości, smutku, złości i szczęścia... Tego ostatniego doświadczą niestety tylko nieliczni. Wraz z życiem przychodzi też ból i cierpienie. A co gdyby to wszystko zostawić za sobą? Odpuścić? Odpocząć? Po co się męczyć... Właśnie, po co? Czy ktokolwiek odpowiedział na to pytanie? Tylu ludzi próbowało znaleźć sens istnienia, ale mimo tak wielu lat przemyśleń... Nikt go nie odnalazł.
"Nieraz skrada się pokusa:
porzuć, mówi, ciężki bój
Na tym łanie bezpłodności,
do spoczynku głowę złóż,
Choćby nawet tym spoczynkiem
grób był cichy... Dłonie skuj,
By nie rwały się do pługa!
Obok sennych zaśnij dusz!
-Jan Kasprowicz, Akordy jesienne"
Dźwięk stukających o szybę kropli nie dawał spać Gregoremu. Kłótnia o to, kto ma stać na warcie w nocy, wcale nie była dobrym pomysłem. Przynajmniej jeden z nich powinien spać. Głupia rywalizacja zawsze musiała istnieć pomiędzy nimi. Jak między dzieciakami z podstawówki. Przybierało to różne formy, jednak najczęściej były to wyścigi. Montanha nawet lubił te ich potyczki na ulicach. Przypływ adrenaliny. To napięcie. Po prostu w tym było coś magicznego, coś co go przyciągało.
Teraz oboje siedzieli obok siebie na kanapie w salonie. Żaden nie miał zamiaru odpuścić i pójść do ciepłego i wygodnego łóżeczka. Szczerze mówiąc, starszemu już kleiły się powieki. Miał już zamiar odpłynąć w objęcia Morfeusza i zatopić się w przyjemnych marzeniach sennych. Lecz nie mógł tego zrobić, chciał dać Erwinowi chociaż chwilę odpoczynku... poczucia bezpieczeństwa. Mimo bezsenności, z którą zmagał się siwowłosy, cały czas wymagano od niego gotowości. W razie potrzeby pomagał swoim przyjaciołom - a to odbicie z konwoju, to ratowanie z nieudanego pościgu, a to "przypadkowe" wysadzenie radiowozu. Służył pomocą każdemu z bliskich mu osób, jak się okazało - też policjantowi, z którym rywalizował. Złotooki też już powoli przysypiał. Jednak za każdym razem, gdy było już dobrze, coś poderwało go znowu do góry. To uczucie było jednym z tych najgorszych. Wyobraź sobie, że po całym dniu ciężkiej wędrówki widzisz już swój cel. Jesteś coraz bliżej, aż nagle coś zaciąga Cię do tyłu. Musisz pokonywać całą drogę od nowa.
Widząc problemy z zaśnięciem młodszego, Montanha postanowił przykryć go kocem i delikatnie się oprzeć. Miłe poczucie spokoju ogarnęło organizm Pastora. Jakby dotknięty czarem, nie odczuwał już wyrywającego go z powrotem do rzeczywistości wrażenia. Westchnął głęboko i spojrzał słabym wzrokiem na policjanta, jakby chcąc mu podziękować. Zdołał jedynie się lekko uśmiechnąć, nim zagarnęło go zmęczenie. Spokojny oddech młodszego rozbrzmiewał po salonie w cichym akompaniamencie wiadomości z telewizora. Właśnie mówili o wybuchu ciężarówki. Podejrzewali o to zorganizowana grupę przestępczą Zakszot i zbiegłego policjanta. Chwilę później wyświetlono zdjęcie Gregorego. W jego oczach na nowo pojawiło się przerażenie, cała wyspa już wiedziała o przypadkowej zbrodni, której się dopuścił. Starał się opanować nagle nachodzące go emocje: zdziwienie, złość, nienawiść do siebie, strach, stres, wstyd i smutek. Każde uczucie przychodziło ze zdwojoną siłą niż poprzednie. Normalnie by sobie poradził, wojsko go zahartowało i uodporniło na podobne sytuacje.
Znowu przypomniał sobie o momencie, w którym pocisk z karabinu pastora przebiła skórę, tkanki i niemal rozerwała jego serce. Kula przemknęła obok omijając jeden z najważniejszych organów. Czy on zrobił to celowo? Celowo w ostatniej chwili skierował lufę lekko na prawo? Czy tak naprawdę uratował go czysty przypadek? Jakim cudem osoba, która jeszcze parę tygodni temu była jego niedoszłym zabójca, właśnie leżała obok niego niczym potulny baranek?
Po wizycie w szpitalu i operacjach, coś się zmieniło... Oddech bruneta przyspieszył, dźwięk otoczenia zaczął zanikać. Kurwa to znowu się dzieje... Słyszał tylko swoje, coraz szybciej bijące serce. Mroczki pojawiły mu się przed oczami. Nie mógł już złapać ani odrobiny tlenu. Usłyszał tylko przytłumiony głos Erwina:
-Grzesiek? Co się dzieje? Halo? - pomachał mu dłonią przed oczami. - Ziemia do Grzecha!
Dopiero teraz zauważył, co leciało w telewizji. Czym prędzej wyłączył źródło problemu. Przerażało go to, w jakim stanie był starszy. Knuckles zaczął panikować. Kucnął przed nim i złapał za trzęsące się ręce.
-Ej, jestem tu... - wyszeptał i spojrzał mu w oczy. - Spróbuj oddychać spokojniej. Wdech i wydech.
Jak z pozoru prosta czynność - jaką było oddychanie, mogło być tak trudne do wykonania? Mimo trudności, brązowooki starał się słuchać instrukcji młodszego. Po pewnym czasie oddech znowu się unormował. Złote, łagodne oczy na nowo dały mu poczucie bezpieczeństwa, a dotyk delikatnych dłoni spokój. Erwin westchnął i usiadł z powrotem na kanapie, dalej trzymając go za ręce.
- Co się dzieje? Już drugi raz tak odpływasz... - zapytał z lekkim zmartwieniem.
- To nic... Po prostu dalej jestem w lekkim szoku, że cała wyspa mnie szuka. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji. - skłamał.
Nie chciał podawać prawdziwego powodu swoich ataków. Nie chciał, właśnie teraz obarczać siwowłosego poczuciem winy. W końcu wybaczył mu... Erwin odpracował swoje winy, a teraz nawet mu pomaga i chyba nawet ufa. Racja, mógł wtedy tego nie robić, ale co się stało - już się nie odstanie. Musiał zacisnąć zęby i iść dalej. Wystarczyło tylko udowodnić wszystkim mieszkańcom i Capeli, że wcale nie próbował zamordować najwyżej postawionego funkcjonariusza z LSPD.
Gregory znowu spojrzał na przybitego Pastora, westchnął głośno i rozczochrał, już będącą w nieładzie fryzurę niższego:
- Nie przejmuj się malutki, jakoś dam radę. Sam tak mówiłeś? - uśmiechnął się lekko. - A i... dziękuję, że mi pomagasz. To dużo dla mnie znaczy.
- Oooo, nie ma za co... - przerwał zdziwiony. - CZEMU "MALUTKI"? Przecież nie jestem taki niski, jestem idealnie w granicach średniej krajowej. Co ty sobie myślisz? Bo masz 195 centymetrów wzrostu i od razu do mnie "malutki". 173 cm to idealny wzrost dla mężczyzny w moim wieku, to ty jesteś jebanym wieżowcem. A w ogóle...
Mówił wciąż oburzony Knuckles. Montanhę dosyć rozbawił kolejny infantywny nawyk młodszego. Kłócili się tak jeszcze przez chwilę, aż w końcu zmęczeni całą rozmową znowu zasnęli na kanapie pod ciepłym kocykiem. Rano czekał ich ciężki dzień...
"W nocy pies we mgle szczeka,
rozpruwa szwy ciszy
i czkawka echa kaszle z przegniłych płuc podwórz.
Nie chodź po zwiędłym zmroku, lepiej okno otwórz:
przestrzeń powiewa w usta gorzką, wonną jesień."
-Krzysztof Kamil Baczyński, Juwenalia II, Jesień
—----------------------------------------------------------------------
Bonżur! To znowu ja! Tym razem trochę krócej. Jestem ciekawy, czy ktoś sprawdza znaczenia tytułów rozdziałów. Pozdrawiam <33
Ewxia
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro