Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10 - Bohater

Ale czy to teraz ważne? Stan Lucy się pogarszał! Jej oddechu prawie nie było słychać, stawała się coraz zimniejsza, a cera pobladła. Włosy ułożone w nieładzie, miała małe wory pod oczami, pognieciony i poplamiony (od krwi) mundurek szkolny. Aktualnie niesiona przez jej "wybawcę" do najbliższego szpitala, który widać było już z oddali. Mężczyzna przyśpieszył kroku. Pragnął z całego serca, aby dziewczyna, którą niesie w swych ramionach, nie umarła. Chciał ponownie ujrzeć jej uśmiechniętą twarz, czekoladowe oczy i usłyszeć od niej miłe słowa, które mówiła w słodki dla niego sposób. Pozostało niecałe sto metrów, aby znajdował się pod wybranym budynkiem. Dystans liczył około pięćdziesięciu metrów. Potem czterdzieści... dziesięć... pięć... zero!

Przed wejściem tradycyjnie wykonał "z buta wjeżdżam", co wzbudziło ogromne zdziwienie na recepcjonistce. Prawie spadła z krzesła. Bez żadnych przeszkód, podbiegł do recepcji.

- Lekarza! Szybko! - krzyknął tak głośno, że echo obiło się o ściany.

- Spokojniej, proszę pana! -- powiedziała pani za szklaną szybą. Po chwili zobaczyła dziewczynę, którą niósł. - Boże Drogi! Co się jej stało?!

- Nie mam czasu na wyjaśnienia! - krzyknął po raz kolejny.

- Dobrze, choć za mną chłopcze! Zaprowadzę was do doktora! - wyszła zza lady i pobiegła w nieznanym mu kierunku.

W pośpiechu szli długim białym korytarzem. Dużo ludzi z żalem patrzyło na ranną dziewczynę. Gdy minęli korytarz, recepcjonistka weszła do sali sto osiem, gdzie akurat przebywał lekarz.

- Proszę pana! - krzyknęła, gdy tylko przekroczyli próg pokoju.

- O co chodzi, Magdallen? - poprawił okulary, które spadły mu na nos i dalej nie odrywał się od podpisywania jakichś papierów.

- Tu jest ranna dziewczyna! - próbowała jakoś zwrócić na siebie uwagę.

- Rany są głębokie? - był opanowany.

- Ona umiera! - rzekła ze złami w oczach.

- Co do cholery?! - spojrzał na stojącego przed nim chłopaka, który trzymał umierającą damę.

Pobladł trochę na widok rannej i bez wahania wydawał polecenia.

- Chłopcze, połóż ją na łóżko! Magdallen, zawołał do pomocy drugą pielęgniarkę! Przygotuj sale!

- Co?! Jaką sale?! Chcecie ją operować?! - wybawca niepokoił się.

- Chłopcze, wyjdź stąd na chwilę i poczekaj na poczekalni! Przeszkadzasz mi w pracy! - odepchnął go w stronę drzwi.

- Ale...!

- Żadnych ale! Wyjdź albo wezwę ochronę! - pogroził.

W ten oto sposób wybawca musiał opuścić pokój. Nie czekał długo, ponieważ po niecałych dwóch minutach z sali wyjechała na łóżku szpitalnym Lucy podłączona do kroplówki. Była nieprzytomna.

- Doktorze! - zawołał.

Lekarz obrócił się i smutno spojrzał na chłopaka, który cierpiał bardziej niż ona. Nie fizycznie, lecz psychicznie. Jednak nic nie mógł na to poradzić.

- Muszę operować. Wybacz, ale muszę już iść - obrócił się i otworzył drzwi.

- Doktorze... - nie kończył, ponieważ wejście zamknęło się przed jego nosem.

Zapaliła się czerwona lampka z napisem: Operacja. Proszę nie przeszkadzać!

"Cholera! Gdybym był tu tylko wcześniej!" - obwiniał się, po czym opadł na krzesło.

Zaczął błądzić wzrokiem po korytarzu. Nie było tu nic niezwykłego. Białe, chociaż już trochę poszarzałe ściany, jasnoszara podłoga wyłożona z płytek, kilka krzeseł, nieduże okna, na których zawieszono żółte firanki. Nie brakowało tu jednak ludzi. Co chwila ktoś przechodził obok. Po chwili jego uwagę przykuła biegnąca w tę stronę dziewczyna o czarnych włosach sięgające jej do pasa i o błękitnych oczach. Usiadła o dwa miejsca dalej od niego. Kojarzył ją, ale teraz nie myślał o niczym innym niż o Lucy. Czarnowłosa spojrzała na chłopaka.


- Kim jesteś? - przeniósł wzrok z szarej podłogi na dziewczynę, bo dałby sobie rękę uciąć, że gdzieś ją widział.

- Człowiekiem - rzekła bez zastanowienia.

- Tyle to ja też wiem, a dokładniej? - zmarszczył brwi.

- Kobietą - wzruszyła ramionami, lekko zarumieniona.

- Nie mam siły, by z tobą rozmawiać - osunął się na krześle i przykrył twarz dłońmi.

- Nazywam się Masaki Medrox. Poza tym jakbyś nie wiedział, to się już znamy.

- Masaki? - zdjął ręce z twarzy i uniósł brwi. - Jesteś przyjaciółką Lucy? 

- Dokładnie - uśmiechnęła się. - A ty pewnie jesteś jej przyjacielem? - zapytała podchwytliwie.

- Cóż... - podniósł głowę do góry i wpatrywał się w biały sufit. - Znamy się zaledwie kilka dni i wiem o niej dosyć sporo. Nigdy nie mówiła o mnie jak o przyjacielu, więc sam nie umiem określić, jaka jest nasza relacja.

- Ach, rozumiem - rzekła. - Jak długo ma trwać operacja? - zapytała podenerwowana tą całą sytuacją.

- Pielęgniarka Magdallen mówiła, że z dobre trzy godziny - odpowiedział z powagą.

- A która właściwie jest godzina? - szukała jakiegoś zegara na ścianie.

- Siedemnasta trzydzieści - spojrzał na czarny zegarek na ręce.

- Naprawdę?! - wstała energicznie. - Jezu, mama mnie zabije.

- Dlaczego? - przechylił głowę na bok.

- Nie wiedziała, że wybieram się do Lucy. Wybacz, ale będę musiała już się zbierać. Zostaniesz do końca operacji, prawda? - kiwnął głową. - Zadzwoń do mnie, kiedy skończą, ok? - podała mu kartę z rządkiem cyfr.

- Nie ma sprawy.

- Pozdrów Lucy ode mnie jak będzie przytomna. Cześć! - wybiegła, zakładając przy tym kurtkę.

- Cześć - odprowadził wzrokiem biegnącą ku wyjściu Masaki.

Znowu sam. Pomiędzy prawie szarymi ścianami. Siedząc na szpitalnym krześle, miętolił w ręce kawałek papieru z numerem telefonu. Wyciągnął z kieszeni czarną komórkę. Godzina siedemnasta czterdzieści.

"Wróć do mnie, Lucy" - pomyślał, po czym schował kartkę i telefon do kieszeni.

Nie zdołał zauważyć, kiedy zasnął.

~*~

- Proszę pana! Proszę się obudzić! Proszę pana! - pielęgniarka Magdallen próbowała wybudzić wybawcę ze snu.

- Mamo jeszcze pięć minut... - odpowiedział sennie. 

- Mamo?! - na pierwszy rzut oka Magdallen wygląda na miłą osobę, ale teraz nie miała zamiaru powstrzymywać swojej drugiej „
brutalnej strony.

Zamachnęła się i dała mu porządnego kopniaka, że aż spadł z krzesła. 

- Za co?! - krzyknął oburzony, że jego piękny sen został przerwany.

- Za twoje spanie. - Zaśmiała się, po czym spojrzała na niego trochę smutno. - Operacja zakończyła się.

Chłopak oprzytomniał na słowo operacja. Powrócił do pozycji siedzącej, tylko że nie na krześle, lecz na zimnej podłodze. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że zasnął, a miał przecież na nią czekać.

- Co z nią? - w jego oczach można było odczytać niepokój i inne wątpliwości. 

- Przeżyła.

- Dzięki Bogu! - jego zmartwienia zniknęły w lada moment. Odetchnął z wielką ulgą.

- Powinna już nie spać. Leży na sali sto piętnaście. Zaprowadzić cię tam?  

- Jeśli nie byłby to dla pani problem z poprosił.

- Większym problemem było cię obudzić - zażartowała.

Wybawca wstał z podłogi, otrzepał ubranie i poszedł posłusznie za Magdallen. Błyskawicznie znaleźli się pod pokojem sto piętnaście. Kobieta położyła rękę na klamce i otworzyła drzwi. W pomieszczeniu znajdowało się około sześciorga łóżek szpitalnych, na których jednym z nich siedziała blondwłosa dziewczyna. Twarz Lucy nabrała kolorów, co znacząco uspokoiło wybawcę. Patrzyła na białe szpitalne okno. Miała rozpuszczone włosy, które opadały jej bezwładnie na zieloną koszulkę. Wyglądała tak... zwyczajnie? 

- Witam pacjentkę. Jak się czujesz? - zapytała entuzjastycznie Magdallen.

- Dobrze - odpowiedziała dość słabo.

- Pewnie wszystko cię boli po operacji. Przyniosę tabletki przeciwbólowe - rzekła poważnie.

- Dziękuję - cały czas nie odwracała wzroku od okna.

- A i jeszcze jedno - zdążyła sobie przypomnieć. - Ma pani gościa.

- Kogo? 

- To on - wskazała palcem na chłopaka. - Przyniósł tutaj panią. Aż strach pomyśleć, co by się z panią stało, gdyby nie on. Jest on pani bohaterem.

Lucy przeniosła wzrok na osobę mówiącą. Po chwili spojrzała na postać obok. Była oszołomiona. Nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Obecność wybawcy wprawiła ją w zakłopotanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro